Niezrównany Luwr

Opublikowane przez flag-pl Gami Ladlar — 6 lat temu

Blog: Notatki spod wulkanu
Oznaczenia: flag-fr Erasmusowy blog Paryż, Paryż, Francja

Pisząc poprzednie notki o Paryżu – co było trochę jak jedzenie smakowitego pączka – nie mogłam się doczekać, aż wgryzę się na tyle, by dotrzeć do różanego nadzienia. I wreszcie to nastąpiło: dzisiaj opowiem Wam o chwili, kiedy zanurzyłam się w Luwrze.

Kto rano wstaje, ten zwiedza obce kraje

Jak być może pamiętacie (a jeśli nie, to możecie sobie przypomnieć tutaj), pierwszy dzień pobytu w Paryżu zakończyłam dość wcześnie. I jakkolwiek było mi okropnie żal każdej chwili nie poświęconej na chłonięcie dobrodziejstw, które mnie otaczały, to jednak stwierdzam, że takie posunięcie należało do sprytnych. Mimo złowróżebnego piątku trzynastego wstałam chyżo – rześka i świeżutka niczym stokrotka. Po uskutecznieniu porannych ablucji zbiegłam czym prędzej na serwowane przez hostel śniadanie. Dokonałam szybkiej konsumpcji i nim wybiła dziewiąta - już zmierzałam na miejsce. Pieszo. Nie było to najlepszym pomysłem, bo okazało się, że skala mapy, którą się posługiwałam jest diametralnie różna od tej, którą sobie wyobraziłam. Nie traciłam jednak animuszu, mimo że wkrótce okazało się, że trasa bynajmniej nie zajmuje „no, maks pół godzinki” – jak pierwotnie zakładałam.

Wreszcie jednak stanęłam u celu.

Niezrównany Luwr

Ante portas

Jak już tutaj wzmiankowałam – od ponad dwóch lat ponowne przypuszczenie szturmu do wrót Luwru było moim wielkim marzeniem. Podczas pierwszej wizyty udało mi się zobaczyć najsłynniejsze dzieła; pamiętałam jakie emocje to we mnie wtedy wywoływało i owo wspomnienie jeszcze zaostrzało mój (i tak już iście wilczy) apetyt.

Czułam się uroczyście i odświętnie. Pogoda była idealna – nie padał deszcz, ale słońce też nie świeciło nazbyt nachalnie. Stałam pod słynną piramidą i trochę nie mogłam uwierzyć. Zwłaszcza, że z uwagi na wczesną porę nie było kolejki – podobnie jak w przypadku Notre-Dame byłam tym lekko skonfundowana.

Niezrównany Luwr

Audioprzewodnik – czy warto?

Wstęp jest bezpłatny, tak samo jak w większości paryskich muzeów (jeśli macie mniej niż dwadzieścia sześć lat i jesteście mieszkańcami Unii Europejskiej). Ciągle budzi to we mnie pewnego rodzaju podejrzliwość i niedowierzanie, ale jednak to prawda (!). Przed wejściem można zaopatrzyć się w audioprzewodnik: jest dostępny w kilku językach, w tym po angielsku, hiszpańsku i – rzecz jasna – po francusku. Koszt takiego kaprysu to pięć euro i sądzę, że była to świetna inwestycja. Choć na początku złośliwe ustrojstwo trochę mnie irytowało i wybijało z mego – jakże podniosłego – nastroju. Ale sama byłam sobie winna, bo nie potrafiłam się posłużyć tym cudem techniki. Wystarczyło jednak kilka minut treningu, by okiełznać elektronikę i bez dalszych przeszkód ruszyć na podbój.

Audioprzewodnik oferował różne tryby zwiedzania; wyznaczał na przykład marszrutę, którą można było podążać, jeśli chciało się tropić ślad najważniejszych dzieł. Ja zdecydowałam się jednak używać go raczej jako sugestii i kompasu: stale mogłam sprawdzać moją lokalizację i orientować się w tym, dokąd dalej pragnęłabym zmierzać. Kiedy widziałam coś, co mnie interesowało – odsłuchiwałam nagranie na ten temat. Do jakich konkretnie informacji zyskujecie dostęp, decydując się na audioprzeodnik? Oprócz planu muzeum oraz Waszej w nim lokalizacji, są też dostępne krótkie komunikaty o historii Luwru. No i oczywiście – o dziełach. Nie o wszystkich, niestety i kilkukrotnie doświadczyłam z tego powodu gorzkiego rozczarowania. Jednocześnie jest to usprawiedliwione ogromem arcydzieł, jakim Luwr wręcz przytłacza.

Niezrównany Luwr

„Luwr jest książką, z której uczymy się czytać” – stwierdził całkiem roztropnie Paul Cézanne. Ale może to działa i w drugą stronę? Książki są Luwrem?... Cóż, ryzykowne stwierdzenie. Tak czy siak, ciąg asocjacyjny między tym cudnym muzeum, a woluminami jest w pełni zasadny. Wszystko to, co znacie z małych, złej jakości, a czasami nawet – cóż za absurd! – czarno-białych, reprodukcji w szkolnych podręcznikach jest zgromadzone w jednym miejscu. I w oryginale. Wrażenie jest elektryzujące. Od takiego bogactwa można zemdleć (ale ze zmęczenia wywołanego przemierzaniem 72 735 m2 galerii – też można…).

Podróż do Grecji

Oglądanie sztuki tylko na reprodukcjach mocno wypacza wyobrażenia o dziełach. Bardzo byłam zdumiona, ujrzawszy grecką boginię zwycięstwa, Nike z Samotraki; w mojej imaginacji była tylko niewielkim posążkiem. A tymczasem to jest istne posążysko! Ponadto znajduje się nieopodal od wejścia i macie spore szanse, że będzie jedną z pierwszych rzeźb jakie w Luwrze zobaczycie.

Kiedy stanęłam przed nią w czasie moich pierwszych paryskich wojaży, dwa lata temu – popadłam w taką ckliwość, we wzruszenie tak niepojęte, a głębokie, że gotowam była z miejsca zalać się łzami zachwytu zmieszanego z tkliwym rozrzewnieniem! Tym razem nie zaistniał aż taki wstrząs w moich mentalnych posadach, niemniej jednak dostałam gęsiej skórki z wrażenia i wpadłam w pewną zadumę, skutkiem czego niemal się pośliniłam. Znów pomyślałam o Herbercie (skoro to jego rok, to mówmy o nim jak najczęściej) i usiłowałam sobie wyrecytować w głowie jego „Nike, która się waha”, co niestety nie szło mi zbyt dobrze, bo nie znam tego wiersza na pamięć i mogłam sobie tylko tępo powtarzać sam tytuł. Ale i tak było fajnie i przez ładnych parę minut gapiłam się maślanymi oczami, z głupawym uśmiechem rozlanym na twarzy na ową czarującą boginię triumfu.

Niezrównany Luwr


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!