Jadę do Belgi. Część 1.

Opublikowane przez flag-pl Monika Sikorska — 7 lat temu

Blog: Jeżdżę sobie
Oznaczenia: Erasmusowe porady

Decyzja o wyjeździe 

Dlaczego każda podróż u mnie zaczyna się tak samo? Czemu nigdy jej nie zaplanuję? Prawda jest taka, że nawet lubię podejmować spontaniczne decyzje, no ale… czasami przydałoby się mieć odrobinę rozsądku i pierwiastek organizacji. Chyba przytrafi mi się to najszybciej w drugim życiu.

Tymczasem znów wszystko wyszło jak zwykle - spontanicznie. Siedziałam zdenerwowana w domu, nieważne dlaczego. Nie miałam nastroju, nie chciałam siedzieć w szarym Wrocławiu. No i zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Ana, która jest teraz na wymianie Erasmus w Leuven. Plotkowałyśmy, jak zwykle o wszystkim i o niczym. Ana odwiedziła mnie aż dwa razy, gdy mieszkałam w Budapeszcie. Piszę "aż" dwa razy, bo liczni znajomi, nie przyjechali ani razu, mimo że obiecywali mi swoją obecność u mnie. Rozumiem, nie każdy ma czas, jesteśmy dorośli, pracujemy, studiujemy, nie możemy jechać zawsze tam gdzie byśmy chcieli. Dlatego podkreśliłam te "aż". I właśnie dlatego "aż", ja też obiecałam Anę odwiedzić. Nie wiedziałam tylko kiedy. A że rozmawiałyśmy, gdy byłam zdenerwowana i chciałam uciec jak najdalej się da, spontanicznie zdecydowałam, że kupię bilety do Brukseli i pojadę, chociażby nie wiem co. Ana się zgodziła, a nawet ucieszyła.

Zabukowałam więc bilety i zaczęłam planować podróż. Trochę się przeliczyłam, ale o tym za chwilę. Miałam jechać tylko kilka dni później. Na szczęście wyjazd pokrywał się z świętem zmarłych, którego nie obchodze od lat - moja rodzina rozumie dlaczego. Nie uczestnicze w spacerach na cmentarz (nie mogę wchodzić w te miejsca, to taka mała trauma), do rodzinnego domu mam ponad 500 km, 11 godzin podróży pociągiem, więc czemu nie pojechać jeszcze dalej? Nikt nie był na mnie zły, nikt nie miał żalu. Zdecydowałam się pojechać do Belgii.

Zawsze chciałam zobaczyć Brugię, która od Leuven oddalona jest zaledwie o 133 kilometrów. Zdecydowałam się wiec na wyjazd do państwa, którego dla samej Brugii pewnie szybko bym nie odwiedziła. Dla czasu spędzonego z przyjaciółką mogłam ruszyć chociażby następnego dnia. Nie pozwoliły mi na to obowiązki, dlatego ruszyłam jakieś pięć dni później, gdy miałam już wolne dzięki świętom właśnie.

jade-belgi-czesc-1-283e4103de0f40b15379b

Droga do Leuven

Niestety, trochę się przeliczyłam. Chyba łatwiej byloby dojechać do moich rodziców, niż do Leuven. Nie sądziłam, że z Wrocławia jest tak niewiele połączeń lotniczych w tanich liniach, takich jak wizzair, czy ryanair. Musiałam kupić więc bilety z Warszawy. Z tego miasta w Polsce były najtańsze. Kosztowały 160 złotych w dwie strony. Niestety, nawet nie z lotniska Chopina, a z Modlina, oddalonego od Centrum Stolicy. Wiedziałam, że koszty wzrosną, ale słowo się rzekło, nie było odwrotu.

