Podróż do domu
Gdy się człowwiek spieszy to się... diabeł spieszy. A może Loki... nie wiem, bo chwilowo próbuje wplątać moje palce w swój kaganiec (cz. Nahubek) i powykręcać je na wszystkie strony. Wyjazd z Brna jak zwykle na żywioł - z torbami i psem na dwie godziny wcześniej na dworcu : "BO CO JAK SIĘ SPÓŹNIĘ?!?!".
No dobra, pomijając fakt, że siedziałam jak ten debil z psem na dworcu, próbując czytać książkę i walcząc z Lokim, który usiłowała atakować każdego z kebabem w zasięgu metra... no cóż... Ale za to pojechaliśmy po taniości, pierwszą klasą w pustym przedziale. Miodzio.
Ostrava i tu zaczęły się problemy. Nie byłoby problemu, gdyby jakaś knajpka tu była otwarta. Cholerny kebab. Ale nic... Najpierw kupujemy ciastko i kakako z automatu, a potem mówimy: "nie". Twarde "nie". Pijakom na opustoszałym dworcu i w ogóle siedzeniu bezczynnemu. I ruszamy szukać knajpki albo całodobowego. Kupić piwko chociaż albo napić się grzanego wina - tu trzeba wspomnieć o sławnym PUNCU VANOCNIM (jest to bowiem grzane winko, nie wiem jakie i z jakimi przyprawami, cholernie słodkie w każdym razie) co prawda tu w środku nocny go nie dostanę, ale jest jeszcze druga opcja (SVAŻAK). Jest to także grzane wino. Śmigamy więc.
Piździ jak na Uralu. Zimno w c*** jakby to najprościej wyrazić. Palce mdleją, pies szaleje, wichura zrywa czapki z głów.
Ale jest hotel i to kilkanaście zaledwie metrów od dworca. Patrzę na zegarek. Mamy godzinkę. Rozsiadamy się w sali dla palących. Zamawiamy, płacimy, pijemy, palimy. Loki rozlewa wodę wszędzie. Super. Wszystko jednak w pośpiechu. Wychodzimy.
Dworzec. Zostało mi 300 koron w papierkach. Wymienimy już na złotówki. Może w ciapągu będzie bufet (BŁAGAM!!!) . Cały dzień nic nie jadłam.
W sumie dzień był stresujący. Miałam zaliczenia z Zakladu prekladatelstvi i zakladu tlumocnictvi. Jak to stwierdził Gabriel: "Byloby to jednoduche, jestliby se teho naucit" (pl: to by było proste, gdybyśmy się nauczyli). No, ale my jak to my - bo kto się uczy na pierwsze terminy. Jestem zła na siebie, bo to naprawdę nie było trudne. Ledwie zajrzałam do notatek. Teraz będę musiała poświęcić cenny czas na poprawki w sesji. Jak to dziś przetłumaczyłam - próżny żal po szkodzie. Trzeba było się wziąć w garść wcześniej.
No i wracając do rzeczy, wyleciałam jak ten debil z hotelu. Chciałam wymienić pieniądze.Wściekam się na jakieś chłopów, że kurwa zajmują kolejkę przez pół godziny. Potem jak perszing lecę na peron. Czekam. Marznę. Wkurzam się. Nagle patrzę na rozkład. Wyciągam zegarek.
ROZKŁAD
ZEGAREK
ROZKŁAD
ZEGAREK
ROZKŁAD. ZEGAREK. ROZKŁAD. ZEGAREK. Jestem idiotką! Pociąg o 1:56, a jest 0:56. Mogłam spokojnie wysączyć sobie drugie winko w hotelu i jeszcze zjeść kolację. Teraz to już nie ma takiej opcji. Wyciągam z walizki komputer i łączę się z dworcowym WIFI (wypas). Można popisać. Uświadamiam sobie, że spadłam w rankingu do siódmego miejsca. Nie jest to aż tak niepokojące, bo przecież zwykle plasowałam się na 4-5 miejscu, ale przeraża mie fakt, że osoba na pierwszym miejscu ma prawie dwa razy tyle punktów. Co ja mogę za to? Nie mam czasu pisać codziennie. A długie wpisy potrafią być męczące. Zresztą nie będę pisać co jem każdego dnia. No i nie mam czasu podróżować. Heh, niezły ten mój podróżniczy blog...
Pociąg ma opóźnienie. Niewielkie. Od współoczekujących dowiedziałam się, że Chopin zazwyczaj się spóźnia. Ale w końcu zajeżdża wsiadamy. Dowiaduje się, że w miejscowości dalej mamy pół godzinny postój, bo zmieniają lokomotywę. Wchodzę do swojego przedziału, a tu co?
