Noc na pustyni

Opublikowane przez flag-pl Ola RR — 7 lat temu

Blog: Dziennik z wyprawy do Maroko
Oznaczenia: Erasmusowe porady

Noc na pustyni

Postanowiłam, że poświęcę temu doświadczeniu oddzielny wpis przede wszystkim dlatego, że to trzeba opisać i chciałabym aby jak najwięcej osób to przeczytało i mając okazję zdecydowało się na takie doświadczenie.

Marzenia

Wydaje mi się, że większość z nas ma jakieś marzenia związane z podróżowaniem, gdzie byśmy chcieli pojechać, co zobaczyć, co przeżyć. Jednym z takich podróżniczych marzeń jeśli chodzi o moją osobę było właśnie być na pustyni.

Powodów jest kilka:

  1. po pierwsze dlatego, że nigdy takiego miejsca nie widziałam,

  2. po drugie, że rzadko kiedy masz okazję być w miejscu gdzie nie ma nic, gdzie cywilizacja nie dociera. To miejsce było tu od wieków. Miejmy nadzieję będzie tu jeszcze przez kilka kolejnych wieków.

  3. Zobaczyć miejsce, które podobnie jak horyzont na morzu zdaje się nie mieć końca.

  4. Poza tym towarzyszyła temu wszystkiemu zwykła ciekawość poznawcza.

Tyle jeśli chodzi o przyczyny, dla których chciałam tutaj być, poza tym wydaje mi się, że przyjechać do Maroko i nie skorzystać z opcji wycieczki na pustynię to dziwna i niezrozumiała dla mnie decyzja, ale każdy podejmuje takie decyzje jakie mu odpowiadają. Nie mniej jednak radzę się zastanowić, bo zakupy można zrobić wszędzie, jasne nie będą takie same jak w Marakeszu, ale jednak jest to wykonalne, zobaczyć i być na pustyni można tylko w kilku miejscach.

Jak przygotować się na noc na pustyni?

Przechodząc do treści właściwej, powiedziano nam, że musimy mieć czapki, jakiś szal, chustkę lub koszulkę w ostateczności. Poza tym abyśmy wzięli ze sobą coś z długim rękawem, bo noce są zimne. Do tego zestawu dołożyliśmy jeszcze dwie butelki wody mineralnej, krakersy, papier toaletowy i mokre chusteczki I aparat fotograficzny. (Co do tego co było w rzeczywistości, z racji tego że my mieliśmy wodę zapewnioną mogliśmy wziąć tylko jedna butelkę, bo na początku faktycznie byliśmy spragnieni, nie musieliśmy brać papieru toaletowego, bo on również był, oraz przekąsek) jeśli jednak decydujesz się na taką wycieczkę proponowałbym mieć podobny skład, bo nie wiesz co Cię czeka na miejscu. Tak przygotowani czekaliśmy przed naszym hotelem, bo ktoś miał po nas przyjść. Co do samego stroju wiem też, że czasami grupy są wyposażane w chusty, które oddaje się następnego dnia.

Wycieczka

Punkt o godzinie 18.00 zjawił się Berber. Niestety tutaj nie ma co liczyć, że będzie mówił po angielsku, znaczy może i tacy się zdarzają ale nie w naszym wypadku. Pan w średnim wieku w turbanie na głowie i charakterystycznym niebieskim stroju przyjechał do nas na rowerze bez pedałów. Do miejsca, w którym mieliśmy rozpocząć naszą wycieczkę było około 7minut drogi, albo i mniej. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że rodzimych berberów już nie ma, ale i tak znacznie się wyróżniał na tle pozostałych. Z resztą jeszcze do tego wrócę.
Spodziewałam się, że będzie większa grupa osób, okazało się jednak że byliśmy tylko my dwoje. Ma to swoje plusy i minusy, o czym w dalszej części. Wydaje mi się, że było to związane z tym, że jak czytałam relacje to wszędzie były grupy i pewnie podświadomie się tak nastawiłam. Na placu było kilka grup, niektórzy już ruszali niektórzy dopiero się szykowali.

Czekały na nas dwa wielbłądy. Będę szczera, jakoś się nie zdarzyło, żebym widziała na żywo wielbłądy, nie ukrywam, że jak siedziały to wyglądały na mniejsze. Naszemu opiekunowi pomagał młodszy chłopak, możliwe że syn, ciężko stwierdzić ale mówił po angielsku. Wielbłądy zostały przygotowane, to znaczy na każdym z nich był specjalny stelaż usłany grubymi kocami. Oprócz tego na pierwszego wielbłąda zostały zarzucone sakwy. Wielbłądy miały w pysku kawał sznura, który miał pełnić funkcję uprzęży jak mniemam. Wszystko gotowe więc możemy ruszać.

Pytanie tylko jak się wdrapać na te wielbłądy, byłam pewna, że to mężczyzna - w tym przypadku mój chłopak będzie pierwszy, jednakże on dostał drugiego wielbłąda, śmiałam się w trasie, że dostał jurnego rumaka. Jego wielbłąd nie był zbyt zachwycony więc jak mój partner ledwo usiadł ten od razu wyrwał do góry, ja już miałam obraz przelatującego nad wielbłąd chłopaka, on jednak zachował zimną krew. Czas na mnie, moja wielbłądzica była wyższa.

