Dzień VI: Odpust, konsul, terminator, czyli "ukraińska Lednica"
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym kontynuować opis naszych, 2 Poznańskiej Drużyny Wędrowników "Turbacz", przygód w sanktuarium Matki Bożej Latyczowskiej oraz nasz udział i służbę harcerską podczas wielkiego odpustu na Ukrainie.
Msza święta
Nad ranem zjedliśmy śniadanie, częściowo złożone z wczorajszych smakowitych resztek z obiadów. Rozpoczęła się msza święta. Udaliśmy się zatem na pole przed scenę i utworzyliśmy szpaler przez czerowny dywan, po którym zmierzała procesja księży, biskupów i ministrantów wychodzących z kościoła.
Trochę zaskoczyła nas wczoraj ilość pielgrzymów zmierzająca do Latyczowa w pielgrzymkach, jak i ilość pielgrzymów zebrana na polu oraz wielkość wydarzenia. Wcześniej, planując obóz, myśleliśmy, że to będzie łee tam, mały odpuścik gdzieś w jakiejś wsi na Ukrainie, który pomożemy księdzu ogarnąć. Tymczasem okazało się, że to jest wielkie odpuścisko!
W długiej przemowie na początku mszy świętej znalazło się pozdrowienie i podziękowania również dla nas, harcerzy z Poznania. Na samej mszy świętej wśród obecnych przedstawicieli mass mediów znalazło się nawet TVP3. Kazanie i sama msza poświęcona była głównie wojnie dziejącej się tysiąc kilometrów na wschód od Latyczowa. Żar lał się z nieba, nieomal siedzieliśmy na butelkach z wodą, zupełnie niezważając na nieregulaminowe okrycia głowy, i dysząc spoglądaliśmy w stronę cienia i parasoli. Kamil cwaniak uciekł robić zdjęcia psom pod sceną/ołtarzem.
Zdjęcie: Kamil
Procesja, spotkanie z wicekonsulem i "Djakuje - MO!" dla Bergusa
Po mszy świętej ruszyła na Latyczów procesja z pielgrzymami. Próbowaliśmy utrzymać szyk, ale okazało się to niemożliwe, ludzie nieomal by nas zdeptali próbując dostać się jak najbliżej Najświętszego Sakramentu. Bergus wyczaił jednak w tłumie wicekonsula, któremu zaraz nas przedstawił i zaprosił na jeden z latyczowskich obiadów.
W trakcie obiadu konsul odpowiadając nam na nasze pytania opowiadał o sytuacji na Ukrainie i roli oraz działalności konsulatu, w tym udzielaniu pozwoleń na wyjazd do Polski i wydawanie wiz oraz dbanie o zachowanie kultury i języka polskiego wśród dzieci i młodzieży polskiej mieszkającej na Podolu. Co ciekawe i dość przykre, podreślił problem bezrobocia i alkoholizmu na Ukrainie, gdzie praktycznie głównymi pracującymi i zarabiającymi osobami są kobiety, a wszyscy starają się w jakikolwiek, nielegalny nawet sposób zdobyć dodatkowe pieniądze, gdyż minimalna płaca to grosze które nie starczają na wyżywienie całej rodziny.
Jako że wracał samochodem do Winnicy, Bergus skorzystał z okazji i pojechał z nim, skąd niedługo miał odlecieć do Polski (z Warszawy do Winnicy i z powrotem można dostać się jeszcze samolotem za jakieś sto pięćdziesiąt złotych). Odjechał więc, żegnany gromkimi okrzykami (pingwinów, dla wtajemniczonych) i dziarskim, niedawno poznanym "Djakuje - MO! MO! MO!".
Poszukiwania ojca Adama
Ze Stachem udaliśmy się po obiedzie na poszukiwanie księdza Adama, aby zapytać się o kontakt do komendanta zamku w Międzybożu oraz o to, czym jeszcze możemy pomóc. W pewnym momencie trafiliśmy też do kwater biskupów, którzy z zaciekawieniem patrzyli na mijających ich harcerzy w mundurach, którzy próbowali szybko uciec na niższe piętro, po drodze rzucając na lewo i prawo krótkie "Szczęść Boże", niczym jakieś "siema!" do kumpli...
Krążąc po klasztorze, kilkukrotnie przechodziliśmy przez ogródek z dużym pomnikiem świętego Jana Pawła II, mijaliśmy zabieganego pana kościelnego, aż trafiliśmy na księdza mówiącego po polsku, którym okazał się nie kto inny, jak nasz kontakt w Kamieńcu Podolskim, u którego mieliśmy mieć nocleg. Ksiądz Jerzy serdecznie się z nami przywitał i wskazał księdza Adama, oddalonego od nas o trzy metry i obróconego plecami, zajętego rozmową z grupą duchownych.
Terminator #3
Gdy już znaleźliśmy księdza Adama, okazało się, że średnio miał dla nas czas, ale pan kościelny - miał go więcej. Marek dostał harc na próbę końcową na stopień, aby zdobyć dowolnym sposobem flagę Polski. W tym samym czasie my znosiliśmy ławki z pola i... dowiedzieliśmy się, dlaczego pan kościelny ma na karku założony kołnierz ortopedyczny.
Przez następne pół godziny biegał po pochyłym, śliskim dachu i zgarniał podawane nam z dołu ławki, które niekiedy z hukiem staczały się na dół i rozbijały (za rok zbije się na nowo, co tam) i podawał wędrownikom stojacym na szczycie.
Pod koniec całą ekipą, z księdzem Adamem, z księdzem Olexandrem i panem kościelnym władowaliśmy wszystkie materace używane przez pielgrzymów na szczyt jednej z mniejszych baszt otaczających sanktuarium. Stworzywszy wężyk z ludzi, idący od samochodu z materacami, przez drabinę do wnętrza wieży, dość szybko uporaliśmy się z robotą i udaliśmy się na zasłużony... obiad.
Zdjęcie: Kamil
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)