Niestrudzeni Wędrowcy w Sierra de Aracena
Listopad zbliżał się do końca, jednak według bujnej, zielonej roślinności lato trwało w najlepsze. Już za trzy tygodnie miałyśmy być w domu, na święta i każda z nas zaczęła swoje własne, wielkie odliczanie.
* Na zdjęciu: Aracena, przed wejściem do Groty Cudów.
Poza świąteczną gorączką, w pierwszym tygodniu grudnia miałyśmy mieć nasz pierwszy egzamin, z Socjologii Pracy i Organizacji. Materiału było sporo, a czasu coraz mniej, więc na nadchodzące weekendy nie planowałyśmy żadnych wycieczek. Traf chciał, że jedna z nich znalazła nas.
Jakiś czas wcześniej zapisałam się na facebooku do grupy o nazwie „Eventos y actividades de la Universidad de Huelva”. Jest o tyle fajna, że co chwila publikują na niej różne wydarzenia kulturalne, sportowe – wszystko, z czego można fajnie skorzystać w czasie wolnym - w tym także, oczywiście, wycieczki. Akurat w połowie listopada opublikowali nowego posta odnośnie wyjazdu, organizowanego przez Servicio de Actividades Deportivas, takie akademickie centrum sportowe.
Miała to być jednodniowa wycieczka na pieszy szlak turystyczny w górach Sierra de Aracena.
* Na zdjęciu: widok ze szlaku na Sierra de Aracena.
Kolejne miejsce, do którego strasznie chciałam pojechać, ale dojazd był równie skomplikowany, jak do El Rocío. Różnica polegała na tym, że do Araceny bus wyjeżdżał po południu, a wracał wczesnym rankiem. To znaczy, że albo musiałybyśmy tam przenocować albo nauczyć się sztuki teleportacji. Jeszcze nie zgłębiłam tej tajemnej wiedzy, a nie potrafiłam znaleźć noclegu, którego cena zamykałaby się w jakiejś rozsądnej cenie.
Wyjątkowym dniem była niedziela, kiedy to bus wracał wieczorem, a dokładniej o 18:00. Z Huelvy jednak wyjeżdżał dopiero o 15:00 i na miejsce dojeżdżał o 17:50, więc na przejście szlaku miałybyśmy dosłownie 10 minut. Taka opcja nie wchodziła w grę. Nie dojeżdżały tam żadne pociągi i, jak na złość, nie jechał żaden BlaBlaCar. Już pogodziłam się z myślą, że nie pochodzę sobie po tutejszych górach.
Piszę o górach, jednak to może trochę za dużo powiedziane. Możecie sobie wyobrażać nie wiadomo jakie szczyty jak w Sierra Nevada. Gdyby przyrównać Sierra Nevada do Tatr, to pasmo Sierra de Aracena jest bardziej jak Góry Świętokrzyskie (albo jeszcze niższe). To powinno wam już coś powiedzieć. Nie są zbyt wysokie (nie jestem pewna, ale z tego, co pamiętam, najwyższczy szczyt ma około 1000 m n.p.m.), właściwie to łagodne wzgórza porośnięte kasztanowcami i drzewami korkowymi.
Mimo niskiej wysokości, nie brakuje tutaj fantastycznych widoków. Oprócz ogromnego pasma zieleni, charakterystyczne dla tego krajobrazu są także pastwiska, na których pasą się czarne świnie iberyjskie. To właśnie z nich wytwarza się najsłyniejszą i, jak dla niektórych, najsmaczniejszą szynkę w całej Hiszpanii: jamón iberico.
Zacznę jednak od początku. Jak tylko przeczytałam opis wycieczki na facebooku, od razu pokazałam to Kamie i już następnego dnia, będąc na kampusie El Carmen, poszłyśmy osobiście do Servicio de Actividades Deportivas, dowiedzieć się więcej. Jeden z pracowników dokładnie nam wyjaśnił co i jak i wręczył nam ulotkę, która w tłumaczeniu polskim wyglądała tak:
SZLAK TURYSTYCZNY I ZWIEDZANIE GROTY CUDÓW
Data: sobota, 28 listopada
Godziny:
- Wyjazd: 8:00 z ulicy Calle Dr. Cantero Cuadrado
- Powrót: 20:00 (jak powyżej)
Odległość: 8 km ze średniozaawansowanym stopniem trudności
Liczba miejsc: 45 (liczy się kolejność zgłoszeń)
Cena: 17€
Wymagane wyposażenie:
- Wygodne ubranie
- Odpowiednie buty
- Woda
- Jedzenie
Plan wycieczki: Przyjazd do Araceny, gdzie w podgrupach zwiedzamy Grotę Cudów. Następnie przejazd autokarem do Cortegany, gdzie zaczyna się szlak turystyczny prowadzący do Almonaster la Real. Szlak jest łagodny, o niskim stopniu trudności.