Koszty w sumie były dla mnie najmniejszym problemem. Gorzej było z organizacją wyjazdu, tak by zdążyć na zajęcia, dojechać do Warszawy i dolecieć do Brukseli. Kupiłam bilety na lot w piątek, rano, mniej więcej o 8 (nie pamiętam dokładnie). A później zorientowałam się, że nie mam żadnego pociągu z Wrocławia do Warszawy, który jedzie mniej niż 7 godzin. No i przyznaję - trochę bałam się jechać sama nocnym pociągiem… Kiedyś nie bałam się niczego, samotna podróż do Barcelony? Czemu nie? Chyba troche zmądrzałam, zrobiłam się bardziej rozsądna i unikam niebezpiecznych sytuacji. Samotna podróż, nocnym pociągiem, zwłascza gdy jest się młodą kobietą, nie jest najrosądniejszą rzeczą, jaka można zrobić. Chyba na prawde jestem już dorosła. Dlatego zdecydowałam się na nocleg w Warszawie.

Kiedys w stolicy miałam milion znajomych, u których mogłabym się zatrzymac, ale niesty wiekszosc z nich juz sie wyporwoadziło, urwał się nam kontakt, albo zwyczajnie nie jestem z nimi juz tak blisko, by narzucac im się swoją osobą. Przez to, ze do Warszawy mogłam ruszyc dopiero ok godziny 15, przyjechałabym dosyc późno i dosyć rano musialabym się zbierać, wiec na prawdę przyjechałabym zrobić sobie z czyjegoś mieszkania typowy hotel. Nie lubię, gdy moi znajomi traktują mnie jak bazę noclegową, dlatego sama nie chcę tak trakować moich bliskich. Jedna znajoma zasugerowała mi nawet, ze powinnam zaoszczędzić i przenocować na lotnisku. Doszłam do wniosku, że jednak moje zdrowie i komfort są ważniejsze niż kilkadziesiąt złotych w kieszeni. Wynajełam pokój w centrum za posrednictwem serwisu airbnb (kocham ten portal, sama nawet wynajmowałam swojego czasu pokój turystom, za bardzo niską cenę). Nie zapłacilam dużo, a miałam komfort spania w cieplutkim łóżku oraz wzięcia prysznica przed wylotem. Snu potrzebowałam jak niczego innego. Wyjazd do Belgii, którego nie planowałam zabrał mi zapasy czasu na prace. Musiałam przed nim dokończyć kilka projektów, nad ktorymi pracowałam. Oby zdążyć na czas ze zleceniami, spałam jakieś dwie godziny na dobę przez dwa, lub trzy dni. Na czwartkowe zajęcia przyszłam w połowie martwa. Prosto z nich biegłam do domu po walizkę. Z domu za to biegłam na dworzec autobusowy, gdzie polskimbusem (nie lubię tego środka transportu, ale to była najtańsza opcja - 15 zł), jechałam do Warszawy.

W stolicy byłam po godzinie 21. Zanim dotarłam do mieszkania w okolicach Placu Zbawiciela byłam już prawie martwa. Próbowałam spać w busie, jednak jest tam za mało miejsca… Przysypiałam i budziłam się co pięć minut. Na szczęście, gdy już dotarłam do mieszkania, zorientowałam się, że mogę spać więcej niż 5 godzin, jeśli tylko położę się natychmiast do łóżka. Zrezygnowałam z lampki wina na Placu Zbawiciela, ze znajomymi (tymi, których nie chciałam potraktować, jak noclegowni) i poszłam spać, by kilka godzin później zostać obudzona drastycznie dźwiękiem budzika. Zadzwonił o 4, czy 5, już nie pamiętam. Pragnęłam pozostać owinięta ciepłą kołdrą, jednak wizja poznawania nowego kraju, wyciągneła mnie z łóżka. Umyłam się, ubrałam i półprzytomna wyruszyłam pod Pałac Kultury, skąd odjeżdżał modlinbus, mój transport na mały port lotniczy w Modlinie. Modlinbus to kolejny dodatkowy koszt podróży, ktrórego nie przwidziałam decydując się na wyjazd. Kosztował mnie 33 złote.

