Wracam na święta z Wrocławia do domu. Przesiadka w Warszawie, czyli o tym, jakiego mam pecha.
Jak mieć (nie)udany dzień
Wyjazd do rodzinnego miasta zaplanowałam z wyprzedzeniem. Zabukowałam bilety, najpierw na pociąg do Warszawy, później na autobus do Grajewa (miasto, w którym się urodziłam). Musiałam jechać z przesiadką, bo Wrocław i Grajewo leżą na dwóch końcach Polski. Dzieli je pięćset kilometrów, albo nawet więcej. Mogę więc pomarzyć o pociągu bezpośrednim. Ruszyłam, gdy było jeszcze ciemno, by być jak najszybciej w domu rodziców. Cóż zaplanowałam sobie wyjazd w najkrótszy dzień roku, nic więc dziwnego, że dojechałam na miejsce, gdy znowu było ciemno.
Spałam może trzy i pół godziny. Wcale nie miałam ochoty zrywać się z łóżka po czwartej rano, niestety nie miałam wyjścia. Z doświadczenia wiem, że podróże popołudniami są bardziej męczące niż te nad ranem. Wstałam więc zaraz po wyłączeniu setnego budzika i ogarnęłam się jak najszybciej się dało. Nie zdążyłam zjeść śniadania, wypić kawy. Gdy kończyłam makijaż, moja taksówka już na mnie czekała. Chciałam kupić coś do jedzenia na dworcu, niestety przed godziną szóstą wszystko prawie było zamknięte. Jedyny otwarty sklep oferował mało atrakcyjne kanapki, za które nie miałam zamiaru płacić dziesięciu złotych. Dobrze że udało mi się kupić kawę w jednej z sieciówek. Ta kawa miała dać mi siłę na następne cztery godziny, bo jak się okazało, Wars, czyli wagon barowy, został wyłączony z użytku akurat na tej trasie, tego dnia. Umierałam więc z głodu przez prawie cztery godziny drogi. Nie to jednak było najgorsze…
Jak kupić bilet na pociąg
Każdy kto nie mieszka w domu i nie jeździ samochodem, zapewne wie, jak kupować bilety na pociąg. Ja tez myślałam, że wiem… do dzisiaj. Zazwyczaj robię to online, bo tak jest wygodniej i szybciej. Nie trzeba biletu drukować, wystarczy pokazać kod na telefonie. Nie ma nic prostszego. Wybiera się na stronie internetowej PKP interesujący nas kurs, zniżkę i robi się przelew. Kluczowe w zamawianiu biletu jest wybranie odpowiedniej daty i godziny odjazdu pociągu. Jeśli kupuje się bilet z wyprzedzeniem – tak jak zrobiłam to ja – ma się zniżkę. Bilety kupowane na ostatnią chwilę są droższe. Mój bilecik do Warszawy Centralnej z Wrocławia Głównego kosztował 28,91 złotych.Cena niezbyt wysoka prawda? Za autobus z Warszawy do Grajewa również zapłaciłam mniej więcej tyle samo. Podróż do domu miała mnie kosztować tylko sześćdziesiąt złotych. Jednak nie jestem tak zorganizowana jak mi się wydawało… Zdążyłam na pociąg, nawet czekałam na niego kilka minut na peronie.
Najbardziej niewygodna podróż - ciasnym autobusem.
Weszłam do przedziały, zajęłam swoje miejsce z numerem 55 w wagonie o numerze 15. Okazało się, że system przypisał takie samo miejsce też innej dziewczynie. Okej, pomyłki się zdarzają, nie było problemu z tym byśmy usiadły obok siebie. Ale cała ta sytuacja sprawiła, że coś mnie tknęło i dobrze przyjrzałam się swojemu biletowi… Tak, kupiłam zły bilet. Nie na dzisiaj, a na jutro. To dziwne, bo naprawdę jestem dobrze zorganizowana. Nie mam pojęcia, jak mogłam pomylić daty. Żeby było śmiesznie bilet na autobus do Grajewa kupiłam na 21 grudnia, czyli na dziś. Wstałam i poszłam szukać konduktora, by poinformować go o zaistniałej sytuacji. I o ile udało mi się zwrócić bilet jutrzejszy, o tyle musiałam kupić nowy bilet… Nowy bilet, który nie kosztował już 28,91 złotych, a 80… Najgłupiej wydane pieniądze w tym tygodniu. Mogłam przeznaczyć je na zestaw sushi California, o którym marzę od kilku dni, którego ciągle sobie odmawiam… Tak więc, zwracajcie uwagę na dokładną datę przy kupowaniu biletów. Będziecie mieli kilkadziesiąt złotych w kieszeni.
