Studiowanie jest dla debili. Ateny, Madryt i Kraków.
Połączenie
Jakiś czas temu przypomniałam sobie, że nie dodałam notki z w sumie najważniejszego miejsca, jakie z Moniką odwiedziłyśmy w Madrycie. Dziś to nadrobię, ale najpierw reszta Aten i coś o studiowaniu.
Wszystko jest mitem
Odkąd tylko pamiętam, to lubiłam czytać mitologię grecką. Moją drugą w pełni samodzielnie przeczytaną książką był właśnie zbiór mitów. Większość osób męczy czytanie o dawnych bogach, wierzeniach, czy fantazyjnych starciach tytanów. Faktycznie, nie są to rzeczy najciekawsze, gdy czyta się je z wydania Jana Parandowskiego (zapewne ktoś z filologii chętnie by mnie teraz zbeształ), lecz jeśli sięgnie się po inne, damskie wydania, to książka może wciągnąć – serio. Od zawsze chciała odwiedzić Grecję, ale najbardziej Ateny – miejsce, gdzie zachowało się najwięcej starożytnych zabytków. To właśnie w stolicy Grecji można przenieść się do świata Zeusa, czy Ateny. Och, jak ja to napisałam, cóż za poetycki styl – ble.
Normalny turysta, gdy przyjeżdża do Aten, to najpierw udaje się na Akropol. My, jako, że normalne do końca nie jesteśmy, najpierw poszłyśmy na kebsa, do klubu, a następnie na plażę. Dopiero przedostatniego dnia zobaczyłyśmy to:
Akropol i coś o studiowaniu
Wstęp na Akropol dla studentów jest darmowy, normalny bilet kosztuje dwanaście euro – około sześćdziesięciu złotych. Widzicie, ludzie mówią, że studia to gówno, że lepiej od razu iść do pracy – nigdy! Najczęściej takie zdanie mają osoby, które się nie dostały na uczelnie, nie zdały matury lub po prostu są głupi. Wiadomo, że i bez wykształcenia wyższego można się dorobić. Ba, wykształcenie w ogólnie nie jest potrzebne do robienie pieniędzy. Nie wszyscy jednak rozumieją sens studiowania. Ludzie myślą, że na UG, UW, czy UJ idzie się wyłącznie po papier. Faktycznie, niektóre osoby idą na uczelnie wyższe w tym celu, ale wtedy nie wybierają wyżej wymienionych uczelni lub kierunków wymagających nauki. Kierują się raczej w stronę uczelni prywatnych, studiów zaocznych, czy czegoś w tym stylu. Wydaje mi się, że jeśli ktoś składa papiery na Uniwersytet Jagielloński, czy Wrocławski lub jeszcze jakiś inny będący w rankingach gdzieś u góry, na studia dziennie, to jest raczej świadomy tego, że na studiach trzeba się uczyć. Ale w sumie nie o to mi chodzi. Studia to rozwój osobisty. Na moim przykładzie wytłumaczę.
Zawsze kochałam czytać, jednak samo studiowanie książek w domu nic by mi nie dało. Co z tego, że przeczytam książkę? Ją trzeba omówić, poznać zdanie innych czytających, profesorów. Zagłębić się w opracowania naukowe, wtedy dopiero wychodzi prawdziwy sens.
Na studiach człowiek poznaje nowych ludzi, w większości ciekawszych niż tych, których znał w szkole średniej. Sory, ale tak właśnie jest. W moim technikum nie było zbytnio osób, które miały jakiś swoje pasje. Nie wiem, ile dokładnie ludzi z mojej klasy poszło na studia, ale wiem, że mało. Powiem wam, że trochę im współczuję. Ich życie utknęło. Teraz już tylko będą pracować, zakładać rodziny i raz w roku wyjeżdżać na wakacje. Nie zobaczą tego, co ja, nie przeżyją tego, co ja. Może są zadowoleni ze swojego życia, może, ale to zapewne dlatego, że nie wiedzą, co tracą. Czytacie to, i co? Co myślicie? Jaka ona głupia, nie tylko podróże, imprezowanie i spanie do dwunastej dają szczęście. Pewnie, że nie tylko, ale gdybyście stali tutaj, gdzie ja teraz, obstawiam, że bylibyście bardziej zadowoleni z siebie, z życia.