Nie ukrywam że dosiadanie o ile to odpowiednie słowo wielbłąda nie jest łatwe.Chodzi o to, żeby zwierzęcia nie nadepnąć, wziąć szeroki, bardzo szeroki rozmach i okrakiem usiąść. Trzeba to zrobić jednak z taką gracją aby zwierzę nie wyrwało z kopyta. Jakoś się udało, ale nie było to najłatwiejsze. Jak już mój wielbłąd wstał to dopiero się przeraziłam, ja mam lęk wysokości! A siedzę na wielbłądzie, na którym mam podróżować nieokreślony czas.

Noc na pustyni

Dla mnie to było stresujące, przez cały czas kurczowo trzymałam się rączki przy siedzisku, co oznaczało niebywały ból, bo musiałam zacisnąć rękę wraz ze spuchniętym palcem.

Spacerem po pustyni

Wyruszyliśmy, słońce powoli schodziło w dół a my maszerowaliśmy w głąb pustyni. Najpierw idzie się w miarę normalną drogą, wydaje mi się że to bardzo dobrze bo masz czas aby przyzwyczaić się do wielbłąda, znaleźć komfortową pozycje o ile jest to w ogóle możliwe. W końcu weszliśmy na pustynne wydmy. Nasz przewodnik przez praktycznie cała drogę mruczał coś pod nosem. Nie wiedzieliśmy jednak czy się modlił, czy może to uspokajało wielbłąda. Zakładaliśmy również wersję, że mówi sam do siebie, że po latach spędzonych na pustyni robi to odruchowo. Ta chyba wersja przemawiała do mnie najbardziej.

Tutaj przyszła nam na myśl pierwsza refleksja, że w takim miejscu liczysz tylko na siebie, jeśli podróżujesz w grupie, to jest się do kogo odezwać, jeśli jednak przemierzasz pustynne wzgórza sam, to chyba chociażby aby nie zwariować prowadzisz sam ze sobą dialog. Niestety jak wspomniałam nasz przewodnik nie mówił po angielsku więc nie mogliśmy się dowiedzieć jak było w rzeczywistości.

Moje odczucia

Jakie miałam pierwsze odczucia jak już weszliśmy wgląd pustyni? Ogrom i pustka, osamotnienia, wyrzeczenia, trud, samodzielność, takie słowa pojawiały się w mojej głowie.
Początki były trudne, bo jakby nie patrzeć jak wchodziliśmy wyżej to i ja byłam coraz wyżej, czasami gdzieś dla wielbłąda osunęło się kopyto, mojego chłopaka wielbłąd wciąż próbował wyprzedzić, co nie było możliwe ale i tak nieustannie podejmował próby. Był moment, że serce podeszło mi do gardła albowiem byliśmy na samym brzegu wydmy, później był ogromny dół, wielbłąd mojego chłopaka lekko się osunął, dobrze że w porę zauważył to nasz opiekun. Niby to tylko piasek - można by powiedzieć ale upadek wraz ze zwierzęciem pewnie nie należałby do najprzyjemniejszych. Poza tym to jest kilka a czasami kilkanaście metrów w dół. Trudno jest określać miary na pustyni, bo wszystko wygląda tak samo i ta głębia się zaciera.

Rozkoszowaliśmy się roztaczającymi widokami, z jednej strony można powiedzieć, że widok jest monotonny, z drugiej, że nie jesteś w stanie zobaczyć drugiej takiej samej wydmy, każda była inna. Wyobraziłam sobie co by było gdybym z jakiejś przyczyny znalazła się sama, gdyby nam się coś stało, nie wiem czy byśmy byli w stanie znaleźć wyjście bo zwyczajnie nie wiesz gdzie iść, nie ma nic oprócz wydm, totalnie nic.

Po drodze spotkaliśmy jakiegoś mężczyznę, który przemierzał pustynię na piechotę bez butów, pewnie szedł do któregoś z obozów, nie mniej jednak wyglądało to zabawnie, jak cień mężczyzny w koszulce Ronaldo powoli zniknął za kolejną wydmą.

Byliśmy przekonani, że spacer na wielbłądach trwa znacznie krócej, w sensie samo podróżowanie na wielbłądzie, mimo wszystko to był długi czas, zauważyliśmy, że na niektórych odcinkach chodziliśmy już wydeptanymi ścieżkami. Sądzę, że tak łatwiej dla opiekuna ale również dla zwierząt.

Mieliśmy czas żeby rozmawiać z chłopakiem na temat tego jak widzimy to miejsce ale i o samym doświadczeniu, oboje uznaliśmy, że to bardzo ciężka praca, że życie grup pustynnych zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych. Zdziwiliśmy się jednak niebywale kiedy w środku niczego rozbrzmiał dźwięk marokańskiej piosenki a nasz przewodnik odebrał telefon. Nie wiedziałam, że na pustyni może być zasięg, czyli jednak namiastka cywilizacji dotarła nawet tutaj.

Obozowisko

Mniej więcej kiedy na horyzoncie nie mogliśmy już ujrzeć miasteczka i wszystko zostało przysłonięte wydmami zatrzymał się nasz przewodnik, powoli uspokoił wielbłądy, najpierw zsiadłam ja, później mój chłopak z jurnego wielbłąda.