Na lotnisku wypiłam kawę, kupiłam drogą kanapkę i nadal tylko w połowie żywa wsiadłam do samolotu by trzy godizny później wylądować w Brukseli Charleroi. Mogłoby się wydawać, że to koniec mojej drogi - nic bardziej mylnego. Dojazd do mojej przyjaciółki, miał wiele przesiadek. Z Cherleroi musiałam dojechać do Brukseli, na dworzec Midi - transfer z lotniska, kolejny koszt (14 euro w jedną stronę). Oczekiwanie w kolejce, godzinna droga… Na szczęście na dworcu Midi bez problemu znalazłam automat biletowy i odpowiedni pociąg do Leuven (kolejne 5 euro). W końcu ok. godziny 14 byłam w Leuven, gdzie na dworcu czekała na mnie moja kochana Ana. Moja podróż łącznie z noclegiem w Warszawie trwała 23 godziny - powrotna była krótsza, ale o tym później. 5 etapów drogi: z Wrocławia do Warszawy, z Warszawy do Modlina, z Modlina do Charleroi, z tamtąd do Brukseli, aż w końcu do Leuven - czasami na prawde oplaca się lecieć droższymi liniami lotniczymi na główne lotnisko w mieście. Tamtego dnia nie narzekałam, to takie moje spostrzeżenie po powrocie. Byłam zadowolona, że czeka mnie fajna przygoda. Coś nowego. 

Pierwsze wrażenie

Zakochuję się w miejscach, gdy świeci w nich słońce. Tak przywitało mnie Leuven. Przyjazd z szarego jesiennego Wrocławia do oświetlonego słońcem miejsca sprawił mi więc niesamowitą radość. Narzekałam co chwila, że nie mam przy sobie okularów przeciwsłonecznych. I przez cały wyjazd ich nie kupiłam, bo nie mogłam znaleźć w sklepach, jakiegoś ładnego modelu. Ana tłumaczyła mi to tym, że u nich zazwyczaj pada i łatwiej jest kupić tam parasolkę, niż ładne okulary przeciwsłoneczne. Serio, te które widziałam w sklepach, wyglądały jak modele sprzed 20 lat. Ale zapewne była to tylko kwestia przypadku. 

jade-belgi-czesc-1-56eafaf8ec1dca5913c61

Miasto jest bardzo małe. Tak małe, że wszędzie chodziłyśmy piechotą.  Nie wiedziałam o Leuven nic, oprócz tego, że znajduje się w nim gotycki piękny ratusz. Tyle informacji miałam z dawnych zajęć z historii sztuki w liceum. Nie przygotowywałam się do wyjazdu pod kątem zwiedzania, bo miałam mieć przy sobie Anę, studentkę historii sztuki, która zawsze wszędzie mnie oprowadza i mówi wiele ciekawych rzeczy. Poza tym, ona tam mieszka, więc zna już większość ciekawych i wartych zobaczenia miejsc. Zostawiłam swoje walizki w domu, wzięłam prysznic i byłam gotowa wyjść, chociaż było już ok 17.

Pierwszym punktem wycieczki było oczywiście odnalezienie miejsca do jedzenia. Mamy z Anką zawsze taki sam problem, nie możemy trafić na dobre jedzenie - nigdzie. Zamówiłyśmy Pad Thai w japońsko/chińskiej restauracji i po piwie na start. Jedzenie było mocno średnie, piwo też - bo najtańsze. Belgia jest dużo droższa od np. Grecji. Wiedziałam, że nie będę oszczędzać na wyjeździe, ale nie spodziewałam się tak wysokich cen w tym kraju. Ok, może to wszystko nie było takie drogie, jak mi się wydaje, ale zawsze euro będzie droższe niż forinty, czy złote, którymi jestem przyzwyczajona płacić. 

