Dzień XVI: Lwów
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać nasze, 2 Poznańskiej Drużyny Wędrowników "Turbacz", odwiedziny we Lwowie i zwiedzanie centrum miasta.
Przyjazd do Lwowa
Do Lwowa z Kwasów dojechaliśmy w jakieś osiem godzin. Około ósmej wyszliśmy na dworzec główny we Lwowie, gotowi do zwiedzania miasta. Wykonałem jeszcze szybki telefon do druha Stefana, naczelnego harcerza polskiego na Ukrainie, żywej legendy, po instrukcje jak dotrzeć do harcówki.
Zakwaterowanie w harcówce Harcerstwa Polskiego na Ukrainie
Około dwadzieścia pięć minut później znaleźliśmy się w harcówce, gdzie spotkaliśmy jeszcze harcerzy z Bielko - Białej. Cały nocleg w harcówce, dla harcerzy i skautów międzynarodowych, kosztuje pięć euro od osoby i jest możliwość wystawienia rachunku celem rozliczenia wydanych pieniędzy zgodnie z naszym chorym i bezsensownym systemem finansowym w Polsce.
Po wzięciu prysznica i rozmowach z harcerzami z Bielsko - Białej zdecydowaliśmy się rozdzielić. Ja i Kamil, jako że we Lwowie już byliśmy dwa razy, pozostaliśmy jeszcze trochę w harcówce, aby postudiować w bogatej biblioteczce harcówkowej książek o tematyce harcerskiej, puszczańskiej, psychologicznej i metodycznej, a reszta wędrowników za swoim wodzem Stachem udała się zwiedzać miasto.
Zespół Starego miasta
Po jakiejś godzinie również udaliśmy się z Kamilem ulicą Łyczakowską do centrum miasta. Zespół Starego miasta wpisany jest na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Po drodze zwiedziliśmy skwer "Na wałach", gdzie akurat odbywały się jakieś zawody kulturystów w noszeniu ciężarów. Rozdawano też darmową chemię i świństwa, które biorą strongmeni do napakowania swoich mułów. Nie omieszkaliśmy z Kamilem skorzystać. Po łyku brązowego płynu z proteinami poczułem, że unoszę się nad ziemię, a moje bicepsy rozsadzają mi mózg i klatkę piersiową.
Wąskimi uliczkami dostaliśmy się do samego serca Lwowa, gdzie obserwowaliśmy rozgrywki starszych w najróżniejsze gry w parku.
Zdjęcie: A. Ropelewski
Zdjęcie: Kamil
Zdjęcie: A. Ropelewski
Tam też spotkaliśmy obserwujących mecz w szachy wędrowników. Razem udaliśmy się na obiad do pizzeri niedaleko "Pyzatej" - restauracji, która jest szeroko polecana w gronie turystów zwiedzających Lwów - ale w górach obiecaliśmy sobie zjeść pizzę po przyjeździe do Lwowa, obietnicy więc miało stać się zadość.
Po długich targach kto ile kawałków pizzy zjadł skończyliśmy posiłek i wolnym krokiem udaliśmy się na mszę święta, po drodze zwiedzając barokowy kościół Bożego Ciała i klasztor Dominikanów - akurat trafił nam się przewodnik z grupą, więc po cichu się przyłączyliśmy.
Msza święta
Msza święta w katedrze łacińskiej po polsku była dość płytka i krótka. Tym razem po odśpiewaniu modlitwy harcerskiej nikt nam nie klaskał - co gorsza, ledwo msza święta się skończyła, zabrzmiały ostatnie słowa i ksiądz wyszedł do zakrystii, rozbłysły blyski fleszy aparatów - pseudoturyści tylko czekali na zakończenie mszy świętej aby rzucić się do robienia zdjęć.
Po wyjściu z kościoła spotkaliśmy rodzinę, która przenocowała nas i pomogła nam w dalszej podróży podczas wyprawy mojej, Stacha, Szymona i Kamila do Rumunii.
Obok katedry łacińskiej we Lwowie warto zwiedzić kaplicę Boimów:
Zdjęcie: Kamil
Roshen
Po mszy świętej ponownie się rozdzieliliśmy. Byliśmy tak nienasyceni po chodzeniu po górach, że zjedliśmy nawet cheeseburgera w McDonaldzie - chyba pierwszy raz w moim życiu jadłem to świństwo.
I wtedy właśnie, przechodząc przez ulicę, zostaliśmy olśnieni. Naszym oczom ukazał się Sklep. Sklep który świecił na czerowono i złoto. Roshen. Za szybą widzieliśmy cukierki. Roshen. Czekolady. Roshen. Trufle. Roshen. Rodzynki w czekoladzie. Roshen. Chałwy. Torty. I wszystko to w cenach ukraińskich, niemożliwie tanie. Z otwartymi buziami wkroczyliśmy do środka, ochrona i sprzedawcy z uśmiechem na nas patrzyli, jak w mundurach przebieraliśmy w słodyczach.
Po wielkich i niedrogich zakupach postanowiłem kupić dla całej drużyny tort na podwieczorek. Kiedy pokazałem tort czekoladowy sprzedawcy, ten zapytał się mnie, jaki duży kawałek ma ukroić dla mnie... Poprosiłem o cały tort.
Zdjęcie: Kamil
Musieliśmy się spieszyć z powrotem do harcówki, ponieważ byłem umówiony z druhem Stefanem na rozliczenie za nocleg, więc czym prędzej obładowani i z wypełnionymi ustami podążyliśmy w kierunku naszego miejsca zakwaterowania.
Po spacerze nadszedł czas na podwieczorek. A każdy podwieczorek wiąże się z odpowiednim harcem. Podarowałem chłopakom mój wielki tort kupiony w Roshen za dwieście hrywien, czyli jakieś dwadzieścia pięć złotych, ale z jednym zastrzeżeniem - mieli go zjeść bez używania rąk. Wędrownicy wpadli również na obrzydliwy pomysł, aby zmieszać wszystkie kisiele, które posiadaliśmy i targaliśmy ze sobą przez góry Czarnohory i zrobić w kociołki jeden Wielki Kisiel.Tak i zrobili, spróbowałem i wspaniałomyślnie im zostawiłem całość do zjedzenia.
Zdjęcie: Kamil
Cóż, to jest Ukraina. Powyższe zdjęcie, będące idealną podróbką Apple'a, nie powinno dziwić.
Budzik przed mszą święta jeszcze rozkręcił we Lwowie mały biznes.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)