Pasmo niepowodzeń
Dzień nie zaczął się najweselej, ale nie myślcie, że zaistniałe sytuacje – brak śniadania, zmarnowane pieniądze – zepsuły mi humor. Jakoś specjalnie się tym nie przejęłam. Zajęłam się swoją pracą, tak by podróż minęła mi jak najszybciej. Wyjęłam komputer i pisałam przez trzy godziny. Miałam plan, w Warszawie podczas trzygodzinnej przerwy między moimi kursami, miałam zamiar iść na taras widokowy w Pałacu Kultury i Nauki. Nie zdziwiło mnie, gdy po wyjściu z pociągu zamiast największego budynku w Polsce, zobaczyłam mleczną mgłę zakrywającą wszystkie wyższe budynki.
Widok, który przywitał mnie zaraz po opuszczeniu Dworca Centralnego. Dzień dobry Warszawo!
Jaki więc miał być sens tej wizyty? Musiałam znaleźć sobie inne zajęcie. Zostawiłam moją, ciężką walizkę w szatni w galerii handlowej Złote Tarasy, by swobodnie poruszać się po mieście. Koszt pozostawienia walizki w przechowalni to tylko cztery złote.
Skoro nie było sensu wchodzić na piętro Pałacu Kultury, stwierdziłam że odwiedzę po raz kolejny Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Mieści się ono zaraz obok Złotych Tarasów. A przynajmniej mieściło... Ostatni raz byłam tam jakiś rok temu na wystawie Zofii Rydet. Podobało mi się. Nie miałam pojęcia, jaką wystawę zastanę tym razem. To co ujrzałam po tym, gdy dotarłam na miejsce przeszło jednak moje najśmielsze oczekiwania. Sami zobaczcie:
Tak, nie trafiłam na żadną wystawę. Lepiej, nie znalazłam nawet szukanego budynku. Rozbiórka, dźwigi, remonty. Tego się nie spodziewałam. No cóż. Zgłodniałam. Poszłam więc zjeść śniadanie.
Zapach tego szarego miasta
Warszawa kojarzy mi się zawsze ze śniadaniami z moją przyjaciółką, nie tą z Krakowa, a tą z Belgii - Aną. To z nią albo jem je na Placu Zbawiciela w Charlotte, albo w Aioli. Czasami chodzimy do Słoika na Złotej. I tam postanowiłam pójść tym razem. Zadecydowała o tym odległość od miejsca, z którego miał ruszyć mój autobus za kilka godzin. Było kilkanaście minut po dziesiątej, mój autobus miał ruszyć spod Pałacu Kultury o godzinie trzynastej. Żeby dostać się na Złotą musiałam przejść przez znienawidzony przez mieszkańców plac przy wejściu do metra, zwany powszechnie Patelnią. Jest to miejsce, które pachnie kacem i farbą drukarską z ulotek rozdawanych namiętnie przez dorabiających studentów, czy emerytów. Gdy zmierzałam do przejść podziemnych poczułam się dziwnie, gdy zatrzymałam się po to by zrobić zdjęcia. Wszyscy patrzyli się na mnie, jak na nadzwyczajne zjawisko. Ja - osoba, która zatrzymała się w tym biegu, nie śpieszyła się nigdzie. Pewnie tylko wydaje mi się, że ludzie się na mnie patrzyli. Nie mieli czasu nawet spojrzeć, zauważyć mnie. Wszyscy tam biegną, wszyscy się śpieszą nie wiadomo gdzie. To dlatego nie mogę mieszkać w Warszawie. Nie pasuję do tego miejsca zupełnie. Zrobiłam kilka zdjęć tego miejsca, miałam czas, nigdzie nie biegłam.
