Mój amerykański grafik
Mimo że każdy dzień podczas mojej amerykańskiej wymiany był inny, to i tak wydaje mi się, każdy z nich miał podobna strukturę (mówię tu o dniach szkolnych). Więc teraz pytanie powinno brzmieć: jak wyglądał Twój dzień?
Śniadanie
Jedno z moich amerykańskich rodziców zawsze odwoziło mnie do szkoły, co trwało jakieś dwie minuty, mogłem więc wstawać 45 minut przed pierwszym dzwonkiem, czyli około 6. 50 rano, co zresztą dawało mi wystarczająco dużo czasu na wstawanie i narzekanie jak bardzo nie lubię poranków, na ziewanie, przezieranie oczu, umycie zębów, wyszykowanie się i zjedzenie śniadania, które było inne każdego dnia. Moim ulubionym były chyba śniadaniowe burritos, chociaż naleśniki czy chleb bananowy były równie dobre.
Lekcje zaczynały się o 7. 35 i zawsze przychodziłem na nie kilka sekund wcześniej niż dzwonek i stałem się chyba mistrzem w tej dziedzinie. Moja szkoła miała trymestry zamiast semestrów oraz dni parzyste i nieparzyste.
Od sierpnia do listopada, dni nieparzyste
Od sierpnia do listopada miałem zajęcia z czytania, na których nie dawałem rady, więc zrezygnowałem z nich i do końca semestru miałem tzw. wolny blok, co oznaczało, że mogłem trochę pospać i iść do szkoły na 9. 05. Między pierwszym a drugim blokiem mieliśmy coś co nazywało się “doradztwo” i generalnie było to 30 minut lekcji, podczas których odrabialiśmy zadania domowe, powtórki i mogliśmy korzystać z pomocy tzw. doradcy, jeśli była nam takowa potrzebna. Przez cały rok moim drugim blokiem była rozszerzona matematyka. Wziąłem ten przedmiot ze względu na nazwę, bo myślałem, że to faktycznie będzie matematyka rozszerzona, jednak przedmiot okazał się dość łatwy i nie taki, jakiego się spodziewałem. Zamiast liczenia mieliśmy bardziej ekonomię, tematy takie jak studenckie pożyczki, kredyty mieszkaniowe, budżety i tym podobne.
I tak pierwsza część dnia była już za mną i miałem teraz jakieś 50 minut na lunch. Między sierpniem a listopadem chodziłem do Bulldog Deli, a była to mała knajpka z kanapkami naprzeciwko mojej szkoły. Dobra, chociaż nie ze względu na fakt, że za każdym razem musiałem wydawać jakieś 6 dolarów. Zacząłem więc jadać na stołówce, albo chodziłem do domu, żeby zjeść coś z lodówki. Jeśli miałem szczęście, znajomi zapraszali mnie, żebym szedł z nimi do różnych fast foodów na lunch. Kiedyś nawet poszliśmy do miejsca, które było odrobinę daleko od szkoły i skończyło się na ciastku, bo musieliśmy wracać na trzeci blok. Ja i jeszcze jeden student z wymiany mieliśmy te same zajęcia i jest to odrobinę żenujące, bo spóźniliśmy się na zajęcia jakieś 20 minut. Pamiętny dzień.
Trzeci blok, to świetne zajęcia, które nazywały się “Casablanca”. Musieliśmy na nie kręcić różne klipy i filmiki, a później prezentować je przed klasą. Dostawaliśmy jakieś wskazówki od nauczyciela, później robiliśmy burzę mózgów by zebrać najlepsze pomysły. Ja raczej zaliczałem się do aktorów, a nie edytorów, czy montażystów. Chciałbym, żeby moi koledzy z klasy przesłali mi te filmiki z wpadkami, ale to nigdy się nie stało. Praca w grupie to jedyne wychowanie fizyczne jakie miałem i generalnie zacząłem je później, więc myślę, że miałem je przez jakieś półtora miesiąca czy dwa.
To ja podczas kręcenia filmików na zajęcia z Casablanki. Grałem zombi.
Od sierpnia do listopada, dni parzyste
Od rana w dni parzyste miałem wprowadzenie do sztuki, gdzie rysowaliśmy komiksy, a później malowaliśmy jakieś rzeczy. Zaraz później miałem wolny blok i zazwyczaj spędzałem go w bibliotece, a później miałem historię Ameryki i rządów amerykańskich. Podczas tych ostatnich, kiedy się przedstawiłem, mój nauczyciel powiedział “O, ziemia Berlusconiego”... spoko.
Od listopada do lutego, dni nieparzyste
Miałem programowanie stron internetowych z samego rana, co było odrobinę nudne, a sala była bardzo mała. Nie było nas więcej niż 10 osób. Przychodziłem z kawą nawet wtedy, kiedy to nauczyciel zakazał mi jej pić w pobliżu komputerów. Potrzebowałem energii, inaczej zasypiałbym z głową na klawiaturze, to pewne. W trakcie drugiego i trzeciego trymestru chodziłem na historię ameryki, zajęcia z których miałem najgorszy stopień, B+. Nie miałem nic przeciwko takiej ocenie, ale nie nadążałem na zajęciach i nie mogłem zdzierżyć projektów w grupach. Moim czwartym blokiem jaki miałem, była literatura Ameryki Łacińskiej. Wziąłem te zajęcia, bo chciałem czegoś innego, przy okazji w Kolorado jest dużo Meksykanów, a do tego wszystkiego nie było innych osiągalnych przedmiotów.
