Bucegi 2015 - Malaesti

Wprowadzenie 

Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dziesiejszym poście zdobywamy Omul i schodzimy do przepięknej doliny, gdzie śpimy w cabanie Malaesti. 

Omul 

Maszerując dalej ze schroniska Babele dotarliśmy na najwyższy szczyt Bucegów - Omul lub Omu, na dwóch i pół tysiącach metrów. Znajduje się tam jedno z najwyżej położonych schronisk w Karpatach. Niestety akurat było zamknięte z powodu pogrzebu członków rodziny właścicieli, więc musieliśmy zejść w dół doliny, co zajęło nam prawie trzy dodatkowe godziny, aż do schroniska Malaesti. Na szczycie było lodowato i nadal mgliście. Termometr na drzwiach pokazywał temperaturę bliską zeru. Z tego powodu zdecydowaliśmy się na treking aż do cabany Malaesti, według drogowskazów oddalonej o jakieś trzy godziny drogi od cabany Omu. 

bucegi-2015-malaesti-118b9d6fe23ad284ed6

bucegi-2015-malaesti-1fa888e7b1ee86b2684

bucegi-2015-malaesti-a2067e28f4eaeb3286b

bucegi-2015-malaesti-193556b4673e8a84d29

bucegi-2015-malaesti-f7240eb231afac7c79b

bucegi-2015-malaesti-5dd4944a72f3e18cda3

bucegi-2015-malaesti-c8291c4874fa0a83e55

Zdjęcia: Kamil 

Malaesti

W Malaesti, ponownie za darmo, właściciele zgodzili się na rozbicie namiotu. A okolica, oprócz ogromnego śmietnika w pobliskim lesie, była przepiękna - wielka dolina pomiędzy wysokimi szczytami, w środku las oraz płynąca rzeka i tabuny dzikich koni na polu, a gdzieś tam pod górą mała drewniana chatka - Malaesti, moje ulubione schronisko w Karpatach. 

To jest jedno z tych schronisk, gdzie zapasy jedzenia dostarczane są na objuczonych koniach - o czym mieliśmy okazję się przekonać wieczorem, gdy do cabany nadciągnęło kilka koni wraz z opiekuna z jukami pełnymi napojów i żywności. 

Refugiul Ţigăneşti 

Z Malaesti nad ranem czekało nas ostre podejście na górę znajdującą się za schroniskiem. Po czterdziestu minutach podchodzenia znaleźliśmy się na szczycie, skąd roztaczał się piękny widok na Omu oraz dolinę. Efekt psuło jedynie wspomniane już wcześniej wysypisko śmieci, które błyszczało się wśród drzew i było widoczne z daleka. 

Na szczycie zjedliśmy z chytrości podwójny podwieczorek. Dalej nasza trasa wiodła przez krzyż poświęcony bohaterom Drugiej Wojny Światowej. Potem przeszliśmy skrajem doliny, mijajać małe bajorko, które okazało się być jeziorem Ţigăneşti uwzględnionym na mapie. Po krótkich podejściu znaleźliśmy się na szczycie z którego było widać Piatra Craiului, Rasznów, Bran i kawałek Braszowa. Daleko, pomiędzy Piatra Craiului a Fogaraszami, po raz pierwszy w życiu dla większości z nas było nam dane zobaczyć morze chmur. 

Znajdował się tam też pierwszy schron, który zobaczyliśmy w rumuńskich górach - refugiul Ţigăneşti. Białoczerwona kopuła zachęcała do pozostania na noc, ale jako że dzień był jeszcze młody postanowiliśmy ruszyć do Branu. 

Bucegi 2015 - Malaesti

Bucegi 2015 - Malaesti

Bucegi 2015 - Malaesti

Bucegi 2015 - Malaesti

Bucegi 2015 - Malaesti

Bucegi 2015 - Malaesti

Zdjęcia: Kamil 

Powrót do Polski 

Z refugiul Ţigăneşti udaliśmy się już bezpośrednio do Branu, co zajęło nam jeszcze dwie godziny, z dłuższym postojem przy źródełku na prysznic. W międzyczasie po kryjomu zjedliśmy z Szymonem ostatnie Snickersy, które kupiliśmy w Konstancy, a o których nic nie mówiliśmy Stachowi i Kamilowi... Mam nadzieję, że tego nie przeczytają. 