Nie umiem powiedzieć dlaczego wielbłądy nie szły z nami do końca, czy to ze względu na odległość, czy może nasz czas się skończył. Praktycznie prawie byliśmy na miejscu, ale jednak wielbłądy zostały w miejscu, w którym nie byliśmy ich w stanie zobaczyć z obozowiska. Szliśmy może 5minut, normalnie pewnie zajęłoby nam to mniej czasu, ale uwierz mi, człowiek w piasku się zasypuje, choćbyś był lekki jak piórko, prędzej czy później Twoja stopa zakryje się piaskiem. To z resztą tak samo jak na plaży, temu zwykle chodzi się przy linii brzegowej.

Kiedy weszliśmy na jedną z wyższych wydm u jej podnóża zobaczyliśmy nasze obozowisko. Zresztą z tego miejsca było widać kolejne 3 obozowisko. To był więc dobry punkt orientacyjny, możliwe, że taki był plan aby przewodnicy mogli wiedzieć gdzie jest, która grupa.

Zeszliśmy na dół, gdzie czekali na nas pozostali dwaj młodsi panowie, prawdopodobnie to byli synowie naszego przewodnika. Oni jednak byli tam może godzinę, półtora.

Jak wygląda obozowisko

Przed nami brama niczym jak do ogrodu, drewniana, że zdobieniami gdzie w nocy były nawet świecące mini lampeczki, tego się nie spodziewałam. Praktycznie całość jest usłana dywaniki, w związku z czym oboje ściągnęliśmy buty, chociaż nikt nam tego nie narzucić. Namioty są ustawione w zamkniętym obwodzie, trochę tak jakbyś miał budowle otaczające pośrodku plac, to jednak było odruchowe. Dywany takie, jakie można kupić w Fez czy Marakeszu. Jeśli zaś chodziło o namioty, to materiał jest bardzo gruby, szorstki z resztą nie ma się czemu dziwić, to nie może być jak budowla z kart, która przy byle podmuchu poleci w silną dal. Do większości namiotów prowadziły drzwi, właściwie to powinnam powiedzieć kawałek innego materiału, który tworzył drzwi.

Noc na pustyni

Aczkolwiek niebywałe było nasze zdziwienie gdy zobaczyliśmy, że jedne drzwi są drewniane i zamykane na kłódkę. Nie ukrywam, że mnie to zszokowało, nie wyobrażam sobie kradzieży na pustyni, z drugiej strony każdy dba o swój dobytek. Jeśli chodzi o to co jeszcze znajdowało się w obozowisko to chociażby stworzone miejsce, w którym można było zerknąć w lusterko, a pod spodem była waza, w której była woda. Więc nawet przy takich pustynnych warunkach można się odświeżyć. Ja to sobie nawet wyobrażam, że mężczyzna spokojnie mógłby się tam ogolić.

Po prawej stronie od wejścia czekało na nas łoże. Mówię poważnie, to nie było łóżko tylko łoże! Po obu stronach mieliśmy stoliki nocne. Trudno jednak aby były na nim lampki, chyba, że solarne, znajdował się za to na obu papier toaletowy. Wyglądało to lekko zabawnie, ale przecież gdzieś trzeba go umieścić. Nasze posłanie było wygodne, materac twardy i taki, że każdy się na nim wyśpi. Poza tym mieliśmy do dyspozycji poduszki, poszwę, którą mogliśmy się nakryć oraz koc jeśli byłoby zimniej.

Po opisach na różnych portalach, w przewodnikach spodziewałam się że będziemy spać w namiocie zatem byłam pozytywnie zaskoczona, że przez całą noc będę mogła podziwiać gwieździste niebo.

Niedaleko obok naszego łóżka był stolik, na którym była lampka na baterie, po jednej stronie było siedzisko, z poduszkami, a po drugiej dwa taboreciki. Mniej więcej tyle jeśli chodzi o wygląd obozowisko, przyznam szczerze, że w środku wyglądało to jak normalne pomieszczenie. Ostatnio głośno jest o tego typu aranżacjach, tworzeniu hoteli na świeżym powietrzu, współgranie z naturą i tak dalej, my mieliśmy to na wyłączność.

Po wyjściu z obozowisko po lewej stronie znajdował się kolejny mały namiot, który służył za kuchnie, bo tam przygotowane były nasze posiłki.

Nie mieliśmy możliwości zapytać dlaczego tylko jeden namiot jest okopany, z resztą nawet zaoferowaliśmy swoją pomoc. Jeśli wiesz czym jest syzyfowa praca, to właśnie ja tak samo widzę ogarnianie piasku łopatą na pustyni.

Snowboard na pustyni

Naszą uwagę przykuła również deska do snowboardu, okazało się, że możemy z niej skorzystać. Z resztą w miejscu gdzie nocowaliśmy w przedsionku było również kilka. Nigdy w życiu nie jeździłam na snowboardzie, ale opcja zjazdu na desce na pustyni wydała mi się nie do odrzucenia. Wspięliśmy się na najwyższą wydmę nieopodal obozowiska, gdzie najpierw mój chłopak próbował swoich sił, aczkolwiek bez butów nie było to najłatwiejsze zadanie, w rezultacie zaliczył kilka upadków.

Musiałam mu zatem pokazać jak to się robi po polsku i wykorzystać deskę do snowboardu jak sanki, przyznam szczerze, że dawno nie miałam tyle zabawy. Kto to widział zjeżdżać z pustyni na desce do snowboardu, gdzie jak nazwa wskazuje powinna być używana na śniegu. Nie mniej jednak doświadczenie rewelacyjne I zapadnie na długo w mojej pamięci, zrobiliśmy kilka zjazdów, zmęczeni wróciliśmy do obozu.

