Nie ma jak w domu

Tak jak wielu studentów, rozpoczęłam moje stypendium Erasmus czując, że zaczynam przygodę mojego życia. Nowy kraj, tylko jedno miejsce oferowane przez mój uniwersytet, ja, moje nadzieje i Edynburg. Miasto pełne magii, melancholii, smutnych i ciemnych kolorów stanowiących tło obrazu, ozdobione tysiącem odcieni czerwieni, zieleni, złota i niebieskiego. Dźwięk dud w każdym zaułku i siąpiący deszcz, który niezauważalnie wypełnia powietrze wilgocią, do momentu aż się zorientujesz jak bardzo jest już mokre.

Byłam zdecydowana na szukanie mieszkania z obcokrajowcami żeby przesiąknąć wielokulturowością Wielkiej Brytanii, jednak ostatecznie przez pośpiech i brak porozumienia skończyło się na tym, że znalazłam stary dom na przedmieściach, gdzie mieszka rodzina z pięcioma córkami i trzema wnukami. Skontaktowałam się z nimi i za 300 funtów miesięcznie umieścili mnie w ogromnym pokoju, który obecnie dzielę z jedną dziewczyną z Alicante i drugą z Niemiec, przygotowują mi śniadanie i kolację, i co ważniejsze - dają mi dom.

Mój pierwszy wpis dotyczy mojego domu, ponieważ uważam, że jest to pierwsza rzecz, której szukamy kiedy pakujemy walizki i wsiadamy do samolotu. I nasze serce nie znajduje się tam skąd wyjeżdżamy a tam, dokąd się udajemy.

Odległość od centrum miasta sprawiła, że myślałam o przeprowadzce wiele razy, przede wszystkim na początku mojego pobytu. Jednak po wzięciu pod uwagę kilku mieszkań, jestem teraz pewna, że nie potrafiłabym przedłożyć wygody i spokoju wynikającego z mieszkania w prywatnym apartamencie nad chaotyczne i głośne, ale przede wszystkim przytulne życie w domu takim jak ten. Wstawanie rankiem i konieczność rozdania mnóstwa „good mornings”, podgrzewanie dla kogoś dwóch kubków mleka, żeby nikt się nie spóźnił do szkoły czy pracy, oglądanie z dziewczynkami mieszkającymi w domu „Violety” (znany argentyński serial dla nastolatków) z angielskim dubbingiem, czy wylegiwanie się na podłodze z psami, kiedy mam już po dziurki w nosie nauki, nakrywanie do stołu wieczorami, pogawędki, gra w karty czy w Monopoly, sprawiają, że czuję się częścią czegoś.

Wszyscy potrzebujemy być częścią czegoś i Edynburg jest autentyczną i nieustanną przyjemnością, która zaczyna się w momencie włożenia na nogi kapci, tuż po wstaniu z łóżka. Mogę powiedzieć, że znalazłam to czego szukałam, nie wiedząc o tym.

(Zdjęcie przedstawia pole z owcami, które się rozpościera z ganku gdzie się bawimy.)


Galeria zdjęć



Treść dostępna w innych językach

Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!