Ronda. Dla zakochanych albo samobójców.
Jeżeli będąc w Andaluzji chcielibyście pojechać na wycieczkę grupową, najlepiej gdzieś dalej, niż okoliczne miasta, polecam We Love Spain. To hiszpański touroperator organizujący wycieczki pod studentów, między innymi do Portugalii, Maroka albo nawet Francji czy Włoszech. Ich oferty są atrakcyjne, niestety mają to do siebie, że zazwyczaj są też drogie. Trzeba się dobrze zastanowić, czy opłaca się jechać z nimi czy organizować na własną rękę.
Osobiście byłam z nimi na jednej wycieczce. Była to jednodniowa wycieczka do Rondy i Setenil de las Bodegas.
Pobudka o 6 rano. Zawsze na roku akademickim, gdy dzwoni budzik, myślę sobie, że mogłabym bez problemu wstać o takiej godzinie, gdybym miała jechać na wycieczkę, a nie na zajęcia. Okazuje się, że wcale nie jest lepiej. To musi być coś w biologii człowieka, my nie zostaliśmy zaprogramowani, żeby wstawać tak wcześnie. Humoru nie poprawił nam deszcz. Nawet nie padający, po prostu lejący wielkimi strugami, jakby oszczędzał specjalnie na tę chwilę. Cichutki głosik we mnie miał nadzieję, że to minie, ale po Lizbonie i Sintrze miałam już w tym zakresie wielki bagaż doświadczeń, więc wzięłam buty najbardziej odpowiednie na taką pluchę (tak mi się wtedy wydawało).
Tym razem jechałyśmy we trójkę: ja, Kama i Brunie, nasza ukochana współlokatorka z Holandii. Zbiórka była pod Plaza de Toros o 7:45. Mówi się, że wyjście z domu jest najtrudniejsze. Wyszłyśmy, ale potem wcale nie było łatwiej. Całą drogę zastanawiałyśmy się: „Wracać czy nie?”. Zamiast w 30min, doszłyśmy na miejsce w niecałe 20. W autokarze było około 20 osób. To tylko grupa z Huelvy. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Sewilli i zgarnęliśmy resztę.
Droga z Sewilli do Rondy zajmuje około 2 godzin. Autokarowi pewnie trochę więcej, bo nie dość, że waży więcej i jedzie wolniej, to jeszcze znaczna część drogi jest niezwykle kręta i górzysta. Tutaj zaczyna się pasmo górskie Cordillera Penibética ciągnące się aż do prowincji Almería. Całą drogę obserwowałam uważnie niebo i przechodzące chmury. Liczyłam, że zacznie się przejaśniać i w Rondzie będzie przynajmniej sucho. Tymczasem nasz przewodnik z We Love Spain rozdał nam mapki turystyczne Rondy i ogólnymi informacjami i przedstawił po krótce program.
Dojechaliśmy na miejsce o 12:00. Padał drobny deszczyk. Znośnie. Wysiedliśmy na dworcu. Kilka osób od razu pobiegło po gorącą kawę, bo było strasznie zimno! Wiedziałam, że Ronda to miejscowość górska, ale jakoś o tym nie myślałam. Musieliśmy przejść na główny deptak, tam zaczynaliśmy zwiedzanie. Nim doszliśmy na miejsce drobna siąpawka zmieniła się w zlewę. Tak to jest z tymi andaluzyjskimi opadami :P Za chwilę parasole ociekały w strugach wody, a buty zaczęły przemakać. Postanowiłam nie poddawać się tak łatwo. W końcu jestem w Rondzie!
Zwiedzanie rozpoczęliśmy spod Plaza de Toros, która uznawana jest za kolebkę współczesnej korridy. Wcześniej walki z bykami organizowano na placach miejskich. Pierwsza korrida miała tutaj miejsce w XVIII wieku. W środku znajduje się Muzeum Korridy eksponaty jak niezwykłe stroje, płachty czy wystawy poświęcone wybitnym torreadorom, którzy stoczyli tutaj walkę, np. Pedro Romero.
