Nareszcie znowu w Polsce!

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 6 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-pl Erasmusowy blog Polska, Polska, Polska

07:16 – wjeżdżamy do Warszawy Głównej. Połowa drogi za mną. Ostrava – Brno – Warszawa i jechałam sobie w pustym przedziale. Jadę do Gdańska, nie da się nawet ruszyć. Dobrze, że są te miejscówki,  chociaż o większym komforcie można już zapomnieć. Ale zacznijmy od początku.

Ostatnie pożegnania

W piątek byłam na obiedzie z Karoliną, z którą wyśmiewałyśmy babciowy, ślubny nawyk pytania: „No, a kiedy twoja kolej?”, „a masz tam jakiegoś… kawalera?”. Piwka, piweczka. Potem spotkanie z Henrym i Kasią – biorę Lokiego i lecimy do restauracji. Ostatnią kolację funduję sobie na wypasie. Królik z karlovarkim knedlikiem – to ten z bułką. Bardzo dobra rzecz. Jest o wiele lżejszy niż zwykły knedlik. Do tego sos i żurawina – uhuhu. Próbuję też nowego drinka, zawsze piłam mojito, pinacoladę czy coz blue curacao – tym razem wypróbowałam cosmopolitan. Grejpfrut, alkohol bardzo wyraźnie czuję. Cóż, to mój ulubiony drink chyba nie będzie. To już wiecie, najlepsze drinki są w Gdańsku w pubie Cooltura, spróbujcie limonek, cytryny z karmelem i wódką. Pychotka. No i jak ładnie poprosicie, to może przygotują wam drina o smaku tej takiej różowej gumy rozpuszczalnej w jednym małym pasku. No i rąbie whiskey jakby miał to być ostatni dzień w moim życiu. Lokiemu kości od królika niezbyt smakują, czemu daje wyraz rozrzucając je naokoło stolika. To jest w ogóle jazda, co? Chciałam porosić o schowanie kości do jakiegoś woreczka, żebym mu mogła wziąć do domu, bo w sumie i tak będą je wyrzucać, a tu Pan mi przerywa: „oczywiście” i biegnie do mnie z drugą miską, żebym mu ewentualne resztki mogła zgarnąć prosto z talerza i dać jeść na sali. W głębokim szoku jestem, mówię wam. To jest dopiero podejście pro pieski xD. „Pieskie życie” nabiera zupełnie nowego znaczenia.

Nareszcie znowu w Polsce!

Nareszcie znowu w Polsce!

Gotowi? Do Polski… START!

Ranek był dłuższy. Nie miałam już jedzenie i ostatnie pieniądze. Człowiek taki-taki zmęczony. Wstałam, obejrzałam jeden serial, drugi serial – na śniadanie zjadłam paczkę prażynek. Tak zdrowo. Ostatnie prysznice, dopakowanie, no i oczywiście w torbach nie ma miejsca. Przepakowałam rum do walizki, wciskając go między rolki i ciuchy. Miałam straszną wizję butelki pękającej na drobne kawałeczki, w momencie dociskania walizki i zapinania, jednak jakoś się udało. Z drugiej strony torba sportowa dalej jest tak niewiarygodnie ciężka, że aż mi się chce płakać. Samo przesuwanie jej po ziemi jest dosyć męczące.

Nareszcie znowu w Polsce!

Udało mi się też doprowadzić pokój do względnego porządku. Powycierałam nawet roczne kurze z najwyższej, nieużywanej półki, zostawiłam piękną stokrotkę od Bobbiego. Otarłam stoły i szafki. Odkurzyłam za łóżkiem, pod łóżkiem, wokół łóżka. Mogłam to robić też wcześniej. Wypełniłam do końca worek do odkurzacza. Wpadło mi nawet na myśl, że mogłabym umyć okna. Na szczęście nie podjęłam się tego zajęcia. Zastanawiam się, czy ktokolwiek, kiedykolwiek mył to nieszczęsne okno.

Spotkanie z Bobbym i jego kolegą na dworcu. Wielki kawał czekoladowego tortu – chcecie mnie zabić. Od tego można pewnie wpaść w jakiś glukozowy szok! Doszłam do wniosku, że skoro mam jechać przez całą noc, to warto by sobie było zafundować, jakikolwiek chociaż, najmniejszy obiad. Stanęło więc na sushi z kolejnego Wietnamskiego bistro. W sumie nie byłam obżarta, ale na pewno w pewnym sensie najedzona i w sumie nie było to takie złe sushi, ale mogliby łaskawie dać więcej tego łososia, sknery!

