Dzień piąty z Merzougi do Marakeszu

Opublikowane przez flag-pl Ola RR — 7 lat temu

Blog: Dziennik z wyprawy do Maroko
Oznaczenia: Erasmusowe porady

Dzień piąty

Dzisiaj niewiele właściwie się działo. Przede wszystkim dlatego że musieliśmy dostać się z hassi labied (Merzouga) do kolejnego punktu naszej podróży, czyli do Marakeszu. Naszym planem było skorzystanie z autobusu supra tour, który miał być o godzinie 08:00 rano sprawdziliśmy nawet punkt, w którym sprzedawane są bilety w tym miasteczku.

Miało nas to wynieść ok 48 euro razem, plus opłata za bagaż. Niestety dzień wcześniej przy kolacji okazało się, że mimo zapewnień, że miejsca będą już nie było – a to Ci niespodzianka. Zaproponowano nam skorzystanie z innego przewoźnika, godzina odjazdu miała być taka sama jak w przypadku supra tour cena była większa raptem o 2 euro więc uznaliśmy, że właściwie nie robi nam to żadnej różnicy.

Wstaliśmy stosunkowo wcześnie, chociażby dlatego, że doszliśmy do wniosku, że przy tej temperaturze prysznic z rana będzie dobrym rozwiązaniem. Raz że nas orzeźwi a dwa, że przed długą podróżą to jak najbardziej wskazane.

Około godziny 07:00 poszliśmy sprawdzić, czy może biuro jest otwarte, ale nikogo nie zastaliśmy. Nie było to w żadnym wypadku dla nas zaskoczeniem, jednak to niedziela a do tego wcześnie rano.

Do restauracji w miejscu naszego noclegu weszliśmy około godziny 07:15 chcąc się całkowicie rozliczyć z pobytu. Byliśmy nie mało zaskoczeni jak nasz właściciel zniknął na kilka minut i wrócił że śniadaniem. Jakby nie patrzeć to było miłe z jego strony, bo o tej godzinie nie serwowano śniadań. To nie tak, że dał nam chleb i dżem - chociaż i z takiego rozwiązania bylibyśmy bardzo zadowoleni. On przygotował dla nas pełne śniadanie, łącznie z jajkami sadzonymi.

Wiem, że się powtórzę ale takiego dbania o klienta to dawno nie widziałam, jeśli mówimy o hostelach, które raczej są tańsze więc co jest też oczywiste z dbaniem o klienta bywa różnie.

Przystanek

Najedzeni, zadowoleni i gotowi do dalszej podróży pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na przystanek.

W hassi labied masz właściwie jeden taki skwer po środku, gdzie jak autobusy się zatrzymują to właśnie tutaj, z racji tego, że piszę z opóźnieniem mogę Cię zapewnić, że w całym Maroko przystanki bywają bardzo umowne. W związku z tym radzę, jeśli zamierzasz na własną rękę organizować sobie wyprawę na pustynię zorientuj się gdzie autobusy się zatrzymują, to zdecydowanie ułatwi dalsze poszukiwania. W hassi labied w budynku, w którym można zakupić elektronikę, można też zakupić bilet. Miejsce to znajduje się na rogu i będzie miało szyld z napisem Supra tour.

Dzień piąty z Merzougi do Marakeszu

Przy okazji jak wspomniałam to sklep z elektroniką, jeśli stwierdzisz, że twoja karta pamięci jest niewystarczająca możesz ją tam zakupić, były też przenośne dyski. Reszta raczej dla lokalnej społeczności. Zdziwisz się, ale tutaj też korzystają z monitoringu, kilka domów na krzyż, ale kamer po 4 na posiadłość. Mniemam jednak, że bardziej niż że względu na grabieże wiąże się to z troską o swoje zwierzęta, szczególnie kiedy jest silny wiatr.

