Université Clermont-Auvergne i erasmusowe formalności. Jak odnaleźć się na uczelni?

Opublikowane przez flag-pl Gami Ladlar — 6 lat temu

Blog: Notatki spod wulkanu
Oznaczenia: Stypendium Erasmus

W tej notce chciałabym opowiedzieć Wam trochę o uczelni w Clermont-Ferrand, o moim wydziale, o organizacji roku akademickiego i o zajęciach, na które uczęszczałam.

Dlaczego właśnie o tym? Pamiętam, że sporo problemów przysporzyły mi niektóre trudności, jakie napotkałam; nie były to duże problemy, ale często nie bardzo wiedziałam „jak to ugryźć”. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego wpisu będzie Wam choć trochę łatwiej.

Uniwersytet ogólnie

Université Clermont-Auvergne powstał 1 stycznia 2017 roku z połączenia Université d’Auvergne i Université Blaise Pascal. Po cóż o tym wspominam? Ha, ta z pozoru nieważna informacja może mieć znaczenie w praktyce i to jeszcze przed wyjazdem; zaraz to wyjaśnię.

Jeśli orientowaliście się już w formalnościach jakich trzeba dopełnić, by wyjechać na Erasmusa, to wiecie, że należy skonstruować Learing Agreement for Studies, czyli Porozumienie o Programie Zajęć. Zgodnie z tym, co powiedziała mi koordynatorka (a także zgodnie z moimi doświadczeniami) jest to formalność, której studenci najbardziej nie lubią.

Nie przejmujcie się jednak na zapas! To wciąż nie jest coś nie do pokonania. Na czym polega przygotowywanie LA? Otóż należy znaleźć w sylabusie uczelni, która Was przyjmuje te przedmioty, na które chcecie uczęszczać. Winniście się kierować w tym przypadku nie tylko swoimi zainteresowaniami, ale też tym, żeby tematyka zajęć pokrywała się z przedmiotami, które macie w Polsce. Ach, i pamiętajcie jeszcze o punktach ECTS – trzeba przecież „zarobić” określoną ich ilość… Dodajcie do tego jeszcze przekopywanie się przez obcojęzyczną stronę internetową (po której początkowo nie wiecie jak się poruszać), a później przez sylabusy (o ile je znajdziecie) i już jasnym jest, dlaczego budowanie LA jest tak nielubiane.

Co wspólnego ma z tym dawniejsze podzielenie uniwersytetu w Clermont-Ferrand na dwie jednostki? Otóż nowa, scalona instytucja ma także nową stronę internetową i nowe sylabusy. W przeglądarce jednak wyższym wynikiem jest stara strona. W efekcie, już po moim przyjeździe, okazało się, że praktycznie żaden z przedmiotów, które wybrałam nie jest realizowany. Ewentualnie ma inną ilość punktów ECTS. Oznacza to, że wszystko musiałam zmienić. 

Inne zaskoczenia 

Już wspominałam o tym krótko na początku pisania tego bloga, ale sprawa wydaje mi się na tyle kuriozalna, że chciałabym poświęcić temu trochę więcej miejsca. Nigdzie nie było jasno określone kiedy zaczyna się semestr. Na stronie internetowej była jakaś wzmianka o początku lutego. Otrzymałam też maila z rozpisaną organizacją roku akademickiego – tam z kolei widniała data 8 stycznia (później okazało się, że ów kalendarz dotyczy tylko Centrum Językowego). Zamętu dopełnił List Akceptacyjny, zgodnie z którym winnam stawić się na uczelni 22 stycznia.

