Ser i wino z Worldtop ESN: wycieczka do Saint-Nectaire
Erasmus Student Network
Jeśli wybieracie się (nie tylko do Clermont-Ferrand, ale i gdziekolwiek indziej) na Erasmusa czy też na jakąkolwiek inną wymianę studencką – to warto zainteresować się, czy w danym miejscu działa Erasmus Student Network. Cóż to takiego? Otóż jest to ogólnoeuropejska organizacja studencka, mająca na celu wsparcie i międzynarodową integrację (zwłaszcza społeczną) przebywających za granicą żaków. Kiedy tylko dowiedziałam się o istnieniu takiego organu – natychmiast odszukałam go na Facebooku. Polecam Wam takie działanie, bo warto wiedzieć co się dzieje w okolicy i jakie wydarzenia ESN organizuje. Poza tym zyskujecie kolejną możliwość poznania nowych osób – rówieśników, bo ESN to organizacja, którą tworzą przede wszystkim ludzie młodzi. Piszę o tym, bo do mnie te informacje dotarły pocztą pantoflową, a nie chciałabym, żebyście przegapili możliwości jakie ESN oferuje.
ESN w Clermont-Ferrand
Owa studencka sieć ma swój odział także w Clermont-Ferrand (tutaj link do ich strony, a tutaj – do fanpage’a na Facebooku). Jakie atrakcje były organizowane? Przede wszystkim – w prawie każdy wtorkowy wieczór odbywały się spotkania Café des langues, stawiające sobie za cel wymianę językową. Jednak dla mnie z wachlarza oferowanych przez ESN możliwości najbardziej interesujące okazały się wycieczki. Nie były to co prawda wielkie wyprawy, a tylko jednodniowe wypady, ale i tak zdecydowanie uważam je za warte uwagi i polecenia. Dlaczego? Natychmiast przechodzę do wyjaśnień i to w dodatku na przykładzie: opowiem Wam o wyprawie do Saint-Nectaire.
Solo czy z przewodnikiem?
Nie przepadam za wycieczkami, w czasie których wszyscy zwartym gronem muszą iść za przewodnikiem, jak kurczęta za kwoką. Nie chciałabym na przykład zwiedzać na takiej zasadzie Paryża; zdecydowanie wolałam oglądać to miasto w moim własnym, flegmatycznym tempie (o moich spostrzeżeniach możecie poczytać na przykład tutaj, tutaj i tutaj). Jednakże w przypadku eskapady do Saint-Nectaire taki model wyprawy okazał się strzałem w dziesiątkę: sama na pewno nie wyruszyłabym w te okolice, choćby ze względu na trudności z indywidualnym dojazdem: nic mi nie wiadomo na temat bezpośredniego autobusu w jedną i drugą stronę. Ale nawet, gdybym się tam dostała, to dokąd właściwie miałabym pójść? Oczywiście, mogłabym posiłkować się książkowym przewodnikiem, ale bez samochodu trudno byłoby mi dotrzeć w różne punkty. Ten problem odpadał w przypadku wycieczki z ESN, bo we wszystkie lokalizacje przewidziane w planie (a były one od siebie dość oddalone) dowoził nas wygodny autokar. Nie musiałam zawracać sobie głowy jakąkolwiek logistyką: pilnowaniem trasy czy zastanawianiem się co jeszcze zobaczyć. Niebagatelne znaczenie ma też to, że dzięki dużej grupie oraz „znajomościom” ESN wszelkie koszty były niskie. Sami zatem widzicie, że warto zainteresować się działaniami tej studenckiej organizacji.
Jedyny zarzut, jaki przychodzi mi do głowy w stosunku do Worldtop ESN w Clermont-Ferrand to to, że takich wycieczek mogłoby być więcej.
Start
W ostatni dzień marca, około godziny 9:00 wraz ze sporą (bo ponad czterdziestoosobową) grupą wpakowałam się raźno do czekającego już autokaru i wyruszyliśmy w nieodkryte dotychczas (przynajmniej przeze mnie) rejony. Dość szybko przebyliśmy trzydziestokilometrowy dystans dzielący oba miasteczka i na miejscu podzieliliśmy się na cztery mniejsze grupy; każda miała swojego przewodnika.
Piwnica Pierre’a
Ku uciesze wszystkich, pierwszym punktem programu było gospodarstwo, w którym wytwarza się lokalne wino. Dodatkowy entuzjazm wzbudzała perspektywa degustacji. Zwiedzanie poparte było opowieściami o tym, jak wygląda praca przy produkcji wina – jak zbiera się grona, jak się je później przetwarza, jakich maszyn używa się w całym procesie oraz jaki jest rytm pracy w cyklu rocznym, uzależnionym przecież od przyrody.
