Dziennik pokładowy. Zacumujcie w Darłowie!
Z perspektywy czasu łapię się na tym, że przed wyjazdem nad Bałtyk moje spojrzenie na polskie morze było mocno wypaczone i zafałszowane: woda, plaża, opalanie. Ewentualnie ryby Generalnie - może nawet trochę nudnawo. A tymczasem okazuje się, że jest bardzo dużo innych rzeczy do zrobienia i do zobaczenia. Nadmorskie miejscowości to nie tylko kurorty, gdzie można moczyć stopy w wodzie i wdychać powietrze pełne jodu. Okazuje się, że sporo też miejsc interesujących z perspektywy – na przykład – historycznej. Co zatem można zobaczyć nad morzem – oprócz morza?
Zalety Darłowa
Darłowo to niezły punkt wypadowy – zwłaszcza jeśli macie samochód (jeśli nie – jesteście zdani na lokalnych przewoźników, z których najpopularniejszym jest DPP, o którym jeszcze w przyszłości opowiem szerzej). Gdybyśmy z Setą dysponowały własnym środkiem lokomocji, nasze plany wyglądałyby zapewne nieco inaczej.
Pierwszy dzień pobytu (o którym możecie poczytać tutaj) okazał się wyczerpujący; tyle emocji, nowych wrażeń i widoków! Nic zatem dziwnego, że wróciwszy do domu - szybko zapadłyśmy w kamienny sen (jestem przekonana, że to morze nas tak z daleka kołysało; to że byłyśmy oddalone od plaży o ponad dwa kilometry nie miało najmniejszego znaczenia!). Ponadto miałyśmy bardzo ambitne plany podróżnicze na następny dzień, do wyboru: Ustka, Gdańsk, Kołobrzeg, Łeba… Seta wymieniała te egzotyczne lokalizacje – i choć byłam z wizytą u niej tylko na kilka dni, to obie pełne byłyśmy młodzieńczego zapału w stosunku do wizji podboju polskiego wybrzeża.
O tym, jak postanowiłam zostać korsarzem
Żwawo zatem organizowałyśmy wyprawę – sprawdzałyśmy transport, atrakcje turystyczne i nawet dzwoniłyśmy do naszego eksperta (czyli Anuli) po profesjonalne porady. Nasze plany zostały jednak brutalnie pokrzyżowane. Przez lenistwo. Cały ranek raz po raz dzwonił budzik - a to Sety,a to mój. Niekiedy dzwoniły w kanonie, a niekiedy – unisono. Obie jednak z żelazną (a przy tym niemal pozbawioną świadomości) konsekwencją wyłączałyśmy je zniecierpliwionymi uderzeniami. W efekcie ocknęłyśmy się na kilka ledwie chwil przed południem, kiedy było już zdecydowanie zbyt późno na jakiekolwiek wypady po okolicy. Choć właściwie to nie! Rewiduję moją opinię. To nie było lenistwo, a raczej – zmęczenie. Poza tym, do stu tysięcy beczek marynowanych śledzi! W końcu to miały być wakacje!
Pal licho wakacje – piraci mogą się przecież wylegiwać w swojej kajucie do woli przez okrągły rok!...
Z tych właśnie logicznych powodów i w ten właśnie sposób postanowiłam zostać piratem, o czym zapewne jeszcze parę razy Wam opowiem.
Tak czy siak – w efekcie zostałyśmy tego dnia w Darłowie. Nie żałowałam tego jednak ani przez ułamek sekundy, bowiem wnet okazało się, że miasteczko ma do zaoferowania sporo ciekawostek.
Przechadzka po mieście
Chcąc maksymalnie wykorzystać moje krótkie wakacje, postanowiłam nawet udać się w Darłowie do fryzjera. Seta zatem zaprowadziła mnie do sprawdzonego (przez Anulę) salonu, mieszczącego się przy darłowskim rynku (adres: plac Tadeusza Kościuszki 3; bardzo polecam! profesjonalne podejście – chyba po raz pierwszy od dziesięciu lat jestem zadowolona z wizyty u fryzjera). Po załatwieniu tego typu sprawunków, udałyśmy się na leniwą przechadzkę po okolicy. Nie musiałyśmy odchodzić daleko, by natknąć się na pierwszy interesujący obiekt. Był to pomnik Stanisława Dulewicza – pierwszego burmistrza w powojennym Darłowie. Jakkolwiek nie widać tego na zrobionym przez mnie zdjęciu, to kroczący w eleganckim płaszczu i fedorze pan Dulewicz ma raczej zatroskany wyraz twarzy. Idzie ze swą teczką w ręku i najwyraźniej śpieszno mu do ważnych spraw; podobno w pracy był bardzo aktywny i energiczny.