Po obiedzie poszłyśmy przejść się po mieście. Pierwsze wrażenie: jak tu mega ładnie?! Zakochałam się w Belgii od pierwszego wejrzenia. Spacer był krótki, musiałyśmy logistycznie rozplanować kilka następnych dni, tak by zdążyć zrobić zakupy (dni świąteczne - zamknięte sklepy), przygotować się do wieczornego wyjścia (nie odpuścimy przecież imprezy!), zaplanować następne dni… Przecież nie przyjechałam tylko do Leuven. Musiałyśmy zdecydować, kiedy jedziemy do Brugii, kiedy do Brukseli. Zrobiłyśmy wielkie zakupy spożywcze na kilka następnych dni, zakupiłyśmy wino na wieczór, przygotowałyśmy rozkład jazdy i mogłyśmy spokojnie zacząć wieczór. 

Ana wynajmuje pokój w domu, w którym oprócz niej mieszka jeszcze jakieś 17 osób. Są to inni ludzie przyjezdni, studenci Erasmusa, studenci z zagranicy, czy lokalni ludzie mówiący po niderlandzku. Jeśli wybierasz się na Erasmusa do Belgii licz się z tym, że możliwe jest to, że sam zamieszkasz w takim domu, z taką ilością ludzi. To podobno typowe budownictwo belgijskie. Mogłoby wydawać się, że mieszkanie z tyloma osobami jest niekomfortowe - nic bardziej mylnego. Pozazdrościłam Ance od razu tego mieszkania. Co prawda pokój Any to mała klitka, warunki nie są luksusowe - no ale to nie lokum na stałe, tylko na semestr erasmusa, więc nie ma co narzekać.

Zmieniłam zdanie co do mieszkań już dawno. Kiedyś wolałam mieszkać sama, albo z maksymalnie dwiema innymi osobami, w dobrej jakości domu, teraz wolałabym mieszkać z całą ekipą. W Budapeszcie mieszkałam w dużej kamienicy, takiej z wysokimi sufitami, w centrum miasta. Wynajmowałam pokój w mieszkaniu, w którym był wielki salon z kuchnią i jeszcze jeden pokój. Mieszkałam tam z Kanadyjką, która była świetną osobą, jednak gdybym teraz miała wybór - zamieszkałabym z większa ilością osób, jak moja Anka. Niby jest ciągły bałagan w domu (właściciel załatwił im ekipę sprzątającą - ale tylko raz w tygodniu), niby ciągle jest głośno, ale… panuje tam atmosfera rodzinna. Dziewczyny plotkują na bieżąco o tym co się dzieje na imprezach, w ich sprawach uczuciowych, czy o promocjach w sklepach. Wszyscy razem jedzą posiłki w salonie. Każdy jest dla siebie miły, każdy się przyjaźni. W domu nie ma pralki, więc dziewczyny zgadują się by razem chodzić do pobliskiej pralni. Pozazdrościłam im takiego wspólnego życia, zwłaszcza że teraz mieszkam z dwiema dziewczynami, które owszem są miłe, bardzo je lubię, ale każda z nas ma swoje, inne życie. Marzą mi się imprezy w domu i taka rodzinna atmosfera. Pomyślę o wynajęciu większej ilości osób mieszkania w Gdańsku, po powrocie (już niedługo!). W każdym razie, miasto, dom Any, atmosfera - zrobiły na mnie bardzo pozytywne pierwsze wrażenie. Ana powiedziała mi, że to dopiero początek. Że jutro po imprezie pójdziemy pozwiedzać. 

Pierwsza impreza

Byłam co prawda bardzo zmęczona długą podróżą i brakiem chwili wytchnienia, ale byłam też gotowa wyjść na imprezę. Ostatnio coraz częściej czuję, jak bardzo się starzeję, ale jednak nadal lubię imprezy. Co prawda już krótsze i nie tak mocne jak kiedyś. Przebrałam się, wypiłam kilka łyków wina i byłam gotowa do wyjścia. Umówiłyśmy się z Jeanne, bardzo pozytywną Francuzką, że do nas dołączy. W okolicach Ratusza, w Leuven znajduje się miejsce Oude Markt, gdzie skumulowane są najpopularniejsze kluby w mieście. Jest ich tam cała masa. Wszystkie wypchane po brzegi. Weszliśmy do pierwszego, w którym tłok był tak męczący, że nie dało się stać w miejscu innym niż te przy barze, które zajęliśmy.