Zaleciało pawiem, aż mnie wróciło na korytarz. Na siedzeniu przy wyjściu siedział capiący alkoholem (ogólnie ciekawy bukiet) młody mężczyzna. Nie obudził się, gdy wraz z psem niemal przeszłam po nim, usiłując wejść do przedziału. Zareagował dopiero, gdy wraz z walizką, wylądowałam na siedzeniu obok niego na wskutek nieudanego rzutu na półkę bagażową. Potem coś zabełkotał mieszając niemiecki z...polskim? W szoku odpowiedziałam po czesku i już w ogóle wszystko ię rozjechało. Pomógł mi odstawić bagaż na górę, niemal zrzucając mi go przez przypadek na głowę. Usiadł. Poszedł spać. Z deszczu pod rynnę. Ale poza nami nikogo w przedziale nie ma. A nos się przyzwyczai, a jak nie... to i tak jestem tak przeziębiona, że ledwie oddycham więc, aż tak źle i tak nie odczuję smrodu.
Na trasie mój towarzysz opuszcza pociąg w Katowicach. My jedziemy dalej. Ponoć opóźnienie się wyrównało. A niech to! A liczyłam na darmową wycieczkę pendolino o 7 rano. Marzę do bufetu. Jestem głodna. I zmęczona. Umyłabym zęby.
Na szczęście sporą część drogi jechałam sama w przedziale, więc bez skrępowania zdjęłam buty i rozłożyłam się plackiem na całej długości siedzeń. Byłam wykończona. Teraz jest troszkę lepiej. Dobrze, że nie widzicie psiura.Ten to wygląda na świecie przekonanego, że został pokrzywdzony przez los, ale mu przynajmniej łatwo zasnąć w każdej pozycji, no i ma futro. Na pół godzinnym postoju bez ogrzewania prawie się popłakałam.
Teraz mamy dwie młode podróżniczki w przedziale, a ja odkryłam, że mamy tutaj WIFI. Ach, co za czasy! Piękne czasy ułatwionej komunikacji. Obyśmy zdążyli na pociąg. Nie chce mi się już spać. Chciałabym wreszcie być w domu. Mam nadzieję, że Michał i Diana pozwolą mi pospać w cieplutkiej pościeli. Dawno nie spałam pod niczym innym niż cienki koc. Co prawda zimno nie jest zbyt dokuczliwe w moim pokoju w Brnie, ale dobrze byłoby się wygrzać w kołderce. Zwłaszcza, że jestem tak przeziębiona, że dalej smarkami niż widzę.
Gdy wrócę do Polski będę miała od cholery pracy. W sumie powinnam się cieszyć z tej chwili "relaksu". W każdym razie powinnam teraz tworzyć swoją pracę na Opracowanie redakcyjne. Poza tym w poniedziałek muszę się stawić u dyrektora studium wychowania fizycznego, udowodnić mu, że zasłużyłam na zalkę i iść po akceptację nowego learning agreement do koordynatorki. Nie wspomnę nawet, że w tym roku mama zastrajkowała i każdy z nas musi przygotować dwie potrawy na wigilię Nie dziwię się jej.
Nie wiem czemu,ale teraz strasznie zajmuje mnie kwestia treningów. Awans do poziomu L3 ucieszył mnie, zwłaszcza, że startowałam do niego z samego początku semestru i wówczas byłam zawiedziona, że nie dorastam koleżankom do pięt. Teraz dalej wiem, że dalej trzeba pracować nad techniką, ale widzę postępy i wiem jak pracować. Zapisałam się na Mistrzostwa do grupy amatorskiej. Nie wiem jak w Czechach wygląda grupa amatorska. Muszę popatrzeć co było w kilka lat wcześniej. Nie mam może nie wiadomo jakiej techniki i nie jestem plastyczna jak guma, wręcz przeciwnie, ale chcę chociaż przygotować program i spróbować. Nic mi to nie szkodzi, a przynajmniej się zabawię. Poza tym będę miała motywację do wytrwałego trenowania i rozciągania się każdego dnia.Chcę się też zapisać do orkiestry, chociaż z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że może mi kompletnie nie starczyć na to czasu.
Mam jeszcze czas na decyzję. Najpierw muszę zakończyć ten semestr. Póki co mam trzy przedmioty zaliczone, ale z własnej oceny pewnie z dwa także do poprawki, a pięć dopiero mnie czeka. Nie jest aż tak źle, ale można było tego uniknąć. Skończmy to co zaczęliśmy, a potem wymyślimy sobie nowy semestr.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)