Dzień pierwszy w Fez
Dzień pierwszy
Droga z Bristolu do lotniska w Stansted z przesiadką na Victoria coach station.
Nasz autobus był opóźniony ale tylko 5 minut później przynajmniej z początku. Następnie kolejne 5 minut w rezultacie wyjechaliśmy z Bristolu 20 minut po czasie, czyli o 4:10 nad ranem. Całe szczęście na drodze autobus w miarę nadrobił. Obawiałam się, że jak i na trasie będą korki to nie będzie to wróżyło niczego dobrego. Mieliśmy być o godzinie 6:20 byliśmy o 6:30 na Victoria Coach Station.
Autobus do Stansted na lotnisko mieliśmy o 7:00, ale ponieważ byliśmy już na stacji po 6:30 a wcześniejszy autobus był o 6:40 to udało nam się do niego wsiąść. Czasami w przypadku National Express można podpytać czy da się pojechać wcześniejszym albo późniejszym jeśli nam ucieknie. Zwykle to dobra wola kierowcy i oczywiście zależy od tego czy są wolne miejsca. Plusem jest to, że raczej nie należy uiszczać dodatkowej opłaty.
To był chyba mój pierwszy raz kiedy na lotnisko przyjechałam o czasie i właściwie nawet nie wiem kiedy to zleciało bo spałam. Byliśmy punktualnie.
Odprawa
Odprawa też nie była najgorsza biorąc pod uwagę moje wcześniejsze doświadczenia z tym lotniskiem. Może zajęło nam to 10 minut wszystko było zrobione o godzinie 8:45 może 08:50 a potem czekaliśmy. Numer bramki mogliśmy widzieć dopiero o 9:55 więc sporo wolnego czasu mieliśmy ponad godzinę.
Już na samym lotnisku było widać, że sporo osób wraca do kraju jakim jest Maroko w czasie, w którym startował nasz samolot nie było innego lotu do kraju muzułmańskiego stąd dedukcja była prosta. W samym samolocie z tego co widziałam to może 15% wszystkich pasażerów było mieszkańcami spoza Maroko. Lot sam sobie nie było najgorszy przede wszystkim dlatego że ponownie spałam. Ja właściwie często śpię w podróży czy to w pociągach, samolotach, czy jadę autobusem ale w ten sposób trochę szybciej mija droga. Obudziłam się tylko dlatego że jakieś dziecko waliło mi w tył siedzenia, które zgromiłam spojrzeniem.
Spodziewałam się, że będzie więcej ludzi, ale jak napisałam jest kilka miast, do których można dolecieć a loty odbywają się kilka razy w tygodniu więc może akurat taki dzień. Samolot nie był pełny, dlatego że na przykład koło mnie były jeszcze dwa miejsca wolne więc spokojnie mogliśmy siedzieć razem z chłopakiem, a widziałam, że sporo było wolnych, bo koło mojego chłopaka też.
Jak już się przebudziłam to nastał czas kiedy mogłam obserwować ląd z lotu ptaka a przyznam, że widoki były rewelacyjne, piękne jasnoniebieskie jeziora komponujące się z pustynnym ukształtowaniem terenu. Obserwowałam zabudowę, gdzie czasami domy były od siebie bardzo oddalone a nie ujrzałam żadnej drogi. To chyba właściwie tyle jeżeli chodzi o samą trasę z Bristolu do Londynu i już później z Londynu do lotniska w Fez.
Udało nam się wylądować bez żadnych problemów, stwierdzam, że ten etap podróży przebiegł jak po maślę, że użyję takiego porównania.
Przylot do Fez
Kilka uwag na temat tego jak wyglądają wszelkie formalności jak się już wyląduje. Po pierwsze to jak wysiadaliśmy to mieliśmy ochotę od razu wrócić do samolotu bo było bardzo ale to bardzo gorąco. Zdecydowanie mieszkając w Anglii odzwyczailiśmy się od takich upałów. Widząc innych pasażerów każdy łapczywie łapał oddech, bo też powietrze było inne, suche i gorące.
