Dzień III "Spływamy z Baru"
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać nasz, 2 Poznańskiej Drużyny Wędrowników "Turbacz", spływ katamaranami w dół rzeki Riw oraz o tym, co się dzieje, gdy komendant obozu nie ogarnia, co się dzieje...
Kałasznikow
O pierwszej w nocy, czekając w kolejce pod prysznic część wędrowników miała okazję nauczyć się składać kałasznikowa, którego gospodarz wyjął spod łóżka. Podobno złożenie całego zajmowało mu niecałe jedenaście sekund. Pozostali raczyli się w swoich domach mlekiem i miodem, ja z Bergusem tymczasem jak prawdziwi eremici postanowiliśmy skromnie spożyć chleb i wodę.
Polska msza święta
Nad ranem udaliśmy się wszyscy na polską mszę świętą, jedyną taką w Winnicy. Trojaczki służyły do mszy, a pod sam koniec jeszcze zaśpiewaliśmy modlitwę harcerską, wzbudzając tym samym jeszcze większy zachwyt w oczach zgromadzonych ludzi, już zafascynowanych naszymi mundurami.
To niesamowite, jak ludzie przyjmowali i cieszyli się z naszej, harcerzy, obecności wśród nich oraz jak szanowali wartości i zasady, według których staramy się żyć - szczególnie niesamowite, gdy porównamy tę sytuację z zazwyczaj kompletnie innym przyjmowaniem harcerzy w Polsce. Ukraina, nie tylko sama Polonia, ale właśnie Ukraińcy potrzebują porządnego harcerstwa na swoich ziemiach.
Zdjęcie: Kamil
Wywiad
Po mszy świętej pan Jerzy przeprowadził wywiad ze mną i Stachem o naszej historii i celu przybycia na Podole, a wędrownicy odpowiadali na pytania zachwyconych starszych pań i zdobywali gromkie oklaski. Zostaliśmy obrzuceni winnicką gazetą, doszedłem również do wniosku, że jedyne, co mi w życiu wychodzi gorzej od udzielania wywiadów, to badanie rozlewności lakieru akrylowego, w trakcie którego zapaskudziłem tymże lakierem połowę laboratorium. Był bardzo rozlewny. Wywiad można było obejrzeć nawet w telewizji, w której nazwano nas profesjonalnie: "Jeż i Stach".
Do Baru
Wyrwaliśmy się z kręgu starszych pań i pędęm pobiegliśmy do małego busa czekającego za rogiem. Do Baru zawiozła nas po taniości pani Ania, po drodze ucząc nas przyśpiewek i słuchając naszych przebojów. Pani Ania miala założoną na twarz maskę ochronną - to dziwne, bo wszyscy mieliśmy znakomite warunki noclegowe i okazję, aby się umyć... Jakieś siedemdziesiąt przebytych kilometrów później przejeżdżamy przez Bar, przez okno nad rzeką widząc ruiny dawnego zamku. Miasto jest znane przede wszystkim z zawiązania w nim konfederacji barskiej. Na miejscu, nad rzeką Riw (w końcu upewniliśmy się co do jej nazwy, wcześniej dostaliśmy od kogoś informację, że będzie to Pułudniowy Boh - co się mocno z mapą nie zgadzało) spotkaliśmy panów montujących dmuchane katamarany, wyglądające dość groźnie. Jako że panowie nie potrzebowali za bardzo naszej pomocy, zrobiliśmy sobie wysokobiałkową wegańską paszę przepisu Budzika na obiad i usiedliśmy na klęczkach na katamaranach, na dobry początek obracając nimi kilka razy wokół własnej osi. Specjalnie na tę okazję wziąłem ze sobą z Polski duży worek żeglarski, abyśmy mogli powrzucać tam co cenniejsze rzeczy, plecaki i cała reszta miała natomiast pojechać z panami od katamaranów prosto do Seweryniwki i czekać na nas w obozie skautów.
Dobry komendant myśli o wszystkich, oj tak, panowie.
Zdjęcia: El Jeż
Zdjęcie: Kamil
Katamarany
Ze Adamem, Stachem i Kamilem zajęliśmy jeden katamaran, Gołąb, Bergus, Marek i Karol zajęli drugi, a Stachu, Filip, Budzik i Paweł, razem z panem instruktorem, który wynajął nam kajaki, płynęli w trzecim. Pan instruktor z charakterystycznym słońcem na koszulce nie chciał puścić nas samemu, argumentując swoją decyzję obawą przez powierzeniem nam sprzętu oraz swoją znajomością rzeki.
Wynajęcie katamaranów, trochę po znajomości, kosztowało nas w sumie tysiąc pięćset hrywien, czyli około dwudziestu złotych od osoby - osiemdziesiąt złotych za katamaran, ponieważ mogły się na nim zmieścić cztery osoby. Katamarany posiadały dmuchane "siodła", na których można było usiąść, obejmując je nogami. Nie była to zbyt wygodna pozycja, próbowaliśmy różnych, Kamil nawet przez chwilę cisnął w słowiańskim przykucu (pięty muszą dotykać ziemi), z Adamem i Stachem próbowaliśmy wiosłować jak w wąskim canoe, opierając się na jednym kolanie, ostatecznie większość czasu spędzając w siadzie tureckim i opierając się o siodła. Wiosła były jednostronne.