Nie wspomniałam o tym wcześniej, chociaż pisałam, że na pustynię potrzebna jest jakaś chustka czy szal. Mimo iż objaśnienie nie przyszło kiedy byliśmy na samej pustyni przyszło kiedy siedzieliśmy na tarasie. Jak w Merzoudze czy hassi labied zawieje to uwierz mi marzysz by schować gdzieś twarz. Jeden podmuch a w ciągu kilku sekund obserwowaliśmy jak gospodarz i jego pracownicy szybko zamykają wszelkie drzwi, okna aby piasek się nie dostał do środka. To z resztą tłumaczy dlaczego drzwi ciężko się otwierały, były one tak zrobione aby nawet odrobina powietrza ale przede wszystkim piasku się pod nimi nie przedostawała podobnie z oknami, które były zabezpieczone dodatkowo siatką. Miej zatem na uwadze, że w sezonie jesienno - zimowym w tych okolicach wiatry są silne. I koniecznie miej szal.

Wracając do tematu głównego mniej więcej 15 minut przed czasem byliśmy w umówionym miejscu, zapłaciliśmy ustalona kwotę. Muszę jednak nadmienić, że jeżeli chodzi o podróżowanie ctm, supra tour, czy też z mniejszymi przewoźnikami ceny zwykle są z góry ustalone i nie ma opcji na jakieś zniżki. Nie dostaliśmy żadnego biletu. Autobus się spóźniał i  to wcale nie mało. Osoba zatrudniona w tym przyjmijmy punkcie powiedziała, że opóźnienie wynika z tego, że na trasie skręcili na śniadanie. Mieliśmy jednak obawy, że wziął od nas pieniądze a my zostaniemy na lodzie, bo właściwie jak udowodnimy, że zapłaciliśmy. Słowo przeciwko słowo. Byliśmy poirytowani, bo jednak mogliśmy wstać znacznie później. Skoro zamiast o godzinie 08:00 autobus pojawił się chwilę przed godziną 09:00.

Podróż do Marakeszu

Na pewno jeśli chodzi o Marakesz i okolice możesz spotkać się z busami, oprócz dwóch firm, które wymieniłam wcześniej, które mają napisane tourisme zielonym kolorem na przodzie maski. To znacznie mniejsze autobusy, właściwie powinnam powiedzieć busy, bo mieście się tam raptem 18 osób. Nas było 16, z czego tylko 6 obcokrajowców. Przed dojazdem usłyszeliśmy, że powinniśmy być około godziny 16:30 w Marakeszu, nie mogłam jakoś w to uwierzyć, bo sprawdzając na mapie za każdym razem pokazywało mi około 9 godzin drogi dystansu.

Chcąc trochę skorzystać z tego, że trasa jest długa postanowiłam się zdrzemnąć, nie trwało to długo, bo pierwsza przerwa była po półtora godzinie od wyjazdu. Przypomnę, że autobus był spóźniony bo przed odebraniem nas mieli postój na śniadanie. 15 minut nikogo nie zbawi, można się przejść, skorzystać z toalety. Niestety z 15 minut zrobiło się około 25minut. Ruszyliśmy dalej, na zegarku dochodziła godzina 11:00 teraz powinno być z górki, taką mieliśmy nadzieję.

Nic bardziej mylnego. Przed godziną 14:00 zajechaliśmy do zjazdu, gdzie zostało ogłoszone przez kierowcę, że teraz czas na obiad. Z jednej strony może to i dobre, ale nie tylko my, bo jeszcze jedna para podzielała nasze zdanie, że my nie płaciliśmy za to aby mieć przewodnika w trasie tylko aby dojechać z punktu A do B. Na wycieczkach zorganizowanych tak to zwykle działa, że z góry wiadomo gdzie się zatrzymamy na posiłek. W tym jednak wypadku wydawało nam się, że kierowca powinien dojechać w dane miejsce. Rozumiem, że przerwy są od czasu do czasu potrzebne ale to była przesada i tylko potęgowało to moją irytację.

To nie było jednak spontaniczne, chodzi o to, że na trasie tych mini busów było więcej i zatrzymywały się w tych samych miejscach w podobnych odstępach czasu. Jak tylko weszliśmy, to usłyszeliśmy dla państwa stolika są przygotowane na górze, czyli zajazd był z góry uprzedzony albo jest tak zawsze na tej trasie, że właśnie tutaj się zatrzymują. My mieliśmy ze sobą jedzenie, para z którą rozmawialiśmy również, więc w żadnym wypadku nie było nam to na rękę. Ciężko jednak dyktować warunki, jeśli byliśmy mniejszością. Ten przystanek zajął bagatela 45 minut albo i chwilę dłużej.

