"I w dal przede mną mknie na wschód..."
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym kontynuować opowieść o pielgrzymce do Santiago de Compostela - tym razem o przejściu z Almunii czterdziestu pięciu kilometrów pierwszego dnia do Tapia de Casariego.
"Skąd się zaczęła, tuż za progiem..."
Fragment wiersza Johna Ronalda Reuela Tolkiena.
Camino de Santiago
Cztery najbardziej popularne szlaki: Camino Frances, najbardziej mainstreamowa, Camino Norte, Primitivo i Portugues. Camino można pokonywać zarówno pieszo, jak i konno lub rowerem. My zdecydowaliśmy się na Camino Norte, jako jedną z mniej uczęszczanych tras, biegnącą zarówno wzdłuż brzegu oceaniu, jak i po terenach górzystych, oraz na opcję pieszą, oczywiście.
Dzień I pieszej pielgrzymki
Pierwszego dnia Camino szliśmy, nie przejmując się za bardzo mijanymi kilometrami, z silną motywacją przejścia co najmniej trzydziestu. Nasz hiszpański kolega, nadal lekko naburmuszony, wyszedł dużo wcześniej przed nami - jeszcze nie wiedzieliśmy, że na Camino zazwyczaj pielgrzymi wstają wcześniej, aby maszerować przed nadejściem największych upałów koło godziny trzynastej i czternastej. Po drodze podziwialiśmy piękne widoki wsi asturyjskich, spichlerze, charakterystyczne dla tego regionu, położonych tuż nad samym morzem domów otoczonych drzewami owocowymi: jabłoniami, morelami, cytrynami. Co jakiś czas mijaliśmy innych pielgrzymów, których pozdrawialiśmy tradycyjnym "Buen Camino!", trochę rozmawialiśmy, po czym wyprzedzaliśmy ich i szliśmy dalej. Po niedługim czasie dogoniliśmy również Hiszpana z Almuni, pozdrowiliśmy i się pożegnaliśmy, ciągle pełni sił pierwszego dnia pielgrzymki. Nas dogonił tylko raz pewien niepozornie wyglądający starszy pan, zagadał i wyraźnie zwolnił kroku, aby nad potowarzyszyć. Okazało się, że to dawny maratończyk z pobliskiego miasteczka, który dla wprawy ścigał się z pielgrzymami. Przez chwilę wspólnej wędrówki opowiadał nam o Camino, o Hiszpanii i o Asturii. Pokazał nam, że dziwnie wyglądające małe zielone owoce to figi, słodkie i soczyste, wiszące wprost nad drogą, jakby specjalnie dla pielgrzymów. W niektórych miejscach tego typu wystawione są stoły ze skarbonką, do której wypada wrzucić kilka groszy.
Plaża w La Caridad
W La Caridad, zmęczeni upałem, ponad trzydziestopniowym w cieniu, poszliśmy na plażę: kamienistą, wąską i otoczoną wysokimi skałami. Zrzuciliśmy plecaki i wskoczyliśmy do oceanu. Musieliśmy jednak pośpiecznie wracać na brzeg, gdyż morze upominało się o nasze buty i plecaki, niefrasobliwie zostawione na brzegu. To po raz pierwszy zaskoczył nas prawdziwy atlantycki przypływ.
Ludzie chyba lubią robić zdjęcia swoim stopom na plaży. Szczególnie umęczonych stopom na trzydziestym kilometrze Camino de Santiago.
Przypływ prawie porwał nasze buty.
Albergue w Tapia de Casariego
Tego dnia wykonaliśmy sto pięćdziesiąt procent normy – czterdzieści pięć kilometrów. Tuż przed porządną ulewą dotarliśmy do albergue wraz z grupką pielgrzymów w Japonii w nadmorskiej Tapii de Casariego. Tam w towarzystwie pielgrzymów różnych nacji spędziliśmy miły wieczór. Za nocleg płaciło się co łaska, co przekonało nas do pozostania.
Widok zachodzącego słońca z klifów za albergue Tapia de Casariego był przecudny.
Ponieważ plecaki zaczęły nam ciążyć, a też trochę za bardzo pocisnęliśmy idąc całe czterdzieści pięć kilometrów, z ulgą pozbyliśmy się części prowiantu, ja wyrzuciłem też jedną starą koszulkę do śmieci, aby odciążyć trochę plecy - standard na Camino, że z czasem człowiek pozbywa się kolejnych rzeczy, aby było mu choć trochę lżej, po czym po prau kilometrach piątego dnia marszu i tak już wymięka.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)