Łódź Kaliska
Zapytacie być może ze zdziwieniem cóż w mej relacji znad morza robi dworzec z zupełnie innej części Polski. Spieszę z wyjaśnieniem: nie chodzi bynajmniej o dworzec, lecz o powstałą w 1979 roku w Darłowie awangardową grupę artystyczną, której istnienie odkryłam z niebywałą uciechą właściwie przez przypadek. Jak? Otóż dzięki tablicy upamiętniającej pierwszy happening Łodzi Kaliskiej – grupy zajmującej się nie tylko performansami, ale także sięgającej na przykład po fotografię inscenizowaną (nie tylko po to, by uwieczniać swe happeningi). O ile dobrze pamiętam, tablica znajduje się na tej samej ulicy co pomnik pana burmistrza – łatwo ją jednak przeoczyć, uważajcie!
Cóż to było za wydarzenie? Cóż to w ogóle za grupa? Myślę, że tytuł happeningu powie Wam wiele, zarówno o tym akcie widowiskowym, jak i o samej grupie, spójrzcie:
Bardzo lubię takie przedsięwzięcia artystyczne – ironiczne, żartobliwe, prześmiewcze, nie pozbawione skandalizowania. Co ciekawe, Łódź Kaliska nadal działa (już prawie czterdzieści lat!).
Muzeum Zamek Książąt Pomorskich
Przed złożeniem Secie wizyty, dowiedziałam się skądinąd o tym, że można w Darłowie zobaczyć dwugłowe cielę. Muszę przyznać, że taka osobliwość mocno mnie zaintrygowała. By zobaczyć ów wypchany eksponat, należało udać się do Zamku Książąt Pomorskich, co też uczyniłyśmy. Owo miejsce nie jest nazbyt odległe od Rynku – raptem pięć minut spaceru. Należy udać się ulicą Powstańców Warszawskich mniej więcej na południe, następnie skręcić w lewo, na Podzamcze, a później w prawo – w Zamkową i już stoicie przed czternastowiecznym, zbudowanym z czerwonej cegły zamczyskiem.
Już za sam wstęp na dziedziniec należało uiścić drobną opłatę (złotówkę czy dwa złote – już nie pamiętam). Seta była tym faktem nieco zaskoczona, bo kiedy była tam jakiś miesiąc wcześniej – takowej opłaty nie było. Ta sytuacja dobitnie pokazuje jak bardzo Darłowo opiera się na turystyce; poza sezonem wiele rzeczy jest tańszych (czy – jak w tym przypadku - bezpłatnych). Ja jednak byłam zbyt zaciekawiona dwugłowym cielęciem, by dać się odciągnąć od zajrzenia tam choćby na kilka chwil.
I tak też się stało – nie zabawiłyśmy w Zamku Książąt Pomorskich nazbyt długo, bowiem według relacji Sety interesujące mnie zwierzę eksponowane było nieopodal kasy. Wobec tego zrezygnowałyśmy z wizyty na muzealnej wystawie i poświęciłyśmy uwagę tylko rzeczonemu obiektowi.
Dwugłowe cielę
Intrygujące kuriozum nie jest już młode, liczy sobie bowiem ponad sto lat. Cielaczek przyszedł na świat w 1917 roku, w Janiewicach, nieopodal Sławna.Niestety, zgodnie z podawanymi informacjami – nie przeżył zbyt długo, co zresztą można wywnioskować także z jego raczej mikrych rozmiarów. Nie wiem czy to prawda, czy może raczej należy traktować tę opowieść w kategoriach pół-legendy, ale podobno rzeczone cielę przyszło na świat u… weterynarza. Pomyślcie teraz o ludowych skłonnościach do wszelkiego rodzaju zabobonów i dodajcie do tego ponad sto lat wstecz w głąb historii. Jak zapewne się domyślacie, weterynarz raczej niezbyt często był wzywany po tym incydencie, a wkonsekwencji - nie wiodło mu się najlepiej.
Cielątko, ustawione na okiennym parapecie w sali, w której mieści się recepcja i zarazem kasa, wygląda trochę smutno. Jest niewielkie i ma taką łagodną minę... Z jednej strony budzi rozrzewnienie i współczucie, ale jednocześnie – ciekawską, wręcz wścibską odrazę.
Dziedziniec Zamku Książąt Pomorskich
Spędziwszy kilka chwil z dwugłowym cielątkiem, ponownie wyszłyśmy na dziedziniec. Imponująco grube mury z czerwonej cegły, drewniany, solidny balkon, Izba Tortur, a nawet cela czarownic– nic nie skusiło nas na dłuższe zabawienie w siedzibie Książąt Pomorskich. Jeszcze tylko kilka chwil na pogłaskanie mosiężnego gołąbka (na pewno go tam nie przeoczycie), będącego rzekomo symbolem miłości dwórki Cecylii i szwedzkiego króla Eryka I (którego zresztą posąg również można podziwiać na owym dziedzińcu) – i można ruszać dalej.
Wyspa Łososiowa
Dzień był upalny, a na wyżej wzmiankowanym dziedzińcu nie było ni skrawka cienia, w którym można by się skryć przed skwarem. W poszukiwaniu miejsca dogodnego na złapanie tchu – udałyśmy się na leżącą między rzeką Wieprzem a Kanałem Młyńskim Wyspę Łososiową; nietrudno ją znaleźć.
