To droga jest celem.
Wakacje są pewnego rodzaju nagrodą za ciężką pracę najczęściej wykonywaną przez dłuższy okres czasu. Większość ludzi wyjeżdża, bo potrzebuje przerwy i oderwania się od codzienności. Dwutygodniowy urlop jest wręcz obligatoryjny dla każdego pracownika zatrudnionego na umowę o pracę. Nie dajmy się zwariować, wolne jest potrzebne, w końcu człowiek nie jest robotem. Ale czy utożsamianie urlopu z wakacjami jest, aby na pewno prawidłowe? Pracując myślimy o wakacjach, a będąc na wakacjach przypominamy sobie o czekających na nas obowiązkach. A od razu po powrocie wpadamy w depresję popowrotową. I w ten sposób urlop przeradza się w problem natury psychologicznej. Gdzie tkwi problem? Przede wszystkim nie należy ograniczać się do jednych wakacji w ciągu roku. "Łatwo powiedzieć, ale nie każdy może sobie na to pozwolić." Nie, łatwo powiedzieć i łatwo zrobić. Mając na myśli wakacje, nie myślę o dwutygodniowym pobycie w kurorcie wypoczynkowym na Lazurowym Wybrzeżu czy Złotych Piaskach. Wakacje można też mieć tutaj, na miejscu. Wakacje to stan umysłu - kiedy jest nam dobrze czujemy się jak na wakacjach. Można je mieć wszędzie - nad rzeką, w lesie, nad jeziorem czy w mieście. Wszystko polega na uzmysłowieniu sobie, że dobrze może nam być nie tylko przez te dwa tygodnie w roku, ale częściej. Pojedynczy wyjazd sprawi, że tylko popadniemy w głębszą depresję i zamiast nabrać energii do pracy, po prostu ją stracimy.
Tak samo jest z podróżowaniem. Nie tylko dotarcie do celu, ale również droga powinny pobudzać endorfiny. Dan Eldon powiedział kiedyś, że to podróż jest destynacją. (Don Eldon był angielskim fotoreportem wierzącym w ludzi, w ideały. Lubił ryzyko - radość sprawiało mu relacjonowanie konfliktów afrykańskich. Poświęcił swoje życie - bo chciał przekazać światu prawdę. Polecam film: The journey is the destination.) I miał rację. Bo podczas drogi może spotkać nas wiele, szczególnie kiedy droga nie trwa kilku godzin, a kilka dni. Tylko, że w tym przypadku nie da się przewidzieć co może nastąpić. Zazwyczaj wychodzi się z założenia: tutaj mam bilet na autobus, wsiadam na przystanku x o godzinie x, wysiadam na przystanku y o godzinie y, później biorę taksówkę na lotniko, wylot mam o godzinie z, ląduję o godzinie z+1 i jestem już na miejscu. A gdzie przyjemność z bycia w trasie? Przecież to jest cudowne uczucie! Kiedy czujemy, że czeka nas coś nowego, że będziemy w innym miejscu. Nie mówię, że nie jest to męczące, owszem, jest. I czasami jest ciężko się z niego cieszyć...
Dokładnie rok temu z Izą wyruszyłyśmy w podróż w nieznane. Wszystkie plany się posypały, i już pierwszego dnia nie dotarłyśmy do miejsca, do którego planowałyśmy dotrzeć. Zamiast w Budapeszcie, wylądowałyśmy w Sachy przy granicy słowacko-węgierskiej. Następnego dnia stwierdziłyśmy, że w sumie to my nie chcemy jechać na Chorwację, tylko pojedziemy do Serbii. I tak włóczyłyśmy się... i byłyśmy szczęśliwe, że jesteśmy w drodze. Po prostu w drodze. Nic więcej.
Czy ktokolwiek ma podobne zdanie?!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)