Z tego co udało mi się dowiedzieć tutaj się o tym mówi sandboard.

Noc na pustyni

Odpoczynek

Nikt nie dotarł więcej, poza tym samo łóżko wskazywało, że będziemy sami - randka na pustyni, ależ owszem poproszę! Przez chwilę odpoczywaliśmy, byliśmy pełni obawy, że nie starczy nam wody, mimo iż wzięliśmy że sobą 3 litry, uwierz mi jednak pragnienie tam jest ogromne, aż żałowałam, że nie mogę być jak wielbłąd i tej wody magazynować. Mieliśmy wrażenie, że czas się zatrzymał, chociażby dlatego, że jak już słońce zaszło to wciąż utrzymywała się jednolita poświata. Jakby ciemność miała nie nastać.

Kolacja

Wiedzieliśmy o tym, że posiłek będziemy mieli w obozowisku, bo to była część naszej oferty.Nasz berber poruszał się jak ukryty smok i przyczajony tygrys ani razu nie udało nam się zauważać kiedy przychodzi. Pojawił się z tacą z gorącą miętową herbatą oraz z półmiskiem orzeszków i herbatników.

Noc na pustyni

Przyznam się, że to była idealna przekąska, a herbata na upalne dni jest najlepsza! Mieliśmy cały dzbanek, i wiedzieliśmy, że jeśli chcemy to możemy poprosić o dolewkę. Mieliśmy czas tylko dla siebie, w którymś momencie tylko usłyszeliśmy, że dwóch młodszych mężczyzn oddała się z obozowiska został z nami tylko nasz przewodnik. Chwilę abstrahując od tematu, jak nasz berber ściągnął szaty, to go nie poznałam!

Około godziny 21 na stole pojawiły się dwa gliniane naczynia, w którym były świece, pojawiła się patera z chlebem, którym można byłoby armię nakarmić. Dostaliśmy talerze i sztućce. Nie myśl zatem, że to jakaś szkoła przetrwania. Chwilę później na stole pojawiła się misa z sałatką. Nie skłamię jeśli powiem, że misa miała średnicę 35 centymetrów. Mieliśmy tam pomidory, kukurydzę, groszek, cebulę, ogórka, paprykę oraz oliwki zielone i czarne. Wszystko posypane przyprawami, nic tak dobrze w upalne dni nie smakuje jak warzywa, więc jedliśmy, że nam się uczy trzęsły. Nie wiem czemu nie wpadliśmy na pomysł, że to nie wszystko. Może ze względu na ilość, uznaliśmy, że to nasza kolacja.

Noc na pustyni

Gdy nasz berber wrócił z uśmiechem na twarzy, mówiąc coś po arabsku, przeplatając francuski, w rezultacie zrozumieliśmy, że pyta czy dobre. Dobre, mało powiedziane, było pyszne - tak mówię tylko o warzywach. W jego uśmiechu i nieznanym potoku słów zrozumieliśmy tylko tażin... Nie minęły dwie minuty jak na stole pojawiło się naczynie marokańskie, z resztą z marokańska potrawą, czyli tażinem.

Spojrzeliśmy z chłopakiem na siebie wymownie, ze względu na to, że my na prawdę zjedliśmy dużą porcje sałatki, która jak się okazała była tylko wstępem. Nasz tażin był z kurczakiem, ziemniakami, bakłażanem, cebulą, pomidorami i papryką. Był tak samo rewelacyjny i gorący. Nie spodziewałam się tak dobrego jedzenia na środku pustyni. Może to i dobrze, bo byłam bardzo miłe zaskoczona.

Noc na pustyni

Tym razem jednak nie zjadłam tak dużo, zwyczajnie zaczęło brakować mi miejsca. Wspomniałam, że obawialiśmy się o wodę, na szczęście bez podstawnie, podczas konsumpcji sałatki, dostaliśmy dwie półtora litrowe butelki zimnej wody. Nie wiem czy mogłam wyobrażać sobie lepszego serwis. Kiedy już ległam na siedzisku z myślą, że do szczęścia mi nic nie brakuje, i że właściwie to nie wiem kiedy się tak obżarłam, ponownie niczym zjawa pojawił się nasz gospodarz z deserem. Uwierz mi nie wiedzieliśmy czy się śmiać czy płakać. A podczas kiedy na stole była sałatka rozmawialiśmy o tym, że właściwie tak wcześnie nie jemy ostatniego posiłku, że pewnie teraz siedzielibyśmy wpatrzeni w monitory komputerów gdybyśmy byli w domu.

Minęła godzina 22:15 a my wciąż byliśmy przy stole, na deser zaserwowano nam melona, pomarańcze, jabłka, winogrona żółte i czerwone. Wszystko słodkie i soczyste. Mieliśmy również serek jeśli mielibyśmy ochotę jeść owoce maczane w serku waniliowym, dziwny pomysł, ale skoro sałatki owocowe robi się z użyciem również serka to i owoce można tak jeść.

Naszą ucztę skończyliśmy może o godzinie w pół do 11. Uwierz mi czułam się jak królowa, która zbiera z kiści winogrona a jedzenie tylko jej się donosi, brakowało tylko pucharu z winem aby zwieńczyć ten obrazek.

