Budapeszt - Sam Paganini, znajomość z Diabłem.

Opublikowane przez flag-pl Ola Noga — 9 lat temu

Blog: 46 państw Europy przed 30-stką.
Oznaczenia: Erasmusowe porady

Oczekiwanie

Długo zbierałam się do tej notki. Czekałam na moment, kiedy zobaczę dość sporo atrakcji w Budapeszcie i będę mogła wszystko złączyć w jedną całość, a następnie przedstawić ogólny obraz. Węgry to nie Hiszpania, czy Grecja. Do Budapesztu jeżdżę często, a więc mogę zdecydowanie więcej napisać na ten temat. Niestety, ostatnio jestem leniwa i pisać mi się nie chce. Notki kuleją pod względem jakościowym i podejrzewam, że ta również nie będzie należeć do najlepszych. No cóż, takie życie. Im dłużej coś robimy, tym bardziej nam się nie chce. Przychodzi rutyna i znudzenie.

Przyjazdy, odjazdy, komunikacja miejska

Pisałam już wielokrotnie o podróżowaniu Studentem. Znacie jego wszystkie wady i zalety. Ceny biletów ze zniżką studencką z Brna do Budapesztu zaczynają się od trzystu trzydziestu koron – ok. sześćdziesiąt złotych. W autobusie trochę trzeba posiedzieć – cztery i pół godziny.

Dobra, jeśli jesteśmy już na miejscu, do centrum możemy dojechać na różne sposoby – wiadomo. Ja zawsze wybieram metro, które jest jednym z brzydszych w Europie (z tych, co widziałam). Cena jednego przejazdy wynosi trzysta pięćdziesiąt forintów – ok. sześciu złotych. Tak, drogo, ale metro wszędzie jest drogie (w Madrycie bilet jednorazowy kosztuje cztery euro – dwadzieścia złotych!). Chyba jednak powinnam napisać, że w Budapeszcie jest taniutko.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

W stolicy Węgier kupujemy takie same bilety na wszystkie środki komunikacji. Nie jeździłam za dużo autobusami, zdażyło mi się to może z cztery razy. Pierwszego przejazdy zbytnio nie pamiętam. Wracałyśmy z Mo z jakiejś imprezy, wsiadłyśmy do byle jakiego autobusu i dotarłyśmy prawie pod dom, przejazd ten chyba odbył się na gapę. Druga wycieczka to kurs w stronę lotniska (opisywałam już w notce o Madrycie). No i ostatni, mój ulubiony.

Po powrocie z Madrytu musiałam jakoś wrócić do Brna. Nie miałam już praktycznie żadnych pieniędzy w portfelu, ale bilet powrotny zarezerwowałam kilka tygodni wcześniej. Jakoś ciężko było mi opuścić Budapeszt, przełożyłam rezerwację. Wracać miłam w nocy, około dwudziestej trzeciej. Pożegnałam się z Moniką i udałam na Napliget. Czekałam na Studenta pół godziny. Przyjechał, ustawiłam się w kolejce do sprawdzenia biletu i tu pach. Babeczka mi mówi, że mój bilet jest nieważny. Jak tak?! Przecież trzy godziny wcześniej sprawdzałam przez internet, czy wszystko jest okej. Wspaniała pani łaskawie zadzwoniła do centrali, odpowiedzieli jej, że bilet nie jest opłacony. Nie wiem, jak możliwe jest to, żebym miała bilet na mailu, a on był nieważny. Szybko zalogowałam się na stronę internetową Studenta. Okazało się, że mój przelew wrócił, co wcale nie przeszkadzało w przesłaniu mi biletu, oczywiście nieważnego (ale skąd mogłam o tym wiedzieć?). Dobra, załamałam się. Wiadomo, późna godzina, w portfelu pustka. Nie mam, jak wrócić do centrum, kręgosłup od ciężkich toreb strasznie boli, porażka. No nic, ruszyłam główką. Zaczęłam tłumaczyć kobiecie, że widzę, ze mają wolne miejsca i mogę teraz, tutaj przy niej zrobić przelew za bilet, przecież widzi, że mam pieniądze na studentowym koncie. A ona co? Nie, nie może pani jechać i już.

Stałam tam i gapiłam się z nienawiścią na wszystkich podróżnych, łzy prawie mi popłynęły. Usiadłąm na walizce, jak sierotka Marysia i zadzwoniłam do Mo. Uff, nie spała. Zrobiła mi przelew, aleee... Metro już nie jeździło, a ja nie miałam pojęcia skąd odjeżdżają autobusy. Zapytałam Węgra, wytłumaczył mi, jak dojść do przystanku. Co się okazało? Ten mężczyzna był żartownisiem, tam, gdzie miałam iść według niego, nie było żadnych przystanków. Kręciłam się z piętnaście minut. W końcu znalazłam. Zastavka (nauczyłam się już chyba trzeciego słowka po czesku) był po całkiej innej stronie, niż koleś mi wskazywał. Pamiętajcie, nie słuchajcie nigdy Węgrów! Autobus, a raczej grat podjechał. Zapakowałam się i podeszłam do kasownika. No i stoję, przyglądam się, to z góry, to z dołu, nic. Bilet choć wsunięty, nie chce się skasować. Trudno, pojadę na gapę, pomyślałam. Tylko po co były te kombinacje z przelewami? Nie wiem. Jechałam i jechałam. Miła pani w głośniku oznajmiała , na jakim przystanku właśnie się zatrzymujemy. Niestety, autobus był w takim stanie, że jedyne, co mogłam usłyszeć, to walenie foteli. Nie wiedziałam, gdzie wysiąść, ale jechałam. Mogłabym zapytać kogoś, gdzie powinnam wyjść, ale w tym wielkim gruchocie siedziła aż jedna osoba, która zbytnio nie budziła mojego zaufania. Z czasem zaczęłam rozpoznawać budynki, byłam w centrum. Ludzie wsiadali i uwaga, kasowali bilety. Moje zdziwienie na twarzy zdecydowanie musiało być ogromne. Zapewne nie pamiętacie już kasowników za czasów komuny (ja też nie). Mama opowiadała mi, że aby skasować bilety należy pociągnąć taką jakby dźwignię w dół, a wtedy bilet zostaje zadziurkowany. Tak, w stolicy Węgier do tej pory w niektórych autobusach są takie kasowniki. Widzicie, jaką widzę można posiąść podróżując po stolicach...