W Branie towarzyszył nam przez cały dzień piesek. Był dość mocno okaleoczny, bez jednej nogi i oka, ale ciągle machając ogonem podążał wraz z nami. Noclegu w swoim ogródku udzielił nam pan Marian, Rumun mówiący po francusku, który posiadał mały kawałek pola z pasącą się krową oraz rosnącą nieopodal jabłonią, z której zerwał i podarował nam jabłka. 

Nad ranem pożegnaliśmy się z Marianem oraz pieskiem i pojechaliśmy autostopem zwiedzić Rasznów. Po zwiedzeniu zamku chłopskiego, który opisałem już kiedyś w poprzednich postach, oraz kupieniu i wysłaniu pocztówek do Polski rozdzieliliśmy się (wcześniej każąc Stachowi i Kamilowi zrobić zakupy i mierząc im czas) na pary i wyciągnęliśmy kciuki na drodze w kierunku Polski. 

Pierwszym stopem dostaliśmy się do Braszowa. Na wylotówce przez długi czas nie mogliśmy nic złapać. Stachu i Kamil postanowili pojechać do Cluj Napoki nocnym pociągiem z Braszowa. Z Szymonem twardo próbowaliśmy i po dwóch godzinach za dwa euro od osoby ruszyliśmy z dwójką dresów przy dźwięku manele do Sighisoary. Dojechaliśmy tam bardzo szybko, bo dresy nie żałowały gazu. Przenocowaliśmy pod namiotem za Sighisoarą, w gęstym lesie nieopodal drogi. 

Z kolejnych autostopów warto wymienić starszego pana, Rumuna, którego żona wykładała na Sorbonie w Paryżu - niestety jak się okazało nie uczyła naszej wspólnej znajomej, która akurat przebywała na Erasmusie w Paryżu. Przy pożegnaniu pan profesor kupił nam kolację, mimo naszych prób odmowy. 

Węgry 

Tragicznie łapało się autostopa na Węgrzech. Był to czas, gdy koło Debreczyna znajdował się największy w Europie obóz dla uchodźców. Ludzie byli przerażeni i uciekali na nasz widok. Policja sprawdzała nasze dokumenty cztery razy. Kilka godzin łapaliśmy stopa za Oradeą, przed granicą z Węgrami, potem byliśmy zmuszeni przenocować przed Debreczynem, gdzie raz ktoś wezwał policję, która sprawdziła nasze dokumenty. Potem dwadzieścia godzin spędziliśmy na stacji benzynowej w Debreczynie (dwadzieścia godzin!!). Koło szesnastej godziny łapania stopa na tę samą stację przyjechały dwie Polki. Po czterech godzinach to one złapały na stopa małego busa, który wywiózł nas dwadzieścia kilometrów z tego przeklętego miasta. W nocy po raz czwarty byliśmy sprawdzani przez policję - tym razem było dość nerwowo, jak sięgaliśmy po dokumenty policjanci sięgnęli do swoich kabur po pistolety... W końcu puścili nas wolno. Musieliśmy być bardzo ostrożni z noclegiem, ponieważ był akurat piątek, we wsi w pubach odbywało się mnóstwo popijawek, a wizja pijanych Węgrów spotykających w piątek o północy dwóch obcokrajowców i biorących ich za uchodźców spędzała nam sen z oczu. Szczególnie, że nieszczęścliwie po ponad tygodniu spędzonym w Rumunii obaj byliśmy już brodaci, nadal trochę brudni, a Szymon ma taką karnację, że jak założy odpowiednio buffa na głowę wygląda jak Arab. 

Jak już wydostaliśmy się z Węgier, udało nam się na granicy ze Słowacją na jednego autostopa dojechać w Pieniny w Polsce. Dalej ponownie mieliśmy przygody na wspomnianej już w innym poście hitlerowskiej stacji koło Wrocławia. Ostatecznie w Lesznie złapaliśmy na stopa właścicieli małej firmy naprawiającej instalacje hydrauliczne, którzy po wizycie w Kórniku i wysłuchaniu naszej historii podwieźli nas pod same nasze domy w okolicach Poznania. 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!