Podróż do źródeł – Vichy, część 3.
Warto błądzić
W dwóch poprzednich częściach mojej relacji z wyprawy do Vichy opowiadałam Wam o Office de Tourisme i o tym, że można tam wyposażyć się w naprawdę bardzo praktycznie opracowany plan miasta. Mapka owa zawiera dwa szlaki (niebieski i pomarańczowy), prowadzące do najważniejszych atrakcji turystycznych miasta. Na przemierzenie każdego z nich winno się przeznaczyć po około czterdzieści pięć minut. Przyznacie sami, że jeśli półtorej godziny wystarczy na zobaczenie głównych punktów miasta, to aż prosi się, żeby uzupełnić zwiedzanie „spacerem przełajowym”: żeby zagłębić się – nieomal „po omacku” – w uliczki, pozwolić nieść się nogom i zagubić się między kolorowymi domkami o oknach ujętych w równie barwne okiennice.
Warto zatem zboczyć ze szlaku. Po cichu liczyłam, że taki zabieg pozwoli na wykrycie w Vichy jego wstydliwych ineksprymabli, bo – przypominam – irytowało mnie nieco, że miasto jest tak wymuskane i śliczne, że aż nienaturalne (może narzekam, może wymyślam, ale cóż poradzić – ja takie właśnie wrażenie odniosłam, a opowiadam tu o wrażeniach nie kogo innego, a właśnie moich). Nic jednak podobnego! Vichy poza swym szlakiem turystycznym również jest bardzo ładne.
Snując się po uliczkach i co i rusz natykając się na budynki tak czarowne, że nie sposób było nie uhonorować tego faktu pamiątkową fotografią, rozmyślałam nad tym co też mogą myśleć mieszkańcy owych domów. Czy turyści nie są dla nich uciążliwi? Czy czują się szpiegowani? Ostatecznie poniekąd zagląda się tubylcom w okna. Czy dochodzi tam do pełnych stresu dialogów?, na przykład:
– Żorż, znowu ktoś robi zdjęcia, to już szósty raz w tym tygodniu, dłużej tego nie zniosę!
- Dobrze, Żaklin, dość tego szaleństwa - wyjeżdżamy!
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, zadałam sobie te pytania dopiero w Vichy, fotografując ten urokliwy budynek:
Cóż jeszcze można znaleźć, zbaczając ze szlaku? Na ulicy maréchal Foch, pod numerem drugim mieści się zakład krawiecki. Zapewne nie zwróciłabym uwagi na ten przybytek, gdyby nie to, że – o paradoksie! – roleta zamykająca lokal była opuszczona. W efekcie nie wiem dokładnie jakim typem szycia zajmuje się ten zakład, ale wnosząc po malunku na rolecie – to musi to być krawiectwo luksusowe. Ach, pewnie tak naprawdę to nie, ale ów obrazek, który przykuł mą uwagę i który sprawił, że w ogóle o tym piszę świadczy w pewien sposób przynajmniej o aspiracjach tej drobnej instytucji. Filigranowa damulka, odziana w wieczorową sukienkę i długie rękawiczki, z wybujałym kapeluszem na głowie zdaje się mieć za zadanie podkreślić szyk, klasę i elegancję jakich dostąpić można odziewając się u tutejszego krawca. W skrócie – reklama sama w sobie.
Kościół Saint-Blaise Notre-Dame-des-Malades
W końcu jednak nadchodzi czas by porzucić podziwianie zakładów krawieckich tudzież rozmyślania o uciążliwości turystów dla mieszkańców atrakcyjnych miast i najwyższa pora wrócić już na szlak wytyczony przez Office de Tourisme. Skręćcie zatem z ulicy marszałka Focha w Rue Hubert Colombier. Idźcie prosto, nie zbaczajcie; możecie za to podziwiać kamieniczki po obu stronach ulicy. Dosłownie po trzech minutach niezbyt wymagającego marszu znajdziecie się na Rue de l'Église; być może już wcześniej dostrzeżecie między budynkami górującą wieżę, zwieńczoną krzyżem.
Oto stoicie pod kościołem Saint-Blaise Notre-Dame-des-Malades. Do głównej, masywnej bryły, zwieńczonej we frontowej części sporą kopułą, „przyczepiona” jest po prawej stronie wysoka, smukła wieża – dzwonnica. Widok ten wywołuje pewne wrażenie, ale we mnie zewnętrzny wygląd kościoła budził dość mieszane uczucia. Oczywiście, nie jest pozbawiony swoistej estetyki – proste, geometryczne bryły i beton jako główny materiał, z jakiego jest zbudowany, nadają mu surowy wygląd. Jednocześnie jednak przyznam, że nie spodobał mi się ten wytwór architektury, mimo że rozumiem, że styl Art déco, w jakim ów kościół został wzniesiony rządzi się właśnie takimi prawami – dążeniem do zgeometryzowanej prostoty wyrazu, na przykład.
