Podróż do źródeł – Vichy, część 1.
O prześlicznym Royat – sąsiadującej z Clermont-Ferrand miejscowości, której głównym bogactwem są wody termalne – już wzmiankowałam (w tym wpisie). Niestety, tamtędy tylko przejeżdżałam, więc nie miałam okazji z należytą uwagą przyjrzeć się wszystkiemu (jeśli będziecie w Clermont-Ferrand to nie popełnijcie mojego błędu i koniecznie odwiedźcie to miejsce! To naprawdę blisko, dosłownie rzut beretem!). Jednakże nawet pobieżny rzut oka pozwolił mi na wychwycenie pewnych elementów, charakterystycznych dla urokliwego miasteczka o kurortowym profilu. Royat było bardzo podobne (na przykład jeśli chodzi o architekturę) do innej, chyba znacznie szerzej znanej miejscowości uzdrowiskowej; mam tu na myśli Vichy, o którym chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć.
Pierwsze skojarzenia z Vichy
„Zdrowie to podstawa. Zacznij od skóry”. Nie wątpię, że znacie ten slogan reklamowy. Nie wiem jednak, czy odtwarza się Wam on w głowie automatycznie, na hasło „Vichy”. Wiem natomiast, że mnie – owszem. I to natychmiast, wręcz bezwarunkowo. To pokazuje jak kosmetyki z tego miasteczka „wrosły” w popkulturową świadomość (także osób spoza Francji!); tutejsze laboratoria przywołują określone skojarzenia. Ale wydaje mi się, że na myśl o Vichy nie przychodzą nam do głowy tylko te aspekty, które są związane z pielęgnacją urody. Przed odwiedzeniem tej miejscowości, kojarzyłam Vichy jeszcze z II wojną światową i niemiecką okupacją Francji – w końcu właśnie tutaj swą siedzibę miał kolaborujący z III Rzeszą rząd marszałka Phillippe’a Pétaine’a.
Czy wycieczka do Vichy i zobaczenie tego miejsca na własne oczy zmieniło – choć trochę – utarty w mojej świadomości stereotyp? Niewątpliwie tak: przynajmniej do pewnego stopnia.
Szczypta historii
Pierwsza kwestia, w której rzeczywistość odbiega od moich wyobrażeń dotyczy początków Vichy. Z zaskoczeniem odkryłam, że sięgają one dużo głębiej w mroki dziejów, niż początkowo zakładałam, a mianowicie – aż do starożytności. Osada została założona przez Rzymian już w połowie pierwszego wieku przed naszą erą, zatem Vichy było świadkiem trochę większej ilości wydarzeń historycznych niż tylko tych związanych z II wojną światową (ach, jakaż naiwna byłam!).
Źródła termalne już wtedy miały znaczenie i były wykorzystywane w celach zdrowotnych. W średniowieczu jednak miasto nieco podupadło; sytuacja ponownie uległa zmianie dopiero w dziewiętnastym stuleciu. Miała na to wpływ panująca w owym czasie moda na wyjazdy „do źródeł”. Europejska śmietanka towarzyska chętnie ruszała do miejsc takich jak niemieckie luksusowe i wykwintne Baden-Baden. Francuzi nie mogli być gorsi, też musieli mieć swe uzdrowiska; zwłaszcza, że warunki geologiczne w niektórych regionach są po temu doskonałe. Stąd dbałość cesarza Napoleona III o rozwijanie tutejszego (skądinąd nader urokliwego) ośrodka wód termalnych. Miasto przekształciło się w cudowną perełkę okresu Belle époque – z prześlicznymi zabudowaniami, z eklektycznym gmachem Opery i z rozległymi parkami w stylu angielskim. Dzieła dopełniła kolej – to dzięki niej paryskie elity mogły łatwo i stosunkowo wygodnie przetransportowywać się do kurortowego miasteczka. Nic zatem dziwnego, że w dziewiętnastym wieku stało się ono tak bardzo modne.
Ale jak do Vichy można dostać się w dwudziestym pierwszym stuleciu?
Niezawodna kolej?...