jade-belgi-czesc-1-f5262d36c50ec2b62e272

Ze specjalną legitymacją studencką piwo można tam kupić za 1 euro. Nie posiadam tej legitymacji, ale nie wiem czemu, też płaciłam 1 euro za każdy zamówiony trunek. Piwo, które tam kupisz, to te mniejsze 0,33l. Anka mówiła mi, że tam ciężko jest kupić duże piwo, takie jak w Polsce. Nawet w sklepach puszki z browarem są mniejsze, ciężko znaleźć „normalnego” rozmiaru puszkę. Używam słowa „normalne” bo w Polsce ciężko jest wyobrazić sobie, że w sklepach na pułkach stoją tylko małe piwka, wielkości coca-coli w puszce. 

jade-belgi-czesc-1-c7619e6469db29a198715

Jednak te małe piwka bardzo mnie upiły. Zdecydowałam się nawet potańczyć. Chociaż to nie przyszło mi łatwo. Najbardziej lubię tańczyć do muzyki elektronicznej (zasługa Kaśki, która zabierała mnie na takie imprezy, gdzie leciało techno, do skutku, aż w końcu sama zaczęłam takie wybierać). Mogę jednak zatańczyć do najróżniejszych rodzajów muzyki. Zwłaszcza po alkoholu przestaję być wybredna. Jednak to co dzieje się w pubo-klubach w Leuven to istny koszmar. Muzyka, bardzo średnia, radiowa, jakaś Rihanna, Shakira, czarne rytmy rap, lambada i miks wszystkiego innego - można na to jeszcze przymknąć oko. Jednak nie da przymknąć się oka na to, że każda piosenka jest zmieniana po minucie od tego, gdy zaczęła lecieć. Nim rozkręcisz się w jej rytm, już zaczyna lecieć inna. I nie, nie… nie ma delikatnych przejść. DJe niewiele wiedzą o DJowaniu. Dziewczyny powiedziały mi, że tam jest tak w każdym klubie. Serio? Zapraszam ludzi odpowiedzialnych za muzykę w Leuven do Polski, np. do Gdańska. Pokażę wam, jak można grać dla ludzi. Sami wiecie, na DJach to ja się znam (moi znajomi ogarną). Próbowałam tańczyć, ale żałowałam że nie mam swoich słuchawek i muzyki na telefonie. Zresztą co chwila ktoś mnie popychał (tłok), więc próby tańca były daremne. Ale wiecie co? Mimo tego bawiłam się świetnie! Dziewczyny i ich koledzy umilili ten wieczór, było super. Spędziliśmy zabawnie czas.

jade-belgi-czesc-1-ba75d39e861eb30e7d82d

Mniejwięcej  o 4 lub 5 chciałam wracać do domu. Czułam, że już zasypiam. Anka prosiła mnie byśmy jeszcze trochę zostały, ale byłam bezlitosna. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moi znajomi zaczynają się na mnie wkurzać za tą zawsze częstą chęć powrotu do domu wcześniej niż wszyscy inni. No ale ja na prawdę się starzeję i gdy potrzebuję snu, muszę wrócić, żadne red bulle nie pomogą. Rano doszłyśmy do wniosku, że powrót był jednak słuszną decyzją. Wróciłyśmy zanim zdążyłyśmy zrobić coś głupiego. No i nie zwróciłyśmy zawartości żołądka po drodze - wiem to obleśne stwierdzenie, ale co śmieszne, jeśli będziecie spacerować uliczkami tego belgijskiego miasta - sami stwierdzicie, że tam nikt nie umie pić. Liczba wymiocin na chodnikach jest makabrycznie wysoka. Kolejne spostrzeżenie geniusza. My jednak byłyśmy grzeczne no i jesteśmy Polkami - umiemy pić. Nie tracimy głowy haha. 