Przy okazji dowiedzieliśmy się, że podróż powinna zająć kolejne 5 godzin a przerwa będzie około 16:30. Ręce opadły, poza tym nijak miało się to z informacją która uzyskaliśmy na początku, czyli jednak bardziej skłaniało się to wszystko w stronę informacji, które ja zebrałam. Chodzi o to, że jednak miałam jakieś plany. 16:30 to nie jest późna godzina, można jeszcze sporo zobaczyć, połowa dnia przed nami, okazało się jednak, że nie ma co snuć planów, bo chyba jednak nie wiemy o której będziemy na miejscu, a nie chciałam dolewać oliwy do ognia i się jeszcze bardziej nabuzować.

Ogólnie było zabawnie, marokańska muzyka w głośniku, śpiewający pasażerowie i klaszczące marokanki. To była powiedzmy przyjemna cześć tej drogi. Działała klimatyzacja, może nie perfekcyjnie, ale względnie dobrze więc przynajmniej na to nie mogliśmy narzekać.

Warzazat

Około godziny 16:20, co oznacza prawie punktualnie dojechaliśmy do Warzazat, możesz też odnaleźć nazwę, Ourzazate. Tu był nasz kolejny przystanek, niestety tylko z busu mieliśmy widok na kasbe Taourirt, ale to lepsze niż nic, właściwie nie wiele udało się zobaczyć bo tym razem przerwa trwała tylko 20 minut.

Jeśli chodzi o tę miejscowość, to możesz do niej dojechać z Marakeszu, jeśli jednak mam być szczera to uważam, że nie jest to w ogóle potrzebne. Chyba, że wybierasz się w odwrotnym kierunku niż my, to faktycznie, możesz się zatrzymać, ale raptem na chwilę. Z Marakeszu są może 4 i pół godziny do pokonania, czyli kawałek drogi. Ta miejscowość według mnie wyda się tylko i wyłącznie ciekawa jeśli jesteś znawcą kina i nie chodzi o grę aktorską ale o całe przygotowanie, scenografię i tak dalej. To właśnie nigdzie indziej jak w Warzazat mieści się studio Atlas.

Dzień piąty z Merzougi do Marakeszu

http://www.thestudiotour.com/atlascorporation/index.shtml

Pewnie nic Ci to z nazwy nie mówi, ale jestem przekonana, że widziałeś fragmenty scen znanych filmów takich jak Gra o tron, Gladiator, Asterix i Obelix, misja Kleopatra. Te wiem na pewno, że miały sceny kręcone właśnie w tym studio. Jak jednak wspomniałam to raczej dla osób, które albo bardzo lubią dane filmy albo dla tych, którzy interesują się filmem od zaplecza.

Jeśli jednak będziesz w okolicach sprawdź czy istnieje możliwość zwiedzania, bo w trakcie kręcenia scen jest to niemożliwe. Od października do lutego indywidualne zwiedzanie kosztuje 50 dirham, ale z tego co udało mi się ustalić to konieczne jest zwiedzanie tego miejsca z przewodnikiem, to tak w woli wyjaśnienia. Oprócz wspomnianej kazby, studia Atlas wraz ze studiem CLA, chyba jest tu jedno jeszcze muzeum i to tyle.

Nam wystarczyło zobaczenie bramy studia z okna autokaru, chodzi o to, że jest w Maroko za dużo miejsc, które warto odwiedzić, gdyby przyszło nam na myśl przyjechać tutaj tylko po to by zwiedzić studio filmowe, jakby nie patrzeć cały dzień w podróży dla godzinnego zwiedzania. Dla mnie to bez sensu.

Droga z Atlasu Wysokiego

Po tej przerwie byliśmy uprzedzeni, że kolejna trasa będzie stosunkowo trudna, z resztą o tym zostaliśmy też poinformowani od jednego pasażera, że możemy się źle czuć.