Spływamy z Baru
Na początku wpłynęliśmy na szeroką rzekę, praktycznie bez prądu. Jakoś tak się stało, że katamaran z instruktorem szybko wysforował się do przodu, podczas gdy nasz i bergusowy nie mogły się ogarnąć. W tym wypadku postanowiliśmy kawałek przepłynąć wpław, czyniąc tym samym pierwszą riwską bitwę rzeczną.
Zdjęcie: Kamil
Mimo że świeciłem wszędzie wokół koszulką ratownika wodnego, postanowiliśmy się z Bergusem zamienić kapokami, aby dać dobry przykład wędrownikom - to właśnie opiekun, ratownik czy instruktor kajakarstwa podczas spływów kajakowych powinien pokazywać ludziom, że nawet, a raczej przede wszystkim on, mimo jakiejś wiedzy i umiejętności, dba po pierwsze o swoje bezpieczeństwo, zakładając kapok i chroniąc głowę przed słońcem. Tym samym jako instruktor warto dawać dobry przykład, zbierając po drodze z rzeki śmieci rozrzucone przez nieodpowiedzialnych, bezmyślnych turystów.
W końcu jako tako nauczyliśmy się panować nad katamaranami i dopłynęliśmy do końca szerokiego odcinka rzeki i dużej plaży. To był dopiero pierwszy etap spływu, a zajął nam, po prostej rzece bez prądu, ponad dwie godziny... Ciągnąc za liny wyciągnęliśmy ciężkie katamarany na wysoki brzeg i ruszyliśmy uzupełnić swoje zapasy pitnej wody. Wschodnie słońce mocno przygrzewało. Musieliśmy przetransportować katamarany na drugi, węższy odcinek rzeki, przez gęsty las pełen błota i krowich placków. W połowie trasy zacząłem na przemian krzyczeć, płakać i śmiać się, gdy poślizgnąłem się gołą stopą na czymś obleśnie miękkim i ciepłym. Ciekawe uczucie, na pewno sprawiło, że dwa razy szybciej donieśliśmy katamaran na brzeg.
Zdjęcia: Kamil
Spływ miał trwać od trzech do maksymalnie pięć godzin i mieliśmy mieć trzy, maksymalnie cztery przenoski olbrzymich kajaków. Mając już wprawę, udało mi się załatwić kolejne gratisy. Płynęliśmy prawie dziewięć godzin, zakończyliśmy około północy, ostatnie kilometry pokonując we mgle i w ciemności.
Czekało nas jeszcze kilkanaście przenosek, w tym też trochę dłuższych, kiedy zastanawialiśmy się, czy to my spływamy na katamaranie, czy katamaran na nas.
Zdjęcia: Kamil
Siedem razy wpływaliśmy na zielonego przestwór oceanu, przedzierajac się przez pola, łąki i pokrzywy z kajakami na barkach. Nieraz po drodze zatrzymała nas gęsta zielona maź pośrodku rzeki, powoli wdzierając się na pokład aby nas pożreć. Spływ był bardziej obrzydliwy od wędrownego w Beskidach dwa lata temu. Bergus pierwszy nie wytrzymał psychicznie i wyskoczył do wody, próbując pokonać rzekę wpław.
Zdjęcie: Kamil
Zniesmaczeni Adam i Stachu próbowali płynąć po jezdni, ale wzbudzali zbyt duża sensację.
Zdjęcie: Kamil
Gdy na niebie zaświeciły jasno gwiazdy i zrobiło się romantycznie, Kamil postanowił zasadzić w kajaku nasiona słonecznika, z nadzieją, że pod wpływem nocnej aury wyrosną z nich księżyczniki.
Po kilkudziesięciu stoczonych bitwach i abordażach
Zdjęcie: Kamil
i dzięki kunsztowi Stacha, Adama i Kamila dotarliśmy do jeziora, gdzie w świetle gwiazd... niewiele widzieliśmy, ale na drugim brzegu zaświeciły się reflektory samochody, skręciliśmy więc katamaran i ruszyliśmy w stronę światła. Przepłynięcie jeziora zajęło nam prawie czterdzieści minut, a w trakcie wydawało się, ku naszej rozpaczy, że w ogóle nie zbliżamy się do świateł samochodu.
Przez następną godzinę Budzik, Bergus i Stachu szukali na mapie obozu podczas gdy zmarznięci wędrownicy stali w kręgu, świecąc dookoła siebie latarkami i próbując odstraszyć krwiożercze, kumkające, otaczające nas i zacieśniające krąg - żaby. W obozie czekała na nas warta nocna z kolacją, która ostatecznie odegnała od nas wspomnienie kalasznikowa i jedenastu sekund.
Zdjęcie: Kamil
"Wiedz, że jeżeli komendant nie wie, gdzie jesteśmy, to niedobrze" - Adam
W obozie niektórzy chcieli ze mną poważnie porozmawiać...
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)