W końcu zwiedzanie

Wstałyśmy dosyć wcześnie, jak na to że dzień wcześniej imprezowałyśmy. Około południa ogarniałyśmy się i jadłyśmy śniadanie. Anka jest mistrzynią robienia jedzenia. Ja kocham mięso i dania pełne mięsa, Anka jest wegetarianką. Jednak jak zrobi mi jakieś wege jedzenie nie narzekam, wręcz przeciwnie, chwalę ją, zajadam się po uszy. Zrobiła mi Szakszukę. Jest to jajko po żydowsku, ale wrzucę Wam na to przepis (ukradziony Anie) w jednej z notek! Musicie spróbować. Takie śniadanie jest bardzo na plus. Ale nie o jedzeniu będę tu pisać.

jade-belgi-czesc-1-85bc81ed7b82c407cc2c2

Ważniejsze jest to, że jak się zebrałyśmy poszłyśmy odkrywać (przynajmniej ja) Leuven. Pierwszym przystankiem w zwiedzaniu był ogród botaniczny. Wszyscy mieszkańcy domu Any uznali go za mega ładne miejsce. Ja uwielbiam palmy, więc z przyjemnością tam podreptałam. Do tej pory byłam w takim miejscu w Gdańsku, w Parku Oliwskim (jak wrócę do Trójmiasta, napisze o tym parku). Ten w Leuven park jest dużo mniejszy, ale tak samo ładny i klimatyczny. W szklanym budynku znajduje się za to więcej palm niż w Gdańsku. I to moje ulubione, wyglądające jak Ananas. Widziałam takie po raz pierwszy w Grecji. Nie wiem, czemu tak lubię palmy, ale z pewnością kiedyś jakąś sobie wytatuuję. Jak już minie moda na takie tatuaże.

jade-belgi-czesc-1-cb6f093bd660490a1439a

jade-belgi-czesc-1-8fb41f483e0a9990eddea

Przeszłyśmy park i poszłyśmy dalej. Trafiłyśmy na ciekawy budynek:

jade-belgi-czesc-1-3a2da11f3a6e447a83ebf

Nie miałam pojęcia o istnieniu takich miejsc. Na szczęścia moja przyjaciółka mnie oświeciła. Weszłyśmy do środka, gdzie była wystawa, niezbyt ciekawa. Bardziej niż mała ekspozycja, zainteresował mnie sam budynek, jego podniszczone wnętrze. Okazało się, że miejsce do którego weszłam to tak zwany Teatr Anatomiczny. Czym były tego rodzaju teatr? Nie, zgromadzeni ludzie nie oglądali w nich sztuk teatralnych. Oglądali na żywo przeprowadzane przez lekarzy sekcje zwłok! Uczyli się w ten sposób anatomii. Pierwszy taki teatr wybudowany został w Padwie w 1594 roku. Ten w Leuven wybudowany został w latach 1743-44, zaprojektował go J.A Hustin. W XIX wieku budynek był już nie teatrem anatomicznym, a prywatną pracownią malarza i rzeźbiarza Constantina Meuniera. Gdyby nie ten wyjazd, nie miałabym pojęcia o istnieniu czegoś takiego, jak te budynki. Ana wspomniała mi jeszcze, że przychodzili tam również zwyczajni ludzie, popatrzeć jak to wszystko wygląda, nie tylko lekarze w ramach edukacji. Ja bym się chyba nie zdecydowała, na oglądanie takiego „widowiska”.