Jeśli chodzi o posiłek, to powiem szczerze jestem zachwycona, pominę kwestie ilości, bo było tego naprawdę dużo, myślę, że sałatką i deserem śmiało mogłyby się najeść 4 osoby, tażin był na dwie osoby z racji ilości mięsa, ale warzyw było dużo. Chodzi jednak o to, że trzeba mieć niebywałe duże umiejętności aby na pustyni potrafić przygotować tak smaczne danie, które potrzeba gotować odpowiedni czas. Nie było mowy, aby danie było gotowe przed naszym przybyciem, ze względu na to, że kiedy my poszliśmy zjeżdżać, nasz gospodarz obierał ziemniaki. Z pełną odpowiedzialnością swoich słów stwierdzam, że to było najlepsze danie jakie jadłam podczas pobytu w Maroku.

Poza tym słowa uznania należą się naszemu gospodarzowi, kucharzowi i kelnerowi w jednej osobie, oboje stwierdziliśmy, że wiele osób pracujących w gastronomii mogłoby się od niego uczyć obsługi klienta, bo ta bez wątpienia była na 6. Tyle jeśli chodzi o kwestie związane z posiłkiem. Nie mogę jednak zapewnić, że jest tak zawsze, bo pewnie skłamałabym na samym początku, nam się udało.

Nasz posiłek zawierał:

  1. dzbanek herbaty miętowej i półmisek orzeszków ziemnych;

  2. talerz różnobarwnej sałatki;

  3. tażin z kurczakiem oraz chleb;

  4. deser w postaci owoców;

  5. dwie butelki wody.

Co robić na pustyni

Po co właściwie być na pustyni, oprócz wycieczki, którą odbywamy na wielbłądach, w naszym przypadku powodem, który nas tu przywiódł było doświadczać. Zapytać można ale co doświadczać? Przede wszystkim ciszy, to jedno z niewielu miejsc na ziemi gdzie możesz usłyszeć ciszę. Tak, dobrze czytasz ciszę można usłyszeć, tego nie da się wyrazić słowami, bo słowa są zbyt małe a doświadczenie zbyt przejmujące. Zastanów się sam w ilu sytuacjach byłeś, w których mogłeś doświadczyć ciszy. Rozmawialiśmy z chłopakiem na ten temat, że może góry, ja jednak uważam, że w górach się więcej dzieje, chociażby ze względu na otaczającą przyrodę, nawet świergot ptaków jest dźwiękiem.

Tutaj nie było absolutnie nic, od czasu do czasu podmuch wiatru wskazywał nam na istnienie czegoś oprócz ciszy. Uważam, że to był jeden z takich momentów, w którym byłam wdzięczna, że mogłam tutaj być. Dla mnie to było niewyobrażalnie wielkie przeżycie. Chodzi o to, że żyjemy w takich czasach, w których właściwie hałas jest wszechobecny, ciężko się wyłączyć, tak całkowicie. Tutaj jednak było to możliwe i wykonalne.

Z racji tego, że byliśmy bardzo, ale to bardzo najedzeni położyliśmy się na łóżku, powodem nie była wzmożoną chęć spania, ale kolejna przyczyna, która może cię zachęcić do zdecydowania się do odbycia takiej podróży. Mówię o niebie, dokładnie rzecz ujmując o gwiazdozbiorze, który tutaj ma się wrażenie, że jest jeszcze bardziej widoczny. Prawdopodobnie dzieje się tak za sprawą braku innych świateł wokół, które czasami nie umożliwiają zobaczenie gwiazd. Próbowaliśmy znaleźć wszystkie znane nam konstelacje i odpowiadające im nazwy. My trafiliśmy na czas kiedy księżyc był jeszcze w pełni, chodzi o to, że im bardziej księżyc pojawiał się na widnokręgu tym mniej było widać gwiazdy. Uważam, jednak, że to niebywałe doświadczenie móc obserwować i gwiazdy i pełnię w takich pustynnych okolicznościach.

Nie wiem czemu, ale jakoś wbiłam sobie do głowy, że na pustyni jest ciemno, to zdecydowanie nieprawda, piasek w sposób niezaprzeczalnie odbija światło, tutaj nigdy nie jest całkowicie ciemno.

Co jeszcze robić na pustyni, jak wspomniałam u nas właściwie wyszła to prywatna wycieczka, my czas poświęciliśmy na rozmowy, z resztą też ciekawe bo to miejsce skłania do refleksji, do filozofii. W oddali jednak z naszej ciszy co chwilę wyrywał nas dźwięk bębnów. Jak jest się w większej grupie to jest okazja do większej zabawy, czegoś w rodzaju przedstawienia. Nasz gospodarz też zagrał na bębnie, chwilę pośpiewał.

Mam jednak nieodparte wrażenie, że przy dużej ilości osób wygląda to inaczej. Czy żałuję, że byliśmy sami, w żadnym wypadku nie. Chodzi tylko o to, że z obu takich wycieczek będziesz miał inne doświadczenie, które wyniesiesz

Wspominałam również, że na pustyni można robić wiele, można chociażby jeździć na quadach.

Noc na pustyni

Położyliśmy się około północy może nawet później, ze względu na to, że wiedzieliśmy, że czeka nas wczesna pobudka. Ja spałam bardzo dobrze, cisza utulała mnie do snu, a delikatny wiatr przywodził na myśl morska bryza (choć porównania wydaje się bardzo odległe). Mój chłopak spał kiepsko, dla niego było za gorąco, kiedy ja przykryłam się poszewka bo uznałam, że jednak wiatr jest zimny i zmarzłam.

