Kraków na chwilę.
Aktualne wyjazdy.
Dwie poprzednie notki były o wyjazdach za granicę, o wyjazdach z przeszłości. Może czas najwyższy napisać o aktualnych wydarzeniach? Już nie mieszkam w Budapeszcie, już jestem w Polsce, ale ani trochę nie mam zamiaru się zatrzymać. Chcę jeździć jeszcze częściej, jeszcze więcej! Dlatego ten weekend też spędziłam w innym miejscu niż moje mieszkanie we Wrocławiu.
Pojechałam do Krakowa. Trzy godziny pociągiem w jedną stronę, to tyle co nic. Dodatkowo cena biletu to zawrotne 22 złote, czyli koszt, jak na podróż - żaden. Zamiast spędzać kolejny weekend oglądając seriale i jedząc śmieciowe jedzenie, spakowałam się do plecaka i pojechałam trochę pochodzić po pięknym krakowskim rynku. Nie było mnie tam jakiś miesiąc. O poprzednim wyjeździe na pewno też napiszę, bo był trochę inny niż ten teraz.
Zwiedzanie dawnej stolicy Polski
Na szczęście jeszcze mogę pozwolić sobie na wolne piątki (niestety nie na długo, za jakiś czas - mam nadzieję - piątki będę spędzać w redakcji jakiejś gazety). Wstałam o 6, by o 8 być już w pociągu. Nasze polskie koleje najwyraźniej się poprawiły, bo pociąg nie przypominał ani trochę tych, którymi jeździłam kiedyś. No chyba, że przedziały z wygodnymi siedzeniami dla 6 osób, lustra, kontakty do podładowania telefonu/laptopa, klimatyzacja, to wyjątek dla trasy Poznań - Kraków. W każdym razie, jechało mi się wygodnie, ok. 11 byłam na miejscu, skąd odebrała mnie Kaśka (tak, ta od bloga). Pojechałyśmy do niej, zostawić moje rzeczy, trochę się ogarnąć. Niedługo później byłyśmy już przy Muzeum Narodowym w Krakowie.
Ostatni raz byłam tam jakieś 7 lat temu, gdy jeszcze uczyłam się w Liceum Plastycznym w Łomży. Pamiętałam większość obrazów z kolekcji, ale i tak z przyjemnością przeszłam się po wystawie stałej. Dla odmiany zatrzymałam się przy obrazach Witkacego - na czwartkowych zajęciach z Literatury XX wieku, na mojej uczelni, omawialiśmy jego Pożegnanie jesieni. Wspominałam Wam, że kocham sztukę i literaturę? To moje dwa zainteresowania - jestem nudziarą. W każdym razie, świetnie gdy oba te zainteresowania się łączą. Witkacy jest tego przykładem. Wystawa czasowa w muzeum dotyczyła Malarstwa Węgierskiego, a dokładnie jego złotego wieku. Wszystkie znaki na niebie (np. to że tuż obok mojego mieszkania we Wrocławiu postawiono, w ramach świątecznego jarmarku, budkę z langoszami) mówią mi, że powinnam wrócić do Budapesztu! I uwierzcie - jeśli będę mogła kiedykolwiek to zrobić, jadę! Kocham Węgry, Węgrów i stolicę Węgier. Czuję, że jest to moje miejsce na ziemi. No ale jeszcze nie mogę, jeszcze zostaję w Polsce, a dokładnie na Dolnośląsku.Wracając do tematu Krakowa - łezka w oku mi się zakręciła, gdy przeczytałam nazwę: Złote wiek Malarstwa Węgierskiego i musiałam uciekać z muzeum, żeby powstrzymać chęć wyjazdu z kraju.
Smutki trzeba nie przepić, a zajeść, to jedno z moich mott. Dlatego, gdy tylko poczułyśmy zapach jedzenia, weszłyśmy do pierwszego lepszego lokalu, by zjeść jednego z ohydniejszych kebabów, jakiego jadłam w życiu. Kebaby jem zazwyczaj wracając z imprez, ale co mi tam, po co jeść pierogi, skoro za 14 zł, można zjeść najohydniejsze jedzenie świata. Oczywiście tym razem, znów trafiłam na niesmaczne mięso, rozwodniony sos i nie do końca świeże warzywa. Nie pamiętam nazwy lokalu, nie podam jej wam, ale jeśli będziecie w okolicach rynku chcieli zjeść kebsa, nie wchodźcie do lokalu, w którym ściany zdobią greckie meandry, imitacje mozaik z greckimi wojownikami. Chyba ze chcecie stracić trochę pieniędzy.
Średnio zajadłam smuteczki, więc pobiegłyśmy do Sukiennic, by zobaczyć „Szał uniesień” Podkowińskiego. Uwielbiam to, że studenci często nie płacą za wejścia do muzeów, albo płacą złotówkę. Symboliczna opłata. Już niedługo, będę musiała zawsze płacić za wstępy, dlatego korzystam póki mogę. Nigdy wcześniej nie wchodziłam do tego oddziały Muzeum Narodowego w Krakowie. Cieszę się, że w końcu miałam okazję i czas na to. Kolekcja jest imponująca. Jak zwykle miałam tę samą refleksję, co zawsze, gdy widzę obrazy takiej wielkości: Mi nie chce rysować się na formacie A4, malarze dawnych lat, bez takich możliwości jak my, malowali wielkie monumentalne obrazy. Muszę popracować nad swoim lenistwem, bo inaczej nigdy nie będę dobrze zarabiać jako ilustrator. Obejrzałyśmy zbiór, zachwyciłyśmy się kilkoma obrazami, zrobiłyśmy samowyzwalaczem forteczkę z widokiem na Kościół Mariacki i wyszłyśmy na rynek.
Po zwiedzaniu czas się bawić, albo wracać do domu
Pogoda była zachwycająca. Jak ja bym chciała by zawsze było tak ciepło w Polsce. Pospacerowałyśmy jeszcze trochę, pooglądałyśmy trochę Kraków i wróciłyśmy do domu. Miałyśmy w planach podreptać wieczorem do Prozaka 2.0. Każdy lokalny zna chyba doskonale te miejsce. Udałyśmy się tam, potańczyłyśmy itd. Nie będę opisywać na blogu imprezy, było fajnie.
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Rano obudziłam się chora. Mam problem ze zdrowiem, dosyć często tracę głos. I dopada mnie to w najmniej spodziewanym momencie, niezależnie od tego, czy się ciepło ubieram, czy idę na imprezę, czy siedzę w domu. W związku z tym, że nie mogłam wypowiedzieć żadnego słowa, wróciłam do domu wcześniej. Nie zdążyłam iść na Wawel i w inne miejsca. Wróciłam do cieplutkiego łóżeczka we Wrocławiu (swoją drogą niewygodnego, tęsknie za własnym w Gdańsku!). Powinnam zapewne być teraz pod kroplówką w szpitalu, ale wierzę, że tym razem obejdzie się bez tego. Antybiotyk i umieranie. No coż. Przynajmniej mam czas opisać kilka wyjazdów i wrzucić to na bloga. Dobra, czas też na oglądanie seriali - to czego miałam uniknąć (Polecam The Crown na Netfixie, jeśli kogoś interesuje życie monarchy Wielkiej Brytanii). Lokuję się właśnie w łóżku i lecę oglądać kolejny odcinek. Pisanie wymaga ode mnie dziś więcej wysiłku niż zazwyczaj, wolę oddać się mniej intelektualnemu zajęciu.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)