Podróż do źródeł – Vichy, część 4 (i ostatnia).
Source des Célestins
Hall des Sources, o której pisałam w drugiej części mojego mini-przewodnika po Vichy (możecie sobie przypomnieć ten wpis tutaj) nie jest jedynym miejscem, gdzie można zakosztować tutejszych wód. Gdzie jeszcze w takim razie?
Otóż - w pięknym parku, do którego wejście znajduje się mniej więcej w okolicy trzydziestego ósmego numeru na bulwarze Johna Kennedy’ego. Znajdziecie tam pawilon, który swą elegancją i finezją nie ustępuje temu, w którym mieści się Hall des Sources. Bije tu źródło Célestins – chyba najbardziej znanej wody z Vichy.I moim zdaniem najznośniejszej jeśli chodzi o konsumpcję, bo ani nie wydziela siarkowodorowego swędu, ani nie jest nazbyt ciepła.
Parę słów o pawilonie
Być może z moich wczesniejszych notatek pamiętacie, że od czasów przebudowy w 1971 roku można napić się Célesints także w Sali Źródeł – dzięki zmyślnej kombinacji wodociągowej, która doprowadza ją aż tam. Tak czy siak - w parku przy Kennedy’ego też można. Jak przedstawia się tutejszy pawilon? Po pierwsze – zbudowany w 1908 roku i tym samym około pięć lat młodszy od Hall des Sources jest także od niej znacznie mniejszy i nie jest – tak jak ona – zamykany. Budyneczek wzniesiono na planie elipsy; ciągnie się po niej arkada o półkolistych łukach. Ponadto całość (oprócz trzech frontowych przęseł, którymi wchodzi się do środka) obiega także niziutka balustrada. Oba zwężenia elipsy symetrycznie przechodzą w półokrągłe nisze, zdobne w kolumienki i przykryte małymi kopułami. Nad wejściem widnieje nazwa źródła, napisana wytwornym, pochyłym fontem.
Podobnie jak spora część perełek architektury w Vichy (na przykład Lycée des Célestins), pawilon Source des Célestins utrzymany jest w jasnych barwach, co wywołuje wrażenie elegancji i luksusu. Mocniejszym akcentem kolorystycznym jest – również charakterystyczna dla tutejszych zabudowań uzdrowiskowych – ciemnozielona kratka (chyba drewniana? Tak mi się wydaje).
Wariacje na temat nazwy
Źródło wypływało u stóp dawnego klasztoru celestynów, zbudowanego na skale w piętnastym wieku: stąd też nazwa. Klasztoru już nie ma, został po nim tylko kawałek murów i – nazwa źródła. Czyż to nie wprawia w zadumę?
Zastanawiam się czy istnienie i popularność francuskiej Célestins ma jakiś wpływ na nazwę wody z polskiego uzdrowiska w Rymanowie Zdroju – kojarzycie może tamtejszą Celestynkę? No właśnie; ta zbieżność w brzmieniu nazw daje do myślenia.
Degustacja wody – tak jak i w przypadku źródeł w Hall des Sources – jest bezpłatna. W słoneczne popołudnie pełno było tam ludzi, którzy nalewali sobie Célestins do butelek, a później odchodzili, uginając się pod ciężarem siatek wypełnionych owymi butelkami.
Ja jednak nie skosztowałam wody z tego źródła; byłam zbyt zniechęcona po degustacji w Hall des Sources…
Allier – rzeka w Vichy
Wielokrotnie na tym blogu zaznaczałam już jak magnetyczną rolę pełni dla mnie woda – pod każdą praktycznie postacią. Wielokrotnie też dawałam tutaj upust memu nieukontentowaniu z racji braku rzeki w Clermont-Ferrand. Z tych też powodów przy każdej nadarzającej się sposobności starałam się korzystać z możliwości przechadzki brzegiem (czy to strumienia, czy to oceanu). W przypadku Vichy nie mogło być inaczej, zwłaszcza, że ciągnąca się wzdłuż Allier promenada roztacza spokojne, subtelne uroki.
Czy to ważna rzeka?
Wydaje mi się, że Allier ma dla Vichy analogiczny status jak Puy-de-Dôme dla Clermont-Ferrand: w obu przypadkach nazwy departamentów pochodzą od tych właśnie naturalnych elementów krajobrazu. Jeżeli przyjrzymy się mapie, zauważymy, że na wysokości zakola, które obejmuje Vichy od strony południowej i wschodniej, Allier jest wyraźnie szersza. Być może dlatego w niektórych przewodnikach czy mapkach (na przykład na tej z Office de Tourisme w Vichy) określa się ją mianem Lac d’Allier, czyli jezioro. Wydaje mi się to nieco osobliwe, muszę chyba przeprowadzić jakieś wnikliwsze śledztwo w tej sprawie; dam Wam znać o efektach.
