Madryt. Zwiedzanie w duchu świąt.
17 grudnia, czwartek
* Na zdjęciu: Park przy Pałacu Królewskim.
Obudziłam się, ale jeszcze nie otworzyłam oczu. Łóżko było takie wygodne, a kołdra taka miękka i cieplutka! Koc owinięty w prześcieradło się nie umywa. Leżałam opatulona po uszy, wsłuchiwałam się w ciszę i próbowałam dojść, gdzie ja właściwie jestem.
No tak. Madryt. Święta. Powrót do domu. Getafe. Sara.
Jako że poszłyśmy spać po 3:00 w nocy, pozwoliłyśmy sobie spać do 9:00. Wydaje mi się, że nasze rozbudzanie trochę się przeciągnęło, więc można to nawet podciągnąć do 10:00.
To miał być dzień pełen wrażeń – zwiedzanie Madrytu, jednej z największych stolic Europy, słynącej z tylu przepięknych zabytków. Nazajutrz, o 17:30 miałyśmy lot do Warszawy. Wiadomo, że na lotnisku trzeba być dużo wcześniej, więc następnego dnia nie było już mowy o żadnym zwiedzaniu.
Musiałyśmy wycisnąć z tego czwartku najwięcej, jak tylko się da.
Kiedy wstałyśmy, Sary już nie było. Musiała wcześnie rano wyjść do pracy. Zjadłyśmy więc śniadanie we własnym towarzystwie, wyszykowałyśmy się i po 11:00 wyszłyśmy z mieszkania.
Po zeszłonocnym błądzeniu powinnyśmy pamiętać drogę na stację metra, jednak w nocy wszystko wygląda inaczej i wraz musiałyśmy pytać o drogę. Kiedy Kama pytała pewne, zaczepione panie o drogę, tuż obok zauważyłam polski sklep, to znaczy z polskimi produktami i szyldem po polsku. Jaki ten świat mały!
Odnalazłyśmy stację, złapałyśmy metro i pojechałyśmy na stację Sol. O 12:20 stałyśmy już na placu Puerta del Sol.
Pierwsze, co zobaczyłam po wyjściu spod ziemi to pomnik Karola III, hiszpańskiego króla, na tle wielkiej reklamy słynnego wina Tio Pepe.
Na tym samym placu znajduje się posąg niedźwiedzia wspinającego się na drzewo truskawkowe – ta scena została na zawsze uwieczniona na herbie Madrytu.
Od placu Puerta del Sol dzieli zaledwie kilka uliczek do Plaza Mayor. W tamtych dniach plac był kompletnie zastawiony drewnianymi stoiskami, rozświetlonymi lampkami choinkowymi, na których sprzedawano najróżniejsze zabawki i słodkości.
Mercado de Navidad – świąteczny kiermasz, rozpoczął się już 27 listopada i miał trwać aż do Nowego Roku.
Spacerując po tej części Madrytu można natknąć się na naprawdę magiczne uliczki, które przywodziły mi na myśl ulicę Pokątną z Harry’ego Potter’a :) Co chwila jakieś ciasne zaułki, bramy miejskie i sklepy ze starymi, przeszklonymi witrynami.
Stopy poprowadziły nas do madryckiej katedry. Z jednej strony jest przysłonięta przez ogrodzenie i ruchliwe ulice tak, że ciężko ją rozpoznać. Natomiast z drugiej strony od razu uderza jej majestat.
Oczywiście to, co urzekło mnie najbardziej, to jej sklepienie, ale nie spotkałam jeszcze katedry, która by mnie pod tym względem zawiodła.
Przy katedrze znajduje się duży plac, z którego można dojrzeć park Casa de Campo rozciągający się za rzeką Rio Manzanares. Przy tym samym placu znajduje się główne wejście do Pałacu Królewskiego. Moim zdaniem jednak Palacio Real prezentuje się dużo lepiej z drugiej strony, od strony ogrodu.
Wchodzi się do niego od strony ulicy. Punktem charakterystycznym jest ogromna, piętrowa karuzela, odzwierciedlenie moich wszelkich wyobrażeń, jak prawdziwa karuzela powinna wyglądać <3 Obok niej przechadzał się akurat człowiek bez głowy.
