Sighisoara#1 - podróż i gotycki kościół
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać początek naszego ośmiogodzinnego zwiedzania Sighisoary, w tym podróż z Braszowa oraz stary gotycki kościół w centrum miasta.
Podróż do Sighisoary
Domenico i Cinzia rano nie wstali na czas aby zdążyć na pociąg. Noc wcześniej graliśmy razem w karty w pubie Osiem garnków (8pots - przyp. bloggera), zarówno we włoską Scopa jak i pewną turecką grę karcianą, którą pokazała nam Estin. Jakoś nikt nie chciał grać w tysiąca (zbyt skomplikowanego na nocne gry w pubach). Potem o szóstej w nocy/rano wysyłali mi zdjęcia spaghetti które zajadali przed śniadaniem.
Pozostaliśmy więc tylko ja, Klara, Fin Juhani oraz Niemiec Andre. Nad ranem udałem się przez strada Lunga do Livada Postei, skąd autobusem numer pięć dojechałem na w ciągu dziesięciu minut na dworzec. W autobusie miałem jeszcze okazję porozmawiać z Ingrid, z Brazylii, mieszkającą od dziesięciu lat w Europie i aktualnie przez ostatni tydzień podróżującą po Rumunii.
Na dworcu niestety okazało się jednak, że Klara, mimo że posiada legitymację studencką, ma ją niepodbitą - w kasach nie chcieli się zgodzić na zakup darmowego biletu, a bilet normalny na te niecałe sto dwadzieścia kilometrów kosztował prawie czterdzieści lejów, więc ostatecznie
W pociągu wyszło na jaw, że Andre i Juhani doskonale do siebie pasują. Andre jest dość, a nawet dość bardzo, gadatliwy, natomiast Juhani jest bardzo dobrym słuchaczem. Owocowało to trzygodzinną rozmową na wszelakiego typu tematy aż do Sighisoary. Andre (jak wspomniał, podobno jak każdy Niemiec wyjeżdżający na wczasy) był dość dobrze przygotowany na wyprawę. Oprócz mapy miał grubą księgę o Rumunii, po niemiecku, z której wybierał co ciekawsze fragmenty i tłumaczył nam.
W trakcie jazdy zastanawialiśmy się też i wyczytaliśmy w książce, co w sumie sadzą i hodują Rumunii na tych bezmiarach pól i łąk widocznych za oknem. I oto z książki dowiedzieliśmy się, że Rumunom do życia potrzebne są tylko słoneczniki, cała masa, dzikie tony słoneczników (rzeczywiście uświadomiliśmy sobie, że studenci przed akademikami non stop skubią słoneczniki, a ich łuski zalegają po drogach i uczelnianych korytarzach), ponadto ziemniaki oraz... weed (if you know, what I mean). No dobra, po prostu tytoń.
Średniowieczne miasto Sighisoara
Z betonowego, obrzydliwego dworca powitał nas przyjemny widok średniowiecznego miasta z kolorowymi budynkami oraz zamkiem na wzgórzu przykrytym szarymi chmurami.
Nie zwlekając ruszyliśmy do przed siebie, na początek mijając mały cmentarzyk z grobami oznakowanymi symbolem sierpu i młota aż dotarliśmy do dużej prawosławnej katedry Świętej Trójcy położonej tuż nad rzeką Tarnawą, koło mostu prowadzącego do starego miasta. Na placu przed katedrą przywitał nas sielankowy widok starszych mieszkańców karmiących gołębie, czytających gazety i rozmawiających ze sobą oraz średniej wielkości stado owieczek z pasterzem.
Patrząc na katedrę z drugiej strony rzeki uwagę naszą przykuł napis na murze, którego jeszcze trzy lata temu nie było. Głosił on: "Życie jest warunkiem potrzebnym do egzystencji ale nie do bycia", czy coś w tym stylu.
Zaczęliśmy wspinaczkę wąskim labiryntem uliczek do góry, do centrum miasta. Sighisoara jest dość kolorowa, sprawiała wrażenie, szczególnie przy tej, dość kiepskiej, pogodzie, ponurego średniowiecznego miasta, panował więc dobry klimat. Wrażenie ponurości potęgowały często pojawiające się zrujnowane, opuszczone budynki (co w sumie jest dziwne, że jak na tak znane rumuńskie miasto, reprezentacyjne, nikt nie odnowił i nie odmalował tych budynków).
Miasto musi wyglądać wyjątkowo w czasie jesieni, kiedy całe pokryte jest złoto - pomarańczowo - zielono - brązowymi liścmi. Na zdjęciu widać jeden z budynków wcześniej wspomnianych - szary, wyróżniający się, z wybitymi szybami. Upiorny, możnaby rzec.