Dawniej Allier była ważnym szlakiem handlowym; nic dziwnego – rzeka liczy sobie bowiem 420 kilometrów długości i jest jednym z najważniejszych dopływów Loary, z którą łączy się w okolicach miasta Nevers. Podobno jest to też jedna z nielicznych, jeszcze stosunkowo dzikich rzek w tym regionie – nie tylko Francji, ale i Europy.
Będąc w Vichy nie odczułam jednak ani tej dzikości, ani też potęgi (tych 420 kilometrów!); zapewne dlatego, że tereny nadrzeczne są bardzo zadbane – zresztą tak jak i całe miasto (o czym w miarę zwiedzania coraz to dobitniej się przekonywałam). Ciągnący się wzdłuż brzegu bulwar jest oddzielony od reszty miasta dość wysokim wałem przeciwpowodziowym (uważam, że już samo jego istnienie pochlebnie świadczy o tutejszym zorganizowaniu), na którego szczycie biegnie niezmiernie przyjemna ścieżka – ocienia ją aleja platanów i klonów (o ile dobrze pamiętam i o ile dostatecznie znam się na botanice, by ferować takimi informacjami!). Pozwólcie jednak, moi drodzy, bym wyprowadziła Was z cienia – zejdźmy ku plaży, kusząco złocącej się drobnym, nagrzanym piaskiem.
Plage des Célestins, Promenada i Plages du Lac d’Allier
Za wałem przeciwpowodziowym, o którym przed chwilą wspominałam, ciągnie się pas zieleni, który jest przedzielony aleją Aristide’a Brianda na dwie części: są to Park Kennedy’ego i Park Napoleona III. Przedłużeniem owej alei jest most Bellerive, który z kolei dzieli całą długą plażę na Plage des Célestins oraz na Promenadę, połączoną z Plages du Lac d’Allier. Piszę o tym, ponieważ oba te sektory trochę różnią się klimatem, co zaraz wyjaśnię.
W moim odczuciu rzeka z bliska, w rzeczywistości wydaje się dużo węższa niż na mapie. Miło usiąść na jej brzegu i patrzeć na leniwie płynącą wodę – bo tak właśnie tutaj płynie: niespiesznie, wręcz z namysłem. Najwyraźniej było to widać po wolniuteńkim przemieszczaniu się niezliczonych kotków z topoli; maj – kiedy to byłam w Vichy - to czas pylenia tych drzew. Podobały mi się te pyłki na tafli nie tylko dlatego, że można było dzięki nim obserwować nurt, ale też dlatego, że sprawiły, ze rzeka wydała się dzięki nim „nieidealna”; to trochę burzyło lukrowany wizerunek Vichy, czyniąc je trochę mniej wyidealizowanym w moich oczach.
Uważam, że na miejsce wyciszenia się i odpoczynku daleko lepiej wybrać część plaży znajdującą się na wysokości Parku Napoleona III niż Plage des Célestins. Dlaczego? W części Célestins jest sporo beach barów, w których stale gra głośna muzyka. Poza tym - o ile dobrze zrozumiałam wszelkie oznaczenia, to właśnie w tym sektorze brzegu rzeki Allier dozwolone jest pływanie – od końca czerwca do końca sierpnia. Mimo że był dopiero maj, pełno było dzieci brodzących po kolana w wodzie i czyniących niemożebny rwetes. Cóż tu musi się dziać w sezonie kąpielowym!... Reasumując – część plaży Célestins usatysfakcjonuje raczej kogoś, kto akurat ma ochotę na zabawę. Jeśli natomiast poszukujecie wyciszenia i kontaktu z naturą – wybierzcie ten drugi odcinek nabrzeża. Tam również jest niemało ludzi, ale przeważnie to niezbyt głośni spacerowicze czy właścicieli psów, wyprowadzających swoich pupilów.
Szczególną moją uwagę oraz zachwyt obudziły przedziwnie poprowadzone drzewa. Ich pochyłość i grube, sękate gałęzie aż proszą się o zawieszenie tam huśtawek! Albo chociaż o to, by się na nie wspiąć; zbytnio się jednak wstydziłam by zrealizować taki szalony kaprys:
Chalets Napoleon III
„Chalet” to po francusku drewniany domek. Wybaczcie mi, proszę, niewybredne skojarzenia i takież żarty, ale kiedy tylko dowiedziałam się o istnieniu – i nazwie – owego zabytku, dokonałam swoistej transkrypcji na język polski i nie mogłam w myślach nazywać tego obiektu inaczej jak tylko „szalety Napoleona” (co zresztą nadal nieco mnie bawi).
