Czy w Clermont-Ferrand można zakochać się od pierwszego wejrzenia?
Pierwszy spacer po Clermont-Ferrand budził wiele emocji, bo wszystko było dla mnie inne i nowe. Wąziutkie, brukowane uliczki, drewniane okiennice, górująca nad miastem czarna katedra i rysujące się w oddali sylwetki wulkanów potrafiły zauroczyć, zwłaszcza na początku pobytu. Po kilku miesiącach emocje opadły i już nie gapię się jak głupia na widniejący w oddali szczyt Puy-de-Dôme, wciąż jednak odkrywam nowe urokliwe zakątki.
W czasie pierwszych przechadzek nie kierowałam moich kroków w żadne konkretne miejsca. Chodziłam tam gdzie mnie nogi poniosły i ciągle się gubiłam. Teraz mnie to dziwi: Clermont nie jest gigantyczną metropolią i wcale nie tak łatwo pomylić drogi w centrum. Z drugiej strony - moja orientacja w terenie jest naprawdę fatalna: do tego stopnia, że często - gdy się ściemni - nie poznaję ulicy, którą szłam godzinę wcześniej, kiedy było jeszcze jasno...
Biuro informacji turystycznej
Kiedy tylko natknęłam się na Maison du Tourisme, skwapliwie zasięgnęłam tam informacji. Prócz nich, uraczono mnie także planem miasta, mapą departamentu, górskich szlaków, rozkładami jazdy komunikacji miejskiej i innymi tego typu dobrodziejstwami. Warto zatem zajrzeć do tego miejsca; zgromadzenie praktycznych danych bardzo usprawnia późniejsze organizowanie turystycznych wypadów. Jeśli będziecie w Clermont, znajdziecie Maison du Tourisme bez problemu – jest ulokowane przy Place de la Victoire, na południe od czarnej katedry, tuż za fontanną Urbana II.
Co może zaskoczyć w Clermont-Ferrand?
W nowych miejscach zawsze jest pełno niespodzianek. Niektóre są miłe, inne zaś – niekoniecznie. Nie inaczej sprawy mają się w przypadku Clermont-Ferrand. Przed przybyciem nie zastanawiałam się nad tym, na jakim terenie położone jest miasto – w ogóle nie przyszło mi to do głowy. Tymczasem stolica Owernii okazała się pod tym względem zupełnie różna od Wrocławia, w którym mieszkam na co dzień. Pełno tu gór, górek i góreczek. Może to odrobinę męczące, ale za to niewątpliwie korzystne dla kondycji (tak sobie przynajmniej wmawiam!).
Tramwaje na kołach
Ciekawostką, z którą dotychczas jeszcze się nie spotkałam, są jednoszynowe tramwaje – coś na kształt hybrydy z autobusem, bo oprócz szyny, pojazd ma jednocześnie gumowe koła. Choć nie jest to zbyt popularny system (oprócz Clermont stosuje go jeszcze tylko kilka miast na świecie) – ma pewne zalety. Dzięki poruszaniu się po torze wystarczy węższy pas niż w przypadku autobusu, a dzięki gumowym kołom pojazd ma większą przyczepność niż zwykłe tramwaje. A to bardzo przydatne na tak górzystym terenie. Poza tym - czyż można spodziewać się innego rozwiązania technicznego po mieście w którym powstał i znajduje się nadal zakład Michelin - jeden z największych na świecie producentów gumowych opon? Odpowiedź nasuwa się sama, chyba przyznacie.
Jakich cen możecie się spodziewać, jeśli zechcecie skorzystać z komunikacji miejskiej? Jednorazowy bilet, ważny przez godzinę i dziesięć minut od skasowania, kosztuje 1,50 euro; karnet (10 sztuk) - 13,50. W przypadku pojedynczych biletów nie ma taryfy ulgowej. Jest ona natomiast dostępna, jeśli decydujemy się na miesięczny: osoby poniżej 26 roku życia za takowy zapłacą 26,30 (normalny można kupić za 47,50).
Łuk na niebie
Byłam olśniona, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w Clermont-Ferrand tęczę. Wydawało mi się wtedy, że to coś niepowtarzalnego i niezmiernie rzadkiego. Później jednak odkryłam, że to iście bajeczne zjawisko pojawia się tu bardzo często; w czasie tych kilku miesięcy, które tu spędziłam, widziałam ten kolorowy łuk więcej razy, niż w Polsce przez ostatnie dwa lata!
Dodam jeszcze, że zobaczyłam tu tęczę po raz pierwszy akurat w momencie znacząco obniżonego nastroju, kiedy bardzo teskniłam za domem i w dodatku nie do końca wiedziałam jak poradzić sobie z niektórymi sprawami na tutejszej uczelni. Sami zatem rozumiecie jak bardzo ten widok był dla mnie pocieszający i motywujący.
Pamiętajcie jednak, że każdy medal ma dwie strony: tak jak nie ma dymu bez ognia, tak i nie ma tęczy bez deszczu... Opady w Clermont-Ferrand są dość częste (a przynajmniej były w tym roku). Na szczęście przeważnie był to siąpiący niezobowiązująco kapuśniaczek, który nie czynił większej szkody (przynajmniej w zimie; w lecie zaczęły się grzmiące ulewy).
Źródełka
Tu i ówdzie, w rozmaitych punktach miasta (czasami nieprzewidywalnych!) znaleźć można małe kraniki z chłodną wodą. W gorące dni cudownie przynajmniej opłukać tam dłonie, ale można też ugasić pragnienie, bo woda jest zdatna do picia. Przynajmniej tak wskazują oznaczenia, choć przyznaję, że ja podchodzę do nich ze sporą dozą nieufności.
Dziwna organizacja roku akademickiego
Zgodnie z informacją, którą otrzymałam od uczelni, semestr w Clermont miał rozpocząć się 22 stycznia. Jakież zatem było moje zdumienie, gdy odkryłam, że jest tak w istocie, ale tylko w przypadku studiów licencjackich! Zajęcia na magisterce trwały już od dwóch tygodni (sic!)… Jeśli jednak znajdziecie się w podobnej sytuacji – nie wpadajcie w konsternację. Wszyscy rozumieją, że początki są trudne i Erasmusom sporo się wybacza (jeszcze nie sprawdziłam czy wszystko, hihi).
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)