„Spal Luwr…
… i podetrzyj się Moną Lisą” – to cytat z książki Chucka Palahniuka („Fight Club. Podziemny krąg”; zgaduję, że znacie ekranizację). Cytat wyrwany z kontekstu i dlatego tym smakowitszy w swym obrazoburstwie. Co prawda moje podejście do pracy Leonarda nie jest aż tak radykalne, ale… Gioconda jest chyba tym jedynym dziełem w kolekcji Luwru, w przypadku którego wolę oglądać reprodukcje niż oryginał. Bo nie ma wtedy przede mną cisnącego się tłumu, usiłującego zrobić sobie jak najkorzystniejsze selfie. Tłum ów zdecydowanie pełni dla mnie funkcję odstręczającą, dlatego nad tym tajemniczym uśmiechem wolę dumać w domowym zaciszu. Miło przy aromatycznej herbatce snuć alternatywne wizje rzeczywistości; wyobraźcie sobie wraz ze mną, że skradziony w 1911 roku obraz nigdy się nie odnalazł. Albo odnalazłby się wczoraj, mniej więcej po południu, w testamencie jakiegoś zaborczego kolekcjonera sztuki. Ciekawe, jak to wszystko by wtedy wyglądało.
Nie tylko Mona Lisa
Mimo tego, że prawie każdemu mojemu krokowi w Luwrze towarzyszyły liczne wzruszenia, to muszę stwierdzić, że nie tylko Gioconda, ale też i inne obrazy nie wstrząsały mną tak mocno, jak rzeźby. Oczywiście, kiedy musimy zadowolić się reprodukcjami, tracimy masę szczegółów – rozmiary, faktura, przeważnie rama etc. Sądzę jednak, że nie czujemy tak mocno bariery, bo wciąż mamy do czynienia z płaszczyzną. Ale rzeźby!... O, tu jest inaczej! Dodanie efektu 3D do dzieł znanych tylko ze zdjęcia robi ogromną różnicę w ich recepcji.
Nimfa ze skorpionem
Wenus z Milo nie ujęła mnie – z podobnych względów jak Mona Lisa. Ale niepozorna Nimfa ze skorpionem szturmem podbiła moje serce. Datowane na pierwszą połowę dziewiętnastego wieku dzieło Lorenzo Bartoliniego promieniuje delikatną elegancją. Na pierwszy rzut oka scena wygląda sielankowo. Przy wnikliwszej obserwacji okazuje się, że tuż obok kruchej nimfy czai się skorpion. Dziewczyna w charakterystycznej pozycji ogląda swoją stopę, co czyni całą sytuację bardzo sugestywną. Czy nimfy umierają?
Najbardziej podobało mi się w tej rzeźbie wrażenie miękkości, jakie wywoływała. Biały marmur oświetlony subtelnym, naturalnym światłem, wpadającym z zewnątrz, przez okno, sprawiał wrażenie jasnej, bardzo delikatnej i aksamitnej skóry. Rzeczywiście możnaby ulec złudzeniu, że to żywy człowiek, z krwi i kości.
Rozbawił mnie też widok posągu małego Nerona; jakoś nigdy nie zdarzyło mi się pomyśleć, że Ahenobarbus mógł być kiedykolwiek dzieckiem.
Tak sobie kręcę nosem, że obrazy nie takie piorunujące, że to, że śmo. Ale jednak z sentymentem przyznaję, że Eugène Delacroix zawsze raduje serce. Nawet jeśli scena taka drastyczna.
P.S.
Na koniec – ciekawostka, a może nawet dwie. Odkryłam ostatnio, że istnieje odmiana ziemniaków o nazwie Gioconda. Te tajemnicze kartofle charakteryzują się regularnym, okrągłym kształtem bulwy i odpornością na ziemniaczane zarazy. Czy jednak coś łączy je z Moną Lisą – nie mam pojęcia.
Ciekawostka numer dwa ma charakter prywatny i jest nieco zawstydzająca. W czasach dziecięctwa nie odróżniałam Leonarda da Vinci od Leonardo DiCaprio. Z drugiej strony – taka hybryda: to by dopiero był człowiek renesansu!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)