Nareszcie znowu w Polsce!

Latam od lewej do prawej. Gdzieś ładuje się telefon, przepakowuję jeszcze niektóre, drobne rzeczy i zastanawiam się, czemu o 20:10 nie ma jeszcze Marcela, który obiecywał, że będzie chwilę przed ósmą. Marcel jak to Marcel, nie miałoby to ostatnie spotkanie swojego charakteru, gdyby przyjechał na czas. Podnosimy walizki, staramy się uspokoić oszalałego z przerażenie Lokiego i dojść na właściwy peron. Na peronie chillout strefa gdzieś na boku, siadamy na betonie, fajeczka, pogawędka. A potem już jesteśmy – luksusowo doprowadzenie do przedziału, walizki wniesione. „To pa, trzymajmy się” – no tak, byle się tylko nie puszczać… xD

Nareszcie znowu w Polsce!

Taka jeszcze naklejka na moim Brnieńskim osiedlu xD

Woodstockowe komplikacje

Jak by to było, gdyby wszystkie moje plany wypaliły? Pięknie, ale sukces nie smakowałby tak dobrze, gdyby przychodził łatwo. Nusia chora, jej wyjazd na Wood’a stoi pod znakiem zapytania, co generalnie mnie wkurwiło i to jak, bo – myśląc egoistycznie, materialistycznie i w ogóle najgorzej – tym samym dokładnie zaplanowana akcja, tj. zawożenie papierów na uczelnię o 8 rano i ruszenie w Woodstockowy trip we dwójkę stanęło pod znakiem zapytania. To znaczy – trip nie stoi pod znakiem zapytania: jadę. Ale może się skończyć tak, że będę bladym świtem wędrować po polach, aby dostać się na 9 na uczelnię, a potem będę błądzić autostopami lub ściskać się w pociągu.

Ale nie wszystko jeszcze stracone, a nawet jeśli… no to przecież nigdy jeszcze nie jechałam na Wood’a na stopa – to może być całkiem pasjonująca podróż.

Docieramy do Ostrawy

Obiecałam Marcelowi soczysty artykuł o tym jak bardzo cenię mężczyzn z Czeskiej Republiki i choć nie będę się na ten temat rozpisywać na dwie strony, chcę wam moje damy, bardzo gorąco naszych sąsiadów polecić. Czechom najczęściej w pierwszym momencie chodzi o seks. To są psy na baby (znów pieski akcent się pojawia, widzicie?) i nie ma się co oszukiwać. Na pubach, imprezach, ulicach, w sklepach – wszędzie możecie natrafić na Czechów, którym wesoło będą się świeciły oczy. Ależ jacy oni są szarmanccy – na rękach by nosili.

Taki wlaśnie przedzialik w pociągu do Ostrawy

Nareszcie znowu w Polsce!

Ale rzeczywiście tacy są. Oczywiście im dłużej ludzie się znają, tym mniej się to zauważa, ale Czech to facet, który otworzy ci drzwi, zaprosi na drinka, kawę, pizzę, film, weźmie do muzeum. Innymi słowy, gdy nie kosztuje go to dużo wysiłku zapewni ci nieograniczony komfort i będzie cię rozpieszczał. Jeżeli nie ma niewiadomo jakich środków, to i tak będzie cię rozpieszczał. Czesi to też faceci robiący te „małe rzeczy”, które cieszą. Na spacerze, w drodze z knajpy, do knajpy, na przystanek zerwie i wręczy ci polnego kwiatka, da kawałek sushi w kształcie serduszka, własnoręcznie ozdobi papierek od czekoladki, nauczy się słów „piękna kobieta” po polsku, będzie cię całował w czoło, itd. – można by wymieniać bez końca.

Za mną na dworcu w Ostrawie wysiada dziesięcioosobowa grupa młodych chłopaków. Już od schodów krzyczą, że mam im podać walizkę albo iść na schody ruchome. „Macham psem” i już za chwile jest przy mnie umięśniony młodzieniec, który wnosi moją walizkę na górę, w chwilę później inny wyrywa mi torbę i tak mnie odprowadzają przez pół drogi do hotelu, w którym czeka upragniony odpoczynek. I wygląda to tak wszędzie zawsze, od kiedy podróżuję po Czechach, nawet gdy jestem bez psa, ktoś zawsze przytrzyma, poda, bo choćby pociąg podjeżdżał już na peron, to ludzie są bardzo niespieszni i pomocni.

