Lizbona, cz.1, "W ciągu przypadkowych zdarzeń"

Opublikowane przez flag-pl Agnieszka Król — 7 lat temu

Blog: "Gdzie jest ta Huelva?"
Oznaczenia: flag-pt Erasmusowy blog Lizbona, Lizbona, Portugalia

Już w sierpniu zrobiłam sobie kalendarz naścienny w formacie A3 i zaznaczyłam wszystkie dni wolne od zajęć. Było ich dużo, bo Hiszpanie, jak mało który naród, lubią świętować. Pierwszy długi weekend wypadał już na początku października (12 października to Dzień Hiszpański). Poniedziałek był ustawowo wolny, a ponieważ zajęcia dopiero się zaczynały, zrobiłyśmy sobie też wolny piątek. 

Miałyśmy więc 4 dni, które postanowiłyśmy przeznaczyć na coś naprawdę dużego. Postanowiłyśmy pojechać za granicę. Do Lizbony.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-e7b6

Dzień 1

Do granicy z Portugalią miałyśmy 50km, potem jeszcze tylko jakieś 330km do stolicy. Bilety na autokar i pociąg były drogie (50€) i uwzględniały przesiadkę w Faro. Wtedy Kama zaproponowała BlaBlaCar. Żadna z nas nigdy tego nie używała, a to był czas na nowe rzeczy, więc się zgodziłam. Za bezpośredni przejazd zapłaciłyśmy 25€. Dojechałyśmy w 3.5 godziny, chociaż tak naprawdę to 2.5, bo w Portugalii jest inny czas. Przyjechałyśmy więc o 14.30 czasu w Huelvie i 13:30 czasu miejscowego.

Huelva znajduje się w zasięgu tego samego południka co Lizbona, więc jej czas również powinien być zmieniony (o godzinę wcześniej). Hiszpania podporządkowała jednak mniejszość większości i ustaliła taki sam czas dla całego państwa.

Jechałyśmy z młodą parą Hiszpanów, którzy wysadzili nas w centrum. Tak przynajmniej powiedzieli. Później sprostuję, jak to było naprawdę. Nie miałyśmy pojęcia, w którą stronę pójść. Musiałyśmy znaleźć kiosk, żeby zakupić mapę miasta. Zaczęłyśmy iść przed siebie i zrobiłyśmy raptem kilka kroków, gdy na chodniku przed nami znalazłyśmy jedną. To była jedna z tych mapek, które dodają do przejazdu busów city sightseeing, ale dało się z niej odczytać główne ulice, więc ją przygarnęłyśmy. Weszłyśmy do parku po drugiej stronie ulicy i przysiadłyśmy na ławce, żeby zaplanować trasę.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-d433

To był czas, kiedy byłam jeszcze przeciętną turystyką. Po raz pierwszy za granicą, chciałam zobaczyć wszystko, dosłownie wszystko. Biegłam przed siebie nie dając sobie czasu na prawdziwe poznanie danego miejsca. Na szczęście to się gdzieś po drodze zmieniło. Zrozumiałam, że kiedy zwolnię, widzę więcej, a jeśli coś przegapię, to tylko daje mi powód, żeby wrócić.

Chciałabym być tak ogarnięta tam, w Lizbonie. Wypunktowałam sobie tylko miejsca, które chciałabym odwiedzić. Nie przestudiowałam mapy. Nie sprawdziłam, gdzie jest informacja turystyczna, ba!, nawet nie pomyślałam, że mogę z niej skorzystać! Nie miałam żadnego planu, za to miałam wielką torbę ważącą co najmniej 3kg, bo w tamtym czasie nie umiałam stwierdzić, czego tak naprawdę potrzebuję, więc brałam wszystko.

Spojrzałyśmy na mapę i wydawało nam się, że wiemy, gdzie jesteśmy. Zapytałyśmy kogoś o drogę dopiero po 2 godzinach błądzenia. Straciłam czucie w obu rękach, ale nie był to do końca czas stracony, coś udało nam się zobaczyć.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-1be4

Pamiętam zdziwienie Kamy, jak po raz pierwszy zobaczyła most tak wysoki, że biegł ponad dachami budynków. Ja gdyby mi nie powiedziała, pewnie nie zwróciłabym uwagi. Faktycznie, z takiej perspektywy wiadukt wydawał się kolosalny. Ciągnął się nad miastem i dalej nad rzeką Tag, przy czym fragment nad rzeką wyglądał jak Golden Gate Bridge w San Francisco. Po drugiej stronie znajduje się pomnik Chrystusa Króla podobny z kolei do pomnika Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-fe7d

Po drugiej stronie punktu widokowego znajduje się Palácio das Necessidades. Dopiero teraz dowiedziałam się, co to był za budynek, bo w końcu odkryłam, gdzie zaczęłyśmy nasze zwiedzanie Lizbony. Hiszpańska para pewnie miała rację i wysadzili nas w centrum, ale nie uwzględnili jego rozmiaru. Byłyśmy mniej więcej 4km od ścisłego centrum, do ktorego zmierzałyśmy.