Lotnisko w Fezie wygląda bardzo okazale jest w kolorze białym z różnego rodzaju ornamentami w kolorze zielonym, niebieskim i żółtym. Na pewno nie jest stare, przyznaję, że spodziewałam się czegoś innego ale widocznie zbyt stereotypowo myślałam.
Odprawa paszportowa
Zupełnie inaczej wygląda odprawa paszportowa, w ogóle kontrola wygląda inaczej niż w innych krajach, których do tej do tej pory byłam. Przede wszystkim dlatego że jest dłuższą. Na początku wszystko wygląda tak samo, wchodzi się do terminalu przylotów – i tu właściwie kończą się podobieństwa.
Różnica zaczyna się od tego momentu, dlatego że pierwsza kontrola odbywa się już w drzwiach, prowadzona przez urzędnika granicznego gdzie musisz pokazać paszport. Później podchodzisz do specjalnej tablicy gdzie należy wziąć specjalny druk. Ja o tym już pisałam tylko że chłopak powiedział że my sami piszemy to na własnej kartce, możliwe że to kwestia czasu bo jednak on był tutaj kilka lat temu a może zwyczajnie nie zapamiętał szczegółów.
Druk jest wielkości A6 teraz musisz podać swoje imię, nazwisko, datę urodzenia oraz miejsce urodzenia i swoją narodowość. Poza tym trzeba napisać swoje wykształcenie albo jaką pozycje obecnie zajmujemy, jaką pracą się trudnimy. Następnie całkowity, pełny adres miejsca w którym będziemy nocować w sensie pierwszej nocy, ich nie interesuje co będziesz robił następnego dnia. Kolejno daty przybycia i przyczyny dla której przyjechaliśmy do Maroko może to być cel typowo turystyczny, bo było można podać za powód przyjazd w celach turystycznych, w celach naukowych, biznesowych i chyba że odwiedziny. Trzeba podać numer paszportu i datę jego wydania.
Jak już wypełnisz ten druczek to musisz udać się do normalnej odprawy paszportowej. Co również trwa długo dlatego, że muszą wpisać w system wszystkie dane, mogą też poprosić cię o dodatkowe informacje albo poprosić o wytłumaczenie, u mojego chłopaka pytali co oznacza cashier i w jakim miejscu. Dostajesz stempel i gotowe – tak sądziłam.
Jak już odstoisz swoje, a u nas trwało bardzo długo, bo był tylko jeden obsługujący, to mijasz bramki i kierujesz się w lewą stronę gdzie czeka Cię kolejna kontrola. Tym razem sprawdzają czy masz w paszporcie stempel, który powinieneś dostać przed chwilą i porównują zdjęcie z naszym wizerunkiem.
Kantor
My następnie wymieniliśmy pieniądze, za mniej więcej 1 funt do 11, 54 dirham. Potrzebowaliśmy już na początku pieniędzy, bo musieliśmy dostać się do naszego hostelu. Jednym słowem nie obawiaj się tego, że nie masz ze sobą pieniędzy, nabędziesz je na lotnisku. Jeden punkt znajduje się w hali przylotów ale drugi jest w głównej hali. Nie wiem jednak czy różnią się stawkami, chociaż nie sądzę.
I gdy myślisz, że to już koniec to czeka Cię niespodzianka, bo jeszcze przeskanują twój bagaż. Nas prosili o pokazanie kamery. Teraz już na prawdę skończyliśmy odprawę, ale przyznam, że trwało to znacznie dłużej niż zwykle. Jak tylko stwierdzą, że nie przewozisz niebezpiecznych materiałów to wychodzisz przez automatycznie otwierane drzwi. Jesteś w holu, są łącznie 3 wyjścia, przy których albo stoją taksówkarze z kartkami z imionami albo tak zwani naganiacze.
Transport z lotniska do miasta
My mieliśmy plan wziąć autobus, ale w ogóle nie mogliśmy zlokalizować gdzie jest przystanek ani nie widzieliśmy żadnego autobusu. Chwilę się pokręciliśmy i w końcu zaczepił nas jakiś mężczyzna oferujący taksówkę, zapytał o adres więc pokazałam cała nazwę hostelu. Oni nie wiem czemu mają zwyczaj dzwonić do hostelu i w ogóle kontaktować się przez telefon. Pogadali po swojemu i chwilę później ów mężczyzna oddał nas w ręce innego Pana i powiedział, że to będzie nasz kierowca.