A zatem: w parku Napoleona III – od strony miasta, nie od plaży – przy Boulvard des États-Unis kryje się sześć misternych domków, przycupniętych pośród drzew. Skąd się tu wzięły? Nie trzeba być mistrzem dedukcji, by wywnioskować, że z ich budową ma sporo wspólnego cesarz Napoleon III, o którym już kilkakrotnie wspominałam w mojej relacji z Vichy i to jako o osobie w dużej mierze odpowiedzialnej za dziewiętnastowieczny rozkwit tego miasta. W istocie – domki powstały na jego zlecenie pomiędzy 1861 a 1864 rokiem. Opowiem Wam anegdotę (właściwie jest tak krótka, że to raczej pół-anegdotka…). Pierwszy powstał Chalet Marie-Louise. Szybko jednak okazało się, że błędem było wyposażenie go w balkon tylko od strony ulicy: cesarz nie mógł spokojnie wyjść na papierosa, bo stale ktoś podchodził by go pozdrowić, albo przynajmniej popatrzeć na niego. W związku z tym Napoleon III nakazał budowę kolejnego chalet, z wprowadzonymi korektami.
Nie tylko to Vichy zawdzięcza temu cesarzowi; oprócz tego, o czym już opowiadałam w poprzednich wpisach, to chciałabym powiedzieć Wam, że to z jego inicjatywy uregulowano bieg rzeki Allier i to z jego rozkazu urządzono park w stylu angielskim, tam, gdzie dawniej były bagna. Bardzo lubię dowiadywać się o takim rozsądnym gospodarowaniu i rozwoju różnych miejsc – takie konstruktywne zabiegi zawsze poprawiają mi humor i motywują do działania.
Domki Napoleona III zbudowane zostały w szwajcarskim stylu. W gruncie rzeczy zaryzykowałabym stwierdzenie, że ów styl jest w dużej mierze charakterystyczny dla miejscowości kurortowych – sprawia, że każdy pensjonat, pawilon czy willa staje się bardzo efektowny i elegancki. Takie budynki mają żywa kolory, a ich fasady (nie tylko frontowe) są bogato zdobione drewnianymi elementami.
Powrót
Tak jak pisałam w pierwszej części tej relacji – z uwagi na strajk francuskich kolejarzy powrót do Clermont-Ferrand pociągiem nie był możliwy, natomiast Blablacarem – jak najbardziej. I w sumie jestem z tego zadowolona, nie tylko z uwagi na możność ćwiczenia języka z „żywym Francuzem”, ale też z uwagi na to, że podczas przemierzania tej trasy samochodem mogłam zobaczyć nowe ujęcie znanych mi już pejzaży (na przykład Puy-de-Dôme, tonący w różowo-pomarańczowych blaskach zachodu, początkowo odległy na widnokręgu, ale później już nie, bo stopniowo się do niego zbliżaliśmy).
Czy Vichy to świat lalek?
Wielokrotnie wspominałam, że Vichy jest śliczniusie-ładniusie, i to do tego stopnia, że aż może tym mierzić i irytować (na zasadzie - "tak słodkie, że aż przesłodzone"). Moim zdaniem miejsca zbyt idealne mają w sobie pewną sztuczność, bo przecież zawsze – przynajmniej intuicyjnie – czujemy, że to zwyczajnie niemożliwe i że jakieś skazy muszą istnieć, ale są po prostu zamaskowane. Wobec tego z wielką ulgą odnajdywałam w Vichy drobne odstępstwa od lukrowanego, wyidealizowanego świata lalek. Pierwszą taką niedoskonałością była nader nieprzyjemna woń wydzielana przez osławione wody termalne – nad czym dość szeroko rozwodziłam się w drugiej części mojego mini-przewodnika. Drugą - niezliczona mnogość topolowych kotków na rzece. Trzecią natomiast (i to niebagatelną!) skazą na wizerunku Vichy był widok jakiegoś dżentelmena, który niefrasobliwie (oraz niezbyt konspiracyjnie) oddawał wieczorową porą mocz w okolicach Hall des Sources. Jakkolwiek sceny tego typu budzą u mnie daleko idące zażenowanie, to w tym przypadku gotowam była nawet przymknąć na to oko, bo sytuacja ta dobitnie świadczyła o tym, że Vichy nie jest sztuczne, „od linijki”, nie jest zrobione tylko po to, żeby cieszyć oczy, ale że jest normalnym miasteczkiem – z blaskami i cieniami.
Wobec powyższego gorąco polecam Wam wizytę w Vichy. Jest przepiękne, ma sporo atrakcji do zaoferowania, można bardzo miło spędzić tutaj czas, a jednocześnie jest normalnym, zwyczajnym miastem - siedliskiem ludzi.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)