Wobec powyższego z pewną niechęcią wspinałam się po dość wysokich schodach, symetrycznie odchodzących od głównego wejścia. Wnętrze jednak bardzo mnie zaskoczyło; stanowiło bowiem istny kontrast dla tego, co budynek prezentował sobą z zewnątrz. Feeria barw, bogate, wręcz płomienne zdobienia, sklepienie pokryte misternymi malowidłami i witraże: ach!, te witraże!...Owe imponujące zdobienia wnętrza kościoła są dziełem braci Mauméjean. W całej świątyni pełno dekoracji w postaci tego typu mozaik:
Gdzie rodzą się literaci?
Nieopodal kościoła Saint-Blaise Notre-Dame-des-Malades (na skrzyżowaniu rue Besse z rue Porte Saint-Julien) możecie podziwiać neogotycki, zdobiony muralem budyneczek z dwoma wieżyczkami przy wejściu. Cóż to za miejsce? Otóż jest to dom rodzinny Alberta Londres – francuskiego pisarza i dziennikarza, urodzonego w 1884 (jak głosi zamontowana w pobliżu tabliczka).
Mural tworzy iluzję, która każe nam mniemać, że zaglądamy przez okno (ach, znów to turystyczne wścibstwo!...), wprost do biblioteki pana Alberta Londres, gdzie on sam – brodaty i zadumany - siedzi na krześle o zdobnie wygiętym oparciu. Nad nim widnieje obrazek z egzotycznym pejzażem; myślę, że to nie przypadek – monsieur Londres bardzo dużo podróżował, często w miejsca newralgiczne politycznie czy zbrojnie (Serbia, Grecja, Turcja, Albania, Japonia, Chiny, Indie…) i pisał o tych wyprawach reportaże. O personie takiej jak ta wręcz musiałam wspomnieć na tym blogu; ach, być jak on!...
Nie tylko mural jest w tym budynku interesujący, ale także jego – wyżej wzmiankowany - neogotycki styl. Mury z grubej cegły, szpiczaste wieżyczki, ostrołukami wykończone nie tylko okna, ale i drzwi wejściowe - wszystko to przywołuje na myśl warowną, średniowieczną twierdzę.Ciekawe jak mieszkało się tutaj Albertowi Londres. Czy wygląd tego budynku działał także i na jego wyobraźnię?
Lycée des Célestins
Nie tylko Kościół Saint-Blaise Notre-Dame-des-Malades jest zbudowany w stylu Art déco; inna budowla reprezentująca ten styl mieści się pod adresem rue Maréchal Lyautey 110. Co to takiego? Aktualnie – to liceum. Ale pierwotnie ten budynek - wzniesiony w 1929 roku przez architekta Georgesa Bonneta - pełnił całkiem inną funkcję, bardziej współgrającą z kurortowym profilem miasteczka, był to bowiem Hôtel des Célestins. W czasie II wojny światowej w budynku mieściła się też siedziba pewnych władz francuskich - policja oraz coś w stylu ministerstwa spraw wewnętrznych, zajmującego się oficjalnymi gazetami czy generalną inspekcją obozów. Pamiętajmy, że Vichy pełniło w owym czasie funkcję stolicy okupowanego przez III Rzeszę państwa. Nieprzypadkowo zresztą to miasto zostało wybrane na ten cel; zadecydowała o tym tutejsza zabudowa, dobre połączenie kolejowe i ogólny prestiż miasta.
Lycée des Célestins zrobiło na mnie dużo przyjemniejsze wrażenie niż Saint-Blaise Notre-Dame-des-Malades, mimo że oba zbudowane są w tym samym stylu. W przypadku Lycée uwodzą mnie delikatne, łagodne – jakby opływowe – linie budynku, który przywodzi mi na myśl wyniosły statek.Jasne kolory nadają mu eleganckiego wyglądu. Choć dawny Hôtel des Célestins nie jest dużo wyższy od sąsiadujących budowli, to sprawia wrażenie większego; być może dlatego, że jest od nich w pewnym sensie oderwany – stoi samotnie.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (1 komentarzy)
Maciek Kilian 6 lat temu
Veri good writing Gabriala!