Wszystko to było bardzo kłopotliwe: nie wiedziałam co w końcu uznać za wiążące. Ponieważ na polskiej uczelni semestr kończy się w połowie lutego, zależało mi na jak najdłuższym zostaniu w kraju i zamknięciu spraw tutaj. Efektem tego zamętu było nie tylko poczucie zagubienia (z którym jakoś sobie jednak poradziłam), ale też to, że bilety byłam zmuszona kupować na ostatnią chwilę. Samolot odpadał, był bowiem już wtedy zbyt drogi. Z tego powodu zdecydowałam się na przejazd liniami przewoźnika o egzotycznie brzmiącej nazwie – Sindbad (tutaj jego strona internetowa: https://www.sindbad.pl/). Podróż trwała 24 godziny i – jak zapewne się domyślacie – nie była najbardziej komfortowa w moim życiu.

Trudne początki

Po przyjeździe zaczęłam wytrwale przeczesywać Internet w poszukiwaniu planu zajęć. Bezskutecznie. Oczywiście nie podchodziłam do tego ze stoickim spokojem: moja skłonność do paniki miała gigantyczne pole do popisu i zapewniam Was, że zdążyła rozwinąć skrzydła niczym dumny orzeł.

W końcu udałam się do sympatycznego pana koordynatora, który wskazał mi aktualną stronę uniwersytetu i pomógł mi znaleźć na niej sylabusy. Jeśli chodzi o plany zajęć, to tam ich nie było. Jedyne miejsce, gdzie były dostępne, to tablica na korytarzu wydziału… Do tej pory trudno mi uwierzyć, że w dobie Internetu taka sytuacja jest możliwa. A jednak – we Francji (a przynajmniej w Clermont-Ferrand) chyba kurczowo trzymają się tradycyjnych rozwiązań, bo podobnie było z wynikami wszelkich testów kwalifikacyjnych czy z ocenami po egzaminach (te akurat pojawiły się najpierw wywieszone na tablicach, a dopiero kilka dni później dotarły na skrzynkę pocztową).

Jak ułożyłam Changes to Learning Agreement i dlaczego

Changes to Learning Agreement to – jak sama nazwa wskazuje – zmiany do ułożonego przed wyjazdem LA. Jest to osobny dokument, a zmiany wprowadza się na przykład właśnie w takich sytuacjach jak moja.

Muszę przyznać, że już na miejscu łatwiej było mi wybrać, na które przedmioty chciałabym chodzić. Niebagatelne znaczenie miało to, o której godzinie się zaczynają (od dawna już przestałam gustować w pobudkach skoro świt) oraz to, żeby mieć jak najwięcej pełnych dni wolnych (na przykład w razie podróży, które zamierzałam realizować). Na miejscu okazało się też, że studenci Erasmusa obowiązkowo muszą uczestniczyć w zajęciach językowych. Przyjęłam tę informację z zadowoleniem; w końcu po to między innymi zdecydowałam się na wyjazd – żeby poprawić moją znajomość francuskiego.

Centrum FLEURA

Cóż to takiego Centre de Français Langue Étrangère et Universitaire en Région Auvergne? Tę długą nazwę tłumaczy się jako Centrum francuskiego jako języka obcego i uniwersyteckiego w regionie Owernii. Budynek tej instytucji mieści się w bardzo dogodnej lokalizacji, przy rue Paul Collomp – niecałe 10 minut od mojego wydziału i około kwadransa od rue Henri Barbusse, gdzie mieszkałam. FLEURA zajmuje się nie tylko prowadzeniem kursów językowych dla Erasmusów, ale też przeprowadzaniem testów DELF/DALF.

Na początku w wyniku testów kwalifikacyjnych (pierwszy – przeprowadzony online, drugi – pisemny i ustny już na miejscu) zostaliśmy podzieleni na grupy, w zależności od zaawansowania znajomości języka.

Zajęcia językowe zajmowały tygodniowo łącznie pięć godzin i były warte aż 6 punktów ECTS. Były podzielone na dwa bloki – pierwszy to Français Général (3 godziny; to w jakiej było się grupie zależało od wyniku początkowego testu kwalifikującego), drugi zaś zależał od tego co sami wybierzemy z oferty Centrum, kierując się naszymi zainteresowaniami i potrzebami językowymi. Ja zdecydowałam się na Lecture à voit haute – zajęcia skoncentrowane na poprawianiu wymowy, ale wahałam się jeszcze między Littérature oraz Histoire culturelle.

