Masz jakieś przykre wspomnienie? Kawałek mnie, a dodatkiem Budapeszt.
Lekarstwo na zło świata.
Miałam świętować podwójne urodziny w Brnie ze znajomymi, miałam...Siedziałam na łóżku, nudziłam się, umierałam. Każdy zapach, każdy ruch wywoływał mdłości. Rzygać mi się chciało (nie, nie jestem w ciąży). Nie byłabym sobą, gdybym nie oznajmiła tego całemu światu. Odpaliłam fejsa i zaczęłam pisać do najbliższych mi osób. Wiecie, coś w stylu „Siema, rzygać mi się chce. A co u Ciebie?”. Ludzie reagowali różnie. Mo zwyciężyła – „To dawaj do Budapesztu, na techno pójdziemy”. Pamiętajcie, jeśli macie problemy żołądkowe, najlepszych rozwiązaniem jest jechać do Bp i iść na techno, takiego zdania jest Monika. No cóż, niewiele myśląc zamieniłam rezerwacje z poniedziałku na piątek, spakowałam się i pojechałam.
Podróż minęła bez większych przeszkód, o dziwo. Dotarłam do mieszkania, a tam już czekał na mnie Ziomek. Z torby wyjęłam najdroższego szampana świata i zaczęłam żyć.
Co to za miejsce, ja dobrze nie pamiętam...
Jasne było, że w domu siedzieć nie będziemy. Klub wybrał się szybko. Miało być blisko, tanio i techno. Padło na Corvin (adres → Blaha Lujza tér 1-2 ). Nigdy tam nie byłam, ale trochę słyszałam, głównie dobrze. Wyszłyśmy coś po dwunastej, kupiłyśmy piwo i ustawiłyśmy się w długiiiieeejjj kolejce. Ktoś coś zagadywał, ale my czasu nie miałyśmy. No ej, nie widziałyśmy się dwa tygodnie, tyle spraw trzeba było obgadać.
Dotarłyśmy do kasy, pan ochroniarz dokładnie przeszukał torebki dziewczyn przed nami, a na nas machnął ręką. Kobieta wystukała na kasie 1500 forintów – ok. 20 złotych i kazała iść dalej. Nie wiem, nie wiem kto robi imprezy w takich miejscach. Tysiące schodów, miliony nawet. Na górę dotarłyśmy nieco rozgrzane, aleeee na parkiecie pustki. No cóż, i tak nie planowałyśmy od razu tuptać. Kierunek bar, piwo.
Zawsze opisuję kluby, teraz nie będzie inaczej. Corvin składa się z dwóch scen i tarasu na dachu. Świetny klimat, klub jak najbardziej w moim stylu, aż mam ochotę wstawić serduszko, którego nie ma w tym edytorze tekstu. Kible znowu w miarę czyste i widzicie, tu jestem zaskoczona. Na ulicach Budapesztu panuje syf i malaria, ale ludzie potrafią się normalnie załatwiać. Muzyka? Gorzej. Didżeje w ogólnie nie łapali kontaktu z publiką. Rozumiem, że oni mają zajmować się dźwiękiem, ale gdy widzę typa, który stoi prawie nieruchomo i w zwolnionym tempie przekręca guziczki, to płaczę i jest mi mega przykro. Dodatkowo ziomek grał dość smętnie. Eh, życie... Później się polepszyło, zdecydowanie.
Nie ma nic, czego dusza pragnie
Szukajcie, a znajdziecie. Tak się mówi, ale niekoniecznie to działa. Szukałam i nie znalazłam, pierwszy raz w życiu. Szok był gruby. Po pierwsze to Budapeszt i zawsze poszukiwania były owocne, po drugie Corvin jest klubem konkretnie techno, więc jak? Aaaa, wy nie wiecie o czym ja piszę. No cóż, domyślcie się.
Dobra, aż takiej tragedii nie było. Gdzieś tam na tarasie znaleźli się odpowiedni ludzie. Siedziałyśmy, gadałyśmy, ogólnie fan i relaks. Rozdzieliłyśmy się na jakąś chwilę. Poszłam na dół, ona została. Gdy wróciłam, nie była już tym samym człowiekiem...
Twoja koleżanka ucieka...
