Pożegnanie z morzem. My, piraci: utracjusze – kuracjusze

Opublikowane przez flag-pl Gami Ladlar — 5 lat temu

Blog: MARCO POLskO
Oznaczenia: flag-pl Erasmusowy blog Polska, Polska, Polska

Wierzcie mi lub mnie, ale w sobotni ranek Seta krzyknęła: - Do kroćset! – po czym siarczyście splunęła i tupnęła drewnianą nogą – Pora zrobić coś szalonego! – dodała. Poprawiłam czarną opaskę na oku, zerknęłam w stronę beczki z grogiem, podrapałam się hakiem po głowie i zachowawczo – jak to ja - przyznałam jej rację. (No dobrze, tak naprawdę wcale tak nie było, ale chyba mogę od czasu do czasu pobyć mitomanką. Poza tym ile można czekać z realizacją marzeń o zostaniu okrutnym piratem?). 

pozegnanie-morzem-my-piraci-utracjusze-k

Ostatnie chwile w Darłowie 

Czas nad morzem mijał dość leniwie, a jednak bardzo, bardzo szybko. Beztroskie wakacyjne zabawy dobiegały końca, a w dalszej perspektywie majaczyło złowrogie – niczym wraży okręt, szykujący się do abordażu - widmo konieczności obronienia pracy magisterskiej tudzież zarabiania na życie. W obliczu tej sytuacji zgodnie uznałyśmy, że należy adekwatnie uczcić zakończenie turnusu i koniecznie – koniecznie! – jeszcze po raz ostatni posiedzieć dłuższą chwilę nad morzem.

Uradziłyśmy zatem, że udamy się nocą na plażę, gdzie - jak na piratów przystało - popijać będziemy rum i w świetle księżyca kąpać się w morskiej toni. Trochę niepokoiła nas temperatura Bałtyku – dotychczas nie wykazywałyśmy godnego zimnolubnych morsów hartu ducha i w chłodnej wodzie raczej tylko się zanurzałyśmy zamiast pływać niczym żwawe foki. A przecież do tej pory chadzałyśmy tam tylko w dzień!... Obawiałyśmy się jednak przede wszystkim ewentualnych schorzeń, które mogłyby nas dopaść po takich ekscesach. Okazało się jednak, że obie jesteśmy zaopatrzone w zapas Furaginy. Nie straszne nam zatem były ni morskie szkwały, ni zapalenia pęcherza.

pozegnanie-morzem-my-piraci-utracjusze-k

Jeszcze kilka uwag o Darłowie 

Owego dnia Seta szła do pracy, więc zostałam sama na włościach. Oprócz leniwego snucia się z kąta w kąt przez sporą część dnia, udało mi się także poczynić pewne przygotowania do naszej nocnej eskapady. Zaczęłam je od udania się po zapas ryb do portu (gdzie dokładnie i jak się tam dostać – możecie przeczytać tutaj).

Dzień był słoneczny, ale też bardzo wietrzny. Szłam spacerkiem i podziwiałam Darłowo. Chciałabym podzielić się teraz z Wami kilkoma spostrzeżeniami czy uwagami, jakie przyszły mi do głowy w trakcie tego – zdałoby się: prozaicznego – wyjścia na zakupy.

Bankomaty 

Odniosłam wrażenie, że w Darłowie jest trochę mało bankomatów. Być może to wrażenie jest mylne i wynika z mej nieumiejętności szukania tego typu obiektów, nie mniej jednak wydaje mi się, że warto zwrócić Waszą uwagę na tę kwestię. Na pocieszenie powiem, że w wielu miejscach obędziecie się bez gotówki: kartą można płacić nawet i w porcie, w budkach z rybami.

Siłownia plenerowa 

Wspominałam już o tym, że na Wyspie Łososiowej znajdziecie siłownię plenerową. Podobna mieści się też na brzegu Wieprzy (nieopodal rzeki, równolegle do ulicy Morskiej), ale też na plaży. Piszę o tym, bo bardzo mi się podoba, że tego typu obiekty są tak łatwo dostępne.

pozegnanie-morzem-my-piraci-utracjusze-k

Wady turystycznej miejscowości 

Będąc w Darłówku - czyli nadmorskiej części Darłowa – zdecydowałam się wstąpić do Biedronki. O, nie popełniajcie tego błędu, zwłaszcza w czerwcu (czyli już w sezonie), w sobotnie popołudnie, w weekend z niedzielą niehandlową!... Pomijając fakt, że kolejka rozrastała się do absurdalnych rozmiarów, to w samym sklepie ilość klientów utrudniała swobodne poruszanie się między półkami. Zdecydowanie polecam Wam w miarę możliwości stronić od tego miejsca – przynajmniej o tej porze roku.

Ryby w porcie po raz kolejny 

Dotarłam wreszcie do portu. W jednym ze straganików kupiłam wędzonego dorsza (jestem wszakże fanką tej ryby), a także szproty, kabanosy z łososia oraz – uwaga! – morszczuka. Cóż szczególnego jest w tej rybie? Otóż od czasów pierwszej lektury „Kwiatu kalafiora” Małgorzaty Musierowicz (a było to już jakieś dwanaście lat temu!) morszczuk kojarzył mi się złowieszczo: miał bowiem spory udział we fiasku kulinarnego debiutu głównej bohaterki – która przy okazji jest moją ulubioną postacią (na ową sympatię pewien wpływ ma zbieżność imion, przyznaję).