Przeszłyśmy przez żeliwną bramę i stanęłyśmy u szczytu schodów, z których rozciągała się panorama na cały ogród. Drzewka i krzewy przycięte w stylu francuskim, wydeptane ścieżki, białe rzeźby, fontanny i sztuczne stawy. Spacerując spotkałam nawet gołębice – część była białych, a niektóre pomalowane na niebiesko, żółto i różowo.
W Madrycie spotkałam wiele budynków wybudowanych w stylu secesyjnym, jednym z moich ulubionych.
Na północ od katedry i pałacu znajduje się Templo de Debod. To miejsce zafascynowało mnie na tyle, że musiałam je zobaczyć na żywo. Jest to autentyczna starożytna świątynia egipska z II wieku p.n.e. Hiszpanie jej nie wykradli, lecz dostali w prezencie za udzieloną Egiptowi pomoc.
Trzeba przyznać, że w tym miejscu, sercu Półwyspu Iberyjskiego, wygląda nadzwyczaj tajemniczo i intrygująco.
Templo de Debod otacza park, który, względem rzeki, znajduje się na wzgórzu. Rozciąga się stąd fantastyczny widok na park Casa de Campo – największy park w Madrycie. To zdjęcie niezwykle oddaje ogrom tego miasta – wydaje się, że drzewa biegną aż na kraniec miasta, ale daleko na horyzoncie widać jeszcze cały rząd wieżowców.
Casa de Campo to swoisty Central Park Madrytu.
Z tego punktu widać też doskonale kopułę katedry i fasadę pałacu.
Przeszłyśmy przez park kierując się w stronę Plaza España. Drzewa cudownie mieniły się w czerwieniach i żółciach, aż możnaby przypuszczać, że to początek jesieni.
Przy Plaza España zaczyna się najsłynniejsza, główna ulica Madrytu – Gran Vía. Szczerze mówiąc to właśnie wtedy usłyszałam o niej po raz pierwszy.
Kama powiedziała, że „być w Madrycie i nie pójść na Gran Vía to tak, jakby być w Londynie i ominąć Time Square”.
To długa i szeroka ulica, przy której znajdują się siedziby najważniejszych firm, ogromne centra handlowe, mnóstwo wykwintnych kawiarni i restauracji i teatr Lope de Vega.
Na jego widok rozświetliły mi się oczy, bo akurat wystawiany był broadwayowski musical „Król Lew”, który jest na mojej liście rzeczy do zrobienia w życiu!
Rzadko występują poza Stanami Zjednoczonymi, nigdy nie byli i raczej nie będą w Polsce (najbliżej byli w Niemczech). Obojętnie gdzie i kiedy, ale wiem na pewno, że kiedyś ich zobaczę :)
Na końcu Gran Vía znajduje się Fuente de Cibeles, która swoją nazwę wzięła od stojącego obok Palacio de Cibeles. Na frontowej ścianie wisiał wielki baner z napisem „Refugees welocme”.
Idąc dalej, zaraz za pałacem, znajduje się Puerta de Alcalá i wejście do parku Parque de el Retiro. Są tutaj dwa miejsca, które bardzo chciałam zobaczyć i każdemu je polecam.
Pierwsze z nich to Monumento a Alfonso XII. Postawiony w nadzwyczaj malowniczym miejscu, tuż obok dużego stawu, po którym można popływać wynajętą łódką. Idealne miejsce na odpoczynek, spacer czy piknik.
Drugie miejsce to Palacio de Cristal. Ta fantastyczna konstrukcja jest wykonana w całości ze szkła, od podstaw ścian po czubek dachu. Musi wyglądać przepięknie o wschodzie i zachodzie słońca.
My spóźniłyśmy się z pół godziny, bo słońce było już nisko nad horyzontem i zaszło całkowicie, zanim jeszcze zdążyłam się nacieszyć tym miejscem.
Z przyjemnością zwiedziłabym cały Parque de el Retiro, ale obawiam się, że potrzeba na to całego dnia. Nasz powoli już dobiegał końca, a przed nami czekała ostatnia, niemniej wyczekiwana atrakcja – słynne muzeum El Prado.
