Santa Ana Lake i jeden z moich najlepszych złapanych autostopów w życiu

Wprowadzenie 

Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać swoją wspinaczkę przez góry Harghita do jeziora powulkanicznego Świętej Anny oraz jeden z najlepszych autostopów w moim życiu. 

Baile Tusnad 

Po ponad sześciu godzinach, bo pociąg miał oczywiście małe opóźnienie, dotarłem w góry i doliny regionu Harghita w Rumunii, w którym to rejonie znajdować się miało małe miasteczko z basenami termalnymi - Baile Tusnad, oraz powulkaniczne Jezioro Świętej Anny, mój cel na dzien dzisiejszy. Sam rejon jest wyjątkowo piękny, przynajmniej w śniegu, pełen małych gór, dolin i lasów, przez które przejeżdża pędzący pociąg, a naszym oczom ukazuje się co chwila inny krajobraz. No dobra, pociąg nie do końca pędzący... Rumunii, jak się zapytasz lub sprawdzisz w internetach, nie do końca zgadzają się co do tego, czy Jezioro Świętej Anny należy do masywu gór Harghita czy wulkanicznych gór Bodoc. Gdzieś w okolicach jeziora stykają się ze sobą granice tych dwóch regionów. 

Na dworcu było pusto i była koszmarna ubikacja, chyba nawet park strachów pod zamkiem Bran nie jest tak straszny jak ta ubikacja. Ale była tam woda, więc zrobiłem sobie śniadanio - obiad, czyli śniobiad, nie chcąc nosić zbyt wielu rzeczy w góry. Ponieważ lało jak z cebra, przeczekałem jeszcze ponad godzinę na ciepłym dworcu. Jako że jednak czas do zapadnięcia zmroku się kurczył, mimo ciągle siąpiącego deszczu zdecydowałem się ruszyć główną ulicą przez miasteczko w poszukiwaniu szlaku. 

Szlak do Jeziora Świętej Anny

Aby znaleźć szlak do Jeziora Świętej Anny, musiałem właściwie przejść całe miasteczko, aż w końcu moim oczom ukazał się drewniany drogowskaz na Lacul Sfânta Ana. Podobno jakieś trzy godziny drogi, co nie rokowało dobrze na drogę tam i z powrotem, gdyż wybiła już godzina jedenasta. 
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Oraz, prawie na samym początku szlaku, ostrzeżenie o grasujących w górach niedźwiedziach. Ale teraz na pewno spały. 
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
"Atentie! Pericol de ursi." - po rumuńsku i węgiersku. 

Szlak był dość kiepsko oznaczony, na pierwszym odcinku trasy czerwone krzyże na drzewach znajdowały się w dużej odległości od siebie, więc nieraz kluczyłem po lesie, szukając właściwej drogi. W pewnym momencie przeszedłem ponad czterysta metrów ledwie widoczną drogą wyjechaną przez jakiegoś forwardera zgarniającego drewno po wycince z lasu. Zorientowawszy się, że to nie szlak, zawróciłem i mając już doświadczenie, zjechałem na tyłku całą drogę z powrotem, aż znalazłem ledwie widoczną ścieżkę między drzewami i po chwili ukazał się moim oczom szlak. Ale przy okazji zjeżdżając zobaczyłem ustrojstwo zostawione chyba dla niedźwiedzi, muszę jeszcze spytać się leśników. 
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Ścieżka w górę, oprócz tego, że nieoznakowana, była jeszcze totalnie śliska. Całe szczęście szedłem sam, więc nikt mi nie liczył ilości wywrotek. Chociaż i tak wywaliłem się mniej razy niż na Nyggashaugen w Fjaerland w Norwegii, gdzie razem z dwójką starszych państwa schodziliśmy drogą wzdłuż strumienia i non stop lądowaliśmy na tyłkach. 

Droga stała się bardziej stroma, a szlak zaczął iść serpentyną pod górę. Nieraz przechodziłem nad lub pod powalonym drzewem, po to, aby po chwili iść w drugą stronę kilka metrów wyżej i ponownie pokonywać przeszkodę. 