Pobudka

Nie mieliśmy bardzo wcześnie pobudki, była godzina 6:30,nie mogę jednak zapewnić czy nie próbował nas obudzić chwilę wcześniej, zwyczajnie nie słyszeliśmy. Nasz przewodnik zdecydowanie nie naruszał naszej prywatności, dopiero jak zobaczył, że jesteśmy na nogach wszedł do obozowiska.

Zebraliśmy swoje rzeczy i udaliśmy się w kierunku, w którym wskazał nam gospodarz aby podziwiać wschód słońca. On w tym czasie uprzątnął cały środek obozowiska, oznacza to, że łoże, na którym spaliśmy, stół, siedzisko wszystko zostało zamknięte w namiocie zamykanym na klucz.

Wschód słońca na pustyni

Wschód słońca kiedy jesteś na pustyni jest kolejnym interesującym doświadczeniem, które możesz tu przeżyć. Nie wiem czemu większość z nas zadawala się zachodem kiedy według mnie znacznie większe wrażenie robi wschód słońca. Pamiętaj jednak, że to trwa kilka minut, nie jest tak spektakularne jak nad morzem według mnie, ale również robi wrażenie.

Noc na pustyni

Powrót do miasta

Około godziny 07:00 byliśmy zwarcie i gotowi, podążaliśmy za naszym przewodnikiem w poszukiwaniu pozostawionych wieczór wcześniej wielbłądów. Czekały na nas, rzekłabym że lekko naburmuszone, że aż tyle. Zanim wyruszyliśmy berber nakarmił oba wielbłądy. To też było interesujące zobaczyć, jak się o nie dba.
Kolejności wsiadania była taka sama najpierw mój chłopak, następnie ja i ruszyliśmy w stronę miasta, z powrotem do cywilizacji. Tym razem podróż wydała nam się krótsza. Możliwe, że za sprawą tego, że poruszaliśmy się już utartych szlakiem. W mieście byliśmy około 8:30. uprzejmie podziękowaliśmy i zostawiliśmy 5 euro dodatkowe, które według nas z całą pewnością należały się naszemu gospodarzowi za całokształt pracy, która wykonał.

Mieliśmy jednak wrażenie, że spodziewał się tego, możliwe, że większość turystów zostawia jakieś napiwki, chociaż nie wiem czy mogę tego określenia użyć w tym kontekście. Wskazał nam drogę do miejsca naszego zamieszkania, on poszedł w prawo a my w lewo i dotarliśmy do naszej przystani.

Podsumowanie

Zastanawiam się jak właściwie najtrafniej wyrazić swoją opinię. Bez wątpienia dla mnie to było niesamowite przeżycie, poczynając od samej przejażdżki na wielbłądach, przez możliwość zjeżdżania na desce do snowboardu na środku pustyni. Nie mogę nie wspomnieć o przepyszne kolacji, właściwie to uczcie jaka została nam zaserwowana, bo wciąż jestem pod wielkim wrażeniem. Oboje doszliśmy do wniosku, że właściwie to nie przejażdżka na wielbłądach, ale noc na pustyni była najlepsza.

Takie przeżycie myślę, że można mieć raz, dwa razy w życiu. Czy warto? Zdecydowanie tak. Patrząc z perspektywy kilku dni, które minęły od naszej wycieczki stwierdzam, że pokazało mi to jak mało jeszcze widziałam. Ekscytuję się pięknymi budowlami, monumentalnymi, które stoją od wieków w danym mieście. Zapominam o tym jak piękna jest natura, jak dzika i wciąż nie odkryta i ile ma nam do zaoferowania. Na mnie wywarła wrażenie cisza, to są chwile, w którym nie słyszysz nic. Później pojawia się wiatr, który sprawia, że budzisz się z tego letargu. W pewnym sensie nie dziwi mnie fakt, że nasz przewodnik mówił sam do siebie. Dla mnie to było emocjonujące doświadczenie, nie mam możliwości mieć tego na co dzień.

 Z drugiej strony gdyby mnie ktoś wyrwał z mojego obecnego środowiska i kazał spędzić samotnie tydzień na pustyni, nie jestem w stanie stwierdzić czy dałabym radę. Ta cisza, która dla mnie wydaje się być magiczna i nieosiągalna, z drugiej strony jest złowroga i przerażająca. Tylko ty i nikt więcej dokoła, przez tydzień to mogłoby być nie lada wyzwanie, któremu nie wiem czy umiałabym sprostać.

Noc na pustyni dała mi pewną lekcje, oczywiście znaną każdemu, nie ma potrzeby się spieszyć, lepiej zatrzymać się na chwilę i podziwiać co jest wokół. Niestety miałam też smutną refleksje, że jako ludzie wszystko niszczymy, z jednej strony podziwiamy, dążymy do tego być bliżej natury, a później stopniowo ją niszczymy. Wiem, że to nieosiągalne mieć śmietnik na pustyni, ale nie rozumiem czemu ludzie nie mogą zabrać ze sobą swoich śmiech. Nawet ich nie dźwigają, bo przecież jesteśmy na wielbłądach. Niestety taka jest rzeczywistość.

Czy pustynia jest dla każdego?