To światowej sławy muzeum znajduje się pomiędzy Real Jardín Botánico i Fuente de Neptuno. Kiedy doszłyśmy na miejsce, przywitała nas dłuuuga kolejka, ciągnąca się od głównego wejścia aż do rogu budynku. Przed nami musiało być co najmniej ze sto osób!
Jako studenci miałyśmy wstęp za darmo.
Powodem tak długiej kolejki okazał się fakt, że po 18:00 nikt nie musi płacić za bilet (bilet normalny kosztuje 16€). Na szczęście, jako studenci, miałyśmy pierwszeństwo przed wszystkimi innymi i od razu nas wpuścili.
Zwiedzanie muzeów nie dla każdego jest atrakcją. Oglądanie obrazów i rzeźb – to trzeba lubić. Nie jestem takim typem turysty, który musi wejść do każdego muzeum w mieście, ale lubię odwiedzić chociaż jedno muzeum w mieście.
To świetny sposób na bliższe poznanie historii danego miejsca, a przy okazji świetny przerywnik od latania po mieście :)
Muzea, które do tej pory zwiedziłam były mniej lub bardziej ciekawe, jednak Museo del Prado było zdecydowanie najciekawsze. Oczywiście w znacznej mierze dzięki pokaźnej kolekcji obrazów artystów znanych na całym świecie, takich jak Francisco de Goya czy Velázquez.
W Museo del Prado można zobaczyć między innymi:
-
„Siedem grzechów głównych” Hieronima Boscha
-
„Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha
-
„Śmierć Seneki” Manuela Domínguez
-
„Rodzina Karol IV" Francisco Goya
-
„Maja naga” i „Maja ubrana” Francisco Goya
-
„Trzeci maja 1808” Francisco Goya
-
„Panny dworskie” Diego Velázqueza
Zwiedzenie wszystkich ekspozycji zajęło nam ponad dwie godziny. Nogi bolały nas już ze zmęczenia, ale warto było.
Wróciłyśmy piechotą do centrum Starego Miasta, bo chciałyśmy jeszcze zobaczyć te wszystkie uliczki i place po zmroku. Zatłoczone jak zawsze, ale przy tym przyozdobione tysiącami światełek i świątecznych girland.
Poczułam świąteczne podekscytowanie nie tylko na widok tych wszystkich ozdób, ale też na myśl, że już jutro będę w domu, ze swoją rodziną! <3
Była już 22:00, gdy weszłyśmy do kawiarni Café y Té w jednej z bocznych uliczek Starówki. Dawno już nie piłam tak dobrej herbaty, tak podobnej do tej co w domu…
Znowu wróciłyśmy do mieszkania Sary około północy, jednak ona sama niewiele wcześniej wróciła i nie miała nam tego za złe. Jako że rano znowu miałyśmy się minąć, musiałyśmy się pożegnać wieczorem.
Podziękowałyśmy jej serdecznie za gościnę i wręczyłyśmy słodki upominek, chociaż wiedziałyśmy, że żadne gesty ani słowa nie oddadzą naszej wdzięczności. Sara przyjęła nas pod swój dach w środku nocy, dała własny pokój i traktowała jak rodzinę.
Przy spotkaniu z takimi dobrymi ludźmi, serducho rośnie :)
* Na zdjęciu: Takie widoki w drodze powrotnej na święta :)
18 grudnia, piątek
Najpóźniej o 15:00 musiałyśmy już być na lotnisku Madrid-Barajas. Postanowiłyśmy więc już nigdzie tego dnia nie iść i na spokojnie się wyspać, spakować i zjeść pożądne śniadanie.
Wylatywałyśmy o 17:30. Ten lot dłużył mi się jak żaden inny w życiu! Nie mogłam usiedzieć na miejscu i co chwila zerkałam na zegarek.
Kiedy jednak w końcu wylądowaliśmy, o 21:30, przeszłyśmy przez gate i zobaczyłam moich rodziców, po raz pierwszy od trzech miesięcy… Bezcenne.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)