Spacerkiem po Wenecji...
Tego dnia moja mama i ja wyszłyśmy z hotelu o 11:00 rano. To była godzina naszego check-out! Mogłyśmy też opuścić pokój o godzinie 13, ale taki “późny” check-out (późny?! we wszystkich innych miejscach to normalna godzina zdania pokoju! ) musiałybyśmy zapłacić około dwadzieścia euro więcej. Naprawdę, hotele są mistrzami w znajdowaniu sposobów na zarobienie dodatkowych pieniędzy.
Wąskie uliczki w Wenecji
Więc, skupiając się na pozytywnej stronie całego zajścia, przynajmniej dzięki temu mogłyśmy dłużej cieszyć się dniem. Wyszłyśmy z hotelu i obeszłyśmy spokojnie okolicę. Pamiętam, że podczas spaceru po ulicy przy nabrzeżu, z uwagi na panujący chłód wszędzie była mgła - nawet o tej godzinie. Wyglądało to jakby niebo przez pomyłkę zanadto się obniżyło i złączyło z wodą weneckich kanałów!
Wenecja osnuta mgłą: jeden z najpiękniejszych widoków jakie widziałam w swoim życiu... Na zawsze pozostanie w mojej pamięci!
Poprzedniego dnia odwiedziłyśmy bazylikę Santa Maria della Salute, ale zrobiłyśmy to na chwilę przed zamknięciem i nie miałyśmy wystarczająco dużo czasu, aby zwiedzić ją całą. Zdecydowałyśmy więc, że będzie to nasz pierwszy cel tego dnia.
Poranny spacer: chłód i mgła!
Kiedy dotarłyśmy na miejsce, pomimo przejmującego zimna przez dobrą chwilę oglądałyśmy fasadę budynku. W świetle dnia mogłyśmy lepiej dostrzec wszystkie zdobienia. Poza tym bazylika zatopiona w tej porannej mgle sprawiała tajemnicze i magiczne wrażenie.
We francuskim przewodniku “Guide du Routard” przeczytałam, że Wenecja jest przepiękna o każdej porze i w każdej chwili. I mogę powiedzieć, że oglądanie jej zatopionej we mgle, spacerowanie jej wąskimi uliczkami, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Naprawdę piękne było oglądanie białych smug, które sprawiały wrażenie, jakby kanały miasta nie miały końca, jakby gdzieś za horyzontem łączyły się w jedno z niebem.
Zdjęcie bazyliki Santa Maria della Salute
Po dłuższej chwili spędzonej na obserwowaniu krajobrazu oraz fasady bazyliki, weszłyśmy w końcu do środka (bo naprawdę na zewnątrz było bardzo zimno, moje łapki i stópki powoli zamarzały, nie mogłam dłużej przebywać na zewnątrz! )
Zdjęcie wnętrza bazyliki
Weszłyśmy do bazyliki i ujrzałyśmy ją w świetle dnia. Wnętrze i wszystkie jego szczegóły były lepiej widoczne. Poprzedniego dnia wszystko było już zatopione w mroku. Poza tym tym razem miałyśmy więcej czasu, żeby w spokoju zwiedzić tę świątynię i dokładnie ją obejrzeć.
Zatrzymywałyśmy się przy kapliczkach i podziwiałyśmy ich zdobienia: od wykończeń ołtarzy i religijnych malowideł po świeczniki i wszelkie przedmioty. Z chęcią zostałabym tam dłużej, ale moja mama chciała ruszyć na dalsze zwiedzanie Wenecji... Ja nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie przejmujące zimno panujące na zewnątrz. A w bazylice przynajmniej mogłyśmy się schronić.
No ale dobrze, musiałyśmy wyjść (przecież nie mogłyśmy spędzić tam całego dnia). Złapałyśmy tramwaj wodny (zwyczajny transport miejski w Wenecji), który jest czymś w rodzaju wieloosobowej łódki. Dotarłyśmy nim do placu św. Marka, na którym znajduje się bazylika o tej samej nazwie.
Zdjęcie placu św. Marka
Zarówno plac jak i bazylika św. Marka są najważniejszymi punktami w Wenecji. To tutaj, poza ogromną ilością turystów... jest cały ogrom gołębi! Jest ich tyle, że nawet nie odczuwają one lęku przed turystami, za to turyści przed nimi - i owszem.
I chociaż może ciężko Wam w to będzie uwierzyć, to przelatują one nad samymi głowami ludzi - i to z zawrotnymi czasami prędkościami. Tak więc trzeba być bardzo ostrożnym i uważać nie tylko na kieszonkowców, ale i również na gołębie i mewy.
Na placu św. Marka znajdują się piękne arkady, pod którymi są sklepiki z pamiątkami, biżuterią i innymi włoskimi produktami. Niemniej jednak pamiętam, że w takim zimnie... ani nawet nie miałam ochoty na podziwianie piękna tego miejsca! Marzyłam tylko o tym, żeby wejść do jakiegoś pomieszczenia i odrobinę się rozgrzać... Powoli zamarzałam!