Hotel Max

Nie wspominałam wam jeszcze o tym, jak bardzo cenie bary typu NON STOP. Są one dosyć popularne w Czechach (w Polsce też istnieją, ale chyba nie są aż tak liczne). Niewielki hotel dosłownie za rogiem od dworca głównego w Ostrawie także jest otwarty 24 na dobę, a przynajmniej kuchnia i druga sala. Pierwsza sala cała w drewnie. Ostatnio jak tam byłam, na owej Sali siedziało mnóstwo ludzi. Wpadam z walizkami do środka, a tam światło przytłumione i generalnie tylko jeden Pan w małej salce pali fajkę i raczy się piwkiem.

Nareszcie znowu w Polsce!

Kelnerka – może troszkę za bardzo w szoku i nie aż tak elegancka uwija się bardzo szybko. Dostaję gorącą cebulową z pieczywkiem i piwko, a Loki wodę. Po dłuższej chwili w barze pojawia się czteroosobowa grupka Polaków. Na ulicy mijam co najmniej dwie polskie pary. Od cholery tu tych Polaków! Zastanawiamy się potem z kelnerką z czego to wynika, bo chociaż nigdy nie byłam dalej niż na dworcu, to mam dziwne wrażenie, że to jednak nie jest turystyczne miasto. W końcu dochodzimy do wniosku, że chodzi o The colours of Ostrava. Nadchodzący festiwal.

Nareszcie znowu w Polsce!

Generalnie jednak polecam to miejsce. Nie dostaniecie tam może nakładanego hermelinu (swoją drogą zrobiłam własny po powrocie z Woodstocku – podbił serce rodziny i przyjaciół, wszyscy chcą sobie jeszcze zrobić),

Nareszcie znowu w Polsce!

To mój, wielki i pyszny kawał sera!

ale cebulowa jest naprawdę niczego sobie (chociaż z taką ilością sera, że radzę uważać, żeby się nie zadławić), ale spokojnie wysiedzicie tam do rana, do następnego pociągu, spokojnie sącząc piwko, grzane wino, czy zwykłą herbatę. Ja siedziałam tam dwie godzinki J.

Witamy w Gdańsku

Nie będę wam opowiadać historii o starych babciach i ich wnuczkach, ani o rozmowach, które z nimi prowadziłam. Gadały tak, że nie mogłam się skupić na pisaniu. Ledwo żyję, ale po przespaniu całej drogi do Warszawy Zachodniej jakoś już nawet nie byłam zmęczona – raczej zirytowana tym, że muszę siedzieć na tyłku, ściśnięta między czterema innymi osobami.

Podróż do Warszawy zresztą też była ciekawa. Chwilę przed szóstą rano korytarzem pociągu zaczęli się przechadzać jacyś młodzi chłopcy, wyglądający jakby nie do końca wiedzieli co z sobą zrobić. W końcu dosiedli się do mnie. Historia mniej więcej taka – wielka domówka, wszyscy dogorywają nad ranem, gdy nagle drzwi się otwierają, wbija kumpel i oświadcza: „Chodźcie, pojedziemy nad morze!”. Na owe hasło zebrało się 9 chłopaków i jedna dziewczyna i bez zastanowienia, jak jeden mąż ruszyli na dworzec. Nie wiem co się z nimi stało, ale nad ranem zaczęli się nad tym zastanawiać, gdy dotarło do nich, że na plaży spędzą może z dwie godziny, bo następnego dnia muszą wrócić do pracy, na drugim końcu Polski. Dostałam piwko, pomogli mi się przesiąść, było wesoło. Zaczęłam zastanawiać się, kiedy ja zrobiłam ostatnio ze znajomymi coś tak szalonego… A potem przypomniało mi się z dnia na dzień pojechałam do Bratysławy.

W końcu na miejscu. Najpierw mała dziewczynka ciągnie za mną walizkę, po czym troszkę większy chłopiec pomaga mi ją ściągnąć z stopni wagonu. Matki i siostry oczywiście nie ma, bo poszły sobie na kanapki i shake’i. W końcu przyszły, ale i tak skończyło się tym, że targałam walizkę po schodach, bo nie ma tam windy. Jest za to dziki strony zjazd, z którego z żadnym wózkiem by się nie zjechało. Jeżeli ktoś widział, wie jak się wjeżdża na peron z wózkami w Gda? Z drugiej strony wjazdu na peron windą w Warszawie Centralnej też nigdy nie widziałam. Za to na zmęczenie i kaca dostał mi się hot-dog i gin z tonikiem na drogę. Rozpieszczają mnie. Jestem wdzięczna, bo przez całą podróż spałam nie więcej niż pięć godzin i jestem szczerze średnio przytomna. Czas płynie dla mnie nieco inaczej i mam wrażenie, że już późne popołudnie, chociaż dochodzi 11:00.