Tutaj chyba to działa na zasadzie takiej, że masz naganiaczy, którzy mają z tego jakiś zarobek i taksówkarzy. Czasami będzie to jedna osoba czasami dwie. Dopiero jak doszliśmy do auta to w końcu łaskawie odpowiedział nam ile będzie kosztował kurs. Miałam wrażenie jakby udawał głuchego, albo liczył, że się nie rozmyślimy jak już dojdziemy do taksówki. Zażyczył sobie 15 euro (150 dirham), próbowaliśmy negocjować, ale stwierdził, że nasz hostel jest na końcu mediny więc stąd taka cena.
Podziękowaliśmy i stwierdziliśmy, że jednak będziemy szli na autobus, bo właśnie coś pokazało się na rogu. Wtem pojawił się kolejny kierowca, który zażyczył sobie 12 euro, tym razem przystąpiłam do twardych negocjacji że damy mu 10 euro, on że nie bo to daleko, więc ja mówię, że autobusem dojedziemy za 1 euro, kierowca, że owszem ale później musimy wziąć taksówkę i że będzie kosztować tyle samo, więc ja mówię że lepsze 10 – w końcu lepszy rydz niż nic. On twierdził, że za chwilę [przylatuje kolejny samolot. Miał rację, bo jak my się odprawialiśmy to widzieliśmy, że samolot kołował. W końcu wyszło, że będzie 10 euro, ale weźmiemy jeszcze kogoś, przystanęliśmy na tę propozycję. Niestety po 5 minutach nikt się nie znalazł, byliśmy trochę zmęczeni tym. Czas działał na naszą niekorzyść, bo jednak im później tym mniej czasu na zwiedzanie.
W końcu podszedł do Nas inny mężczyzna jak już siedzieliśmy w taksówce i mówi, żebyśmy dali te 120 dirham, że to i tak dobra cena, bo nasz hostel znajduje się bardzo daleko. Złamali Nas, zapłaciliśmy 12 euro.
Fakt trasa długa, ale już teraz wiem, że to nie prawda, że zapłacilibyśmy podobnie korzystając z autobusu i później taksówki.
Moja rada jeśli chcesz zaoszczędzić weź autobus do centrum a później czerwoną taksówkę Petit. Gdybyśmy tak zrobili zapłacilibyśmy 3 euro (30 dirham), czyli na osobę wychodzi 1,50 euro, z drugiej strony 6 euro to też nie są jakieś ogromne pieniądze. Wszystko ma swoje wady i zalety. Z jednej strony taksówką szybciej, ale też negocjacje, czekanie na innych pasażerów i tak dalej. Na autobus też trzeba czekać i jedzie dłużej.
Jednym słowem kierowca-my 1-0.
Jeśli będziesz chciał skorzystać z autobusu to po wyjściu z lotniska kieruj się prosto, zejdź schodami w dół omiń wszystkich naciągaczy i skieruj się w prawo. Tam na końcu jest przystanek autobusowy numer 16. Dojeżdża się nim w okolice stacji kolejowej i postoju autobusów firmy supratours. Nasz kierowca przejechał też tamtędy szukając dodatkowych pasażerów.
Poszukiwanie hostelu
Dojechaliśmy na jakiś plac, mamy napisany adres, ale w ogóle na mapie nic nam nie pokazuje. Jakiś Pan nas zaczepia każe iść prosto, w lewo, później znów prosto. W końcu idzie za nami i co chwilę poprawia, proponuję nam że załatwi wycieczkę na pustynię, nawet wykonuje telefon do kogoś. Mój chłopak umawia się na rzeczone spotkanie - oczywiście wiemy że nie przyjdziemy. Mężczyzna dalej twardo pokazuje nam drogę a my dalej twardo mu dziękujemy. Dla niego wszystko było proste, bo on wiedział, w którą uliczkę mamy skręcić dla nas już takie to oczywiste nie było.