Nie spodobało mi się, że w miejsce pięknego muralu autorstwa Olki Osadzińskiej (której wielką fanką jestem) powstał nowy (nie wiem, czyjego projektu, nie kojarzę tego, a nie chce mi się googlować). Co prawda napis: Miło Cię widzieć w Warszawie,jest uroczy, ale mi zdecydowanie bardziej podobały się pstrokate ilustracje Osadzińskiej. W każdym razie minimalistyczne przedstawienia budynków Warszawy na ścianach patelni chociaż w minimalnym stopniu poprawiają jej jakość wizualną. Wejśćie do podziemnych tunelów Warszawy grozi estetycznym upośledzeniem. Nie dość, że jest tam brzydko, to jeszcze można się zgubić. Ja po pięciu latach poznawania Warszawy (nie mieszkania, ale pomieszkiwania, raz na jakiś czas) potrafię nieświadomie wejść w zły tunel. Zawszę się tam gubię. Ale to chyba już nigdy się nie zmieni.
Podsumowując – Warszawa jest zimą bardzo szara, migają na jej tle tylko kolory kurtek biegnących gdzieś ludzi. W Polsce jest wiele piękniejszych miast, wartych odwiedzenia. Gdańsk, Wrocław, Kraków, Lublin i wiele innych.
Ciepła herbata korzenna w ten zimowy poranek
Moim priorytetem tego poranka oprócz snu było śniadanie, którego brak odczuwałam coraz silniej. Skierowałam się w stronę Złotej. Nie weszłam jednak do Słoika, a do restauracji mieszczącej się kilka kroków wcześniej. Zajęłam wygodne miejsce w Lofciei zamówiłam herbatę by się ogrzać. Kelnerka poleciła mi ich zimowy specjał, czyli herbatę z korzeniem.
Polecam z całego serca. Najpyszniejsza herbata, jaką do tej pory piłam. Zdrowa, ciepła i przepyszna. Koszt takiej herbaty to dwanaście złotych.Za śniadanie, które zamówiłam zapłaciłam tylko trzy złote drożej. Nie czekałam na nie długo, zaledwie kilkanaście minut. Warto było czekać. Niby proste danie, a ładnie podane i przepyszne. Ja zamówiłam jajka po florencku.
Do wyboru macie jeszcze polskie śniadanie, czyli jajecznicę. Jeśli chodzi o śniadania wybór nie jest urozmaicony, ale w inne pory dnia możecie zjeść tam więcej ciekawych dań, zapewne smacznych. Muszę dodać, że obsługa jest bardzo miła, chętnie tam wrócę. I jeszcze jedno – w tle, ku mojemu zdziwieniu leciała przyjemna muzyka. Tech house miły dla ucha. Ciekawa jestem czy zawsze taki rodzaj muzyki leci w tym miejscu. Nie jest inwazyjny, można wychillować się przy jedzeniu.
Dlaczego nie warto umawiać się na randki pod Pałacem Kultury i Nauki?
Gdy słyszę o tym budynku, ciągle przypominam sobie anegdotę opowiedzianą przez mojego Tatę. Mówił mi, że gdy kiedyś był młody i mieszkał w stolicy Polski, umówił się na randkę z dziewczyną pod Pałacem Kultury właśnie. Nie ustalili jednak po której stronie Pałacu mają się spotkać. Wiecie, było to ponad trzydzieści lat temu. Nie było telefonów komórkowych, esemesów i innych cudów techniki. Mój Tata w końcu zreflektował się, że jego koleżanka może stać z drugiej strony budynku. Postanowił więc obejść Pałac Kultury dookoła. Na próżno. Stwierdził więc, że dziewczyna zrobiła sobie z niego żart i nie przyszła na umówioną randkę. Wszystko wyjaśniło się jakiś czas później. Dziewczyna przyszła i nawet miała podobną myśl, jak mój Tata. Również obeszła Pałac dookoła. Musieli się minąć. Nic w tym dziwnego. Pałac Kultury i Nauki mimo że z daleka nie sprawia wrażenia (przynajmniej dla mnie) gigantycznego budynku, jest ogromny. Sama obeszłam go dookoła by sprawdzić, czy będzie to krótki spacer. Nie był. Skoro nie weszłam na Taras Widokowy, postanowiłam dedukować się i dowiedzieć czegoś więcej o budynku.