U mamy tylko szybkie poprzerzucanie ciuchów z walizki do walizki. Jedziemy przecież na Woodstock. To wziąć, tamto wziąć. Nusia dochodzi do wniosku, że jednak pojedzie, więc ma po mnie wbić po zakupach. Tymczasem ja ruszam z siostrą i szwagrem na kręgle.

Kiedyś była tu jedna, szara kręgielnia. Jak się ten Starogard Gdański zmienia! Jakieś nowe, markowe sklepy, kosmetyczka na kosmetyczce, trzy galerie handlowe i nawet mają im chba McDonald otworzyć xD. Nie, nie śmieję się – Diana dobrze stwierdziła, że na rozrywkę zawsze było zapotrzebowanie, nie było to tylko miejsca, w które można by chodzić. W ciągu kilku ostatnich lat pootwierało się tu też kilka barów (choćby najnowszy – Chillout, bodajże) i rzeczywiście jest gdzie wyjść ze znajomymi. Nie trzeba już grzać ławek w parku, oglądając się na boki w obawie przed policją. I mimo to wszystko, cuda i maliny, młodzież, kolorowe drinki, H&M’y i bilardy, i siłownie i restauracje, dalej nie można tu sobie zamówić jedzenie po godzinie 22:00!

Nareszcie znowu w Polsce!

Ale na bilardzie się dobrze bawiłam, chociaż dalej mam wrażenie, że wielu ludzi w tym nieszczęsnym mieście myśli wciąż bardzo pomału, to jednak coś zaczyna się tam dziać. Mnie niestety w dalszym ciągu cechuje niezrozumiały nawet dla mnie snobizm. Czasami jest mi nawet wstyd, bo bywam dla ludzi niemiła. Ale jakoś miejsce to sprawia, że jestem rozdrażniona.

Tęsknie za Gdańskiem. Już niedługo tam wracam. Właściwie to jadę już jutro, żeby rzucić okiem na dwa mieszkanka. Jedno taniutkie, ale jednak troszkę dalej od uczelni niż planowałam, drugie zaraz na przymorzu, ale… za cholerne 1000 zł plus opłaty. Ja wiem, że wszystko tak stoi, ale oni powariowali z tymi cenami – standard za pokój to teraz 700-800 zł (chyba ludzie powariowali – ja jak wynajmowałam wielkie mieszkanie w kamienicy to każdy z niezależnym pokojem płacił tylko 500-600 zł). A  kto jest w stanie pozwolić sobie na utrzymanie mieszkania za 1500 zł plus na życie, dojazdy? Nawet ludzi pracujących na jeden etat w zwykłej pracy niespecjalnie stać na kawalerki czy nawet studia. A co dopiero studenci? Wiecznie skazani na mieszkanie z kimś. Nie wiem… im starsza jestem, tym ciężej mi jest tolerować obcych ludzi w swojej przestrzeni. Czy w ogóle jakichkolwiek ludzi – stąd ten pomysł z kawalerką, ale Jezus, Maryja, Józef – a za te stypendia socjalne, renty i inne pierdoły od państwa to człowiek jest w stanie wynająć łóżko w trzyosobowym pokoju w akademiku, a nawet wówczas nie starczy mu już na te chińskie zupki xD.

Szukanie mieszkania wyzwoliło we mnie jakieś takie ostre uczucia xD.

Już jutro wieczorem Woodstockowa relacja ( a przynajmniej jej część). Przepraszam, że tak strasznie się ociągam, ale długo zbieraliśmy siły po powoodstockowym imprezowaniu, a dziś starałam się umówić jak najwięcej mieszkań. Co prawda umówiłam tylko dwa. Z czego jedno z powodu ceny i tak praktycznie odpada, umówiłam je tylko ot tak – żeby nie jechać zobaczyć jednego. Może jeszcze jutro coś umówię… Przestałam wspominać właścicielom o istnieniu Lokiego – nie pomaga w to znajdowaniu lokum.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!