Wliczone w cenę:
- Podróż autokarem
- Przewodnik
- Ubezpieczenie
- Wykwalifikowani opiekunowie
- Bilet wstępu do Groty Cudów
Miejsce zapisów:
- Hala sporotwa „Príncipe de Asturias” – Atención al usuario
- Godziny otwarcia: 9:00 – 21:00
Uwagi:
W przypadku zebrania się niewystarczającej liczby uczestników Servicio de Actividades Deportivas zastrzega sobie prawo do zawieszenia lub odroczenia wycieczki.
Nie namyślając się zbyt długo od razu zapisałyśmy się na listę uczestników. Kiedy chciałyśmy od razu zapłacić, pan pracownik pokręcił głową i powiedział, że musimy zapłacić w maszynie. Spojrzałyśmy na siebie z minami, które pewnie mówiły wszystko, bo wstał i poprowadził nas do „bankomatu”, który stał na korytarzu.
Nie miałam pojęcia, jak nazwać ten sprzęt. Wyglądał jak automat z kawą, bez żadnego miejsca na kubek, tylko z otworem na drukowane paragony. Pan coś tam poklikał, co dla mnie nie miało większego sensu, wprowadził nasze pieniądze i za chwilę dostałyśmy pokwitowanie, z którym miałyśmy się stawić w sobotę na miejscu zbiórki.
Tydzień szybko zleciał i nim się obejrzałam był już piątek wieczór. Musiałyśmy się spakować i wszystko naszykować dzień wcześniej, żeby w sobotę pospać jak najdłużej. Na niewiele się to zdało, bo i tak musiałyśmy wstać po 6:00, żeby na spokojnie się ogarnąć i zjeść śniadanie. Na dworze było oczywiście kompletnie ciemno i jesienny poranny chłód dawał o sobie znać.
Rozdygotane dotarłyśmy na miejsce zbiórki, gdzie dojście z naszego mieszkania zajęło nam raptem niecałe 20 minut. Autokar stał już na miejscu, a przed nim zebrała się grupa około 40 osób, wśród nich także kilku profesorów, którzy zapewne byli naszymi przewodnikami. Część studentów była Hiszpanami, ale większą część grupy stanowili Erasmusi. Hm, a więc wieść o tym wydarzeniu jednak się rozniosła – myślałam, że grupa będzie znacznie mniejsza.
Nie kazali nam długo czekać. Zaczekaliśmy jeszcze chwilę, aż dojdzie kilka osób, każdy z nas podpisał się na liście uczestników, po czym wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy w drogę.
Początkowo, według ulotki, mieliśmy najpierw pojechać do Araceny i zwiedzić Grotę Cudów, a dopiero potem pojechać do Cortegany i wejść na szlak prowadzący do Almonaster la Real. Zrobiliśmy jednak odwrotnie.
Dojazd z Huelvy zajął nam 1,5 godziny, więc około 10:00 byliśmy na miejscu. Zanim weszliśmy na szlak, dostaliśmy pół godziny czasu wolnego, żeby jeszcze coś zjeść i skorzystać z toalety. Większość ludzi, w tym i my, szwędała się dookoła głównego placu. Na jego środku stała fontanna, a otoczony był rzędem kamienic, w których znajdowało się kilka sklepów i restauracji. My z Kamą miałyśmy swój własny, suchy prowiant (czytaj: kanapki, ciastka i czekolada na wzmocnienie). Usiadłyśmy z boku, na jakichś schodach, tam, gdzie akurat świeciło słońce. Nagrzałyśmy się, a przy okazji zjadłyśmy drugie śniadanie.
Ci, którzy nie mieli nic do roboty, zebrali się na zewnątrz jednej z kawiarni. Po chwili Adam, Erasmus z Wrocławia, wyciągnął gitarę (nie mam pojęcia, do kogo należała) i zaczął grać znane, popowe piosenki. Początkowo grał tylko na gitarze, ale później zaczął też śpiewać, między innymi „Grenade” Bruno Marsa. Jako ostatnią wykonał polską piosenkę (nie pamiętam niestety tytułu), która bardzo się wszystkim „nie-Polakom” spodobała. Stwierdzili, że polski to fajny język i ładnie brzmi :)
Minęła 11:00, kiedy opiekunowie zebrali nas z powrotem w jedną grupę i weszliśmy na szlak. Na początku prowadzi trochę w górę i zanim zejdzie w dół, rozciąga się z niego fantastyczny widok na Corteganę, a przede wszystkim na zamek z XII wieku, który góruje nad całym miasteczkiem.