Nie chciałyśmy podjechać autobusem, bo wtedy zagubiłybyśmy się jescze bardziej (nie omieszkałyśmy tego zrobić na innej wyprawie), więc tarabaniłyśmy się z naszymi bagażami przez kilka godzin. Przeszłyśmy koło portu, przez centrum i starówkę, ale tego dnia żadna z nas nie myślała już o żadnym zwiedzaniu, tylko o tym, by dojść do mieszkania naszego hosta, którego znalazłyśmy na Couchsurfingu.

Na miejsce dotarłyśmy po 19.00. Paulo przywitał nas w drzwiach, oprowadził po mieszkaniu i wskazał nasz pokój. Nie miałyśmy okazji zbyt dobrze Go poznać, prócz tego pierwszego dnia. Pogadaliśmy ze 2 godziny a potem poszłyśmy spać padając już ze zmęczenia.

Nie przypuszczałyśmy, że następnego dnia będzie jeszcze gorzej.

Dzień 2

Prognozy pogody nie były zbyt pewne na najbliższe dni. Korzystając z tego, że ten miał być najlepszy, postanowiłyśmy jechać do Sintry. To miasto 30km na północny-zachód od Lizbony. Ale jakie miasto! Kiedyś te tereny spodobały się portugalskiej arystokracji tak bardzo, że zaczęli stawiać tu swoje pałace, jeden za drugim. Obecnie, cały kompleks liczy sobie 5 pałaców, Zamek Maurów i 2 parki (nie licząc pałacowych i zamkowych ogrodów). Osobiście zakochałam się w tym miejscu.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-1645

Tak wygląda Zamek Maurów przy pięknej, słonecznej pogodzie. Nie miałyśmy niestety tego szczęścia. Ledwo opuściłyśmy mieszkanie, zaczął padać rzęsisty deszcz. Zanim doszłyśmy na dworzec,kompletnie przemokły nam buty. Dla mnie nie ma gorszego uczucia na świecie. W kiepskich nastrojach kupiłyśmy bilety i wsiadłyśmy do pociągu. Podróż do Sintry zajmuje 40 minut. Miałam nadzieję, że po drodze pogoda się przejaśni i w Sintrze przynajmniej nie będzie padać. Okrutnie się zawiodłam. Współpasażerowie patrzyli tylko na moje buty z politowaniem, kiedy wychodziłam na wietrzny i deszczowy peron. Musiałam wyglądać żałośnie.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przed wspinaczką na górę, na której znajdują się pałace, poszłyśmy do centrum. Szybko znalazłyśmy chińczyka (sklep "wszystko po 5zł" prowadzony przez Chińczyka - pełno ich w całej Andaluzji) i kupiłyśmy nowe pary butów i grube, ciepłe skarpety <3 Tak niewiele potrzebowałam wtedy do szczęścia! Wypiłyśmy jeszcze gorące herbaty w kawiarni i ruszyłyśmy.

Na górę prowadzi droga z chodnikiem zakręcająca według ukształtowania stoku. Z każdej strony otaczała ją bujna roślinność. Szło się całkiem przyjemnie, nie myślcie jednak, że przestało padać! Generalnie widoczność była taka:

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-e98b

Minus gęstej mgły był taki, że nie mogłyśmy w ogóle podziwiać widoku doliny, który roztaczał się ze szlaku. Z drugiej strony, temu i tak magicznemu miejscu, mgła dodawała tajemniczości i wzmacniała poczucie, jakby to miejsce było opusczone od lat w wyniku jakiejś grozy czającej się wśród tych zalesionych wzgórz. Może naczytałam się za dużo "Władcy Pierścieni", ale w Sintrze odnalazłam swoje Śródziemie.

W drodze na szczyt wstąpiłyśmy do Parq da Liberdade. Cudownie było po nim chodzić, tym bardziej, że nie było w nim żywego ducha. Chodząc wydeptanymi ścieżkami można odczuć atmosferę dawnych lat świetności tego miejsca. Większość głazów, schodów, dawnych altan i budynków jest porośnięta mechem, co tylko nadaje im charakteru tajemniczości.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-8d90

Spodobało mi się to, że w każdy element był kiedyś dokładnie zaplanowany. Wielki głaz wtoczono i pozostawiono właśnie tu, zwykły głaz leżący gdzieś między krzakami ozdobiono herbem szlacheckim.