Ja miałam się świetnie, ale patrząc na mojego ukochanego i chłopaka obok to byli bladzi jak ściana. Chodzi o to, że kolejny odcinek trasy jest z gór wysokiego atlasu i prowadzi krętymi, wąskimi drogami, która właściwie nim autobus wykręcić w lewo już zaczynały się w prawo. Dla mnie lepiej niż w wesołym miasteczku, ale nie ukrywam, że podziwiam kierowców, bo trasa nie jest łatwa i wymaga wprawy. My byliśmy małym busem, ale jak wykręcić na zakręcie autokarem do dzisiaj się zastanawiam.

Dzień piąty z Merzougi do Marakeszu

https://www.globtroter.pl/zdjecia/36249,maroko,gorges,du,dades,brak,marokanskie,drogi.html

Nie ma też co ukrywać, że z racji tego jak przebiega trasa należy jechać bardzo wolno. Tutaj możesz podziwiać widoki, piękna panoramę. Niech nie zawiedzie Cię jednak, że te góry nie są wysokie to bardzo mylące. Jeśli dobrze zrozumiałem, to trasa, która jechaliśmy łączy Warzazat z Marakeszem tak zwana przełęczą Tizi ‘n tast, chociaż nie jestem pewna pisowni. Droga, o której pisze nazywa się się Tizi n’ tichka. Ja w ogóle nie wyobrażam sobie jak było przed powstaniem tej drogi, ale jednak należy pamiętać że jesteśmy w Maroku.

Chodzi mi o to, że dla tutejszej ludności nie było problemu pokonywać wiele kilometrów na mułach chociażby. Jak jedziesz to albo widzisz wysokie, skalne góry, albo przepaści. Zjeżdżamy do miejscowości Taddart, drogi wciąż są kręte, ale jakby już trochę mniej, następnie do Ajt Warir i w końcu drogi stają się jakieś normalne.

Na mnie ta droga zrobiła wrażenie, uważam jednak, że jest bardzo niebezpieczna. Tutaj nie jest ciężko o wypadek, poza tym jedzie się drogą z jednej strony jakby nad przepaścią a z drugiej strony masz kamienną skalę, której kawałki zawsze spadają. Mieliśmy tutaj kilka minut przerwy dlatego, że jakiś autobus się zepsuł. Pierwszy raz widziałam jak 16 mężczyzn pcha autobus pod górę.

Dojazd do Marakesz

Mniej więcej około 19:45 wjechaliśmy do Marakeszu, w końcu, bo już myślałam, że nie uda się nam skończyć tej podróży. Moje pierwsze wrażenie? Ja chyba tu zwariuję. To ogromny kontrast przyjechać z Merzougi gdzie była cisza i spokój i nagle znaleźć się w tak głośnym miejscu.

Zrobiliśmy bardzo dobrze rezerwując hostel w samym centrum. Bus zatrzymał się tak naprawdę na jakiejś wysepce, ale jak wspomniałam dla nas to było idealne. Za naszymi plecami mieliśmy Koutoubia jeden z najbardziej znanych meczetów. Po przejściu na drugą stronę - co dla mnie było jak igranie z ogniem. Byliśmy już niedaleko Jemaa el Fna. Najbardziej rozpoznawalnego rynku w Maroku, który jest kolejnym powodem dla którego do Maroko zjeżdżają tłumy. Hałas i zapach docierał do nas od razu.

Dzień piąty z Merzougi do Marakeszu

W poszukiwaniu drogi do hostelu

Droga do hostelu stosunkowo wydawała się łatwa przede wszystkim ze względu na lokalizację, oczywiście nie obyło się bez zaczepiania nas w celu chęci wciśnięcia nam jakiegoś towaru, my jednak byliśmy asertywni i stanowczo omawialiśmy. Idąc od przystanku, będąc już na placu skręciliśmy w prawo, po przejściu może 150 metrów w lewo. Do tego momentu wszystko szło bardzo sprawnie. Niestety nasz gps zaczął wariować. Jak wejdziesz w taką uliczkę, to właściwie nie bardzo wiadomo co robić dalej.