Z chęcią (czasami nawet i z przyjemnością!) chodziłam na zajęcia w Centre FLEURA. Były one bowiem dość interesujące i upływały w przyjemnej, nie stresującej atmosferze.

universite-clermont-auvergne-erasmusowe-

Wydział Lettres, Culture et Sciences Humaines

Mój wydział mieścił się pod adresem 29 buolevard Gergovia. Zanim opowiem o samym budynku i jego wnętrzu (bo w tej kwestii też chciałabym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami) najpierw zrelacjonuję Wam, na jakie przedmioty się zdecydowałam (przed dokonaniem wyboru nie potrafiłam nigdzie znaleźć relacji takiej jak ta i bardzo mi tego brakowało, więc może komuś, kto tu trafi będzie łatwiej).

W moim Changes to LA umieściłam zaledwie trzy przedmioty (oprócz tych z Centrum FLEURA); w sumie 15 punktów ECTS i 11 godzin tygodniowo. 15 punktów było minimalną wymaganą na UWr liczbą punktów, jaką należało przywieźć z zagranicznego wyjazdu. Postanowiłam pójść pod tym względem po linii najmniejszego oporu, żeby móc lepiej przyłożyć się do wybranych przedmiotów oraz – przyznaję – żeby mieć więcej czasu dla siebie. Czy okazało się to dobrą decyzją – jeszcze pewnie Wam opowiem.

Tak czy siak – na wydziale chodziłam na Histoire de l’art antique, Histoire de l’art moderne oraz na Littérature française: XIXe siècle. Wszystkie te przedmioty realizowane były w ramach licencjatu (liczyłam, że będzie choć trochę łatwiej niż na magisterce, a przede wszystkim – zajęcia na magisterce w semestrze zimowym zaczynały się jakieś trzy tygodnie wcześniej niż w przypadku licencjatu i obawiałam się, że przyjechawszy 22 stycznia już zbyt wiele straciłam). Choć kierunkowi, który studiuję (Antropologia literatury, teatru i filmu) bliżej raczej do spraw związanych z literaturą, to zdecydowałam się na aż dwa przedmioty z zakresu historii sztuki – byłam ciekawa, jak to wygląda. To kolejny plus Erasmusa: można „wypróbować” zajęcia z kierunku, na którym na co dzień nie jesteśmy.

Przedmioty były dla mnie dość interesujące. Jeśli chodzi o barierę językową, to nawet sobie z nią radziłam – rozumiałam większość treści na wykładach, wiele jednak zależało od tempa mówienia i dykcji wykładowcy – z tym na szczęście nie było najgorzej. Dużo bardziej problematyczne okazało się specjalistyczne słownictwo z zakresu architektury. W wielu przypadkach w ogóle nie wiedziałam o istnieniu niektórych wyrazów; o ile pilaster czy pinakiel nie sprawiały mi takiego problemu, to krążyna, zwornik i kliniec długo stanowiły zagadkę (nie wspominając o ich francuskich odpowiednikach).

Wykładowcy

Na początku obawiałam się dość mocno, że mogę trafić na jakiegoś stereotypowo potwornego wykładowcę – wiecie o co mi chodzi: spełnienie najgorszych koszmarów, zgryźliwy złośliwiec, przyczepiający się do każdego drobiazgu. Dlatego też bardzo brakowało mi czegoś w rodzaju "bazy danych", jakiegoś forum, gdzie mogłabym zapytać o dane osoby. W związku z powyższym - pozwólcie, że niniejszym stworzę namiastkę takiej "bazy":

Centre FLEURA

W centrum językowym miałam zajęcia z Karine Lerebours oraz z Barbara (Barbarą?...) Petit. Obie były bardzo miłe, pomocne i życzliwe, a także mówiły wyraźnie i w zrozumiały sposób (co jest sprawą nader istotną dla niefrancuskojęzycznych studentów!). O ich pozytywnym nastawieniu najlepiej świadczy chyba to, że obie bardzo szybko zapamiętały imiona swoich uczniów. Poza tym widać było, że starają się dobierać ciekawe tematy do pracy na zajęciach; dzięki temu nie było zbyt nudno i chodziłam tam nawet chętnie.