Idziesz, nagle masz wrażenie, że ktoś Cię obserwuje. Rozglądasz się i dostrzegasz rzymskie figury naturalnych rozmiarów schowane między drzewami.

lizbona-w-agu-przypadkowych-zdarzen-313c

Niestety nie zagłębiłyśmy się daleko w ogród, a chciałabym zgłębię jakie jeszcze tajemnice kryją się w głębi. Wspinałyśmy się na górę, aż doszłyśmy do Praça da República, przy którym stoi Palácio Nacional de Sintra. Jest ładny, ale nie najciekawszy. Warta zobaczenia jest za to na pewno panorama rozciągająca się z jego tarasu. Robi wrażenie, nawet gdy jest w połowie pochłonięta przez mgłę. Do środka pałacu nie weszłyśmy, jeden bilet kosztuje 10€. Paulo uprzedził nas, że pałac nie jest warty swojej ceny. Zamiast tego polecił nam Palácio e Quinta da Regaleira.

Już miałyśmy tam iść, ale w tym momencie ulewa wzmogła się jeszcze bardziej i Kama zwątpiła do reszty. "Jak chcesz to idź, ja na Ciebie zaczekam." Zwiedzanie w deszczu jest do kitu, a zwiedzanie samemu - bez sensu. Zawróciłyśmy. 

lizbona-cz-1-w-agu-przypadkowych-zdarzen

Obok stacji kolejowej wstąpiłyśmy jeszcze do sklepiku z pamiątkami, jako że jestem fanem pocztówek. Minęło 10 minut, zanim wybrałam tę jedyną, i kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, zobaczyłyśmy, że przestało padać, co więcej, przez chmury przebijało słońce!

Jedno spojrzenie na Kamę i wiedziałam, że jest gotowa spróbować jeszcze raz. Wdrapałyśmy się z powrotem na szczyt, minęłyśmy Plac Republiki i wąską uliczką doszłyśmy do celu. No, ten pałac to dopiero robi wrażenie!

lizbona-cz-1-w-agu-przypadkowych-zdarzen

Pałac Quinta da Regaleira powstał na początku XX wieku. Właściciel, António Augusto de Carvalho Monteiro, był miłośnikiem stylu manuelińskiego, który rozwinął się w późnym gotyku, w Portugalii i cechował się morskimi motywami i orientalnymi elementami. Co więcej, Monteiro był masonem, czego przejawy widoczne są w architekturze ogrodu, który miał symbolizować boski i ziemski porządek. 

Do wnętrza pałacu nie można wejść, więc od razu udałyśmy się w głąb parku. Spacerując co chwilę natrafić można na porośnięte mchem mury, baszty, bramy, fontanny i wodospady. Fantazyjne budowle o spiralnych dachach. Zza krzewów co i rusz wyłaniają się posągi ludzi i zwierząt. Ogród pnie się po zboczu w górę, aż w końcu ponad koronami drzew można zobaczyć dach pałacu poniżej. Coś przepięknego.

lizbona-cz-1-w-agu-przypadkowych-zdarzen

lizbona-cz-1-w-agu-przypadkowych-zdarzen

Cały czas padało i mimo, że do tego przywykłyśmy, zaczęłyśmy odczuwać zmęczenie. Spędziłyśmy w ogrodach godzinę, po czym wyszłyśmy z tego magicznego miejsca, zeszłyśmy do dworca i złapałyśmy pociąg powrotny.

Spośród całego ciągu porażek tej wyprawy, przedwczesny powrót Sintry jest jedną z największych. Na samym szczycie ogrodów znajdowało się miejsce na mapie oznaczone jako Initiatic Well. Gdybym wiedziała, jak to wygląda, na pewno polecialabym tam w pierwszej kolejności. "Coś jeszcze czy już wracamy?" "Jeszcze tutaj, jakaś ściana, ale jest jeszcze wyżej. Odpuśćmy ją sobie." O ja nieszczęsna, że to powiedziałam! Otóż ta "tylko ściana" wygląda tak:

lizbona-cz-1-w-agu-przypadkowych-zdarzen

Ta 27-metrowa wieża jest ściśle związana z masonerią. Nazwana jest Studnią Wtajemniczenia i nawiązuje do wolnomularskich obrzędów inicjacji. 135 schodów podzielonych jest na 9 części symbolizujących 9 kręgów Piekła Dantego. Na dole wchodzi się w sieć korytarzy, które przez podziemne jeziorka prowadzą na powierzchnię. To symbol wędrówki duszy, od śmierci do zmartwychwstania.

Dla tej Studni, dla pozostałych 3 pałaców, dla zamku i dla wszystkich ogrodów zamierzam do Sintry zdecydowanie wrócić, a nawet powracać. To miejsce nigdy mi się nie znudzi.

Tymczasem wsiadłyśmy w pociąg i pojechałyśmy do Lizbony. Jako ukoronowanie dnia okazało się, że wybrałyśmy zły pociąg (właściwie to ja wybrałam) i wylądowałyśmy na stacji po drugiej stronie miasta.

lizbona-cz-1-w-agu-przypadkowych-zdarzen

Wyszłyśmy na powierzchnię, pozwiedzałyśmy ten niesamowity nocą dworzec, a potem doczłapałyśmy się do metra i wykończone dotarłyśmy do mieszkania.

To była sobota, dzień 2.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!