Przejście tego 8-kilometrowego szlaku zajęło nam 4 godziny. Można go oczywiście przejść szybciej, ale my się nie spieszyliśmy, a ponieważ słońce nieźle przygrzewało, stosunkowo często robiliśmy krótsze lub dłuższe postoje. Trasa faktycznie nie była zbyt wymagająca. Większość odcinków prowadziła przez średniej wielkości wzgórza, czasami droga była zupełnie prosta. Część trasy pokryła się z asfaltową drogą, ale generalnie szlak prowadzi wiejskimi drogami.
Widoki, mimo niskiej wysokości gór Sierra de Aracena, były przepiękne. Gdzie nie spojrzeć, dookoła zielone wzgórza. W niektórych miejscach drzewa zmieniły już liście na żółte, a wtedy krajobraz ozdobiony był takimi kolorowymi plamkami.
Góry Sierra de Aracena nie są znanym kierunkiem turystycznym, ale dzięki temu zachowały swój dziewiczy charakter. Nie ma tutaj hord turystów, rozdeptanych ścieżek, wyrzuconych śmieci. Panuje niezakłócona cisza i spokój, dzięki czemu naprawdę można się zintegrować z naturą. Na całej długości naszej trasy, poza odcinkami kiedy szliśmy wzdłuż dróg, nie spotkaliśmy żywego człowieka, mimo że można napotkać wiele śladów jego obecności.
Na wzgórzach znajdują się rozległe pastwiska, na których pasą się nie tylko czarne świnie iberyjskie, ale także kozy, osiołki czy konie. Po drodze mijaliśmy także kilka pueblos blancos (andaluzyjskie białe miasteczka) i tory kolejowe. Była nawet przeprawa przez strumyk. Był wąziutki i przechodziło się go po kilku kamieniach, ale i tak kilka osób umoczyło buty.
Jednak najpiękniejszy widok czekał na nas na samym końcu naszej wędrówki. W Almonaster la Real znajduje się meczet z przełomu IX i X wieku, Mezquita de Almonaster la Real. Malowniczo położony na wzgórzu góruje nad miastem i rozciąga się z niego cudowny widok na zalesioną dolinę <3 Fakt, nie ma co porównywać z polskimi Bieszczadami, ale w tamtym czasie nie widziałam czegoś takiego od dawna i byłam zachwycona!
Po dotarciu do Almonaster la Real i meczetu dostaliśmy godzinę wolnego. Większość czasu spędziłyśmy siedząc na murach wpatrzone w ten widok. Część ludzi poszła zjeść obiad. Dołączyłyśmy do nich za jakiś czas, ale tylko i wyłącznie w celach towarzyskich, miałam jeszcze swój suchy prowiant :3 Almonaster la Real to naprawdę urocze miasteczko, typowe pueblo blanco.
Około 17:00 wsiedliśmy do autokaru i przejechaliśmy do Araceny. Przed nami był ostatni punkt programu: zwiedzenie Groty Cudów. Miasteczko położone jest na wzgórzu, a wejście do Groty znajduje się prawie na samej górze.
Zwiedzanie Gruta de las Maravillas kosztowało nas 7€. Będąc większą grupą mieliśmy zniżkę. Bilet indywidualny kosztuje 8,50€. Musieliśmy się podzielić na dwie grupy, bo w jednym czasie w jaskini może przebywać określona liczba osób.
Gdy weszliśmy do środka, przekonałam się, że Grota Cudów nazywa się tak nie bez powodów i w pełni jej się to należy. Jaskinia jest po prostu niesamowita! Jej komory są naprawdę duże, w niektórych z nich stoi woda, która jeszcze podświetlona, nadaje temu miejscu tajemniczy i niemal mistyczny klimat.
Znajdują się w niej nacieki, których nigdy nigdzie wcześniej nie widziałam i których nazw nie jestem wam nawet w stanie wymienić. Przewodniczka (mówiąca tylko po hiszpańsku, ale dało się ją zrozumieć) opisywała nam dokładnie każdą komorę i szatę naciekową, a było tego od groma. Zwiedzenie tego niesamowitego miejsca zajmuje około 45 minut.
Zanim obie grupy zwiedziły Grotę i zebraliśmy się wszyscy w jednym miejscu, dochodziła 20:00. Najwyższa pora wracać do domu :) Wszyscy byli nieco zmęczeni, i wędrówką i słońcem, ale wciąż pod mocą wrażeń. Cudownie było spędzić taki jeden dzień z dala od miasta, na łonie natury. To mnie porządnie naładowało i dodało energii na przyszłe tygodnie. Dopiero na przyszłe, bo w momencie, gdy autokar ruszył w drogę powrotną, a słońce całkowicie zniknęło za horyzontem, nim się obejrzałam, zasnęłam :)
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)