Ile razy mieliście taką sytuację, że jesteście sobie na imprezie i nagle orientujecie się, że ziomeczek wam znikł, że przyjaciółka się ulotniła? Zapewne wiele. Mi to się nie zdarzyło. Zawsze staram się trzymać zasady – przyszłyśmy razem, razem wychodzimy. I wiecie co? Wkurzyłabym się strasznie, gdyby Mo znikła. Rozumiem, że można być w niestanie, chcieć wracać do domu, czy po prostu iść gdzieś z kimś innym, ale... Jesteś moim znajomym? Troszcz się o mnie, jak ja troszczę się o ciebie.
Hej, czterdzieści dwie minuty temu skończyłam dwadzieścia dwa lata
Mały przerywnik od tego, co się działo, właśnie są moje urodziny. Tak, w tym momencie się starzeję.
Mam dwadzieścia dwa lata, ale chyba jestem starsza. Rozumiecie? Mentalny starzec ze mnie. Pamiętam, jak chwilę temu obchodziłam osiemnastkę. Nigdy nie chciałam być dorosła. Dzieci mówiły, że będzie tak fajnie, jak skończą szesnaście, siedemnaście, czy ileś tam lat. Ja zawsze miałam tą świadomość, że lepiej nigdy nie będzie, że z roku na rok życie będzie coraz trudniejsze. Mądre było ze mnie dziecko. Nie planowałam pisać tego, co zaraz napiszę. Notka miała być krótka, ale skorzystam z okazji, że dziś się starzeję.
Najgorsze wspomnienie
Każdy z nas coś tam w życiu przeżył, wiadomo, banał. Każdy ma jakieś mocne wspomnienie z dzieciństwa w głowie, obraz, który zostanie do końca życia. Dla innych nic nie znaczy, a wam czasami spędza sen z powiek.
Mam coś takiego, że boję się o pamięć. Rozumiecie? Z roku na rok pamiętamy coraz mniej. Wiem, że jeszcze jakieś dwa lata temu mogłam mówić o swoich obozach sportowych, o tym co robiłam w szkole, dziś niewiele już pamiętam. Prawdopodobnie to przez to jaki tryb życia prowadzę, moja pamięć się uszkadza. Coraz mnie pamiętam. Czasami kładę się do łóżka i ogarnia mnie lęk, że zapomnę twarze osób, których już nie ma, a wiele dla mnie znaczyły. Martwię się, że nie opowiem swoim dzieciom, jakie miałam dzieciństwo. Nie wiem, czemu te złe wspomnienia nie odchodzą tak szybko, jak te dobre.
Miałam może maksymalnie dwanaście lat. Pamiętam, że mieszkałam jeszcze w malutkiej wsi koło Malborka. Słońce świeciło, piękna pogoda chwilę przed zakończeniem roku szkolnego. Miałam jechać do szkoły na jedenastą. Poszłam do szopy w ogródku nalać mleka dla kotów. Otworzyłam furtkę i przeszłam kawałek, stanęłam, jak wryta. Łzy polały mi się z oczu. Pierwszy raz w życiu szczerze płakałam. Ryczałam milion razy wcześniej, ale nigdy nie czułam takiego bólu. Zaśmiejcie się pewnie. Zobaczyłam martwego kota, mojego kota, jednego z przygarniętych dzikusów. I widzicie, nie chodzi o to, że wspomnienie jest mocne, bo leżał tam trup, nieee... Chodzi o to, że wtedy był pierwszy raz, gdy poczułam coś mocniej. Później, gdy czułam coś znowu pierwszy raz, wiedziałam, że będę pamiętać to końca życia.
Byłam już trochę starsza, pojechałam z rodziną do kostnicy. Zmarł mi dziadek, mężczyzna, który włożył wiele trudu w moje wychowanie. Nie czułam nic. Wszyscy płakali, smucili się, a ja byłam zamrożona. Karmiłam go, gdy już ledwo kontaktował, siedziałam przy żywym trupie. Wiedziała, że za chwilę umrze. Życzyłam mu tego, wiedziałam,że śmierć będzie najlepsza.
Otworzyli szufladę i wyciągnęli zwłoki. Nie wiem po co. Po co jedzie się do kostnicy oglądać martwego dziadka, ojca, czy teście? Jaki w tym jest sens?
