"A Droga wiedzie wprzód i wprzód..." - Podróż autostopem i San Sebastian

Opublikowane przez flag-pl El Jeż — 7 lat temu

Blog: Camino Norte de Santiago
Oznaczenia: flag-es Erasmusowy blog Hiszpania, Hiszpania, Hiszpania

Wprowadzenie 

Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym rozpocząć opowieść o pierwszej epickiej podróży autostopem w moim życiu, czyli o pielgrzymce do Santiago de Compostela. 

"A droga wiedzie wprzód i wprzód - skąd się zaczęła?" 

Fragment wiersza Johna Ronalda Reuela Tolkiena. 

Coraz bardziej popularnym wśród pielgrzymów wędrujących Drogą św. Jakuba, szczególnie studentów, jak mieliśmy okazję usłsyzeć na miejscu, sposobem dotarcia do Hiszpani i rozpoczęcia swojego Camino, jest podróż przez Europę autostopem. 

I tak również z przyjacielem postanowiliśmy wyciągnąć kciuki przed siebie i przeżyć przygodę życia. Nie podjęliśmy tej decyzji ot, tak sobie, z nudów. Stopa można łapać na wiele sposobów. Warto ustawić się w odpowiednim miejscu, na wyjeździe, na stacji benzynowej z wyciągniętym kciukiem lub tabliczką z nazwą miejscowości (dość zabawne, że będąc jeszcze w okolicach Poznania stalismy z kartką już na Santiago :D), rozmwiać z kierowcami tankującymi samochody (ten sposób preferowaliśmy, ponieważ mogliśmy ćwiczyć naszą znajomość języków ludzi) lub machać flagą Polski (jak spotkani w drodze powrotnej autostopowicze). 

Cała pielgrzymka zajęła trzy tygodnie i kosztowała nas w sumie siedemset złotych, czterysta złotych od osoby. Pierwszym etapem podróży był przejazd z Poznania do Aviles, skąd planowaliśmy pieszo przejść około trzysta kilometrów do Santiago. 

Dzień I 

Z Poznania, do którego dotarłem w pociągu pełnym zmierzających do szkoły uczniów, wywiózł nas ojciec Stacha. Podróż na stację benzynową zajęła nam prawie godzinę z powodu (nadal zresztą) rozkopanego Poznania i remontów dróg.. Na samej stacji spotkaliśmy rodzeństwo autostopowiczów z Bydgoszczy zmierzające w stronę Amsterdamu. Po dwóch godzinach rozmów z Polakami, Niemcami, Ruskami, Estończykami i Francuzami udało nam się złapać na stopa Hiszpana z La Coruny. Gdy już podniosłem swoją szczękę z ziemi, okazało się, że niestety Hiszpan nie wraca do siebie i nie przewiezie nas przez całą Europę, ale jedzie jedynie do Lipska. Na imię miał Enrico, pracował w amerykańskiej firmie Gmbh Electronics budującej elektrownie wiatrowe. Znał trochę angielski, ale jak usłyszał, że próbujemy ze Stachem rozmawiać z nim po hiszpańsku oraz że naszym celem jest pielgrzymka do Santiago, zaczął nawijać o swoim kraju w ojczystym języku. Przypadkiem jeszcze na granicy niemieckiej zobaczyliśmy trzy ciężarówki wiozące każda po jednym skrzydle od wiatraka. Sam Lipsk okazał się być, podobnie jak Poznań, w środku przebudowy (ale tutaj ta przebudowa zmierzała do końca). 

a-droga-wiedzie-wprzod-wprzod-podroz-aut

a-droga-wiedzie-wprzod-wprzod-podroz-aut

Gdy już dotarliśmy do siedziby firmy, gdzie zostaliśmy poczęstowani kawą przez tamtejszego szefa, stwierdziliśmy, że znajdujemy się w swoistej wieży Babel. Stachu rozmawiał z szefem po niemiecku, ja z pracownikiem po angielsku, ze sobą nawzajem wymienialiśmy uwagi po polsku, a Hiszpan gadał po swojemu. Dowiedzieliśmy się, że Enrique zabiera z Lipska tajemniczą konstrukcję przypominającą rusztowanie do zmontowania i jutro jedzie w stronę Paryża. Pożegnaliśmy się z pracownikami i ruszyliśmy w stronę Jeny szukać noclegu. Mieliśmy jeszcze okazję służyć Enrique za tłumaczy. Udało mu się na migi wytłumaczyć pani w recepcji, że wiezie dwóch autostopowiczów i czy nie możemy spać na dworze, ale nie mógł dogadać się w sprawie ceny. Dzisiejszą noc postanowiliśmy że Stachem spędzić na konstrukcji, która okazała się być specjalną windą do naprawy wiatraków. 

Dzień II 

Ruszyliśmy do Chalons de Champagne z Enrique, będąc zarówno jego tłumaczami jak i nawigatorami, ponieważ nie do końca ogarniał swojego GPSa. Po jego rzeczach dowiedzieliśmy się też, że do Warszawy przyleciał samolotem z Brukseli. Cała sprawa stała się wtedy dla nas jasna i banalnie prosta. Czysta logistyka. Zrozumieliśmy, że Enrique jest hiszpańskim agentem Unii, który z Brukseli poleciał do Warszawy, gdzie wypożyczył polski samochód, aby pojechać do Lipska po niemiecką windę służącą do naprawy elektrowni wiatrowych należących do amerykańskiej firmy, którą następnie miał za zadanie zawieź do Francji. Mózg rozwalony! 