W końcu zostawia nas - o dziwo nie poprosił żadnych pieniędzy. Niestety dalej krążymy po labiryncie mniejszych i większych uliczek, niektóre zdecydowanie bym omijała. Zaczepia nas kolejny chętny do pomocy, mimo tego że mówimy, że nie potrzebujemy, prowadzi nas. Okazuje się że zna właścicieli, oferuje, że nam pokaże miasto, prosi o ustalenie godziny. Oni nie rozumieją słowa nie, są bardzo natarczywi, w końcu trafiamy do hostelu. „Uczynny”, młody mężczyzna prosi nas o jakąś nagrodę. Chłopak chce mu dać jakieś drobne, w rezultacie ten wyśmiewa sumę, obrzuca nas wyzwiskami i idzie. Taki patent jeśli nie chcesz płacić za pomoc, o którą wcale nie prosiłeś daj im drobne, 1, 5 dirham, albo wezmą albo Cię wyśmieją. Cóż raczej się już nie spotkacie.
Tak o to trafiamy do naszego hostelu. Droga prowadzi przez jakiś remontowany odcinek więc przechodzimy kładką z deski, później po drzwiach, jestem lekko przerażona.
Wchodzimy do czegoś w rodzaju patio, na kanapie siedzą dwie urocze japonki i właściciel. Proponuje nam herbatę zgadzamy się. Przynosi, dziękujemy i właściwie wraca do rozmowy z dziewczynami, mija 5 minut, 10 minut w końcu może po 20 pada magiczne pytanie chcecie pokój? Oczywiście, że chcemy! Dostajemy papier toaletowy i prowadzeni jesteśmy do naszego pokoju, który znajduje się na 1 może 2 piętrze. To budownictwo jest bardzo wysokie stąd moje stwierdzenie, że raczej drugie. Pokój jest duży, ciemny dlatego że okna wychodzą tylko na to wewnętrzne patio. Jeśli chodzi o rozmiary pokoju to był ogromny, mieliśmy podwójne łóżko i sofę. Łazienka znajdowała się na zewnątrz. Tutaj nie powiem, że było super, zdecydowanie nie była zadbana. Kawałek kafelek, który odpadał na podłodze, ruszająca się deska od toalety i tak dalej – ale za te pieniądze nie było co narzekać.
Nasz Riad był ogólnie piekny jeśli chodzi o możliwość podziwiania sztuki Marokańskiej.
Zeszliśmy na dół atmosfera dość przyjazna, doszła jeszcze para Hiszpanów. Po chwili jednak pytamy gdzie mogliśmy wymienić pieniądze, na to pytanie Hamir (jeden z właścicieli) wstał i powiedział że nas zaprowadzi. To było nam bardzo na rękę bo byśmy inaczej nie trafili. Jak to bywa okazało się że pierwszy punkt wymiany był już zamknięty, więc zaprowadził nas do drugiego. Kwestia też godziny, było koło 17:00. Wymieniliśmy po trochę lepszym kursie, ale nie znacznie 1 funt do 11, 92 dirham.
Garbarnia
Hamir zapytał czy chcemy zwiedzić jedną z najstarszych i najbardziej znanych garbarni w Fezie ale i w Maroko, oczywiście że się zgodziliśmy. Weszliśmy do jakiegoś budynku trochę sklep, trochę hurtownia. Będę szczera i nie będę oszczędzać w słowach smród ogromny, ja byłam gotowa że będzie nieprzyjemnie, ale tego się nie spodziewałam! To jest też sposób na znalezienie tego miejsca, po zapachu. Zostaliśmy zaprowadzeni na coś w rodzaju balkonu, gdzie był widok na gliniane misy, w których maczały się skóry. Przyszedł do nas starszy pan, który właściwie wyrecytował to co miał powiedzieć, leciał jak z procy. Bez zająknięcia praktyczne. Dowiedzieliśmy się że to jeden z najstarszych takich punktów, że jest tam kilka rodzajów skór, cały proces z farbieniem trwa około miesiąca. Dowiedzieliśmy się również jak barwione są skóry.