Nie masz na budynkach nazw ulic. Błądziliśmy po omacku, dwa razy wyszliśmy ponownie na główna ulice aby złapać orientację. Przy ostatnim podejściu szukaliśmy po numerach, które w końcu udało nam się dojrzeć. To był dobry pomysł, tylko, że numeracja w Marakeszu nie jest usystematyzowana. Po pierwsze na każdym budynku numer znajduje się w innym miejscu, raz na drzwiach, raz na skrzynce elektrycznej, potem na framudze, koło okna i na ścianie. Zwyczajnie nie wiesz gdzie należy szukać, po drugie przyzwyczajona do pewnych standardów spodziewałam się że liczby będą uporządkowane rosnąco lub malejąco albo chociaż na zasadzie parzyste i nie parzyste.

Z przykrością stwierdzam, że to również nie pomogło, owszem znaleźliśmy numery od 5 do 13, z czego 13 było dwa razy, następnie od 43 do 75. Nigdzie jednak nie widzieliśmy numerów powyżej 20. Dodatkowo, masz wiele ślepych uliczek, więc nasze poszukiwania skończyły się fiaskiem. Nie byliśmy jednak zrezygnowani, wiedzieliśmy, że w końcu to miejsce znajdziemy. 

W końcu jednak kolejny uczynny, mężczyzna chciał nam pomóc, mówię to oczywiście prześmiewczo, bo z tą pomocą jest tutaj różnie. Doprowadził nas do uliczki, w której byliśmy, ale nie zauważyliśmy tego napisu na końcu świadczącego o tym, że to nasz hostel. Nie będzie żadną nowością jak powiem, że pan zażyczył sobie zapłaty. To jest bardzo męczące. Przede wszystkim dlatego, że oni nie przyjmują odmowy, wystarczyło powiedzieć w lewo i tyle, nie prosiliśmy go o prowadzenie. Poza tym to jest raptem kilka metrów. To co przychodzi nam coraz łatwiej to nie zgadzanie się na ich propozycje, akurat w kieszeni miałam 2 dirham więc mu je dałam. Obrzucił nas nikczemnym spojrzeniem, zaśmiał się, na odchodne powiedział coś do Pana w recepcji i zniknął.

Powiem tak trudno, nie każdy musi mnie lubić, dlaczego mam płacić 20 dirham, które są równowartości taksówki w mieście, kebaba, 2 butelek 5litrowej wody. Chodzi o to, że to ja chce decydować na co przeznaczam te pieniądze i ile. To jest tutaj bardzo specyficzne.

Hostel

W recepcji przywitało nas dwóch Marokańczyków, to miejsc już bardziej przypominało typowy hostel, zdecydowaliśmy się na pokój 8 osobowy, szukając noclegu w Marakeszu nie bardzo mogłam znaleźć coś w rozsądnej cenie, co mieściłoby się w centrum. Zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy podziwiać nocne życie w Marakeszu.

Po wyjściu na główna ulice przywitał nas tłum ludzi, turystów, lokalnych mieszkańców oraz sprzedawców. Z każdej strony ktoś coś oferuje. Ze względu na to, że nie bardzo wiedzieliśmy, do której będziemy spacerować doszliśmy do wniosku, że zaczniemy od kolacji.

Kolacja

Tym razem nie byliśmy jakoś wybredni, poza tym mieliśmy nadzieję, że niektóre miejsca się nie zmieniają. Skierowaliśmy się zatem do baru, w którym kilka lat temu jadł mój chłopak. Miejsce wciąż istniało, było pełne ludzi. W większości byli to lokalni mieszkańcy, a to według mnie zawsze dobry znak, wskazujący, że jedzenie jest dobre i w rozsądnej cenie. Dostaliśmy kartę dań, ale my wiedzieliśmy co chcemy zamówić. Tego wieczoru zdecydowaliśmy się na kebaba z porcją frytek. Porcja nie była ogromna - uważam, że była wystarczająca. Nie było to danie, którym się najesz, raczej bardziej przekąska, według mnie.