W pewnym momencie zgubiłem po raz kolejny szlak i zacząłem kluczyć po okolicy, szukając śladów innych turystów, z nadzieją że doprowadzą mnie z powrotem na właściwą drogę. W końcu odnalazłem ślady, a ponieważ wyglądały dość interesująco, postanowiłem podążać za nimi i trochę podedukować, kim mógł być ten osobnik. Tak oto w wyniku dedukcji otrzymałem obraz człowieka zirytowanego, kluczącego, poszukującego, prawdopodobnie obcokrajowca, który spędził ostatnią noc w przeklętym lesie Hoia w Cluj - Napoce, był tu zaledwie kilka minut temu i również kluczył po lesie w poszukiwaniu śladów innych turystów, co jakiś czas nerwowo obracając się, jakby ze strachu przed mogącymi go ścigać upiorami. Co ciekawe, wyglądał tak, jakby dzierżył przy sobie ciężkie brzemię, które postanowił za wszelką cenę chronić - tak jak na przykład Shu Lien chroniąca Zielone Przeznaczenie w drugiej części Przyczajonego Tygrysa, Ukrytego Smoka lub ja trzymający w ukryciu Pierścień Władzy kupiony na cygańskim targu. Zafascynowany chciałem ruszyć za tymi śladami dalej, ale odnalazłem szlak i zrezygnowałem. 

Na małej polanie po drodze zobaczyłem drogowskaz na ruiny dawnej wieży strażniczej wybudowanej na jakimś pomniejszym wzgórzy oraz Jezioro Świętej Anny. Nie miałem już za bardzo czasu na wieżę, więc ruszyłem bezpośrednio w kierunku jeziora. 

santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
W końcu dotarłem na polanę, gdzie z daleka zobaczyłem kilka chatek i parking ze szlabanem. Z polany rozciągał się całkiem niezły widok, więc postanowiłem, że na projekt i prezentację z obliczeń wytrzymałościowych dla konstrukcji drewnianych założę, że to właśnie tutaj, w okolicy Jeziora Świętej Anny i Baile Tusnad, wybuduję swój drewniany dom. 

santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Powulkaniczne Jezioro Świętej Anny 

Jezioro znajduje się na wysokości dziewięciuset siedemdziesięciu metrów na poziomem morza i ma w najgłębszym miejscu prawie siedem metrów. Podobno często można spotkać u brzegu odpoczywające niedźwiedzie, ale raczej nie w zimę. Jezioro jest otoczone górskimi szczytami i zasilane wodą z opadów, od chatek, do których dotarłem, trzeba jeszcze przejść kilkaset metrów w dół. Było tam dość sporo ludzi, możliwe jest też wypożyczenie sanek i zjechanie na nich aż do jeziora, co wielu ludzi zrobiło. W pobliżu dwóch chłopaków próbowało zapalić silnik od samochodu, prawdopodobnie zgarniające sanki z dołu. Postanowiłem jednak przyjść tu jeszcze raz z Donato i resztą i wspólnie zjechać na sankach, dla większej frajdy. 

Jest też oczywiście sklep z pamiątkami, a przed sklepem stoi... hmmm... zbierając pieniądze. 

santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Punkt Belvedere 

W połowie drogi na dół, gdy jeszcze nie widać jeziora, zasłanianego przez las, można wejść na ledwo widoczną ścieżkę na punkt Belvedere, czyli ambonę pomiędzy drzewami z idealnym widokiem na jezioro. Ścieżka i drewniane schody prowadzące pod ambonę były w taki kiepkim stanie i tak oblodzone, że trzymając się kurczowo obluzowanej poręczy i drzew prawie na klęczkach się wspinały, w ogóle nie czując tarcia pod butami. Za mną, zorientowawszy się, gdzie idę, ruszyła jakaś grupka meżczyzn wcześniej podchodzących pod górę, którzy na początku przyglądali mi się z rozbawieniem, aby po chwili samemu stracić resztki ludzkiej godności i wczołgiwać się na górę. 

