Wielka sprawa, czyli spełniam swoje urodzinowe marzenie - część 1
To całkowicie normalne. Jadąc na Erasmusa myślisz przede wszystkim o czekających na Ciebie przygodach. Studia, zajęcia i egzaminy? Znajdują się gdzieś na szarym końcu. Ma ty być przecież jedno z najpiękniejszych doświadczeń twojego życia - nie ma więc w nim sporo miejsca na książki i nocne zakuwanie ( to potem...).
Zamiast więc myśleć o sprawach praktycznych i potrzebnych (mieszkanie, budżet, plan zajęć) , zajęłam się stworzeniem listy miejsc, które chciałabym odwiedzić podczas mojego Erasmusa. Lista jest dość długa, chociaż sukcesywnie udaje mi się odhaczyć coraz to kolejne miejsca.
Na pierwszym, najważniejszym miejscu podróży "MUST HAVE" znalazło się miasteczko, które uważa się za jedno z najpiękniejszych (jak nie za najpiękniejsze ze wszystkich) we Włoszech - boskie Positano. To mała, romantyczna miejscowość położona na Wybrzeżu Amalfitańskim na południu Włoch. Miejsce cieszące się popularnością wśród amerykańskich gwiazd kina lat 50'. Sława Positano trwa do dziś. To miejsce, w którym "się bywa".
Obiecałam sobie, że za wszelką cenę postaram się tam dotrzeć. Według mojego reasearchu przeprowadzonego w internecie dowiedziałam się, że bez samochodu nie jest to jednak proste, według niektórych prawie niemożliwe. Dla chcącego nic trudnego!
Postanowiłam, że spędze tam urodziny - wyjątkowe bo dwudzieste. Hotel (najtańszy z możliwych, a jednak jeden z najdroższych w moim życiu) zarezerwowałam jeszcze z Polski. Rezerwację można było odwołać 3 dni przed przyjazdem. Wszystko oczywiście dla dwóch osób, podczas gdy nie miałam pewności czy znajdę kogokolwiek kto zechce ze mną pojechać. Jest ryzyko, jest zabawa. Zawsze można odwołać.
Okazało się, że moja współlokatorka która poznałam przez facebooka, a naprawdę dopiero we Florencji z wielką chęcia pojedzie ze mną na południe spełnić moje urodzinowe marzenie. Uff! Zaczęło się więc planowanie - gdzieś w połowie września. Wyjazd: 28.09-1.10. Trasa? Florencja - Neapol - Amalfi - Positano - Sorrento - Neapol - Florencja.
Mimo, że to tylko kilka dni nie da się opowiedzieć o tej podróży w jednym poście. Zdradzę tylko, że ta podróż okazała się być najpiękniejszym wyjazdem mojego życia. W tej części opowiem Wam o mojej podróży do Neapolu.
Do Neapolu z Florencji jedzie się od 4,5 do 6 godzin. Oczywiście chciałyśmy zminimalizować koszty najbardziej jak tylko się da, ale też spędzić jak najwięcej czasu w miastach, które zaplanowałyśmy odwiedzić. Jak wyglądał nasz plan?
Środa (28.09) wyruszamy z samego rana do Neapolu, gdzie zarezerwowałyśmy najtańszy (i możliwie najładniejszy i najczystszy) ze znalezionych w centrum hostel. W Neapolu spędzamy czas od popołudnia, nocujemy, a z samego rana wyruszamy do Positano. W Positano jesteśmy od czwartku do soboty i tego samego dnia staramy się(!) wrócić do Florencji.
Z Florencji chciałyśmy jechać autobusem (Flixbus- mają naprawdę dobre ceny, jeśli dobrze traficie) ale ostatecznie stwierdziłyśmy ,że skorzystamy z bardzo modnego tu (nie na taką skalę jak w Polsce) bla bla car. Moja współlokatorka korzystała już z tego wcześniej, we mnie taka podróż wzbudzała mój typowy polski niski poziom zaufania i lekki strach ( w samochodzie z obcym człowiekiem?!). Ale ok! Jedziemy!
Umówiłyśmy się z Christiano, że odbierze nas z dworca Santa Maria Novella. Wyjechałyśmy odpowiednio wcześniej (korki) by być na czas - wyjazd 8:30. W porannym pośpiechu nie kupiłyśmy jednak biletu, byłyśmy dość spóźnione więc stwierdziłyśmy że skoro od 2 tygodni odkąd przyjechałyśmy nie widziałyśmy na oczy żadnego kanara to tego dnia też go nie ujrzymy - błąd. Kiepski początek wyjazdu. 50 euro mandatu. Już o tym nie mówię, bo wymazałam to z pamięci. Pech chciał też, że nasz kierowca również się spóźnił. Ponad godzinę. Super. Mogłyśmy nie jechać tym autobusem. Kończę biadolenie.
Za wszelką cenę starałam się nie stracić pozytywnego nastawienia. Kiedy więc zobaczyłam, że do Neapolu pojedziemy przepięknym klasycznym fiatem 500 stwierdziłam, że to dobry znak. Czy może być coś bardziej włoskiego? Nasz kierowca okazał się być naprawdę świetnym człowiekiem. W samochodzie byłyśmy my dwie i trzech chłopaków z Modeny, którzy do Neapolu jechali na mecz.