Wyspa Łososiowa to właściwie ładny, dobrze zagospodarowany park, o powierzchni mniej więcej dwóch hektarów. Dookoła wysepki biegnie ocieniona drzewami alejka, przy niej zaś stoją liczne ławki. Nie brak też placu zabaw dla dzieci i siłowni zewnętrznej: sprzęty są nowe, sprawne, nie zdewastowane (w dodatku osłonięte drzewami, więc nawet w upalny dzień nie trudno zmotywować się do – choćby króciutkich - ćwiczeń). Właściwie cała Wyspa Łososiowa jest zadbana i przyjemnie jest udać się tam, przysiąść na ławeczce i obserwować pływające po Wieprzy kaczki (kaczki po Wieprzy, hihi!).
Pamiętam, że po drodze przechodziłyśmy przez most, na którego kamiennej poręczy widniał herb i to – jak można się było domyślić – herb Darłowa. To dziwne stworzenie, które można na nim zaobserwować to rybogryf (ludzka fantazja nie zna granic!).
Wyśmienite ryby w porcie
Po pobycie na Wyspie Łososiowej, gawędząc - podążyłyśmy ku plaży. Choć tym razem nie wstąpiłyśmy na tę nieprzyzwoicie smakowitą rybę w smażalni to przecież nie mogłyśmy obyć się bez obiadu. Ponownie skusiłyśmy się na posiłek, którego głównym filarem były ryby; tym razem jednak udałyśmy się do portu, gdzie w jednej z budek kupiłyśmy świeżutką, wędzoną makrelę, kilka kabanosów z łososia i garstkę wędzonych szprotów. Przyznaję, że owe szproty początkowo budziły moje wątpliwości. Wszystkie jednak się rozwiały, kiedy tylko spróbowałam pierwszego – były dobrze uwędzone, świeże i lekko chrupiące. Makrela przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że ta ryba smakuje całkiem inaczej niż przez całe życie sądziłam, znając ją tylko z małych sklepików na – jakże odległym od morza! – Podkarpaciu. Przede wszystkim jej mięso nie jest takie „paćkowate” i tłuste. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu! Kabanosy także były godne uwagi.
Gdybyście – będąc w Darłowie (a właściwie to już w Darłówku) – również chcieli zaopatrzyć się w ryby z portu, udajcie się do Mostu Rozsuwanego i przedostańcie się na jego zachodnią stronę (tę samą, na której zlokalizowana jest smażalnia ryb, o której pisałam w poprzedniej notatce). A później idźcie po prostu brzegiem Wieprzy (w głąb lądu, nie w stronę morza) i tam właśnie będą ciągnęły się stragany z rybami, na których na pewno znajdziecie coś dla siebie. Ja mogę polecić Wam dorsza, ewentualnie morszczuka, choć bardzo kuszący zdaje mi się węgorz (cena natomiast jest pozbawiona jakichkolwiek powabów, niestety i z tego też powodu nie zakosztowałam tego rarytasu).
Kolejny dzień na plaży
Nasz całodniowy spacer zakończyłyśmy kolejną wizytą na plaży. Miałyśmy ze sobą zakupiony wcześniej prowiant (ach, ta cudowna makrela!) i dzielnie walczyłyśmy o to, by nie uległ całkowitemu zapiaszczeniu, bo ziarnka zgrzytające między zębami podczas konsumpcji to zdecydowanie rzecz nieprzyjemna. Stwierdzam jednak, że poza tym aspektem – piasek przedstawiał stan jak najlepszy. Nie dość, że doskonale działał jako peeling, to ponadto wywoływał niezwykle przyjemne wrażenia dotykowe, bo był sypki, suchy i miło nagrzany słońcem.
Na plaży znów mocno wiało i zastanawiałam się, czy nad morzem jest tak zawsze (niemożliwe; co z tą osławioną flautą, czyli bezwietrzną ciszą, utrudniającą żeglowanie?).
I tego dnia siedziałyśmy na plaży długotrwale i – wytrwale. W końcu jednak udałyśmy się do domu, by tym razem lepiej przygotować się do wyprawy poza Darłowo (lepiej się przygotować, czyli w tym przypadku w ogóle wyruszyć…).
O tym, jak zostałam miłośniczką Darłowa
Darłowo jest małym miasteczkiem, o czym kilkakrotnie już wspominałam. A nawet jeśli nie wspominałam, to zapewne na podstawie mej relacji wyrobiliście już sobie opinię na ten temat. Jednocześnie jednak czaruje niezwykłym powabem. Dla mnie o owym uroku stanowi przede wszystkim autentyczność, czy wręcz – szczerość tego miejsca. Darłowo jest małe – i nie udaje, że jest inaczej: nie próbuje kreować się na metropolię. To wszystko sprawia, że jest swojskie i można poczuć się w nim swobodnie i bezpiecznie. Taka atmosfera jest doskonała do wypoczynku. W związku z powyższym - bez mrugnięcia okiem, bez chwili zawahania, za to z jak najczystszym sumieniem mogę zadeklarować, że gdybym wybierała się ponownie nad morze, to chciałabym przyjechać właśnie tutaj. I Wam także to polecam; naprawdę warto!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)