Wydział Lettres, Cultures et Sciences Humaines

Jeśli chodzi o język to tutaj było znacznie trudniej niż w Centre Fleura; praktycznie nie było żadnej taryfy ulgowej, zajęcia biegły normalnym trybem. Chociaż uczęszczałam na trzy wykłady, to miałam do czynienia z czwórką nauczycieli: jeden wykład był podzielony na dwa bloki prowadzone przez różne osoby - przez pierwszą połowę semestru był to monsieur Daniele Rivoletti.

Rivoletti zajmował się na uczelni studentami na wymianie i załatwiając jakieś formalności miałam okazję go poznać. Wydał mi się sympatyczny i to skłoniło mnie do wybrania prowadzonej przez niego Histoire de l'art moderne. Pierwsze wrażenie bynajmniej nie okazało się mylne - zajęcia były ciekawe i przyjemne. Kiedy Daniele Rivoletti prowadził wykład, dało się niezbicie stwierdzić, że musi mieć włoskie korzenie: zdradzał go charakterystyczny akcent. 

Drugą część tego przedmiotu prowadziła madame Laurence Riviale; nie mam na jej temat żadnych konkretnych spostrzeżeń, prócz tego, że wszystko było w porządku. 

Bardzo lubiłam wykład dotyczący architektury starożytnego Rzymu (ach, ależ mi to otworzyło oczy na złożoność antycznego świata!). Prowadziła go madame Fabienne Colas Rannou - bardzo miła, szczuplutka Francuzka. W czasie pierwszych zajęć powiedziała, żebym w razie potrzeby dała znać, gdyby mówiła zbyt szybko. Nie było to jednak konieczne.

Philippe Antoine prowadził zajęcia dotyczące dziewiętnastowiecznego dramatu francuskiego. Doceniłam podczas nich - czy w ogóle uzmysłowiłam sobie - jak mocno różni się dykcja wykładowców w porównaniu ze "zwykłymi śmiertelnikami". Bo chociaż był to wykład, to monsieur Antoine często zachęcał do dialogu. Tymczasem francuscy studenci nie mówili zbyt wyrażnie: często nie mogłam zrozumieć uwag kogoś, kto siedział zaledwie kilka ławek dalej. 

Poza tym - choć bałam się początkowo, że Philippe Antoine będzie bardzo surowy i wymagający, okazał się raczej dobrodusznym pasjonatem, pragnącym zarazić swoim umiłowaniem literatury. 

Ogólnie rzecz biorąc - wszyscy byli bardzo mili i moje początkowe obawy przed "koszmarnym wykładowcą" były całkowicie nieuzasadnione. A zatem Wy także się nie trwóżcie!

Legitymacja i konto internetowe

Krótko po przyjeździe należało zgłosić się do sekretariatu w celu dopełnienia rozmaitych formalności, między innymi – wyrobienia legitymacji. Opłata za kartę studenta wynosiła 5,10 euro. Zaskoczyło mnie, ze zdjęcie do tego dokumentu zrobiono mi od razu w sekretariacie – było to dość wygodne, bo nie musiałam poszukiwać zakładu fotograficznego itd.

Legitymacja umożliwiała między innymi płacenie na stołówce studenckiej (uprzednio doładowana działała tam na zasadzie karty płatniczej).

Wraz z legitymacją otrzymałam od pani z sekretariatu kartkę z loginem i hasłem pierwszego logowania do mojego uczelnianego konta. Było to coś w rodzaju naszej rodzimej platformy USOS - tylko chyba we Francji jakoś prężniej i płynniej to działa - (pod tym linkiem możecie znaleźć tę stronę).