Nie powinniśmy się jednak na noc objadać więc w tej sytuacji to był najlepszy wybór. Nie było jednak co liczyć, że zjemy na spokojnie i chwilę obgadamy co robimy dalej dlatego, że każdy czekał na stolik. Ledwo dokończyliśmy nasze danie już nas zapytano czy mogą zabrać. Miejsce było w porządku, ale zdecydowanie radzę pójść około godziny 17-19 kiedy jest jeszcze mniej ludzi. Za dwa kebaby z frytkami i wodę półtoralitrowa zapłaciliśmy 57 dirham. Usatysfakcjonowani, że zjedliśmy coś ciepłego poszliśmy przyjrzeć się co ma nam do zaoferowania rynek.

Nocne życie na Jemaa el Fna

Dla mnie to było doznanie, którego się nie spodziewałam, mieszanka podekscytowania z zaskoczeniem i ciekawością, później pojawiły się inne emocje. To nawet sobie trudno wyobrazić, bo zanim dojdziesz do stoisk mija się plac, z którego docierają do Ciebie różne sygnały, czyli właściwie to główne miejsce. Słyszysz muzykę, słyszysz klaskanie, bicie bębnów, fletów, później śpiew. Ludzie stoją w małych, dużych grupach i otaczają pozostałych, którzy tworzą swego rodzaju przedstawienia. Zanim tutaj dojdziesz to widzisz tylko cienie postaci, które otaczają światło. Postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej kilku grupom.

W jednej mieliśmy tancerzy, którzy przy akompaniamencie instrumentów i śpiewu starszych Marokańczyków pokazywali tańce. To raczej takie tupanie niż taniec, ale co ja tam wiem. W drugiej grupie była dwójka młodziutkich chłopców, którzy wykonywali jakieś akrobacje przy muzyce pop. Jeszcze dalej mieliśmy kolejna grupę śpiewaków, tutaj nawet było kilka miejsc, gdzie było można usiąść.

Nie tylko turystów można było tam spotkać, myślę że to też swoisty rodzaj rozrywki dla mieszkańców Marakeszu. Widziałam wielu mężczyzn, którzy włączali się do wspólnego śpiewu oraz kobiet, który rękoma wystukiwały rytm. Interesujące zjawisko obserwować te grupki, taka trochę trupa przejezdna. Był też starszy mężczyzna, który prawdopodobnie był komikiem, prawdopodobnie bo wnioskuje tylko po śmiechu zgromadzonych tam mieszkańców. Grup było znacznie więcej, to co je łączyło to dwie kwestie,

  • Po pierwsze co jakiś czas ktoś krążył i zbierał pieniądze za wystąpienie.

  • Po drugie przy większości że zgromadzonych grup można było dojrzeć stolik, taboret a na nim srebrzysty imbryk i kilka szklanek obok wypełnionych miętowa herbata.

Jeśli jednak nie dałeś pieniędzy, to nic nie szkodzi, mogłeś wciąż oglądać to widowisko, mam wrażenie, że w przypadku wielu z grup, w szczególności tych, w których mężczyźni śpiewali i grali nie chodziło tylko o zarobek. To raczej była forma wspólnie spędzonego czasu, stworzenie swoistej komuny, która podziela zainteresowania. Takie przynajmniej ja odniosłam wrażenie. Nie mogę jednak powiedzieć, że było tak że wszystkimi grupami, niektóre były nastawione stricte na zarobek. Do grup, które można oglądać jeszcze wrócę. My postanowiliśmy udać się w głąb, którejś z uliczek, zobaczyć co mają nam do zaoferowania liczne kramy. Poza tym musieliśmy się zorientować w cenie wycieczki, a żeby to zrobić musieliśmy dowiedzieć się o ceny i negocjować najmniejsza.

Najpierw ominęliśmy tłum, specjalnie jakby zostawiliśmy to na koniec, musieliśmy się zaaklimatyzować więc wybraliśmy najdalszą uliczkę, znajdująca się na placu. Uliczki są tak wąskie, że praktycznie się przez nie przeciskasz. Byłoby znacznie łatwiej gdyby mogli nimi uczęszczać tylko piesi, tutaj niestety mogą też jeździć skutery, a uwierz mi tych jest tutaj na potęgę. Ilość rzeczy sprawiała, że trudno było skoncentrować się tylko na jednej z nich. Tutaj piękne lampy, które z racji wieczornej pory dawały majestatyczny obraz ciepła i delikatności, tutaj zaś sukna i stroje marokańskie. Zaraz obok widzisz kopczyki usypanych przypraw i z daleka już czujesz szafran. Kawałek dalej smaży się mięso na ruszcie a gdzieniegdzie żarzy ogień pod tagine.