Nie każdy chce się rozwijać. Niektórzy uważają, że już są rozwinięci – cóż za mylne myślenie. Ale dobra, nie chcesz się rozwijać, ale tracisz coś jeszcze innego. Studia to czas podróżowania i poznawania nowych miejsc. Oczywiście tylko wtedy, gdy potrafisz swoją uczelnię „wykorzystać”. Spójrzcie, za pieniądze z Erasmusa zwiedziałam już pięć krajów. Rozumiecie to? Jakaś komisja, jakaś Unia Europejska zafundowała mi wakacje. Dała wypłatę miesięczną. Czterysta euro to tyle, ile zarabia większość moich znajomych, ha, to nawet więcej.
Rozwój intelektualny, podróże, spanie do dwunastej, imprezowanie, poznawanie nowych ludzi… Mogłabym wymieniać i wymieniać, ale wracają do Akropolu, to głównie chodzi mi o zniżki (cóż za przejście, co?). Studenci płacą o połowę mniej, albo wcale. Warto być uczniem, jak najdłużej się tylko da. Rozumiem, że nie wszyscy mają warunki do studiowania… Nie, w sumie nie rozumiem. Chcesz studiować? To studiujesz. Za stypendium socjalne i naukowe spokojnie można wyżyć. Dodatkowo po uczelni można pracować. Nie mówcie mi nigdy, że nie idziecie na studia, bo was nie stać.
Weszłyśmy na Akropol za friko, to już jasne. Ale czym to miejsce jest, było? Chyba każdy wie, co? O takich rzeczach uczyliście się już w podstawówce. Dla tych, co nie uważali na historii i języku polskim przypomnę. Akropol to wzgórze, na którym postawiono cytadelę, następnie przemieniono jest w miejsce kultu religijnego pogańskich bogów. Nie wyobrażajcie sobie Akropolu, jako jednej wielkiej budowli, czy pustego wzgórza. Na całe to miejsca składało się kilka budynków. Popatrzcie na niektóre z nich:
Co my tam mamy? Partenon i Erechtejon. Pierwsza budowla powstała na cześć Ateny, możecie sobie poczytać więcej na Wikipedii, czy gdzieś. Erechtejon został zbudowany na cześć Erechteusza, lecz poświęcony został Atenie i Posejdonowi.
W mojej wyobraźni (w Mo też) te miejsca były ogromniaste. W rzeczywistości okazały się małe… No dobra, nie małe, ale mniejsze niż te z fantazji.
Idąc na górę można się spocić, zgrzać i umrzeć, dlatego taka rada - jeśli kiedyś będziecie w Atenach, idźcie zwiedzać z samego rana. My wybrałyśmy południe, przerwy na odpoczynek robiłyśmy co chwilę, bo spływający z czoła pot, wpadał do oczu i rozmazywał obraz (dobra, lekko mnie poniosło). W drodze na szczyt mija się Amfiteatr Ateński, który jest zamknięty dla zwiedzających. Odwiedzić go można jedynie tylko wtedy, gdy odbywają się tam jakieś wydarzenia.
Widok na górze jest wspaniały, zapiera dech w piersiach itp., itd., ale… psują go rusztowania, ogrodzenia i reszta sprzętu. No niestety, remonty trwają…
Schodząc już z Akropolu mija się inne budowle, a raczej ich szczątki. Dla studentów wstęp nadal jest darmowy. A, właśnie. Jeśli ubierzecie się zbyt lekko, w sensie, że bardzo krótkie spodenki i odkryte brzuchy. Ludzie stojący na bramkach, mogą was nie wpuścić. Nas spotkał taki problem, lecz jakoś sobie poradziłyśmy. W Gracji bardzo mocno przestrzega się zasad odpowiedniego ubioru w miejsc świętych. Tak, trochę to dziwne. Po pierwsze Akropol jest traktowany już raczej wyłącznie jako zabytek, a nie świątynia, gdzie ludzie idą się modlić, a po drugie, to jak tam wytrzymać w „odpowiednich” ubraniach? Nie wyobrażam sobie chodzić w koszulce zakrywającej brzuch i spodniach pod kolana w czterdziestostopniowym upale. Ogólnie, co chciałam jeszcze napisać. W Atenach, mimo wysokiej temperatury na ulicach raczej nie spotkacie skąpo ubranych dziewczyn. Dla osób z zimniejszych krajów może to być nieco denerwujące. Czemu? Słuchajcie, ubierałyśmy się z Moniką w najkrótsze spodenki, najcieńsze bluzki. Po ludziach na ulicach widać było, że u nich w kraju, dziewczyny w koszulkach przed pępek i szortach ledwo za pośladki, nie są dobrze postrzegane. Grecy zapewne są jakoś bardziej przystosowani do wysokich temperatur, mogą sobie chodzić nawet w długich spodniach i nie topią się w pocie. My jednak, pochodzące z zimnego polskiego pomorza umierałyśmy nawet w strojach kąpielowych.