Podróż była naprawdę przyjemna. Poczułam się na tyle komfortowo, że pozwoliłam sobie uciąć drzemkę. Do Neapolu wjechaliśmy koło godziny 13. Chłopcy pomogli nam z bagażem, nasze torebki założyli nam przez ramię mówiąc bardzo wyraźnie "UWAŻAJCIE NA SIEBIE. TOREBKI ZAMKNIĘTE I Z PRZODU. DZIĘKI. MIŁYCH WRAŻEŃ". Zapamiętałam. We Florencji jestem ostrożna, ale w Neapolu trzeba być potrójnie ostrożnym.
Nie myliłam się. Zdążyłyśmy zrobić kilka kroków i już podbiega do nas bardzo podejrzana kobieta, chwyta za ramię i zaczyna mówić jakieś niezrozumiałe rzeczy. Łapię torebkę i przyspieszam kroku. Jesteśmy w samym sercu Neapolu, tuż koło dworca. Zmierzamy ku hostelowi na Corso Umberto I - wygłodniałe i nieco zaspane, z wielkima apetytem na przygody.
Facet z hostelu nie był na miejscu. Na dodatek podobno złapał gumę... Poszłyśmy więc z walizkami wzdłuż ulicy, by znaleźć jakąś pizzerię. Mój pierwszy zgrzyt z Neapolem. Tak, tak wiem o sieście - we Włoszech nie jestem pierwszy raz , mimo wszystko zawsze można coś w tej porze znaleźć. Nie w Neapolu - siesta to siesta. Jesteś głodny o 15? Nie jesz. Na całe szczęście znalazłyśmy ukrytą w uliczkach, dość obskurną ale mile zatłoczoną pizzerię z rekomendacją portalu trip advisor. Zamówiłyśmy pizzę margheritę i marinarę (moja teoria o klasykach z poście o pizzy), piwo perroni ( niezbyt dobre, ale to nie Polska) i fritturę ( głównie arancini, które uwielbiam - ryż z mięsem, sosem ragu' i groszkiem, uformowanę w coś w rodzaju gruszki i obsmażone w panierce, tłuste, niezdrowe i pyszne). Była to jedna z lepszych pizz mojego życia. Napewno była to najtańsza pizza mojego życia - 2,50€ ! Przysięgam. Pokochacie ceny w Neapolu. Za całą naszą ucztę na dwie osoby zapłaciłyśmy chyba nieco ponad 11€. Tyle to ja płacę za pizzę i lampkę wina w taniej florenckiej restauracji. "Antica pizzeria del Borgo Orefici" - polecam.
Najedzone i w ciągłym zachwycie zmierzamy do naszego hostelu, który rzeczywiście jest ładny, dość nowy i czysty, ale okazuje się ,że nasz pokój... nie ma okien. Właściciel do miłych nie należy. Trudno. To tak naprawdę tylko miejsce gdzie zostawimy nasze bagaże i prześpimy się kilka godzin. Najważniejsze, że jest tanie i ma czystą, nową łazienkę.
Bez planu na zwiedzanie ( jest już 16, a następnego dnia wyjeżdżamy) postanawiamy po prostu przejść się po mieście. Zaczynamy więc od portu. Mi to do szczęścia wystarczy. Wspominałam, że kocham morze? Port nie jest wielki. Czuć atmosferę południa, nadmorskiej włoskiej miejscowości. Dookoła palmy, harmider, nad nami błękitne niebo, a przed nami lazurowa woda. Nic mi więcej nie trzeba.
Po drodze zatrzymujemy się na dworcu (tuż obok portu), by upewnić się że stamtąd odjeżdża nasz poranny autobus do Amalfi. Odjeżdża. Kupujemy bilety (ok.5€) i idziemy dalej - zawsze wzdłuż morza.
Neapol nie powalił mnie na kolana. Mimo wszystko czułam się tam dobrze ze względu na niewielką ilość turystów i lokalną atmosferę. Spacerując wzdłuż morza trafiłyśmy do Castello dell'Ovo, skąd podziwiałyśmy przepiękny zachód słońca. Następnie ruszyłyśmy w stronę głównej ulicy, gdzie skupione są wszelkie knajpy, sklepy, sieciówki, kramy z pamiątkami i wszystko co przyjdzie Wam do głowy. Miałyśmy ochotę na deser - zanim jednak zdecydowałyśmy się na to gdzie usiądziemy, minęło sporo czasu. Ciężko jest trafić na dobrą knajpę. Zmieniałyśmy stolik kilka razy. Ostatecznie dość zmęczone usiadłyśmy po prostu w tej, która wizualnie prezentowała się najlepiej. Kawa i lody. Sen nas zmorzył.
Do hostelu wróciłyśmy chwilę po północy. Niemądrze jest kręcić się po mieście w nocy. Zanim trafiłyśmy do pokoju, przeżyłyśmy kilka scen grozy (przede wszystkim w naszej wyobraźni). Uliczki w Neapolu są naprawdę upiorne. Pełne podejrzanych ludzi, odpychające, dookoła śmieci.
Wrażenia z Neapolu? Średnie. Cenię sobie porządek i czystość. Ironia losu, że kocham Italię? Być może. Nauczyłam się tu kochać ten cały rozgardiasz, ale w Neapolu mnie przerósł. Miasto o ogromnym potencjale tonie w śmieciach i odpycha swoimi "aromatami". Boję się co będzie z tym miastem za 50 lat. Coś jednak sprawiło, że nie spisałam tego dnia na straty - jedźcie do Neapolu chociażby tylko po to, by spróbować ich skarbu... PIZZY. To właśnie rzekomo stąd pochodzi ta ambrozja. No i morze... Może nie było ostatecznie tak źle? ;) Następny przystanek: Amalfi.
Koniec części pierwszej.
A dopo!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)