Od listopada do lutego, dni parzyste
Z samego rana, zamiast wprowadzenia do sztuki z poprzedniego semestru, wziąłem ceramikę. Zrobiłem kilka kubków i innych typowo artystycznych rzeczy. Dużo moich przyjaciół w Kolorado mówiło po hiszpańsku, więc zdecydowałem się na lekcje hiszpańskiego. Nie byłem upoważniony do wzięcia tych zajęć, bo normalnie kurs powinien trwać cały rok, ale że byłem studentem wymiany, to pozwolono mi na nie chodzić.
Nauczycielka lubiła mnie i doskonale wiedziała, że włoski i hiszpański są do siebie podobne, więc zasugerowała, żebym zaczął od poziomu drugiego, a nie pierwszego. Lubiłem jej zajęcia i były dla mnie proste, chociaż moi znajomi nie mogli zrozumieć dlaczego. Kiedy zacząłem czytać, patrzyli na mnie jak na kosmitę. "Czy jesteś pewien, że nigdy wcześniej nie miałeś styczności z tym językiem? Jak to możliwe, że już masz z tego 'A', a ja po dwóch latach nauki mam 'C'"? I zaczynało się. "Jestem Włochem, a mój język jest bardzo podobny do hiszpańskiego". Przemowa.
Jako trzeci blok mogłem mieć wolne, bo byłem w ostatniej klasie, ale zdecydowałem się na szkic i malowanie. Chciałem wziąć jak najwięcej przedmiotów i spędzać w szkole jak najwięcej czasu. Nigdy nie powiedziałbym czegoś podobnego w Mediolanie, ale w Stanach chciałem wycisnąć z tego jak najwięcej, a to nie oznaczało siedzenia w domu.
Kończąc, miałem jeszcze zajęcia z publicznych wystąpień, chociaż nigdy nie lubiłem czytać, czy zabierać głosu w klasie, bo generalnie jestem cichy. Moja nauczycielka rozumie i mówi po włosku, bo kiedyś studiowała we Włoszech, więc czasami mówiła do mnie w moim języku. To było miłe, ale niestety jej przedmiot... nie za bardzo. Tak czy siak, to było dla mnie dobre i nie żałuję.
Od lutego do maja, dni nieparzyste
Podczas ostatniego trymestru, chciałem odrobiny wyzwania i zacząłem uczyć się nowego języka. Pomimo wielkiego uwielbienia mojej nauczycielki, pomyślałem, że jestem całkiem niezły z niemieckiego i chciałem mieć szansę kontynuowania nauki, bo prawdopodobnie jeśli mnie spytasz, to umiałbym powiedzieć tylko "ich bin Cristian". Później miałem jeszcze rozszerzoną matematykę, historię ameryki i wolne, co oznaczało, że byłem w domu o 13. 35.
Od lutego do maja, dni parzyste
Mój poranek zaczynał się jak zwykle, z całym tym pośpiechem, żeby przypadkiem nie zamknęli wejścia do szkoły. Raz to się stało, kiedy szedłem na wprowadzenie do gry na gitarze. Szczerze mówiąc znałem już podstawy, ale przestałem grać na długo przed wyjazdem na wymianę, więc wziąłem te zajęcia, żeby mieć możliwość kontynuowania nauki. Po pierwszej przerwie miałem hiszpański, a po lunchu miałem wolne. W tym przypadku na lunch chodziłem do domu na dwie godziny. Jak wracałem do szkoły miałem ostatnie zajęcia z kreatywnego pisania. Nie lubiłem swojej nauczycielki, bo nie była zbyt wyrozumiała, a zajęcia odbywały się w małej grupie. Mimo wszystko skończyło się tym, że dostałem 'A' z tego przedmiotu, za książkę dla dzieci, którą napisałem na zaliczenie. Książka była o nieśmiałym pingwinie, który staje się sławny, przez swoją grę na gitarze.
I tak właściwie wyglądał mój grafik, złożony z
- 15 zajęć
- odrabiania lekcji
- tenisa
- klubu oddziaływania
Przez pierwsze półtora miesiąca grałem w tenisa. To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy grałem w tenisa. Może kiedyś grałem raz z rodziną, dla zabawy. Szło mi spoko, chociaż najlepszy nie byłem, ale gdyby mnie to wciągnęło, to stałbym się świetny. Musiałem ćwiczyć każdego dnia, co nie za bardzo mi się podobało, bo zaraz po przyjściu do domu, brałem tylko prysznic i byłem gotowy na kolację. Po sezonie chodziłem również oglądać mecze piłki nożnej, szczególnie Friday Night Lights. Od stycznia do marca moje popołudnia były wypełnione próbami do sztuki, w której postanowiłem grać. Nie zajmowało mi to dużo czasu, ale zabawę miałem przednią. Mam z tej okazji wiele fajnych wspomnień.
Zazwyczaj w poniedziałki albo wtorki mój amerykański ojciec brał nas wszystkich do Dairy Queen na lody. Czasami w poniedziałki moja amerykańska mama była zajęta domem, a we wtorki mój brat miał zajęcia z grania na trąbce i w tym przypadku tato musiał po niego jechać.
Wczesnym wieczorem zazwyczaj byłem już zmęczony, w porównaniu z tym co normalnie działoby się we Włoszech, ale wydaje mi się, że to dlatego, że mój dzień był dłuższy. Miałem więcej rzeczy do zrobienia i w szkole też byłem do późna. Czasami chciałbym cofnąć się w czasie i znów być w liceum w Ameryce.
- Cristian
Galeria zdjęć
Treść dostępna w innych językach
- English: My American schedule
- Français: MON EMPLOI DU TEMPS AMÉRICAIN.
- Español: Mi horario estadounidense
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)