Dwie sprawy o których jeszcze nie wspomniałam, mam jednak świadomość, że jak czytasz to się zastanawiasz nam tym. Mianowicie a co jeśli musisz iść za potrzebą? Rzekłabym w ten sposób, masz tyle miejsca ile sobie zażyczysz. Staraj się jednak nie używać za dużej ilości papieru i lekko zakop. Lepiej oddalić się kawałek od obozu, w żadnym wypadku nie rób tego w środku, nawet nie byłoby gdzie.

Druga kwestia, o której uważam, że konieczne muszę napisać to pustynne stworzenia. Uważam, że to doświadczenie jest dla każdego, ale jeśli jesteś osobą, która nie bardzo przepada za owadami i insektami doradzałabym się zastanowić. My jak poprawialiśmy światło i ujrzeliśmy zbliżające się z różnych kierunków niezidentyfikowane owady, to ja automatycznie weszłam cała na siedlisko. Z resztą mój ukochany, który raczej nie boi się takich rzeczy, również się wzdrygnął. Chodzi o to, że nigdzie nie spotkałam się z żadnym ostrzeżeniem na ten temat czytając relacje z podróży na pustynie.

Nasz przewodnik widząc naszą konsternacje a może i lekkie przerażenie w moich oczach uspokoił nas, że to tylko skarabeusze. My widzieliśmy trzy różne rodzaje owadów, z czego dwóch nigdy na oczy nie widziałam, do najmniejszych nie należały. Łatwiej było ich nie widzieć, jeśli mam być szczera. Kiedy już wiedzieliśmy, że tam są to co jakiś czas sprawdzaliśmy czy za bardzo się do nas nie zbliżyły. Przypominam, że nasze łóżko tam było, w głowie miałam już historie wyklarowaną jak to się budzę i widzę olbrzymiego skarabeusza na mnie.

Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, tylko moja imaginacja jest zbyt wybujałą. Fakt przed snem sprawdziliśmy, czy w łóżku nie mamy nieproszonego gościa, jednego skarabeusza skierowaliśmy pod dywan, niech sobie żyje byle z dala od nas. To chyba jedyna rzecz, która sprawiła, że byłam zaniepokojona, bo jak wspomniałam takich jeszcze nie widziałam.

To zagadnienie tyczy się pierwszego, bo jeśli one cię przerażają to toaletę radziłabym załatwić kiedy nie jest jeszcze bardzo ciemno albo nad ranem, bo wtedy już ich nie zobaczysz.

Jeśli chodzi o ubrania, czapka się przydała, ale jakbyśmy jej nie mieli też dalibyśmy radę, bo cała wycieczka zaczyna się kiedy słońce zachodzi a kończy około 9 rano kiedy jeszcze nie jest tak gorąco. Nam nie był potrzebny żaden szal. Nie mniej jednak sugerowałbym mieć go ze sobą. Chodzi o to, że jak mocniej dmuchnie wiatr, to masz piasek wszędzie, przede wszystkim nic nie widzisz.
Na zakończenie powiem, że jestem zadowolona, chyba nawet mogę określić swój stan emocjonalny jako szczęśliwa, że udało mi się być tutaj i doświadczyć tego wszystkiego.

Koszt

Nie umiem powiedzieć jaka była realna cena samej wycieczki na pustynię, bo u nas jednak w koszt wchodził przejazd i zameldowanie. Wiem, że 95 euro tonie jest mała kwota, stwierdzałabym, że duża. Uważam jednak, że w pełni została wydana. W Fezie nie mieliśmy za dużo możliwości wyboru ofert, teraz kiedy byliśmy w Marakeszu na każdym kroku mogliśmy porównywać oferty, przebierać w nich i starać się wynegocjować korzystna dla nas ofertę. Nam jednak zależało na czasie aby to zrobić bezpośrednio z Fez bez konieczności powrotu tam.

Możesz rozważyć dojechanie z Fez, Marakeszu albo innej miejscowości na własną rękę, czyli skorzystać z autobusów supra tour, albo z mini busów tourisme. Cena będzie oscylowała między 20 a 25 euro w jedną stronę. Następnie możesz sam zarezerwować sobie hostel i już na miejscu znaleźć możliwość odbycia wycieczki na Saharę. Czy wyjdzie taniej? Trudno mi stwierdzić, licząc 25 euro z i do Marakeszu na przykład już masz kwotę 50 euro, musisz wziąć nocleg na minimum jedną noc w hostelu. Mam jednak wrażenie, że busy są tak zgrane, że chcąc nie chcąc musisz mieć dwie noce. Niech będzie, że uda Ci się to zrobić bardzo tanio za 10 euro za noc masz już 70 euro, teraz jeszcze koszt spędzenia nocy na pustyni i wycieczka wielbłądami. To nie jest tanie przedsięwzięcie. Można zrobić taniej, można drożej, to był mój pierwszy raz, pewnie dałoby się oszczędzić gdybyśmy ruszyli z Marakeszu.

Uważam i muszę to kolejny raz zaakcentować, że koszt jaki my ponieśliśmy był wprost proporcjonalny do tego co otrzymaliśmy o ile nawet nie dostaliśmy więcej. W kolejnym wpisie opiszę miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, jeśli będziesz rozważał samodzielne przygotowanie takiej wycieczki to polecam sprawdzić ich ofertę na booking.

To tyle jeśli chodzi o moje wrażenia z jednej z wycieczek, które musisz odbyć będąc w Maroku. Uważam, że nie ma się nad czym zastanawiać, negocjuj ceny, walcz o jak najmniejsze, ale nawet jeśli masz wydać odrobinę więcej to warto. Tego nie masz na co dzień a taka okazja może się więcej nie powtórzyć.