Rozstaliśmy się z agentem na sto kilometrów od Chalons, ponieważ chciał się zatrzymać i przespać, a mieliśmy nadzieję, że przed nastaniem ciemności złapiemy jeszcze stopa w kierunku Troyes. Pierwszy zapytany Francuz podwiózł nas na kolejną stację, gdzie zatrzymywało się więcej samochodów, ale nie było gdzie rozbić namiotu. Nikt nie chciał nas zabrać w docelowym kierunku i zaczynaliśmy już się martwić, jak spędzić dzisiejszą noc, gdy w oddali zobaczyliśmy znajomy widok. Na parking pod górkę powoli wtaczała się tajemnicza konstrukcja. Enrique krzyknął do nas "Hola!", a my wyciągnęliśmy kciuki z nadzieją, że weźmie nas na stopa. Musiał jednak pojechać do Chalons, bo w hotelu już nie było dla niego miejsca. W samym Chalons również kiepsko z tym wyglądało, ale pewnie dlatego, że agent zamiast do recepcji chodził pytać się o nocleg w restauracji. Ostatecznie znalazł hotel, a my tym razem spędziliśmy tę noc w samochodzie.

Dzień III 

Enrique wstał dość późno, po zjedzeniu polskiej kiełby na śniadanie poczekalismy sobie trochę. Opłacało się, bo podwiózł nas niemal połowę drogi do Troyes i wysadził na parkingu przy autostradzie, gdzie nadszedł czas pożegnania. Skorzystaliśmy z bieżącej wody i zrobiliśmy sobie herbatę, więc morale były dosyć wysokie. Po godzinie jechaliśmy już w stronę Orleanu z Benedic i Michaelem. Na rozjeździe na Orlean i Bordeaux mieliśmy większy problem ze złapaniem stopa, nic nie dawała rozmowa ani stanie przy wyjeździe. Mieliśmy co prawda okazję za czterdzieści euro dojechać do celu, ale trzymaliśmy się szlachetnej wersji autostopowania.

Miałem takie marzenie w trakcie przejazdu przez Francję, aby złapać na stopa kogoś, kto później przenocuje nas w swoim domu i poczęstuje francuską kolacją. Udało się złapać Enrica, który jeszcze wczoraj był z rodziną w Gujanie Francuskiej, przeleciał samolotem do Paryża i wracał do starego domu w w okolicach Angouleme i Cognac, aby pozalatwiac odpowiednie dokumenty i sprzedać stare graty. Zaprosił nas na noc do siebie. Niestety jego żona pomyliła się i schowała do złej torby klucze od starego domu (to jego wersja), więc miał mały problem. Jego sąsiedzi nie mieli kluczy, więc tylko obserwowali całą akcję. Enri postanowił włamać się do swojego domu, powiedziałem mu, że mogę to zrobić, ale nie chcę rozwalać jego okna. Osobiście więc rozbił szybę w oknie od ubikacji, a Stachu przeczołgał się po ręczniku przez otwór i otworzył drzwi od środka. Mieliśmy okazję zjeść francuską kolację, wziąć prysznic i z poczuciem spełnionego dobrego uczynku wyspać się w łóżku. 

a-droga-wiedzie-wprzod-wprzod-podroz-aut

Rozbite okno w mieszkaniu Enri. 

Dzień IV 

Do San Sebastian, przez Bourdeaux, dostaliśmy się polskimi ciężarówkami. Kierowcy przerzucali nas między sobą komunikując się nawzajem za pomocą CB Radia. Trochę ryzykowali, ponieważ kierowca ciężarówki może przewozić ze sobą maksymalnie tylko jednego pasażera. Nie omawialiśmy, co się stanie, gdyby zatrzymała nas na kontrolę policja. 

Minusem jeżdżenia i przerzucania się pomiędzy tirami jest fakt, że jeżdżą one maksymalnie dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę i mają wyznaczone przerwy. 

San Sebastian 

Do samego San Sebastian dotarliśmy w małym kamperze, pierwszym pojeździe zapytanym o podrzucenie na jednej ze stacji benzynowych. 

a-droga-wiedzie-wprzod-wprzod-podroz-aut

a-droga-wiedzie-wprzod-wprzod-podroz-aut

Jako że ja kiedyś uczestniczyłem w San Sebastian w projekcie wymiany uczniowskiej w drugiej klasie gimnazjum i spędziłem w tym mieście kilka tygodni, służyłem Stachowi za przewodnika. Na początek udaliśmy się na piaszczystą plażę popływać w oceanie. Nauka i studiowanie w gorącym San Sebastian to musi być bajka. 

a-droga-wiedzie-wprzod-wprzod-podroz-aut

Po obejrzeniu tajemniczych metalowych symboli umieszczonych na wysokich słupach na jednej z plaż udaliśmy się wzdłuż plaży celem łapania stopa u wylotu miasta. 
Już tam, w San Sebastian, zobaczyliśmy po raz pierwszy szlak Camino Frances. 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!