Miał małą twarz, zapadniętą i w ogólnie niepodobną do tej, którą nosił za życia. Dla mnie zawsze był silnym mężczyzną. Przecież to mój dziadek, to on trzymał mnie godzinami na rękach, to on krzyczał na tatę, to on rozkazywał w całym domu. Zamarłam, nogi mi zmiękły. Pokazali mi obcego człowieka. Kim był ten blady mężczyzna? Patrzałam na niego i wtedy pierwszy raz pomyślałam o śmierci. Nie chcę, rozumiecie? Nigdy nie chcę być tak słaba, jak ten mężczyzna, którego tamci ludzie uważali za mojego dziadka. Poleciały mi łzy. Drugi raz w życiu płakałam naprawdę. Nie było mi smutno, że odszedł bliski człowiek. Płakałam, bo nie widziałam w nim nic, co byłoby nim. Nawet nie wiem, jak opisać to wspomnienie, ten obraz. To trzeba przeżyć, zobaczyć, poczuć...
Najlepsze wspomnienie
Ile można pisać o tych wstrętnych sprawach, co? Przecież są moje urodziny, a ja mam jeszcze w głowie kilka dobrych obrazów. Wstawię je tutaj, podzielę się, bo za miesiąc, czy rok mogę już nic nie pamiętać. Myślicie, że to nie jest miejsce na takie rzeczy? Też mi się tak zdaje. Ta notka jest zbyt szczera, nie powinnam tutaj pisać o tym, co wyżej napisałam, ale piszę...
Po głowie chodzi mi pierwszy orgazm, bo to jedno z najsilniejszych i najprzyjemniejszych wspomnień, ale się nie przemogę. To chyba zbyt krępujące, zbyt osobiste. Nie wstydzę się złych wspomnień, a rumienię na myśl, że ktoś mógłby czytać o tym, jak przez chwilę było mi dobrze... Dziwne, ale chyba bardzo ludzkie.
Pamiętacie, gdy pierwszy raz poczuliście się bezpiecznie? Może źle formułuję pytanie, bo przecież większość osób całe swoje dzieciństwo uzna za bezpieczne i miłe. Ja wiem, że nigdy nie czułam się tak chroniona, jak wtedy gdy człowiek, o którym pisałam kilka akapitów wyżej opowiadał mi bajkę.
Siedzieliśmy na beżowej wersalce. Nie wiem, ile miałam lat, ale musiałam być bardzo malutka. Przytulał mnie jedną ręką, bajka miał mnie uśpić. Pamiętam zapach alkoholu pomieszany z papierosami. Specyficzną mieszankę, taki zapach skóry, który czuję jeszcze dziś na myśl o tamtym człowieku. Opowiadanie zaczynało się spokojnie. Był myśliwy i wilk. Później robiło się straszniej. Mężczyzna obdzierał zwierzę ze skóry, oj wiele było tej skóry. Mógł ją układać jedną na drugiej, a wchodząc na nią, dosięgał konarów drzew... I tu wspomnienie się kończy. Straszna bajka, co? Dziadek opowiada wnuczce krwawe sceny na dobranoc. Pewnie pomyślcie, że to okrutne, czy coś. Nigdy w życiu nie słyszałam lepszej bajki, nigdy nie czułam się tak bezpiecznie, jak wtedy gdy wtulałam się w papierosowo-alkoholowe ramiona tak mocno przeze mnie kochanego człowieka. Milion razy prosiłam, żeby mówił mi przed snem o wilku.
Wtedy nie mogłam być świadoma tego, że czuję się bezpiecznie. Dopiero po wielu latach przypominając sobie tamtą scenę, mogę stwierdzić, że nikt nie dał mi takiego poczucia bezpieczeństwa i spokoju, jak on, jak mężczyzna, który kilkanaście lat później umierał obok mnie.
Wstydziliście się kiedyś? Na pewno. Będąc jeszcze w podstawówce bardzo dużo grałam w piłkę nożną. Wszystkie wakacje od drugiej, a może trzeciej klasy spędzałam na obozach sportowych. Niewiele już z nich pamiętam, ale jedna scena ciągle wywołuje u mnie śmiech.
Siedziałam na pomoście w Człuchowie. Miałam za sobą jeden z bardziej męczących meczów. Rozmawiałam z trenerem. Nagle popatrzałam w dół i zauważyłam, że widać mi kawałek sutka. Haha, piszę to i się śmieję. Boże, jak ja wtedy to przeżyłam. Tak mi było wstyd, że jakiś mężczyzna widział moją pierś, a raczej jej połowę. Zauważyłam to i szybko podniosłam się z pomostu, uciekłam gdzieś na plażę. Trener udawał, że nic nie zauważył, że nie widzi mojego skrępowania, gdy spojrzałam mu w oczy. Wtedy, w tamten piękny dzień pierwszy raz poczułam wstyd, to damsko-męskie zażenowanie.