Arkady na placu św. Marka... i sklepiki, które tak przyciągały moją mamę! Ja byłam zanadto zmarznięta!
Chociaż dobrze, muszę przyznać, że skoro moja mama owszem - przystawała przy owych sklepikach, nie miałam innego wyjścia jak robić zdjęcia wszystkiemu, co przyciągało moją uwagę. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wrócić w to miejsce, gdyż są tam naprawdę piękne rzeczy i chciałabym móc je jeszcze raz obejrzeć... w trochę lepszych warunkach pogodowych!
Podczas czekania na moją mamę nie miałam lepszego zajęcia jak pstrykanie zdjęć.
Fasada bazyliki św. Marka
W końcu udało nam się dotrzeć do bazyliki św. Marka. Weszłyśmy i przeżyłam szok dowiadując się, że robienie zdjęć było zabronione. Chociaż przyznam, że w obliczu tylu pięknych zdobień i detali wnętrza nie mogłam się oprzeć i zrobiłam kilka zdjęć.
Wnętrze bazyliki św. Marka
Zdjęcie wejścia do bazyliki św. Marka: bardzo podobały mi się freski na suficie, wykonane ze szczegółowej mozaiki w stylu bizantyjskim.
Nie pamiętam już ile czasu tam spędziłyśmy, ale nalegałam, abyśmy zostały chwilę dłużej: chciałam się rozgrzać i nabrać sił na dalsze zwiedzanie. Po wyjściu skierowałyśmy się na lewo od placu, gdzie naszym oczom ukazał się pałac Dożów.
Pałac Dożów w Wenecji
Inne ujęcie pięknych elementów architektonicznych, które można podziwiać na placu św. Marka
Potem zdecydowałyśmy się na spacer uliczkami miasta. W Wenecji są one wąskie i kręte (jak w Puebli, na przykład). Bardzo łatwo jest więc się zgubić... ale to nie stanowiło dla nas problemu, gdyż w rzeczywistości nie obrałyśmy żadnego konkretnego celu. Chciałyśmy tylko poznać miasto.
Widziałyśmy wiele sklepów, z których w większości sprzedawano typowe włoskie produkty: skórzane torebki, kamienie szlachetne ze szkła pochodzącego z Murano, dzieła sztuki... Witryny sklepów bardzo mi się podobały. Wszystkie były eleganckie i oryginalne. Gołym okiem widać, że sprzedawcy za wszelką cenę starają się przyciągnąć uwagę klienteli... i im się to udaje! Gdyby tak zorganizowano konkurs na najpiękniejszą witrynę sklepową w Wenecji - naprawdę ciężko by było wyłonić jednego zwycięzcę! Bo, moim zdaniem, sklepy prześcigają się w dekoracjach.
Niektóre ze sklepowych witryn weneckich.
W jednej galerii sztuki znajdowało się mnóstwo dzieł poświęconych kotom: obrazy, portrety znanych postaci... ale wszystkie z kocimi głowami! Poznajecie to dzieło? To Napoleon! Albo - dokładniej mówiąc - Kocileón! Była tam również wersja Kotkolisy (Mona Lisy).
Przeszłyśmy przez ulicę, na której na jednym z domów widniała tabliczka z napisem: “W tym domu zamieszkiwał Mozart w trakcie swojego pobytu w Wenecji”. Do miasta zawitało naprawdę wiele ważnych osobistości - z najróżniejszych środowisk. I wszyscy byli zachwyceni jego urokiem.
To w tym domu mieszkał Mozart podczas swojej wizyty w Wenecji
Nadszedł czas, w którym byłyśmy już naprawdę głodne! Zaczęłyśmy się więc rozglądać za jakimś odpowiednim miejscem, ale jedyne co napotykałyśmy, to sklepiki z kanapkami i kawiarnie, które nas nie przekonywały. W końcu trafiłyśmy na ulicę, na której stał jakiś mężczyzna. Było widać, że to obcokrajowiec (być może Turek). Zaczął mówić do nas po angielsku i pokazał nam menu restauracji, dla której najwidoczniej pracował.
Kolejny z licznych w Wenecji kościołów... Po prostu prześliczny!
Moją uwagę zwróciło to, że w Wenecji, do cen zawartych w kartach, nierzadko należy doliczyć cenę za “obsługę”. To może spowodować spory wzrost kwoty do zapłacenia i koniec końców, wyda się znacznie więcej niż się to miało w zamiarach... Mężczyzna przy restauracji powiedział nam, że nie musiałyśmy doliczać żadnej kwoty ekstra. Ceny z karty były tymi ostatecznymi.
