Palos de la Frontera i Moguer - nasza pierwsza eskapada
To był nasz trzeci weekend w Huelvie, 6 dni po wycieczce do Sewilli, kiedy obie z Kamą stwierdziłyśmy, że nie możemy już dłużej czekać i trzeba gdzieś pojechać. Póki co blisko, potem stopniowo miałyśmy się wypuszczać coraz dalej. W ten sposób padło na dwie małe miejscowości, pół godziny drogi z Huelvy – Palos de la Frontera i Moguer.
Palos de la Frontera to małe miasteczko słynące przede wszystkim z tego, że 3 sierpnia 1492 roku pewien żeglarz wyruszył stąd na wyprawę, która odmieniła średniowieczne wyobrażenie o geografii świata. Mowa oczywiście o Krzysztofie Kolumbie. W tutejszym kościele św. Jerzego (Iglesia de San Jorge) marynarze uczestniczyli w mszy świętej, następnie wsiedli na okręty i odpłynęli w nieznane.
Niedaleko kościoła znajduje się także La Fontanilla, źródło, z którego żeglarze, przed wyruszeniem w podróż, zaczerpnęli słodką wodę.
Jednym z marynarzy, dowódcą statku Pinta, był Martin Alonso Pinzón. W mieście znajduje się jego XV-wieczny dom, w którym obecnie znajduje się muzeum poświęcone odkryciom geograficznym. Palos to to urocze hiszpańskie miasteczko, choć pewnie odniosło na mnie tak duże wrażenie, bo było pierwszym, jakie odwiedziłam. W czasie sjesty na ulicach są pustki. Gdzieniegdzie widać matkę z wózkiem, seniorów odpoczywających na ławeczce i bawiące się dzieci. Kelner w ulicznej kawiarni był wyraźnie ożywiony i ucieszony, kiedy zobaczył obcokrajowców. Mieszkańcy nie są przyzwyczajeni do turystów, gdyż dla większości z nich w Palos nie ma nic godnego uwagi. Fakt, na pewno nie jest to miejsce, do którego specjalnie się przyjeżdża. Dla nas jednak, mieszkających raptem 15km dalej, to idealna propozycja na weekend.
Miasto posiada swoją własną Plaza de Toros, której jednak nie mogłyśmy się przyjrzeć, gdyż, jak się okazało, sobota to dzień targowy, a plac przed areną jest idealnym miejscem na sprzedaż koszul i rajstop. Zaraz naprzeciwko stoi obelisk upamiętniający podróż Kolumba do Indii, czyli Ameryki. Palos - takie małe i powiedziałoby się przeciętne - zaskoczyło mnie dbałością o szczegóły. Kamienice są na ogół białe z obramowaniami okien w kolorze "musztardowym". Budynki, ważne (urząd, arena korridy) czy nie (apteki, kawiarnie), są zdobione kolorowymi płytkami azulejos - czy to tablica z nazwą lokalu, czy to donice na iglaki na skraju parkingu. Rośliny są dokładnie przystrzyżone i wyeksponowane.
Na placu głównym, Plaza de España (swoją drogą każda najmniejsza wioska ma swoją Plaza de España), stoi pomnik Jana Pawła II, co było dla nas prawdziwym zaskoczeniem. Rzeźba upamiętnia pielgrzymkę papieża, 14 czerwca 1993 roku. Świat jest jednak mały. W Palos spędziłyśmy kilka godzin. Przed wyjazdem pozwoliłyśmy sobie na chwilę rozpusty i zamówiłyśmy po ciastku, tak bardzo upragnionym, bo zastępującym namiastkę domu. Dodatkowo sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy - obowiązkowo!
Złapałyśmy busa do Moguer i w 15 minut byłyśmy na miejscu. To miasteczko bardzo podobne do Palos. To zauważyłyśmy po dłuższym spacerze, bo pierwsze wrażenie miałam tylko takie, że miasto jest chyba wymarłe. Zapomniałyśmy, że to czas sjesty. Przyzwyczaiłam się do niej dopiero po około 2 miesiącach. Co było chwilami ciężkie, gdy chciałyśmy zrobić obiad, lodówka była pusta a sklep zamknięty. Tak samo tutaj. Wszystkie sklepy, muzea, informacja turystyczna... Prócz nielicznych kawiarni przy głównych uliczkach i placach wszystko było nieczynne. Jeszcze prócz kebaba. Ten to jest zawsze otwarty ;)
Ciężko było cokolwiek zwiedzać nie wiedząc gdzie iść. Błędnie zawsze zakładałam, że nie muszę nic planować, bo wezmę mapę z informacji i będę wszystko wiedzieć. Niestety w 70% przypadków pocałowałam klamkę. Poszłyśmy więc na czuja, która uliczka nam się podobała, tam weszłyśmy.
W Moguer są chyba tylko dwa obiekty, na które warto zwrócić uwagę i obydwa są sakralne. Pierwszy to Monasterio de Santa Clara (klasztor św. Klary) z XIV wieku. To tutaj Kolumb przysiągł wierność koronie hiszpańskiej przed swoją pierwszą wyprawą. Do klasztoru przylega ufortyfikowany kościół a całość otoczają mury obronne zwieńczone blankami. Drugi obiekt to kościół Matki Boskiej z Grenady, jeden z największych w prowncji Huelva. Jego wieża, z XIV wieku, podobna jest do sewillskiej Giraldy.
Moguer to miasto osłów. Dosłownie. Na co drugim placu stoi pomnik tego upartego stworzenia. Próbowałyśmy z Kamą dojść, o co chodzi, aż natrafiłyśmy na tablicę informacyjną przy jednym z posągów, która wszystko wyjaśniła. Otóż w Moguer urodził się znany hiszpański poeta, Juan Ramón Jiménez, laureat literackiej Nagrody Nobla. Do jednych z jego najsłynniejszych utworów należy "Platero y yo", w którym opisał życie i śmierć osiołka imieniem Platero. Jego postać symbolizuje wrażliwość, niewinność i prostoduszność. Osiołki Jiméneza można znaleźć w wielu miastach (np. Maladze), nie mogło ich więc zabraknąć w rodzinnym mieście artysty.
Po przejściu miasta wstąpiłyśmy do parku, żeby trochę odpocząć. Park trochę odmienny od mojego polskiego wyobrażenia, bo nie było w nim ani źdźbła trawy. Tylko sucha, ubita ziema, drzewa i krzewy. Tak czy siak, znalazłyśmy ławkę i usiadłyśmy na chwilę, która trochę się wydłużyła, gdy Kama przysnęła. Ona jest jednak ninja - obudziła się jak tylko zaczęłam wyjmować aparat do zdjęcia.
To tyle z naszej pierwszej samotnej ekspedycji. Ta była krótkodystansowa. W następny tydzień skoczyłyśmy na głęboką wodę i wyjechałyśmy hen w świat. Za granicę.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)