Informacje dodatkowe

  • Kto to jest właściwie Berber?

To mieszkaniec Berberii ,czyli terenów w północnej części Afryki oraz Sahary, jest pochodzenia chamito-semickiego. Berberzy znają arabski, ale ich rodzimym językiem jest berberyjski. Ciekawa jest etymologia słowa Berber, bo z tego co udało mi się ustalić to po łacinie jest to barbarus, co oznacza barbarzyńcę. Przy czym ludność arabska nie zdawała sobie sprawy z pejoratywnego wydźwięku tego, oni bardziej rozumieli to jako ludzie wolni. Tyle jeśli chodzi o różne sposoby interpretacji. W zależności od tego, z której są części ich wygląd może się różnić i będą tworzyć mniejsze etniczne grupy, którym przyporządkowano nazwy o tym jednak nie będę się zagłębiać.

Można się zastanowić co odróżnia Berberów od Arabów, jak wspomniałam mówią innym językiem. Chociaż rzekłabym, że tutaj jest jak ze ślązakami. Istnieje język, ale i tak muszą uczyć się arabskiego i tym posługiwać się na co dzień. Mają swoją flagę, która znacznie różni się od flagi marokańskiej. Różnią się obyczajami, w kulturze berberskiej kobieta odgrywa większą rolę, ma prawo do wyrażenia swojej opinii i mężczyzna pyta ją o zdanie przy ważnych sprawach.

Niestety z tego co mi wiadomo dąży się do asymilacji kulturowej i wynaradawienia stąd moje stwierdzenie, że ciężko mówić już o prawdziwych Berberach. Przy czym jak przyjedziesz do Maroko zobaczysz, że większość z nich będzie Ci mówić, że oni są Berberami, a jest och obecnie na terenie Państwa Marokańskiego mniej niż 25%.

Jeżeli chodzi o konkretne tereny, w których byłam to tutaj mamy Tuaregów, zajmują się oni przede wszystkim wypasem zwierząt. To co jest dla nich znamienne to ich niebieskie stroje. Uwierz mi, ich ubiór pięknie kontrastuje się z kolorem piasku na pustyni, naprawdę byłam urzeczona tym.

Noc na pustyni

Merzouga

To nie jest tak, że to jedyna miejscowość, do której możesz przyjechać i tutaj odbyć swoją wycieczkę na pustynię, ale wydaje mi się, że jest najczęściej odwiedzana. Znajduje się około 50 kilometrów od Algierii. Jak wspomniałam to miejsce jest znane przede wszystkim dlatego, że przyjeżdżają tu turyści, którzy tak jak My chcieliby udać się wycieczkę po pustyni. Większość mieszkańców tego miasteczka to właśnie ludność berberska więc i przewodnicy będą Berberami.

My byliśmy w wiosce obok, która nazywa się Hassilabied

Oprócz tego, że to miejsce stało się popularne ze względu na pustynne eskapady, to z tego co powiedział nam właściciel domostwa, w którym nocowaliśmy to miejsce idealne dla osób, które pasjonują się ptactwem. Mniej więcej w okresie wiosennym tworzą się tutaj jezioro, które oczywiście jest tylko tymczasowe, aczkolwiek ich istnienie sprawia, że przylatują tutaj flamingi, ale też inne gatunki ptaków, które powiedzmy mają wtedy przerwę w czasie swojej wędrówki migracyjnej do innych krajów. Zbiornik ten jest bardziej przy Merzoudze.

To co nas zastanawiało to wystające z ziemi kamienne tunele, ale mieliśmy dobrą intuicję, że przypomina to studnie, którą w rzeczywistości jest. W Hassilabied, Merzoudze bowiem znajduje się największy marokański zbiornik wody podziemnej w całym Maroko.

Nie ma tutaj za wiele atrakcji turystycznych, bo to Sahara jest powodem przyjazdu, domostwa jak wspomniałam są z piasku, doliczyłam się dwóch może trzech sklepów. A większość domostw oferuje również noclegi. Miasteczko zostało odbudowane 12 lat temu, kiedy to powódź zniszczyła praktycznie wszystko. Oczywiście takie sytuacje nie zdarzają się tu często, ale jednak z racji budulca jaki jest używany nie było opcji, że skończy się to inaczej.

Erg Chebbi

Możesz też spotkać się ze spolszczoną wersją, która brzmi Ir kasz-Szabbi. Dotarłam do różnych informacji jedne mówią, że pustynia ciągnie się na długości 50 kilometrów inne źródła mówią o 28 kilometrach. Mniej więcej szerokość jest podobna bo mówi się o 5 do 7 kilometrów. Jakbym miała określić to miejsce to bym powiedziała, że Erg Chebbi wygląda dokładnie tak jak sobie człowiek wyobraża pustynie. Ogrom piaskowym wydm, które tworzą piękne krajobrazy. Wydmy mają różne wysokości, niekiedy mogą sięgać ponad 150 kilometrów, bo właśnie Erg Chebii to nie jest pustynia tylko wydma. Pustynia marokańska rozciąga się na obszarze południowo-wschodnim kraju, ale pustynia ta jest w większości kamienista. To jakoś tak stereotypowo zwykliśmy myśleć, że pustynia to piasek. Jak jednak napisałam Erg Chebbi ale też Erg Chigaga to przykład piaszczystych wydm jakie można tutaj spotkać.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!