To chyba moje pierwsze skojarzenie z tym miejscem wielość wyboru. Tak jest jednak tylko przy pierwszym spojrzeniu. My wiedzieliśmy, że tego wieczoru nic nie chcemy kupić, chcemy się rozejrzeć. Naszą drogę kontynuowaliśmy aż do momentu kiedy praktycznie nie było już żadnych straganów.

W między czasie znaleźliśmy 2 agencje, które oferowały nam interesująca wycieczkę, kilku ulicznych naganiaczy, którzy żonglowali cenami. Mieliśmy zatem w czym wybierać. Wróciliśmy z powrotem na główny rynek tym razem jednak udaliśmy się w uliczkę po drugiej stronie.

Mam odczucie, że one w mniejszym niż większym stopniu są uporządkowane zgodnie z tym co w nich znajdziesz. Po drugiej stronie mieliśmy znacznie więcej wyrobów skórzanych, więcej kosmetyków i stoisk z przyprawami. Przede wszystkim było ich więcej ilościowo ale też same w sobie były większe i oferowały szerszy asortyment niż w miejscu, którym byliśmy poprzednio.

Tutaj też znacznie więcej osób próbowało nas namówić aby to właśnie w ich salony wstąpić. Mnie podobała się uliczka, w której mieliśmy oliwki i inne marynowane warzywa i owoce, zapach rozchodził się wokół i był miłym ukojeniem. Podobnie jeśli chodzi o suszone owoce, bardzo mnie zaintrygowało jak owoce są układane. Na każdym zdjęciu, które możesz podziwiać z Marakeszu jeśli chodzi o targi to kopiaste skrzynki z owocami. To jednak tylko zabieg, mający na celu pokazać, że tak jest. W rzeczywistości sprzedawca skrupulatnie układa owoc przy owocu na powierzchni pokrytej materiałem. Później jeśli zdecydujesz się na zakup odwraca się i daje Ci z worka. To ma tylko dobrze wyglądać dla osoby chętnej zakupić coś i tak jest w rzeczywistości masz wrażenie, złudne jak powiedziałam, że te owoce aż się wysypują pokazując nam dostatek każdego z wystawionych towarów.

Oprócz wspomnianych towarów można było dostrzec wielu mężczyzn sprzedających świeżą miętę. To będzie zdecydowanie rzecz, za którą będę tęsknić po przyjeździe do Anglii, herbata z miętą.

Wróciliśmy na rynek główny, tutaj już nie było wyboru musieliśmy przedzierać się przez tłumy oferujących nam coś sprzedawców. Właściwie jeśli chodzi o możliwości związane ze skosztowaniem posiłku to miałeś wiele opcji. Nie wiem jednak czy czymś się różniły. Spoglądając na menu odniosłam przekonanie, że wszędzie jest to samo. Uwierz mi jednak przejście przez ten odcinek było dla mnie niczym przejście przez pole minowe.

Gdzie postawić krok aby nikt nic ode mnie nie chciał. Częściej i tak zaczepiali mojego chłopaka, był przyjemniejszy, odpowiadał na zaczepki, ja je ignorowałam. Jeśli masz ochotę to jak najbardziej wysłuchaj ich propozycji. Miej przy tym na uwadze, że trasa, która powinna zająć Ci jedną minutę zajmie prawdopodobnie kwadrans. Każdy będzie chciał Cię przekonać, że to właśnie jego stoisko z jedzeniem jest najlepsze, że ma najsmaczniejsze jedzenie. Pokaże ci przy okazji świeżość warzyw abyś sam mógł się przekonać, że wszystko jest robione na miejscu ze świeżego mięsa i warzyw. Staniesz się dla nich przyjacielem albo nawet bratem, usłyszysz, że gotuję mama, albo babcia z oryginalnym przepisów. Wiesz nic nie stoi na przeszkodzie jak tylko raz Cię zaczepia, ale jak dasz się już raz to jesteś niczym towar przechodni.