Jako pierwszą atrakcję zaliczyliśmy, według przewodnika Andre, wieżę kowali. Co w niektórych rumuńskich miastach można zauważyć, w tym przede wszystkim w Sighisoarze, to to, że poszczególne ugrupowania rzemieślnicze w mieście były zobowiązane do wybudowania swoich własnych wież w mieście oraz w razie ataku obrony wieży swojej gildii przed wrogiem. Gildie również miały dość dużą władzę w mieście, a ich przedstawiciele szczególne przywileje.
Wieża to była jednak zwykła, prosta wieża, do której nie można było wejść, ruszyliśmy więc dalej zobaczyć dom Draculi, to jest miejsce, w którym urodził się Vlad Palownik, hospodar Wołoszczyzny. Miejsce to jednak było dość komercyjne, zamieniło się w drogą, jak to zazwyczaj w centrum turystycznym miast bywa, restaurację. W środku panuje w niektórych miejscach jednak fajny klimat, z przyćmionym światłem i ciekawymi obrazami na ścianach.
Przed domem Vlada Palownika grupa turystów z przewodnikiem na coś czekała. Dopiero później mieliśmy dowiedzieć się, na co takiego.
Gotycki kościół
Niewątpliwie wybierając się do Sighisoary warto znać język niemiecki lub... mieć ze sobą Niemca. W mieście, co powiedział nam (albo raczej Andre) jeden z mieszkańców miasta, żyje pięćset jeden Niemców. Podobno łatwo ich policzyć, stąd tak dokładnie ów mieszkaniec znał tę liczbę. Niemcy, a raczej Saksoni, zostali sprowadzeni do Transylwanii przede wszystkim za ich umiejętności rzemieślnicze - stąd taka duża ich liczba przede wszystkim w Transylwanii oraz dlatego Transylwańskie miasta mają zazwyczaj trzy różne nazwy - węgierską, rumuńską i niemiecką. Przykładowo, Braszów ma niemiecką nazwę Kronstadt, a Sighisoara - Sachsburg.
Weszliśmy wszyscy razem do gotyckiego kościoła położonego obok wieży zegarowej. Za wstęp zapłaciliśmy w sumie szesnaście lejów. Nie było zniżki studenckiej, ale po uśmiechnięci się oraz chwili targowania po niemiecku dostaliśmy, że tak to określę, cygańską zniżkę - za trójkę zapłaciliśmy jak za dwójkę (to Rumunia, nie pierwszy raz takie akcje).
Kościół należał do zakonu Dominikanów. W samym kościele było zimniej niż na dworze. Na ścianach wisiały, podobno, według przewodnika i otrzymanej karty informacyjnej po angielsku, bardzo stare i wartościowe dywany "osłabiające trochę monotonność tego miejsca" - jednak jakoś słabo osłabiały.
Na drzwiach frontowych widniał napis po łacinie: "Initium sapientae, timor Domini" - "Strach przed Panem jest początkiem mądrości".
Oto tablice upamiętniające poległych w czasach rewolucji Niemców (tylko Niemców).
A tutaj tryptyk przy ołtarzu w nawie głównej kościoła.
Z tyłu, na chórze kościoła, widniał na scianie napis w jezyku niemieckim: "Ten kościół jest spuścizną po naszych ojcach, został przebudowany i odnowiony, aby pokazać, że nawet w ciężkich czasach Bóg trzyma naszą społeczność razem. 1928/29".
A na balkonie namalowane były symbole poszczególnych gildii - środkowy symbol, z sierpami, głownią siekiery, podkową i łopatą był symbolem cechu kowali. Malunki zostały zafundowane przez gildie i cóż... ukazywały ich symbole.
Zamki w południowej części Transylwanii
W sklepie z pamiątkami przy wejściu do gotyckiego, niemieckiego kościoła katolickiego można było kupić specjalne mapy samych zamków w Transylwanii.Tyle że nie w całej Transylwanii, a jej południowej części (okolice masywu gór fogaraskich oraz okolice Braszowa) - i tak naliczyłem na tym fragmencie mapy Rumunii aż 105 (sto pięć!) zamków (w tym ufortyfikowanych kościołów, ruin jak i normalnych, dobrze zachowanych zamków). Były upakowane gęsto obok siebie, wydawać by się mogło, że wystarczy wziąć rower, namiot i żywność i przez ponad tydzień podróżować i zwiedzać zamki. Prawdopodobnie można taką mapę łatwo wygooglować.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)