Najbardziej wytęskniony element pobytu, czyli degustacja również był wzbogacony masą praktycznych ciekawostek. Próbując czterech rodzajów wina słuchaliśmy porad dotyczących całego „rytuału”. Mieliśmy okazję dowiedzieć się, od czego zależy kolor wina. Albo że w trakcie konsumpcji kieliszek należy trzymać za stopkę – nie tylko dlatego, żeby nie ogrzewać ciepłem ciała nalanego wina, ale też po to, żeby nasz własny zapach nie zaburzał aromatu wina. Bo wąchanie tego napoju jest istotne: aromat bywa rozkoszny (najbardziej odpowiadał mi delikatnie owocowy zapach wina różowego). Dowiedziałam się też, że najpierw należy pić białe wino (jest najdelikatniejsze), później różowe, a czerwone na końcu– ma najintensywniejszy smak. Rzecz jasna, zastosowaliśmy te wszystkie rady w czasie degustacji. Całej sytuacji klimatu dodawała sceneria: wszystko odbywało się w piwnicy, pośród omszałych, ogromnych beczek, a kolejne rodzaje wina serwował nam monsieur Pierre, który wyglądał dokładnie tak, jak właściciel takiej francuskiej manufaktury wyglądać powinien, ach!).
Romański kościółek w Saint-Nectaire
W doskonałych humorach skonsumowaliśmy przygotowany uprzednio suchy prowiant i ruszyliśmy dalej. Naszym kolejnym celem był romański kościółek pod wezwaniem świętego Nektariusza. Wzniesiona w dwunastym wieku świątynia współgra stylistycznie z pięcioma innymi romańskimi kościołami w Owernii– jednym z nich jest bazylika Notre-Dame-du-Port w Clermont-Ferrand, o której opowiem Wam w przyszłości.
Kościół robi wrażenie swoją zwartą, a jednocześnie ozdobną bryłą, ale także i wnętrzem; uwagę budzą zwłaszcza kolorowe witraże w oknach i skromne zdobienia, przepełnione symboliką.
Farma Bellonte
Ostatnim punktem wyprawy była farma Bellonte. Tutaj dowiedzieliśmy się tego i owego na temat produkcji lokalnego sera, który zwie się – jakżeby inaczej! – saint-nectaire. Oczywiście, w tego typu gospodarstwie nie mogło zabraknąć krów; było ich tutaj bardzo dużo. Stały w długich rzędach, jadły stale dokładane im siano i każda miała nad sobą tabliczkę z imieniem. Widok ten wydał mi się trochę smutny: było mi przykro, że stoją takie stłoczone, w zamkniętym pomieszczeniu. Pocieszyły mnie jednak słowa naszej przewodniczki, która objaśniła, że to konieczne w sezonie zimowym i krowy wkrótce zostaną wypuszczone na wiosenny wypas i będą sobie hasać po zielonej trawie.
Na owej farmie prowadzony jest też sklep z artykułami tutaj wytwarzanymi. Wobec tego można było kupić tutaj aromatyczny saint-nectaire. Ponieważ miałam już w domowej lodówce pewien zapasik tego rarytasu, więc skusiłam się tylko na imponujących rozmiarów kostkę świeżutkiego masła (pół kilo! nigdy wcześniej nie kupiłam na raz takie ilości!).
Podsumowanie
Wyprawa zakończyła się około godziny 18:00. Reasumując, znajduję ów wyjazd jako bardzo udany. Nie tylko ze względu na liczne atrakcje, ale też z uwagi na to, ze dostarczył mi bardzo dużo nowych informacji. Można by rzecz, że wszystkie te ciekawostki lokalne zostały nam podane na tacy, dzięki czemu miejsca, które zobaczyliśmy nabrały w moich wspomnieniach indywidualnych cech. Dzień upłynął w bardzo przyjemnej, beztroskiej atmosferze (nie musiałam kłopotać się kwestiami logistycznymi, bez czego nie da się obyć w czasie indywidualnych wojaży). Zadowoleniem napawa mnie też fakt, że za ów dzionek, pełen atrakcji, zapłaciłam tylko 5 euro (podejrzewam, że gdybym musiała radzić sobie sama to już bilety autobusowe wyniosłyby mnie drożej). Poza tym była to doskonała okazja do zintegrowania się z innymi erasmusami, a także do poćwiczenia języka.
Jak zatem jasno widzicie – warto zainteresować się tym, co oferuje lokalny ESN!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)