No, na samym dole możemy wejść do czegoś w stylu muzeum, obejrzeć starożytne posągi, naczynia, czy po prostu schłodzić się w cieniu.
Chyba mogłabym wierzyć w boga…
Patrząc na ateńskie kościoły katolickie, zaczynałam zastanawiać się, czy nie zacząć wierzyć w boga. Dlaczego? Spójrzcie:
Wiecie już, że jestem płytka i lubię wszystko, co ładne. Tak, te kościoły są śliczne, ale nie z tego względu przypadły mi do gustu. W nich jest coś innego, niż w naszych polskich budynkach. One zachwycają swoją prostotą, mikroskopijnością (pomijając te ostatnie zdjęcie), swojskim klimatem. Faktycznie, wewnątrz panuje taki przepych forma, jak i w naszych domach bożych, ale… Przy każdym krzesełku leży śpiewnik, Pismo Święte. Na wejściu mamy świeczki, które można brać za darmo (u nas chyba tego nie ma, co?) i podpalać kawałek dalej. Przy drzwiach wejściowych nie widziałam też puszek na pieniądze (takie widywałam w czeskich miastach). Nie wiem, mam wrażenie (możliwe, że mylne), że ich kościół jest jakiś bliższy człowiekowi…
Ogródek
W Barcelonie były ogrody, w Madrycie były ogrody, w Paryżu były… itd. W Atenach również znajdziemy ogród – National Garden. Wystarczy skierować się na ulicę Amalias 1i przekroczyć bramy. Niestety, w porównaniu do wcześniej odwiedzanych parków, ten wypada najgorzej. Nie ma tam żadnych fontann, szczególnie pięknej roślinności. Wszystko jest w bardzo greckim stylu – brudnym i niezadbanym. W korytarzu chwastów i palem możemy podziwiać malutki domek – jedyną ładnie wyglądającą rzecz.
Idziesz na metro, a tam muzeum
Ateńczycy mają sporo pamiątek po minionych wiekach, to jest pewna. Już na lotnisku możemy wejść do małego muzeum, w którym zobaczymy stare wazy, ozdoby i inne graty. Podobnie jest z stacją metra Syntagma.
Pomimo, że dworzec (tak to nazwę) nie jest klimatyzowny, miło do niego wejść i za darmoszkę przyjrzeć się np. trupowi…
Ba, kościotrup to nie jedyna atrakcja, wśród zgromadzonych rzeczy, są też antyczne naczynia, czy biżuteria.
Jeśli już jesteście na placu Syntagmy warto przejść się w stronę Parlamentui zobaczyć komicznych wartowników.
Ci panowie ze zdjęcia nazywani są ewzonami, wybierani są wśród najprzystojniejszych i najroślejszych żołnierzy greckich. Ich praca polega na staniu nieruchomo – napisałabym, że supcio, ale jednak czas musi im się dłużyć w tym upale. Panowie ubrani są w tradycyjne, grube mundury. Zmiana warty odbywa się o pełnych godzinach. Całą ich musztr leży na pograniczu patosu i groteski. Gwardziści tuptają swoimi wielkimi syrkami, ubranymi we włochate kapcie przez jakiś czas, a następnie znowu stają nieruchomo. Podobno w niedzielę i święta ceremonia zmiany wygląda najlepiej, dołączona do podstawowej wersji jest orkiestra i inne dodatki.
Madryt
Niewiele już pamiętam z tego, co i kiedy robiłyśmy w stolicy Hiszpanii. Fragmentarycznie opiszę wspomnienia
Po pierwsze Prado!
Czyli jedno z najważniejszych muzeów na świecie.
Wśród zbiorów znajdziemy prace takich osób jak: Bartolomé Bermejo, Pedro Berruguete, Sánchez Coello, El Greco, Jusepe de Ribera, Francisco de Zurbarán, Alonso Cano, Diego Velázquez, Francisco Goya, Vicente López, Marià Fortuny, Eduardo Rosalles, Joaquín Sorolla y Bastida, Pablo Picasso, Rogera van der Weydena, Boscha, Roberta Campina, Dircka Boutsa, Hansa Memlinga. Nazwisk nie odmieniłam, bo większość skopiowałam. Mój słownik nie zawiera takich dziwacznych znaczków, jakie są wykorzystywane do zapisu niektórych nazwisk, a chciałam, żeby wszystko pięknie wyglądało. Dla mnie ze wszystkich obrazów, rzeźb najważniejszy był ten oto obraz:
Kojarzycie go, co? Ile razy pojawiał się w podręcznikach? Miliony. W realu robi ogromne wrażenie.