Czy powinnam to umieszczać w dobrym wspomnieniach? Oczywiście, teraz wiem, że są rzeczy, których naprawdę mogę się wstydzić. Wtedy... przeżywałam pierwsze niewinne zawstydzenie.
Sto lat, Kasia
Nie lubię życzeń, nienawidzę przytulania i całowania. Mam taką barierę, której nie mogę przejść. Dotykać mnie może mężczyzna, mój mężczyzna. Nieważne, czy chwilowy, czy nie, tylko męskie dłonie. Tylko osoby, z którymi chcę być blisko pod względem seksualnym. Przytulanie i całowanie na powitanie nie jest dla mnie. Obściskiwanie się przy składaniu życzeń również nie. Czasami się przełamuję. Gdy jestem nietrzeźwa, jakoś łatwiej mogę to przełknąć. A więc, moi drodzy, nie przyklejajcie się do mnie. Zwykłe podanie dłoni wystarczy.
Wiem, że to wy powinniście składać mi życzenia, ale ja mam taki kaprys, że sama sobie je złożę. Kasiu, życzę ci tego, żeby wszyscy bliscy ci ludzie umarli później niż ty. Tylko tyle naprawdę chcę.
Wracamy do imprezy
Teraz tak się zastanawiam, czy powinnam łączyć poważne tematy z tak błahymi, jak przedwczorajszy melanż. Hym... pewnie, że powinnam, przecież to mój blog, to ja tu jestem panią.
Po imprezie poszłyśmy na after. Przez jakieś dwie godziny tańczyłam przed telewizorem, czasami robiąc przerwę na leżenia przy stole – dywan był bardzo miękki. Monika okazała się bardziej uspołeczniona. Ciągle zadawała te same pytanie jednemu kolesiowi. Miał dość po jakiejś godzinie. Po drugiej stwierdziłyśmy, że chyba nam jest nudno i idziemy.
Wyszłyśmy z mieszkania. Nie miałyśmy pojęcia, gdzie jesteśmy. Szłyśmy w nieznaną stronę. Jakiś koleś się znalazł. Miał nam wskazać drogę powrotną, ale stanęło na tym, że poszedł się z nami szlajać się po Budapeszcie. Spójrzcie...
Nie mam pojęcia, jak miał na imię i czemu z nami łaził, ale cieszę się bardzo, bo napstrykał miliony fotek.
Siedziałyśmy wszędzie, na chodniku, na moście, na ławeczce przy Dunaju. Obeszłyśmy połowę Bp. Znalazłyśmy śpiącego kolesia na klatce, ukradłyśmy gazetki. Monika mocno się upierała, żeby zabrać je do domu. Nic jednak z tego nie wyszło, gdzieś się zgubiły. Fotograf miał nas dość i się zmył. Było coś około ósmej rano. Co to dla nas, nie? Kupiłyśmy kilka piwek w monopolu i skierowałyśmy się na Deak. Nie ma lepszego miejsca na poranne picie. Basen, słońce i ludzie idący do pracy, czy tam kościoła oraz my, niedobite laski z Polski.
Siedziałyśmy tak do godziny trzynastej, a może nawet czternastej. Gadałyśmy i gadałyśmy... podjęłyśmy poważną decyzję. Od października mieszkamy razem. Nie wiem, jak to przeżyjemy. Dwa diabły w jednym mieszkaniu. Kłótnie będą codziennie, fochy co najmniej raz na kilka godzin, ale chyba już to przeżywałyśmy. Jakoś poszło. Czemu mamy mieszkać z obcymi osobami... po co ubierać spodenki do spania? Przecież możemy dzielić jedno mieszkanie i chodzić na majtkach po chacie bez skrępowania. I tak większość czasu spędzałyśmy razem w Polsce. Samochodem na uczelnie razem, na zajęciach razem, po zajęciach razem, w weekendy razem. A teraz mieszkanie razem. Chyba ogromna próba nas czeka. Mamy siebie za najbliższe osoby...
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)