Jak wyglądał mój wydział

Na pierwszy rzut oka wydział Literatury, kultury i nauk humanistycznych wyglądał raczej odpychająco. Wielka, brutalna, szara bryła, malutkie okienka i wejście ukryte pod nieproporcjonalnie dużą fasadą, która robiła na mnie trochę przytłaczające wrażenie. We wnętrzu jednak nie było tak smutno – w hallu przed recepcją można było oglądać kolorowe malunki na ściankach. Na zewnątrz zresztą też kilka murów ozdobione jest graffiti; nie wypowiem się o walorach tych malowideł, oceńcie sami:

universite-clermont-auvergne-erasmusowe-

W toaletach ściany i drzwi były skrzętnie pokryte licznymi cytatami, bon motami czy wyznaniami. Z jednej strony można posądzać autorów o dewastatorskie zapędy. Ja jednak zjawiskowe latrynalia wolę rozpatrywać jako niepohamowaną potrzebę wyrazu i traktuję je z pewnym rozbawieniem tudzież nawet sentymentem. Bo jakże inaczej można potraktować prostą, może nazbyt egzaltowaną, a jednak uroczą w swym młodzieńczym uniesieniu parafrazę kartezjuszowskiej myśli, która w tłumaczeniu na polski brzmi: Kocham, więc jestem.

universite-clermont-auvergne-erasmusowe-

universite-clermont-auvergne-erasmusowe-

Organizacja roku i egzaminy

To, że początek semestru nie był dla studiów magisterskich jednoznacznie określony było dla mnie bardzo zaskakujące. Ale to nie jedyna kuriozalna kwestia jeśli chodzi o organizację roku akademickiego w Clermont-Ferrand. Kolejnym zaskoczeniem była dla mnie bardzo duża ilość rozmaitych przerw czy ferii. A dodajcie do tego jeszcze mój zmyślnie skonstruowany plan zajęć, zgodnie z którym na wizyty na uczelni poświęcałam tylko trzy dni w tygodniu; ha, nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tak dużo wolnego czasu!

Zaskoczyło mnie też to, że semestr kończył się już w połowie maja (spodziewałam się, że potrwa co najmniej do końca miesiąca). Z drugiej strony – właściwie nie powinno mnie dziwić to „szybkie uwinięcie się” z materiałem. Bo nie dość, że wykłady w Clermont-Ferrand trwają pełne dwie godziny zegarowe (ach, jak trudno było czasami to wysiedzieć!), to w czasie semestru wyrabia się w sumie tylko 24 godziny (w Polsce przeważnie cykl zajęć trwa 30 godzin).

Egzaminy rozpoczęły się w drugiej połowie maja i potrwały mniej więcej do końca miesiąca. Rozpiskę z ich terminami przysłał nam drogą mailową kilka tygodni wcześniej nasz francuski koordynator.

Bardzo denerwowałam się przed egzaminami, bo nie wiedziałam czego się spodziewać - jak wyglądają egzaminy w Clermont-Ferrand? Nie miałam też pojęcia co stanie się, jeśli czegoś (albo wszystkiego, bo w panice i takie wizje snułam) nie zdam. 

Mój pierwszy egzamin we Francji

Pierwszy egzamin, jaki przyszło mi zdawać w Clermont-Ferrand odbywał się 16 maja, w środę i sprawdzał wiedzę z historii sztuki nowożytnej - skupiał się na renesansowym malarstwie i architekturze (to był ten najtrudniejszy, ze specjalistycznym słownictwem w stylu zwornik, kliniec czy krążyna). To przerażające mnie wydarzenie rozpoczynało się o ósmej rano. Pragnę zaznaczyć,  że jest to w moim odczuciu pora barbarzyńska; już dawno przyzwyczaiłam cały mój zegar biologiczny do rozpoczynania funkcjonowania nieco później, więc przed egzaminem nie byłam w stanie nawet zjeść śniadania. Poza tym ze zdenerwowania miałam na to zbyt ściśnięty żołądek.