W ofercie były dwie wersje menu. Pierwsza była trochę droższa niż druga, ale obie zawierały przystawki i danie główne. Dałyśmy się przekonać do wejścia i nie żałowałyśmy. Zostałyśmy bardzo szybko obsłużone, a serwowane porcje były naprawdę duże. Nie spodziewałyśmy się znaleźć takiego miejsca w Wenecji! Ale, całe szczęście, tak się stało.
Poza tym obsługa była naprawdę miła, a wystrój wnętrza bardzo przytulny. Na stolikach znajdowały się obrusy w kratę, na których ustawiono świeczki, a na ścianach powieszono piękne obrazy. Jak dobrze, że odnalazłyśmy to miejsce! A przede wszystkim mężczyzna, który przekonał nas do wejścia, wykonał kawał dobrej roboty namawiając nas na to - nie bez uprzedniego wyjaśnienia nam co dokładnie znajdowało się w ofercie restauracji.
Nasza obiadokolacja tego dnia... Wyszłyśmy bardzo zadowowlone i najedzone! Wszystko było przepyszne i teraz, patrząc na to zdjęcie... Mam ochotę znaleźć się w tamtym miejscu!
Po zaspokojeniu głodu i nabraniu sił (oraz rozgrzaniu się! ), kontynuowałyśmy nasze zwiedzanie... Tak przy okazji: kiedy wyszłyśmy, ściemniło się całkowicie. A wcale nie spędziłyśmy tak dużo czasu w restauracji. Po prostu była zima i słońce szybciej zachodziło...
Miałyśmy opuścić Wenecję tej nocy, ale nasz autobus odjeżdżał dopiero o godzinie 23:35! Tak więc miałyśmy jeszcze mnóstwo czasu na spacerowanie po mieście. Ja bardzo chciałam iść zobaczyć most Rialto, gdyż - według tego co zapamiętałam - jeszcze tam nie byłyśmy.
Odnalezienie mostu nie było trudne - pomimo braku mapy. W Wenecji znajduje się wiele olbrzymich drogowskazów, które wymalowane na ścianach wskazują drogę do najważniejszych punktów miasta.
Ale kiedy dotarłyśmy na miejsce... Niespodzianka! Już tam byłyśmy wcześniej, więc cała droga była trochę bez sensu. No dobrze, nie całkiem bez sensu, gdyż w ten sposób mogłyśmy odkryć nowe uliczki, po których wcześniej nie spacerowałyśmy.
Most Rialto... Z paskudną reklamą na samym środku! Świetny sposób na oszpecenie tak pięknego zabytku!
Musze przyznać, że na moście Rialto były prowadzone prace remontowe, także nie można było na niego wchodzić. Coś, co mi się bardzo nie spodobało (ani odrobinę! ), to wielki afisz reklamowy umieszczony dokładnie po środku mostu - wydał mi się on bardzo brzydki i w ogóle nie pasował wyglądem do architektury zabytku!
Powoli robiło się późno. No dobrze, nie aż tak późno, była zaledwie godzina 19. I chociaż nasz autobus wyjeżdżał dopiero o 23, zdecydowałyśmy się już ruszyć w drogę powrotną do hotelu, aby odebrać nasze bagaże i pójść na dworzec autobusowy.
Nasz hotel: Hotel alla Salute
I tak uczyniłyśmy. Chwilę później znajdowałyśmy się w poczekalni w hotelu. Odebrałyśmy nasze bagaże, pożegnałyśmy się z panią, która tak miło obsłużyła nas poprzedniej nocy w hotelowej restauracji i poszłyśmy na przystanek, aby poczekać na tramwaj wodny vaporetto.
Pomimo małego problemu, który napotkałyśmy w drodze na dworzec autobusowy (tramwaj wodny nie kursował z taką samą częstotliwością, co po południu i bałyśmy się, że nie uda nam się dotrzeć na czas na dworzec! ), ostatecznie wszystko dobrze się skończyło i dotarłyśmy na stację kilka minut przed planowanym odjazdem naszego autobusu.
Podsumowując, chociaż strasznie się bałam, że z powodu zimna nie będę mogła cieszyć się tego dnia wizytą w Wenecji, ostatecznie spędziłyśmy niezapomniany czas: odkryłyśmy nieznaną nam dotąd część miasta, obeszłyśmy nowe ulice i znalazłyśmy bardzo dobrą restaurację. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się przyjechać do Wenecji: po tej podróży nie pozostaje mi nic innego!
Wenecja nocą: budynek widoczny z prawej strony od środka - to jeden z moich ulubionych w mieście. Nie wiem, czy jest znany, ale w jakimś sklepie widziałam jego podobiznę... Chyba nie tylko mi tak on się podobał!
Galeria zdjęć
Treść dostępna w innych językach
- Español: De paseo por Venecia...
- Français: Une promenade à Venise...
- English: Strolling around Venice...
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)