Ale widok się opłacał, ponadto jest to w zimę prawdopodobnie najlepsza droga powrotu z jeziora na parking, od razu z ambony w górę przez las, zamiast po śliskiej głównej drodze na około się przedzierać. 

santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Jezioro 

Samo jezioro było zamarznięte, pokrywała je chyba dość gruba warstwa lodu, bo niektórzy lepili bałwany kawałek od brzegu. Przez zejściem na dół widniała jeszcze tabliczka postawiona przez Salvamont, grupę ochotniczego ratownictwa górskiego, z ostrzeżeniem, aby nie wskakiwać do wody będąc nagrzanym. Okazało się, że teoretycznie kąpanie się w tym jeziorze, na obszarze chronionym, jest zabronione, ale i tak na wiosnę i lato wszyscy tu pływają i nawet Salvamont już nie udaje. Niedaleko znajduje się też drewniana kaplica świętej Anny. Przez te kąpiele prawdodpobnie nasze dzieci i wnuki nie zobaczą już nigdy Jeziora Świętej Anny, ale cóż. 

No, na wiosnę na pewno tu wrócę. W pobliżu fajna rodzinka z dwoma bliźniakami zjeżdżała na sankach z górki oraz robiłą bałwana. Zrobiłem też swojego. 
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
O, ten pierwszy to jest mój bałwan! 
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Ta brzoza dość daleko wchodziła nad jezioro. 

Jeden z moich najlepszych złapanych autostopów w życiu 

Trzeba było już się zbierać w drogę powrotną. Cała trasa zajęła mi około dwóch godzin i trzydziestu minut przez to kluczenie, a jeszcze musiałem wejść na górę do parkingu i przejść/zjechać całą drogę z powrotem do Baile Tusnad. Po drodze minąłem odkopany już ze śniegu i gotowy do pracy samochód, z przywiązanymi doń sankami. Na próbę wyciągnąłem rękę i tak złapałem na stopa kulig
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Ale po zaledwie kilkunastu metrach kierowca zadecydował, że jest zbyt ślisko na kulig z dziećmi po krętej, oblodzonej drodze prowadzącej na górę i razem ze mną i kolegą władował wszystkie sanki na wóz leżacy nieopodal oraz na dach samochodu. Do samego samochodu władował dzieci z rodzicami, a mi i swojemu kumplowi kazał trzymać się bagażnika. I tak ruszyliśmy w górę, nie raz z moim bagażnikowym towarzyszem kurczowo trzymaliśmy się sanek, a sanki kurczowo trzymały się zwykłych lin, którymi były obwiązane. Po drodze nierwowo i z szerokim uśmiechem spojrzeliśmy na siebie nawzajem, gdy minęliśmy sanki leżące w rowie, które widać nie utrzymały się lin. 
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
santa-ana-lake-moich-najlepszych-lapanyc
Oto, jak sanki były zamocowane :) 

Autostop powrotny do Baile Tusnad 

Na samym parkingu rodzinka z bliżniakami zaoferowała mi podwózkę do rozstaju dróg, na którym mogłem łapać stopa do Baile Tusnad. Pan z Ploesti, którego imienia zapomniałem, okazał się być bardzo miły, to właśnie on opowiedział mi wszystkie powyższe wiadomości, spędza z rodziną zimę w regionie Harghita co roku. W razie, gdybym nie złapał stopa, miałem do niego zadzwonić, to podwiózłby mnie do samego Baile Tusnad. 

Szedłem sobie ulicą pośród gór, co jakiś czas pędząc mijali mnie stereotypowi rumuńscy szaleni kierowcy, aż w końcu chyba dziesiąty samochód się zatrzymał i podwiózł mnie bliżej Baile Tusnad. Syn pani kierowcy, widząc aparat chciał koniecznie zobaczyć zdjęcia niedźwiedzi, które zrobiłem nad Jeziorem Świętej Anny, a jako że nie bardzo mogłem dogadać się z nimi po angielsku i po rumuńsku, nie potrafiłem wwytłumaczyć, że takich zdjęć nie mam i się na mnie obraził. 

W małym miasteczku pomiędzy Sfantu Gheorge a Baile Tusnad stało chyba pięciu innych autostopowiczów i pech chciał, że wszysyc złapali stopa przede mną, mimo że to ja byłem pierwszym widocznym na drodze. Ostatecznie załapawszy na stopa parę, która mieszkała w Baile, ale nie Baile Tusnad, tylko na wylocie tej samej doliny, i koniecznie chciała poznać opinię obcokrajowca o korupcji w Rumunii, dotarłem do celu. 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!