jade-belgi-czesc-1-d5a59e554d730399f9d42

Poszłyśmy dalej, a ja co chwila zachwycałam się, jak pięknie jest w tym mieście. Uliczki, niezbyt wysokie budynki - to wszystko miało swój urok. Piszczałam z radości i robiłam co chwila zdjęcia. Zachwyciły mnie też kanały, które są charakterystyczne dla państwa. Też to że ludzie poruszają się tam wszędzie rowerami. Rowerów jest pełno wszędzie, nawet właśnie w kanałach. Klimat Leuven przypominał mi bajkę. Czulam się jakbym była w innym świecie. Anka powiedziała mi tylko: Poczekaj aż zobaczysz Wielki Beginaż, na pewno tam Ci się spodoba. Czym jest Wielki Beginaż? Jest to jeden z ostatnich takich zespołów budynków na świecie. Znajduje się nawet na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to teren około 3 hektarów ziemi, na której znajduje się mniej więcej sto domów, kościół i mały szpital. W domach tych mieszkały Beginki (stąd nazwa) czyli kobiety z laickiego stowarzyszenia kobiet, samotne, wdowy wiodące życie pełne wyrzeczeń i służby innym. Jest to innymi słowami klasztor. Begnaż zbudowano w średniowieczu w roku 1232. Teraz jest odrestaurowany, można wynająć w nim mieszkanie, pokój. Widok tego miejsca - istna bajka. Można się poczuć jak w średniowieczu. Zobaczcie sami moje zdjęcia: 

jade-belgi-czesc-1-d445e33b0c8822e9f9913

jade-belgi-czesc-1-73b912832d93085bfae9b

jade-belgi-czesc-1-8b441ca560571021da1f8

jade-belgi-czesc-1-0f9af15fbfcb29327ac93

jade-belgi-czesc-1-928f2957dbf3af5a27ec5

Przeszłyśmy milion kilometrów, porobiłyśmy mnóstwo zdjęć, musiałyśmy w końcu udać się na ulicę Paryską, gdzie chciałyśmy wypić kawę. Z niezrozumiałych dla nas powodów, niestety kawiarnie zamykali dosyć wcześnie. Dlatego zamiast kawy, spróbowałam słynnych frytek belgijskich. Bo przecież z Belgii frytki pochodzą (Nie wiem jak im dziękować za ten cudowny wynalazek, gdyby nie oni...). Czym różnią się od tych zwykłych? Są podwójnie smażone, dawniej w w łoju wołowym, teraz przyznaję, nie mam pojęcia w czym, w smalcu? W każdym razie tak, smakują inaczej. Są bardzo chrupiące. Musicie spróbować, jak będziecie w Belgii. Ja mam w zwyczaju zawsze próbować lokalnych dań podczas podróży.

jade-belgi-czesc-1-dccf471061d532439ce95

Poszłyśmy dalej. Na główny plac Grotte Park, popatrzeć na ratusz i wejść do kościoła św. Piotra. Ratusz - wyjątkowy, wybudowany został w latach 1448-63. Robi niesamowite wrażenie. Ilość rzeźb, zdobień na tym późnogotyckim, świeckim budynku jest zachwycająca. Co prawda, ja zakochana w moim Budapeszcie muszę przyznać, że ten węgierski jest dużo lepszy, ale ten belgijski również zachowuje się w pamięci na dłużej.  Kościół św. Piotra również zrobił na mnie wrażenie, choć już nie tak mocne, jak ratusz. Monumentalny obiekt powstał w połowie XV wieku. Co prawda zniszczyła go II wojna światowa, ale na szczęście został odrestaurowany. W środku zapaliłam świeczkę i pomodliłam się za rodzinę - zawsze to robię w europejskich kościołach, które mam okazję oglądać. 

jade-belgi-czesc-1-c46b8584d5a71ac0bad2f

Piękny późnogotycki ratusz w Leuven

jade-belgi-czesc-1-fd6956354af0c81ee584d

Wnętrze kościoła św. Piotra

Wróciłyśmy do domu, zmęczone impreza dnia poprzedniego, całodniowym chodzeniem. Miałyśmy siły tylko na obejrzenie jakiegoś filmu, zjedzenie obiadu. Resztę miałyśmy zobaczyć w dniu następnym. Mimo że Leuven nie jest największym miastem w Belgii, jest w nim wiele ciekawych miejsc, które warto jest zobaczyć. O całej reszcie napiszę w następnej notatce, tak jak o kolejnych etapach wycieczki do Belgii. 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!