Morszczuk po degustacji został uniewinniony, bowiem okazał się w smaku całkiem niezły – nawet nieco podobny do dorsza, trochę tylko gorszy. 

A czy da się te smakowite ryby zabrać ze sobą do domu? Spieszę z odpowiedzią: da się i to nawet w upały. Na straganach w porcie istnieje możliwość hermetycznego zapakowania zakupów. Ponieważ skusiłam się na takowe, dopytywałam pana sprzedawcę ile tak ochraniana ryba jest w stanie wytrzymać. Zadeklarował, że trzymana w lodówce tydzień, natomiast poza nią – mniej więcej dzień. Sprzedawca zaznaczał, że te terminy zmieniają się po otwarciu (wtedy trzeba już zjeść wszystko jak najszybciej). 

Przygotowania 

Po powrocie do domu zajęłam się kolejnymi przygotowaniami. Mimo że nie jestem mistrzynią w sferze kulinariów, zdołałam sporządzić całkiem smaczną lemoniadę (dodałam do niej melona, bo wydał mi się stosownym elementem w diecie korsarzy). Wkrótce po tym, gdy skończyłam, przybyła Seta i wkroczyłyśmy w ostateczną fazę przygotowań.

Piraci przed rejsem kompletują ekwipunek; my także to właśnie czyniłyśmy. Proszę bardzo, możecie się zainspirować: cytryna w lemoniadzie, by uchronić się przed szkorbutem. Czapki, żeby nie zmarznąć w uszy. Swetry i bluzy (żeby w ogóle w nic nie zmarznąć). Słoik i butelka z gorącą wodą (w charakterze termoforu). Śpiwór, żeby mieć na czym siedzieć na piasku. Rum – szeroko pojęta dezynfekcja. 

Wreszcie – wyruszyłyśmy. Nie było zbyt ciemno, bo wszędzie świeciły latarnie tudzież księżyc. Było spokojnie - niezbyt wielu ludzi, od czasu do czasu przejeżdżające obok nas samochody. Na plaży też było raczej pusto, ale bynajmniej nie cicho

Darłowo - polska Tortuga? 

Morze było dość wzburzone i słyszałyśmy jak fale rozbijają się o brzeg (a może raczej o falochron?). Wiatr wiał bardzo mocno i wciskał nam piasek w oczy. Postanowiłyśmy wobec tego rozbić nasze obozowisko za jakimś drewnianym budyneczkiem. Okazało się jednak, że jest to niezmiernie nędzna ochrona. Próby utworzena dodatkowej osłony ze znalezionych na plaży desek również spaliły na panewce. Wobec tego ciasno owinęłyśmy się śpiworem, co nie było zbyt komfortowym rozwiązaniem. Tak samo morali nie podnosiły sączone z wolna rum i lemoniada - zwłaszcza, że po prawie każdym łyku czuć było zgrzytające w zębach ziarenka piasku. Skapitulowałyśmy mniej więcej wtedy, kiedy wystygł słoik z ciepłą wodą. Szczękając zębami zaczęłyśmy zwijać manatki.

Ponieważ był to mój pierwszy pobyt nad Bałtykiem czułam się zobligowana do zanurzenia w falach chociaż stóp po raz ostatni. Pełna rozsądku Seta ostrzegła, bym nie szła przypadkiem zbyt daleko od brzegu. Weszłam do morza mniej więcej po kostki i usiłowałam biegać wzdłuż linii wody - żeby choć trochę się rozgrzać. Niebo było atramentowe, a księżyc świecił swym jednym okiem znacząco i porozumiewawczo. Może gdyby temperatura była wyższa choć o kilka stopni to miałabym więcej animuszu, bo i noc i ta sytuacja sama w sobie - były dość piękne i warte celebowania.

Niestety, lodowata woda kąsała me łydki, więc dość szybko wróciłam do naszego koczowiska, które zresztą chwilę później opuściłyśmy. Podeszłyśmy jeszcze na jakiś pomost, żeby poobserwować z niego jak morze uderza w gwiazdobloki falochronu, po czym bez dalszej zwłoki podążyłyśmy w drogę powrotną. Zastanawiam się teraz czy bliżej Secie i mi do dzikich, rozhulanych piratów czy może jednak do kuracjuszy... Pozostawię jednak tę kwestię do rozstrzygnięcia Przyszłości. 

pozegnanie-morzem-my-piraci-utracjusze-k

Powrót do Wrocławia

Po nocy spędzonej na piracką modłę spałyśmy twardo nieomal do południa (i to również było na piracką modłę). Obudziwszy się, spakowałyśmy wszystko co trzeba (zapas morszczuka!) i nie marudziwszy zbyt długo podążyłyśmy na dworzec, stamtąd zaś autobusem linii DPP uwiezione zostałyśmy do Koszalina, gdzie przez kilka godzin spacerowałyśmy po centrum. 

W końcu nadszedł czas rozstania - Seta wróciła do Darłowa, ja zaś pociągiem przemierzałam trasę do Wrocławia. Morska przygoda dobiegła końca - tym razem, bo wciąż nie porzuciłam snów o pirackiej przygodzie! 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!