Wiadomo z naturalnych barwników aczkolwiek najbardziej w głowie zapadły mi odchody gołębie. Niestety na moje pytania o głębokość tych mis, kadzi nie dostałam odpowiedzi jak na pozostałe dwa inne pytania. Później nas zaprowadził abyśmy obejrzeli czy chcielibyśmy coś kupić. Nie chcieliśmy również dlatego, że to początek naszej podróży. Na tą odpowiedź Pan zaczął być bardzo niesympatyczny, trochę taki w stylu nie to nie, nie będę was zmuszać, ale to w jaki sposób to mówił sprawiało, że czułam się źle. Jak ja w ogóle mogłam nic nie kupić?! Co do samego miejsca normalnie z tego co czytałam to kosztuje zwiedzanie tego 1 euro, pieniądze nie duże, ale jeśli mam być szczera to nie wiem czy bym wydała nawet jeden, bo niby na co? Na ogromny smród i 3 minuty oglądania z daleka tych mis w których zanurzone były skóry? Ja wiem, że to część tego miasta i coś w stylu obowiązkowego punkty wycieczki w Fez, ale uważam, że jak nie pójdziesz, nic się nie stanie. Zdecydowanie odradzam osobom, które mają delikatne powonienie. To jakby nie patrzeć skóry zdjęte ze zwierząt, które są jakoś oczyszczanie ale wciąż masz tam pełno tłuszczu i innych pozostałości. Biorąc pod uwagę temperaturę i że jednak te skóry są tam długi czas daje to konkretny zapach. My skorzystaliśmy ale nie płaciliśmy za to.
Nie kojarzę abym widziała jakikolwiek napis, że to jest właśnie tutaj, nic na to nie wskazywało prócz zapachu. O garbarniach napisałam oddzielny wpis, bo jak już zaznaczyłam, w wielu artykułach wpisach można znaleźć informację, że to obowiązkowy punkt, chcę wyrazić swoją opinię co do tego stanowiska. Bardziej szczegółową niż tutaj.
Zwiedzanie
Wróciliśmy w okolice hostelu gdzie dostaliśmy wskazówki jak nie zabłądzić i odnaleźć drogę do hostelu bez konieczności pytania o pomoc. Mimo tego zdecydowanie woleliśmy nie błądzić po uliczkach więc wybraliśmy jedną z prostopadłych ulic. Souk czyli coś w rodzaju rynku, może bardziej targu był ogromny, raczej chcieliśmy zwiedzić okolicę niż cokolwiek kupić. Masz tutaj jakby sekcje najpierw jakaś elektronika, rzeczy nowe, używane, znalezione ukradzione i tak dalej. Później masz ubrania, wiadomo bardziej odnoszące się do tej kultury, następnie wyroby skórzane. W dalszej części zaczyna się pas artykułów spożywczych. Tutaj to jest wszystko, marynowane warzywa, marynowane cytryny, oliwki w zalewie, słodkości, warzywa, owoce. Możesz też kupić coś do jedzenia, bo było kilka małych knajpek.
Powiem szczerze, że mieliśmy bardzo ambiwalentne myśli co do tego miejsca, dlatego że z jednej strony mieliśmy ochotę zjeść takiego chociażby granata albo kupić migdały. Z drugiej zaś nie wiem czy jestem aż tak odważna, ten souk zdecydowanie nie był najczystszy. Prawdą jest to, że na każdym kroku zobaczysz bezdomne koty w ilościach, których nie zliczysz. Ja bardzo lubię koty ale nie jestem przekonana czy fakt, że leżą na jedzeniu, które potencjalnie mogę kupić mnie przekonuje. Widać, że te koty są częścią tej kultury przynajmniej takie odniosłam wrażenie, a jak jest w rzeczywistości postaram się dowiedzieć. Tutaj nikt ich nie przepędzał, pałętały się między ludźmi, mieszkańcami, stoiskami. Część leżała pod ladą część nawet na.