W Prado pstrykać zdjęć nie można, nie wiem czemu. Nigdy nie rozumiałam tych dziwnych przepisów. Okej, gdy pstrykanie z lampą jest zabronione, tu wszystko jest jasne – lampa oślepia i może przeszkadzać innym podziwiającym. Bez lapmy? Nie czaję.
Wiadomo jednak, że żeby zobaczyć Bosha, czy innych, należy się jakoś dostać do wewnątrz. Normalny bilet wstępu kosztuje szesnaście euro, ale nie trzeba płacić, gdy ma się czas. Wejść codziennie (pomijając niedzielę) po godzinie osiemnastej jest darmowe. Kolejki są ogromne, więc polecam przyjść pół godziny wcześniej i zająć miejscówkę w sznureczku przed drzwiami.
Po drugie Park Retiro!
Jedna z ładniejszych ogrodów, jakie widziałam. Spójrzcie:
Nie tylko roślinki, cień i fontanny, ale również woda, łódeczki. Gdzie? Niedaleko od Prado, a więc po zwiedzaniu muzeum można od razu odpocząć gdzieś na jednej z ławeczek blisko wody.
Po trzecie Kryształowy Pałac
W Madrycie o tyle jest dobrze, że większość muzeów i najważniejszych miejsc jest blisko siebie. A więc jak po Prado Retiro, tak po Retiro Kryształowy, który praktycznie znajduje się na terenie parku. O ile w budynku nie ma zbytnio nic ciekawego (jakaś nudna wystawa), to o tyle sam budynek robi wrażenie, o popatrzcie sobie:
Po czwarte coś, czego nazwy nie znam.
Zaraz przy Kryształowym stopi następne muzeum, jedyne normalnie zaprojektowane w całym Madrycie – ściany są białe, przestrzeń ogromna, tak powinno wyglądać każde miejsce, gdzie wystawia się sztukę.
Po piąte Stadio Santiago Bernabeu!
Nie kibicuję Królewskim i szkoda mi było wydawać dziewiętnaście euro na wstęp (bilet normalny, zniżki tylko dla dzieci poniżej piętnastego roku życia). Wiem, że ludzie strasznie jarą się tym stadionem. Nie byłam wewnątrz, ale z zewnątrz nie wygląda zbyt zachwycająco, dodatkowo, przestrzeń wokół niego jest jakoś dziwnie zagospodarowana – zastanawiam się, gdzie mieszczą się ci wszyscy fani i ich samochody przed meczem. Walić Realu, kochać Barcę!
Po szóste Estacion de Atocha!
Dworzec kolejowy, inny niż te, które widujemy w Polsce. Wewnątrz budynku znajdziemy małą wyspę, po której wędrują żłówie, dziesiątki roślin i latając wszędzie gołębie. To ostanie trochę dziwne – jesz sobie obiad, a tu nagle kupa jakiegoś ptaka ląduje w talerzu.
Po siódme Matadero Madrid!
Miejsce walki byków, czyli tradycja i jeszcze raz tradycja hiszpańska. Nam nie udało się zobaczyć biednych, podwiązanych za genitalia zwierzątek – kacowałśmy w dzień pokazów. Ale wam polecam (chociaż nie wiedziałam), sam budynek już robi wrażenie.
Znowu się przeprowadzam
Nie mówiłam zbytnio o tym nikomu, ale jakiś czas temu złożyłam papiery na Uniwersytet Jagielloński. Zawsze marzyło mi się studiowanie na tej uczelni, nie wiem, czemu dwa lata temu nie ubiegałam się o przyjęcie – nieważne. Dziś o godzinie dwunastej dostałam decyzję – zakwalifikowana! Pierwszy semestr trzeciego roku spędzę w Krakowie na najlepszej polskiej uczelni, brawo! Co to oznacza? Deska, narty w każdy zimny weekend. Podjarana jestem mega. Chciałam w tym roku zacząć drugie studia (prawo), posiedzieć trochę w Trójmieście, ale cóż…
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)