Tuż za Plaza de Toros (idąc od strony miasta) zaczyna się niesamowita trasa widokowa, wzdłuż ścian wąwozu Rondy. Mimo deszczu rozciągał się stamtąd piękny widok na leżące w dole doliny. Możecie się zastanawiać, co jest takiego niezwykłego w tym miejscu, że każdego zachwyca. Powiedziałabym, że to przez zielony kanion El Tajo i ogromny most rozpięty między wysokimi, niemal pionowymi ścianami. Daleko w dole płynie wąska rzeka Guadalevín, a powyżej, jak okiem sięgnąć, wysokie góry poprzecinane krętymi drogami i zielone pastwiska pod nimi. To tylko takie podsumowanie, które i tak nie oddaje rzeczywistości.
Najlepsze trasa widokowa prowadzi dokładnie wzdłuż krawędzi kanionu, następnie przez Puente Nuevo (Nowy Most) i na drugą stronę ulicy, gdzie znajduje się taras widokowy z widokiem na Nowy Most po lewej, a Puente Viejo (Stary Most) i Puente Romano (Most Rzymski) po prawej. Następnie trzeba skręcić w uliczkę Calle de Santo Domingo, która prowadzi obok Casa del Rey Moro (Dom Mauretańskiego Króla), aż do Starego Mostu. Zaraz za nim skręćcie w lewo, a przez furtkę przejdzieci do następnych tarasów widokowych z nalepszym widokiem na Nowy Most ;) Dalej szlak prowadzi już przez wąskie uliczki, aż na plac główny.
Taki był nasz plan zwiedzania. Przewodnik co chwilę zwalniał, żebyśmy zdążyli zrobić zdjęcia. Nie macie pojęcia, jakie to trudne, gdy staracie się utrzymać parasolkę, a jednocześnie cały czas ruszać rękami, żeby nie zamarzły. Z tego co zrozumiałam, plan uwzględniał jeszcze spacer po Moście Rzymskim, ale gdy do niego doszliśmy, zobaczyliśmy, że jest do połowy zalany. Nie przez rzekę, ona jest malutka, ale przez padający deszcz. Nic dziwnego, strome uliczki zamieniły się w potoki, dosłownie.
Przestało padać, gdy nastał czas wolny. Podejrzewam, że każdy zaszył się wtedy w jakiejś przytulnej kawiarni, żeby się ogrzać.
W sumie spędziliśmy w Rondzie 3 godziny. To optymalny czas, poza widokami i kilkoma zabytkami, nie ma tu nic do roboty. Miasteczko samo w sobie jest nieduże. Opuszczając Rondę żałowałam, że nie zobaczyłam jej w słońcu i obiecałam sobie, że na pewno tutaj wrócę. Nie sądziłam, że stanie się to tak szybko, raptem 4 miesiące później :)
Przed 16:00 byliśmy już w Setenil de las Bodegas. To białe miasteczko wyróżnia się na tle innych tym, że zostało zbudowane w szczelinie wąwozu. Kamienice są dosłownie jakby wciśnięte w jego ściany, a ulice czasami prowadzą pod nimi. W niektórych miejscach nad domkami są ogromne, masywne skały, a na nich kolejne budynki. Wnętrza sklepików i restauracji są idealnie dopasowane do kształtu skalnego sufitu.
Opuszczając kawiarnię zastanawiałyśmy się z Kamą, na ile to jest bezpieczne. Minutę później zobaczyłyśmy jaki kilka mniejszych, mało gróźnych, kawałków odpadło od skały i spadło na stoliki przed wejściem. "Chyba nie do końca bezpieczne." Mieszkańcom to chyba jednak nie przeszkadza, ze spokojem piją kawę, przeglądają prasę lub rozmawiają ze znajomymi.
Na Setenil de las Bodegas naprawdę nie potrzeba dużo czasu. Spacer po większej części miasta zajął nam niecałą godzinę. Czasu wolnego dostaliśmy tyle, że zdążyłam tylko pójść do łazienki i kupić pocztówkę. Dla niektórych jednak czasu było w sam raz, żeby na spokojnie wypić jeszcze lampkę wina ;) Mieliśmy szczęście, bo, jak spacerowaliśmy po miasteczku, to tylko mżyło, gdy wyjeżdżaliśmy znów zaczęło lać.
Generalnie byłyśmy z dziewczynami tak padnięte, że wszystko było już nieistotne. Marzyłam tylko o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku. Droga dłużyła się w nieskonczoność, ale w końcu, po 21:00, byłyśmy już w domu. Od razu odpaliłam farelkę i obstawiłyśmy ją z Kamą naszymi butami. Jeszcze nie były stracone.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)