To jeszcze nic jak idziesz to uważaj abyś nie wszedł na kurę lub koguta. Też je tutaj znajdziesz choć jak mniemam są tu jest celach sprzedaży ich. Oczywiście kury tutaj nie robią kuku ryku... Tylko kukrikisz z tego co udało mi się dowiedzieć od naszego właściciela hostelu. Po przejściu całego souku tą samą drogą wracaliśmy. Na każdym kroku ktoś nam coś oferował, jeśli nie masz ochoty nic oglądać to nawet nie patrz za długo w dane miejsce bo wtedy się zacznie.
Przed powrotem do hostelu zauważyliśmy, że przy jednym stoisku jest wiele osób więc zaintrygowało nas to co jest tam do jedzenia. To było coś jak kawiarnia ale praktycznie z sokami. Stwierdziliśmy, że przyda nam się coś orzeźwiającego. Ja wybrałam sok z bananów, a mój ukochany z brzoskwini, jabłka z dodatkiem mleka. Zapłaciliśmy około 2,30 euro za dwa napoje. Miały około 300 mililitrów do obu dodano gałkę lodów waniliowych. Przyznam szczerze niebo w gębie, mój był bardzo orzeźwiający przez co wydawał się zimniejszy. Chłopaka był słodszy, generalnie oba były rewelacyjne, jedyne co bym zmieniła to fakt, że serwowane są w normalnych szklankach. Nie wiem jak są myte a pewnie o wyparzaniu powinnam zapomnieć.
Wspólne spędzanie czasu
Po powrocie do hostelu postanowiliśmy się chwilę zdrzemnąć mimo wszystko podróż robi swoje. Zanim poszliśmy do pokoju spędziliśmy czas na patio, gdzie co chwilę ktoś nowy się pojawiał. Zapytano nas czy chcemy coś zjeść na kolacje. To był dobry pomysł tym bardziej kiedy się okazało, że nie musimy nigdzie iść, jedzenie zostanie doniesione do hostelu. Wtedy udaliśmy się na drzemkę. Wiedzieliśmy że posiłek ma być około 21:30 może później. Obudziły nas hałasy z dołu świadczące, że już na dole coś się dzieje. Jak zeszliśmy muzyka grała, po jednej stronie siedział jeden właściciel po drugiej drugi, praktycznie byli tam wszyscy mieszkańcy hostelu, którzy w tym czasie się tam znajdowali. Przedstawiciele Japonii, Rosji, Hiszpanii, Portugalii, Polski. Co trzeba przyznać naszym gospodarzom mieli oni łatwość nawiązywania kontaktu z gośćmi ale oprócz tego tak prowadzili rozmowy, że ludzie też się poznawali, coś na kształt wielkiej rodziny. Atmosfera była według mnie bardzo przyjazna. Przy okazji poznałam parę Polaków którzy również zwiedzali Maroko. Wymieniliśmy się wiedzą jaka posiadamy, co do tego co zwiedzić i co do kosztów.
Jedzenie było bardzo smaczne, jak tylko sobie przypomnę nazwę to napisze, mięsko było w sosie z czosnkiem i pomidorami z oliwa z oliwek, lekko pikantne – jeden z rodzajów tażinu. Lekko pikantne ale takie w sam raz obojgu nam smakowało i spora ilość khobzu (chleba zwykle podawanego do tażinu).
Ucztowaliśmy praktycznie do godziny może 24 może lekko po północy popijając jeszcze miętowa herbatę. Częstowano nas również alkoholem ale jakoś nie mieliśmy ochoty. Widzieliśmy też jak się tańczy do Marokańskiej muzyki.
Tak mniej więcej zakończył się nasz pierwszy dzień pobytu w Fez. Biorąc pod uwagę, że dopiero koło godziny 17:30 byliśmy wolni, nie wiele udało nam się zobaczyć, bo jednak do miasta do centrum było daleko. I tak cieszę się, że trafiliśmy do hostelu.
Wydatki:
- 120 dirham – taksówka z lotniska do hostelu;
- 23 dirham – słodkie koktajle mleczne i owocowe;
- 12 dirham – woda pięciolitrowa;
Łącznie 155 dirham dzielone na dwie osoby czyli 77,5 co daje około 7,50 euro. Woleliśmy zawczasu kupić wodę, bo jak wspomniałam było bardzo ciepło i pragnienie było coraz większe a my nie przyzwyczajeni.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)