I już samo to było pierwszym błędem z mojej strony, bo egzamin trwał aż trzy godziny. Mniej więcej około dziewiątej ciszę na sali zaczęły przerywać złowrogie pomniki dobywające się z mych trzewi. Niemniej jednak i tak nie dałabym rady nic zjeść; mimo że mój żołądek był całkowicie pusty to ze zdenerwowania nieprzyjemnie mnie mdliło, który to stan z kolei potęgował jeszcze poziom mojego zestresowania. Doprawdy, uwierzcie mi - mimo że sporo czasu poświęciłam na przygotowanie, to i tak bałam się bardziej niż przed maturą (zwłaszcza z moimi skłonnościami do popadania w panikę)!

Po przyjściu na salę (egzaminy odbywały się w dużych salach wykładowych o amfiteatralnym układzie) należało wylegitymować się swoją kartą studencką - gdybyśmy nie mieli jej ze sobą, nie zostalibyśmy dopuszczeni do egzaminu. Potem dwójka wykładowców rozdzielała wśród studentów brudnopisy (pozbawione kratek czy linii kolorowe kartki papieru; dzięki barwie nie było ryzyka, że mogą pomylić się z czystopisami) oraz arkusze egzaminacyjne, które musieliśmy na początku zakodować, wpisując w rogu naszą datę urodzenia, cykl studiów i numer legitymacji. Później taki róg z kodem należało zapiąć i zakleić (było to możliwe dzięki warstwie kleju na brzegach, którą trzeba było poślinić tak jak w przypadku znaczków pocztowych). Te obostrzenia dodawały powagi całej sytuacji.

Ułatwienia dla Erasmusów 

Parę razy spotkałam się z opowieściami osób, będących na Erasmusie na innych uczelniach, że egzaminy jakie musieli zdawać były tylko formalnościami. Albo też,  że w ogóle nie było konieczności podejścia do tych sprawdzianów wiedzy. W Clermont-Ferrand stan rzeczy wyglądał inaczej. Zagadnienia egzaminacyjne były identyczne jak dla studentów natywnych. Co więcej - stwierdzam, że były trudne, co z jednej strony przerażało mnie, ale z drugiej mi imponowało. Tematy przeważnie nie polegały na przypomnieniu sobie i przelaniu na papier "wykutej" uprzednio wiedzy (jak przeważnie wygląda to na polskich uczelniach), ale stawiały poprzeczkę wyżej: na podstawie zdobytych informacji trzeba było omówić pytanie przedstawiające jakieś problematyczne zagadnienie.

Czy zatem były jakieś ułatwienia dla osób nie posługujących się francuskim od urodzenia? Owszem. Po pierwsze - na wierzchu zakodowanej i zaklejonej pracy mogliśmy napisać, że jesteśmy studentami Erasmusa; byliśmy zatem oceniani nieco pobłażliwiej. Oprócz tego mogliśmy mieć do dyspozycji słowniki - i to zarówno francusko-francuskie, jak i francusko-polskie. Piszę o tym, ponieważ przed pierwszym egzaminem nie miałam świadomości, że mogę przynieść ze sobą tak znaczącą pomoc. Uświadomiła mnie dopiero w tej kwestii jedna z obecnych tam dwóch moich egzaminatorek. Zrezygnowana podążyłam więc do ławki niczym na miejsce kaźni. W tym przypadku jednak spotkało mnie bardzo miłe  zaskoczenie: egzaminatorka uporawszy się z rozdawaniem arkuszy oraz wszelkimi innymi czynnościami organizacyjnymi, zapytała mnie o mą narodowość, po czym udała się do biblioteki i przyniosła dla mnie stamtąd zestaw słowników. Spójrzcie zatem jak mili i pomocni potrafią być tutejsi wykładowcy! Bardzo czuć tutaj, że to oni są dla studentów, nie zaś odwrotnie.

Po trzech godzinach mozolnego tworzenia eseju egzamin się skończył, ja zaś wyszłam z sali niezbyt zadowolona, dość zmęczona (miałam uczucie, że mój mózg został przepuszczony przez działającą na pełnych obrotach pralkę) i bardzo, bardzo głodna. 

