Mój dzień w Holandii
Moje dwa ostatnie lata spędziłam pracując na plantacji jeżyn w Holandii. Mieszkałam w małej wsi niedaleko zabytkowego miasteczka Zaltbommel przy rzece Waar. Całkowity czas jaki spedziłam w tamtym punkcie świata to 16 tygodnii. Dokladnie tyle, nie więcej, nie mniej. Gdy każdy dzien oznacza konkretna kwote pieniędzy, liczenie każdej spędzonej tam doby nie jest czymś niezwykłym. Mój dzień wygladał następująco. Budziłam się o 6:45, by mieć dokładnie 10 minut na ubranie się w robocze ubranie, skorzystanie z toalety i zjedzenie małego śniadania, śeby o 6:56 być już w pracy i czekać razem z reszta pracownikow na 7. Te nieco bardziej gorliwe pracowniczki rozpoczynały prace juz o 6:58, ponieważ bały sie utraty swojej wyższej pozycji w hierarchii pracowniczej. Pierwsza przerwa rozpoczynała sie o 9:30 i trwała 15 minut. Czas płynał szybko do pierwszej przerwy, każdy mial jeszcze poranny zapał do pracy, a wiadomość o przerwie była niemal zaskoczeniem. Od 9:45 do 12 za to czas zwalniał, a każdy robotnik myslał o półgodzinnej przerwie obiadowej, czyli świętym gralu pracownikow plantacji. 90 procent pracowniczek czekało na przerwe, gdyż ficzycznie nie potrafiło sobie poradzić z pragnieniem zapalenia fajki. Reszta, do której należałam ja, była po prostu głodna. Gdy wybijało południe każdy rzucał wszystko co mial w rekach (szalki jeżyn/puste skrzynki) i ruszal biegem do mieszkań pracowniczych, aby zajać sobie łazienke, kuchnie lub miejsce przy stole. Po przerwie w poludnie, czas stawał w miejscu. Każdy, narzekajac na ból brzucha spowodowany raptownym spożywaniem smieciowego jedzenia podczas przerwy, pracowal wolniej i bez wczesniejszego entuzjazmu. Wtedy niektórzy mieli szczęscie i zostawali wzywani ze zbierania jeżyn na platacji do ważenia i pakowania ich. Szczególnie w gorace dni bylo to marzeniem każdej pracowniczki, gdyz wykonywało się to w chłodni. Szef zwykle wybieral do tego, pracowniczki o najsłabszych wynikach zbieraczych, to znaczy na przyklad mnie. Jednak, czas na "dekslach", bo tak potocznie nazywano te czynność, dłużył sie jeszcze bardziej. Na ostatniej przerwie każdy już tak bardzo pragnał końca pracy, wszyscy już snuli plany na to co zrobią potem.
Te plany to w większości wizyty w pobliskim sklepie i przepisy na mięsny sos do ryżu basmati. Ja zazwyczaj uzgodniałam z moimi koleżankami nową trase przejazdu rowerami lub wyjazd do miasteczka obok na zakupy. Gdy już przyzwyczaiłam się do codziennej pracy, około drugiego tygodnia pobytu, zawsze nabieralam ochoty na dalekie wycieczki rowerowe i zwiedzanie nadrzecznych krajobrazów środkowej Holandii. Po pracy nie potrafiłam spedzać czasu z resztą moich pracowniczych znajomych w plantacyjnyn domu. Wychodziłam kiedy tylko moglam, żeby nie słuchac plotek i narzekań Polakow na obczyźnie.
Na szczęscie udało mi sie spotkać tam osoby, ktore podzielały moje pragnienie oderwania sie od rzeczywistości robotniczej. Poznałam tam, moja obecna przyjaciólke, którą mój tato nazwał błędnie pewnego letniego dnia, Renatą. Dla anonimowosci tej osoby, tak będzie sie w tym tekscie nazywać. Z nią wyjeżdżalam nad rzekę i rozmawiałam podczas pięknych zachodów słońca. Jako, że dróg rowerowych w Holandii jest więcej niż tych samochodowych, łatwo było podróżować tym środkiem transportu w rożne nieodkryte przez nas miejsca.
Dzięki uprzejmości naszego szefostwa każdy pracownik dostawał swój firmowy rower do użytku codziennego. Rower był zielony, tak jak cala Holandia. Zielony to kolor, który przychodzi mi na myśl gdy myśle o okresie tam spędzonym. Piękne, zadbane wały rzeczne, owce i krowy spacerujące po terenach antypowodziowych i ta charakterystyczna ceglana zabudowa to kolejne widoki które zawsze bedą w mojej głowie. Przez 16 tygodnii, czyli 112 dnii zachwycałam się tym krajobrazem, tak bardzo innym od polskiego, gdzie żaden człowiek nie boi sie braku funduszy na przyszłe wakacje. Świadczyla o tym wyjątkowa goscinność i miłe zachowanie każdego przechodnia. Wszyscy przechodząc obok drugiego czlowieka usmiechali sie i pozdrawiali go. Nikt nikomu tam nie zazdroscił, oprócz imigrantow, którzy nie dorastali w kraju gdzie kazdy ma zapewnioną edukację i pewną przyszlość. Holandia mieni sie w mojej pamieci jako wręcz utopijny kraj z wysokimi ludźmi i kobietami o dużych biodrach.
Polska społeczność w Holandii to jedna z większych mniejszosci w tym kraju. Istnieje tam wiele polskich sklepów z holenderskimi cenami czy klubów dla Polaków, w których Polki z plantacji jeżyn i borówek spotykaja meżow z plantacjii papryki czy jabłka.
Jeżdżąc po Holandii mogę śmiało stwierdzić ze to kraj rolniczy. Wszędzie, przynajmniej w miejscach które zwiedziłam zauważałam plantacje. Ludzie przy swoich domach, w zagrodach trzymali nawet sarenki, które stanowiły przydomową dekoracje. Rowery posiadają tam wszyscy, więc nie ma potrzeby zabezpiecznia ich przed kradzieżami. Przeważnie holenderskie jednoślady mają tylko zamek na kole, a łańcuchów tam nikt nie używa.
Gdybym nie posiadała tam roweru, nie wiem jak poradziłabym sobie podczas tych długich letnich wieczorów przebywając z koleżankami z pracy. Rower był moim przyjacielem, zawsze moglam na niego liczyc, gdy potrzebowałam oderwać się od wspólokatorek.
W soboty, gdy zazwyczaj kończyłysmy o 15, planowałysmy dłuższe wycieczki weekendowe. Raz byłysmy w Walibi, czyli ogromnym parku rozrywki, raz w Rotterdamie i raz w Hadze. Podróżowanie pociągami i transportem publicznym w Holandii jest niestety bardzo drogie, wiec nięczesto decydowałysmy sie na takie rozwiązanie. Raz z kolezanka łapalyśmy stopa do Rotterdamu i przekonałysmy się że nie jest to tam popularna forma przemieszczania się. Udało nam sie jednak dojechać tam bez szwanku, co stało się dzięki naturalnej holenderskiej uprzejmosci.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)