Przejdziesz przez ich wszystkich ręce, zostaniesz omamiony tymi samymi historiami. To jest w jakiś sposób skuteczna metoda, bo jeśli jeszcze niczego nie jadłeś, to prędzej czy później ktoś Cię zwabi. Zapachy są kuszące tego nie można odmówić, jeżeli chodzi o warunki przygotowania posiłku, to chyba tutaj jest najmniejszym zmartwieniem. I lepiej w ogóle o tym nie myśleć, bo inaczej będziesz głodował cały pobyt.

Kolejnym sposobem na zachęcenie Cię do skorzystania z oferty któregoś z tymczasowych lokali (napisałam tymczasowe dlatego, że w ciągu dnia, nie masz tutaj ani jednego z tych punktów gastronomicznych, auta zjeżdżają sir około 18, rozkładają się stołu i ławki i cała połowa kuchnia, około 23 wszystko znika jak za pomocą magicznej różdżki) jest powtarzanie przez nich, że wyglądasz na godnego. Ja wiem, ze to może wydawać się śmieszne. Wyobraź sobie jednak, że faktycznie jesteś przed kolacją, masz upatrzone miejsce. Przede wszystkim jeszcze nie odczuwasz głodu, jeśli jednak przejdziesz slalomem mężczyzn i każdy powtarza Ci, że wyglądasz na godnego to gwarantuje Ci, że pod koniec stwierdzisz, że faktycznie tak jest. Tutaj trzeba mieć silna wolę aby się oprzeć tym namowom.

Podobnie jest z budkami, które oferują soki, faktycznie są one znakomite, sok pomarańczowy z miąższem jest wyśmienity, myślę że sama nie jestem w stanie zrobić takiego chociażby z racji owoców jakie są używane. Tutaj czy z lewej czy z prawej ktoś będzie wołał za Tobą, chcąc Cię skusić na szklaneczkę soku.

W końcu udało nam się wyjść z tego gwarnego miejsca, byłam przeszczęśliwa zostawiając tych wszystkich handlarzy za moimi plecami. Byłam przesiąknięta zapachami, mieszankami, ziół, jedzenia, brudu i potu . Jedyne o czym marzyłam to znaleźć się już w hostelu aby odpocząć.

Powiem szczerze, że ja już pierwszego wieczoru wiedziałam, że prawdopodobnie Marakesz nie będzie moim miejscem numer jeden, mnie przytłoczyło wszystko, było za dużo wszystkiego. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że to niedziela więc na ulicach jest znacznie więcej osób. Poza tym była wieczór w związku z czym każdy szuka sposobność do wyjścia z domu.

Stwierdziłam, że nie mogę się negatywnie nastawiać i dać się lepiej poznać temu miastu, które zapewne ma wiele do zaoferowania.

Poza tym byliśmy po długiej podróży, nie należy również zapominać, że wróciliśmy z pustyni, gdzie panowała absolutna cisza. Wydaje mi się, że to może był za duży przeskok. Uwierz mi nie było łatwo się odnaleźć kiedy jednego dnia masz wrażenie i tak jest w rzeczywistości, że jesteś na pustkowiu, drugiego dnia zastanawiasz się jak masz spacerować żeby nie zostać potrącony przez tłum jadących motorów i nie dać się zbajerować każdemu sprzedawcy.

Jak napisałam wiedziałem, że muszę zachować obiektywizm i poczekać na kolejny dzień, który pokaże mi potencjał Marakeszu. Z takim założeniem wróciliśmy do hostelu i po sprawdzeniu kilku informacji poszliśmy spać.

Wydaki

  • 250 dirham – przejazd na trasie Hassi Labied- Marakesz;
  • 25 dirham – porcja kebaba z frytkami;
  • 5 dirham – woda półtora litrowa kupiona w barze.

Łącznie wydaliśmy 280 dirham na osobę tego dnia.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!