W wakacje, gdy miałam pilną misję polegającą na przyprowadzeniu DJ-a z Barcelony z hotelu do klubu, w którym miał grać, nie umiałam odpowiedzieć mu na pytanie czym jest budynek, który mijaliśmy. Gdy zapytał mnie co to, powiedziałam tylko, że jest to właśnie Pałac Kultury i Nauki i że dostaliśmy go w prezencie od Rosji. Tyle wiedziałam. Dziś jestem mądrzejsza i pewnie zaspokoiłabym ciekawość osoby przebywającej po raz pierwszy w życiu w Warszawie.
Jeśli teraz jesteście w stolicy i nie interesujecie się bzdetkami, które mam zamiar zaraz tu napisać, a lubicie łyżwy, to informuję was, że po jednej z czterech stron budynku, znajduje się tymczasowe lodowisko na świeżym powietrzu. Gdybym miała więcej czasu, pewnie bym pojeździła na łyżwach w tej fajnej okolicy. Nie jeździłam na łyżwach kilka lat i pewnie nieźle bym się potłukła.
Pałac kultury i nauki w Warszawie - trochę informacji
Na Placu Defilad nie da się go nie zauważyć. No chyba, że jest mgła taka jak dzisiaj. Wtedy widać tylko jego najniższe kondygnacje. W tym największym w Polsce budynku mieści się między innymi siedziba Rady miasta Warszawy. Jego wysokość to jakieś 237 metrów. Powstał w latach 1952-1955. Zaprojektował go oczywiście rosyjski architekt Lew Rudniew. W Moskwie jest kilka podobnych, co bardzo mnie zasmuca. Nie lubię Moskwy i nie podoba mi się, że mamy niemal identyczny budynek, którym tak się szczycimy. Gdy tak chodziłam wokół niego zauważyłam, że mieści się w nim kilka rodzajów teatrów. Jak wspominałam we wcześniejszej notce, ja byłam tam tylko raz, w kinie. Mamy tam różnego rodzaju teatry, w tym jeden, na który zwróciłam szczególną uwagę: „Lalka”, Zachwyciłam się pięknymi plakatami zapraszającymi na wystawiane w nim sztuki. Są one w klimacie dawnych bajek z czasów PRL-u. Zakochałam się w tych grafikach.
Do środka weszłam dosłownie na chwilę by zorientować się ile kosztuję wstęp na taras. Możecie zobaczyć panoramę miasta za niecałe dziesięć złotych. Dodatkowo, dla zainteresowanych zwiedzaniem całego budynku, powstały opcje wykupienia wycieczek, trwających od czterdziestu do osiemdziesięciu minut. Wrzucę pod spodem zdjęcie z rozpiską, co możecie zobaczyć.
Inną ciekawostką jest Muzeum Techniki. Nie jest to typ muzeów, które lubię odwiedzać, dlatego darowałam sobie wejście do niego. Dzielę się z wami jednak tą informacją, bo może ktoś z was chętnie na wystawę w stylu „w sklepowej witrynie” z dwudziestolecia międzywojennego, czy „wojsko Polskie na Straży Niepodległości”, chętnie by się wybrał. Ewentualnie możecie iśc tam tylko do kina. Jak ja.
Już prawie dom - no w końcu!
Może w drodze powrotnej do Wrocławia trafię na lepszą pogodę i wjadę na górę by podziwiać Warszawę? Kto wie? Wiecie, że mgła prawie całkowicie zniknęła, gdy byłam już w autobusie, który odjeżdżał z Warszawy? Mam pecha, co?
Autobus ruszył by za chwilę stanąć w korku. Jechałam nieco dłużej niż planowałam, ale w końcu jestem w domu rodziców, gdzie ucieszona mama podała mi przepyszny obiad, pies z radości skacząc pobrudził moje białe spodnie, a tata z radością pożyczył mi samochód, bym jutro mogła pojechać w okolice miasta i zrobić wam krótki opis Podlasia, które jest już prawie Mazurami. Tak więc niedługo kolejne opisy, może bardziej rzeczowe. Teraz uciekam spać, bo oczy same mi się zamykają! Dobranoc
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)