Następne dwa egzaminy, jakie miałam na wydziale Literatury, kultury i nauk humanistycznych już nie wywoływały we mnie aż tak wielkiego stresu, ale też nie byłam na nich zrelaksowana. Natomiast jeśli chodzi o testy językowe w Centre FLEURA, to nie obawiałam się ich praktycznie wcale.

Wreszcie nerwowy i pracowity okres dobiegł końca i pozostało czekać na wyniki. Ewentualne drugie terminy miały mieć miejsce w lipcu. Ponieważ wtedy już od dawna zamierzałam być w Polsce, wiedziałam, że w razie niepowodzenia nie będę miała możliwości poprawy. Postanowiłam jednak nie przejmować się rzeczami, na które już nie miałam wpływu.

Wyniki 

Rezultaty egzaminów zostały podane na początku lipca - wywieszono je na tablicy w hallu wydziału. Oczywiście nie miałam jakiedyś się wtedy z nimi zapoznać, ponieważ od pewnego czasu już nie było mnie w Clermont-Ferrand. Na szczęście kilka dni później wyniki zostały przesłane także drogą mailową. 

I cóż się okazało?

Otóż okazało się, że nie zdałam pierwszego egzaminu, tego przed którym denerwowałam się najbardziej: brakło mi jednego punktu... Przyznaję jednak, że po ponad miesiącu oczekiwania na wyniki już się tym zbytnio nie przejęłam; ot, nie udało się, więc jakoś trzeba to będzie załatwić.

Dlaczego piszę o tej mojej porażce, skoro mogłabym po prostu pominąć ją w mojej relacji? Spotkałam się kiedyś ze stereotypowym stwierdzeniem, że na Erasmusie nie da się nie zdać. A tymczasem odkryłam później, że to całkiem częsty przypadek, którego konsekwencje są jednak bliżej nieokreślone i zależne od sytuacji danej osoby. Myślę, że wyjaśnienie jak dokładnie wyglądało to u mnie pomoże wielu zafrasownym tą sprawą osobom.

Otóż w trakcie rozliczania mojego erasmusowego wyjazdu okazało się, że to nie problem. Oczywiście, lepiej byłoby, gdybym na początku semestru wybrała jeszcze jakieś przedmioty, dzięki którym suma moich punktów ECTS wyniosłaby więcej niż minimalne 15; wtedy nawet gdyby noga powinęłaby mi się na jednym przedmiocie to wciąż miałabym wymagane minimum. Ale w mojej sytuacji to też nie był zbyt duży problem: w Biurze Współpracy Międzynarodowej polecono mi tylko napisanie pisma o tym, że nie zdałam jednego egzaminu i z jakich powodów (bariera językowa była wystarczającym uzasadnieniem). Oczywiście, sytuacja na pewno miałaby się inaczej, gdybym wróciła nie zdawszy żadnego przedmiotu - to wyraźnie wskazywałoby na lenistwo i lekceważenie uczelnianych obowiązków. A tymczasem na moją korzyść przemawiał nawet test językowy, który należało wypełnić i przed wyjazdem i po powrocie, żeby stwierdzić, czy poziom się poprawił - i faktycznie, w moim przypadku tak właśnie się stało. 

Reasumując: jeśli nie uda się Wam czegoś zdać - nie przejmujcie się zbytnio: z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.

Tak zatem wyglądały moje zmagania z erasmusowymi formalnościami oraz z problemami, jakie wiązały się ze studiowaniem na zagranicznej uczelni. Mam nadzieję, że moja relacja pomoże Wam w razie trudności, a przynajmniej – zachęci do wyjazdu (bo zobaczcie: ostatecznie ze wszystkim sobie poradziłam). Jeżeli mielibyście jakieś wątpliwości albo pytania – zapraszam, piszcie: bardzo chętnie Wam pomogę.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!