Karawanki-zimowe wejście na Begunjščicę
27.02.16r.
Tym razem wybraliśmy się w inne pasmo górskie- Karawanki. Ambitny cel zakładał 2 dni wyprawy, 2 dwutysięczniki i nocleg w namiocie. Pogoda jednak szybko ostudziła nasze zapały i kolejna góra musi poczekać na swoją kolej:)
Obudziłam się tego dnia z bólem gardła, ale postnowiłam mimo wszystko jechać. Około 7 rano wyruszyliśmy z Ljubljany. Dwóch Polaków, Czech, Belg i ja. Chwilę po 8 ruszyliśmy na szlak z Doliny Draga na Begunjščicę (2060m.n.p.m.). Początek był typowy- podejście przez las, trochę śniegu, kilka ciekawszych momentów ze stalówkami i przechodzeniem przez rzeczkę. W połowie podejścia znajdowało się małe schronisko, wstąpiliśmy więc na małe co nieco. Po odpoczynku w świetnych humorach ruszyliśmy dalej. Zrobiło się stromiej, szlak zaczął znikać i po pewnym czasie wyszliśmy nad granicę drzew. Przyszedł czas na raki i mozolną wędrówkę we mgle. Następnie droga wiodła granią i tak do samego wierzchołka. W pewnym momencie koledze z Belgii pękło łączenie w raku i dalej musiał iść w jednym, a na drugą nogę założył pożyczonego raczka. Nie zazdroszczę, szczególnie, że zejście miało nam dać bardziej w kość. Na grani wiał wiatr, zaczął padać śnieg i oprócz mgły widoczność ograniczał mi... lód na rzęsach! Od szczytu mielismy podążać dalej granią aż zacznie się obniżać i doprowadzi do schroniska. Tyle teorii, w praktyce w pewnym momencie grań stała się mocno poszarpana i nie było jak nią podążać, a słaba widocznośc nie ułatwiała orientacji. Zaczęliśmy zejście zaśnieżonym żlebem. Śnieg był zmrożony, ale na wierzch spadła nowa warstwa puchu. Chyba nikt nie chciał tego mówić na głos, ale każdy trochę obawiał się lawiny. A mała lawina zeszła i zahaczyła o chłopaków. Szłam (a raczej kontrolowanie sobie zjeżdżałam hamując czekanem) na końcu, jako najsłabsze i najwolniejsze ogniwo. Trójka chłopaków z naszej ekipy była kawałek dalej i na nich własnie runął śnieg. Całe szczęście nikomu nic się nie stało i szczęśliwie dotarliśmy do końca żlebu. Dalej natrafiliśmy na drogę i gdy nią podążyliśmy doprowadziła nas do samochodu. Po 12 godzinach drogi nikt nawet nie proponował zostania w namiocie, szczególnie, że śnieg dalej padał.
Był to mój pierwszy prawdziwy zimowy wypad na jakąś wyższą górę. Zupełnie inny wymiar obcowania z górami, inne zmęczenie, w niektórych momentach prawdziwy strach... I mimo, że przypłaciłam wyjazd przeziębieniem- nie żałuję. I mimo, że wisząc przodem do ściany na czekanie obiecywałam sobie, że już nigdy więcej- chcę więcej:).
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)