Z Clermont-Ferrand do Vichy jest całkiem niezłe połączenie kolejowe. Pociągi kursują przez cały dzień średnio co godzinę (czasami częściej, czasami rzadziej). Najtańsze bilety kosztują jakieś 6 i pół euro (możecie zaopatrzyć się w nie na tej stronie). Francuska kolej działa bardzo sprawnie: ponad pięćdziesięciokilometrowy dystans, jaki dzieli Vichy i Clermont-Ferrand pociąg pokonuje w mniej więcej pół godziny. Wobec powyższego - nie miałabym zasadniczo zastrzeżeń do tego środku lokomocji, gdyby nie fakt, że w maju – kiedy to miała miejsce opisywana tu wyprawa do Vichy – we Francji w najlepsze trwał ogólnokrajowy strajk kolejarzy. W efekcie kursy (sporej!) części pociągów były po prostu odwołane (często jeździł na przykład tylko co trzeci skład wagonów). O ile w pierwszą stronę dało się jeszcze znaleźć jakieś połączenie, to taki stan rzeczy okazał się szczególnie kłopotliwym w czasie organizowania powrotu: nie można było liczyć na praktycznie żaden z pociągów jeżdżących po osiemnastej. Jak wybrnąć z takiego impasu?
Nie, nie liczcie na Ouibusa czy Flixbusa, które dotychczas wielokrotnie opiewałam we wcześniejszych wpisach: na tej trasie nie kursują (chyba dlatego, że to zbyt blisko, a ci przewoźnicy to raczej „długodystansowcy”). W tej sytuacji pomocny może być jednak – popularny także w Polsce - Blablacar. Z tego co wiem trzeba jednak korzystać z francuskiej wersji tego portalu (tutaj wrzucam link); w sumie to dość logiczne. Jakiego rzędu wydatku możecie się spodziewać? Mniej więcej pięć – sześć euro, czyli nawet taniej niż w przypadku pociągu. Jeśli chodzi o dostępność, to sporo ludzi przemierza tę trasę, więc jeśli będziecie szukać kierowcy dzień wcześniej to nie powinniście mieć problemów ze znalezieniem. Niewątpliwym plusem skorzystania z tego środku lokomocji jest okazja do poćwiczenia umiejętności lingwistycznych(i to na żywym, ludzkim materiale!).
Jak zaplanować pobyt w Vichy?
Skoro kwestię dojazdu i powrotu już omówiłam to teraz chciałabym przejść do chyba mojej ulubionej części relacji, a mianowicie do szczodrego szafowania garścią praktycznych porad odnośnie tematów logistycznych.
Oczywiście, jak zwykle zachęcam do odwiedzenia Office de Tourisme, które w Vichy znajduje się pod numerem 19 rue de Parc (czynne codziennie oprócz niedziel od godziny 9:30 do 18:00 z przerwą obiadową między 12:00 a 13:30). W owym biurze informacji turystycznej można pobrać stosowną mapkę, a obsługa (bardzo miła i pomocna!) chętnie udzieli paru sugestii i wskazówek.
Vichy zaskoczyło mnie swymi rozmiarami: to niewielkie, raczej kameralne miasteczko. Jeden dzień w zupełności wystarczył, by zobaczyć najważniejsze turystycznie miejsca (choć przyznaję, że z miłą chęcią spędziłabym tu z tydzień: żeby dokładnie zapoznać się z klimatem miasta i skorzystać z prozdrowotnych właściwości tutejszych wód termalnych, ach!). Bardzo podobało mi się, że na wzmiankowany wyżej plan miasta, dostępny w Office de Tourisme, naniesiona była sugerowana trasa punktów wartych odwiedzenia – to bardzo usprawniało wszelką logistykę związaną ze zwiedzaniem. O każdym z zabytków można było znaleźć w owej broszurce kilka zdań z najważniejszymi informacjami.
A zatem reasumując: jeśli nie chcecie korzystać z uzdrowiskowych aspektów Vichy wybierzcie się tam na jeden dzień: to powinno wystarczyć, a zaoszczędzicie na noclegu. Postarajcie się też zaplanować swą podróż na ciepły (a najlepiej jeszcze - słoneczny!) dzień. Na samą myśl o zwiedzaniu tego miasteczka w czasie zimowej szarugi dostaję dreszczy zgrozy - nie za bardzo jest tam gdzie się schronić i ogrzać, a to prosta droga do spędzenia całego dnia w jednym miejscu i do przegapienia tych wszystkich wspaniałości jakie Vichy oferuje. A jest ich sporo i wszystkie są bardzo śliczne. Doprawdy, właśnie to słowo najczęściej przychodziło mi na myśl podczas przemierzania ulic Vichy. Praktycznie wszystkie budynki są zadbane i kolorowe, często z misternymi ornamentami. Z uwagi na to kojarzyły mi się z domkami dla lalek. W ogóle to miasto zdawało mi się tak idealnie śliczne, że aż niemożliwe - jak jakaś utopia.
No dobrze, ale czego w takim razie turyście zwiedzającemu Vichy nie wolno przegapić? O tym opowiem Wam w kolejnym wpisie.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)