Dwa diabły długo czekały na wspólną imprezę w Budzie

Wstawiam focie MO, żebyście wszyscy wiedzieli o kim piszę. Z tą panią poznałyśmy się na pierwszym roku studiów. Pisałam kiedyś, że opowiem wam o tej relacji, będę robić to fragmentarycznie. Dziś zaczynamy.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Przeważnie przez rozpoczęciem pierwszego roku akademickiego studenci wybierają na się na integrację. Z moją filologią również tak było. Na fejsie ktoś dał pomysł i wszyscy spotkaliśmy się na picie. Nie znałam nikogo, ale podreptałam we wskazane miejsce. Ludzie zaczęli się zbierać, stałam, trochę rozmawiałam i obserwowałam. Zgromadzone osoby w większości wydawały mi się dziwne. Nie, żebym ich źle oceniała, czy coś, ale z każdą minutą coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, ze wspólnego języka to my nie znajdziemy. Dziwne, co? Przecież byłam w towarzystwie ludzi, którzy tak, jak ja uwielbiają książki.

Piliśmy tu, piliśmy tam, rozmowy przybierały na wartości (wiadomo, człowiek podpity to i więcej mu się podoba). Nie wiem, ktoś chyba rzucił pytanie o wynajmowane mieszkania, miejsca zamieszkania. Dołączyłam się do rozmowy i zapytałam, czy ktoś mieszka na Siennickiej. A ta blondynka ze zdjęcia powyżej krzyknęła, że ona zaraz przy Siennickiej, na Mostu. Chyba zaczęłyśmy rozmawiać i jakoś zgodnie doszłyśmy do wniosku, że możemy przenieść naszą imprezę w plener. Ale nie, nie chodziło o to, że ten plener tak dla zdrówka, żeby świeżym powietrzem pooddychać. Nie, nie. Tu jeden diabeł wyczuł drugiego. Szybko się zmówiłyśmy, że pójdziemy do parku przy naszych mieszkaniach, bo będziemy mieć blisko na chatę, a reszta? Niech się martwią.

Widzicie, przebiegłość i lenistwo nas połączyło. Wiadomo, że cała ta sytuacja to tylko mały kroczek w stronę tego, co stworzyłyśmy. Mo mi opowiadała, jak mylnie na początku mnie obierała. Nie rozumiała moich żartów i myślała, że jestem świadomie niemiła w stosunku do innych. Do dziś wspominamy sytuację z długopisem...

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Stworzyliśmy paczkę – ja, Mo, Patrycja i Kuba. Pierwszy semestr był sympatyczny, później, im bliżej wszyscy się znaliśmy, tym ciężej było nam się dogadać. Pisząc nam, mam na myśli te kilka osób łącznie, nie mnie i Monikę. Nasza relacja rozwijała się wyśmienicie. Zaczęły się alko-czwartki, alko-piątki, alko-soboty, imprezy i wyjazdy. Zżyłyśmy się pomimo podobnych (to akurat jest przeszkodą), ciężkich charakterów.

Zaczął się drugi rok, Mo wyjechała, a ja zostałam sama. Zastanawiałam się, czy ta relacja to przetrwa. Wiecie jak jest, gdy ktoś wyjeżdża na dłuższy czas, kontakt przeważnie się urywa. U nas było inaczej, gadałyśmy godzinami przez skype, pisałyśmy praktycznie codziennie. Miałam wrażenie, że cały nasz „związek” jeszcze przybrał na sile (Mo, to chyba nie było mylne wrażenie, co?). Im więcej gadałyśmy, tym bardziej tęskniłyśmy. Planowałyśmy naszą pierwszą imprezę w Budapeszcie, wspólne wakacje na Erasmusie, odliczałyśmy dni i stało się...

Imprezy w Budapeszcie

Nie pamiętam kolejności, kiedy i gdzie była pierwsza, a kiedy przedostatnia impreza. Wiem, że mój przyjazd do Bp opiłyśmy grubo (to chyba wtedy, co leżałyśmy pod Synagogą, co?). Oj tak, świętowałyśmy do tego stopnia, że filmy się pourywały.

Każde nasze wyjście rozpoczynamy kilkoma piwkami i dwoma butelkami wina. Ten dzień, kiedy wybrałyśmy się do Instant był jakiś dziwny. Praktycznie trzeźwe wyszłyśmy z domu, alkohol nie działał, a impreza, która zawsze była darmowa, akurat na mój przyjazd stała się płatną (przynoszę pecha, czy co?). Instant znajdziecie pod adresem Nagymező utca 38. Ten ruin pub otwarty jest codziennie od szesnastej do szóstej rano. Wewnątrz mieści się siedem scen i barów. Muzyka? Nie mój klimat, zdecydowanie nie. Nie znajdziecie tam dobrego techno, a raczej coś w stylu muzyki komercyjne granej na większości polskich impreze w klubach typu Parlament. Nie ma co się dziwić, Instant to miejsce odwiedzane głównie przez erasmusów, a nie ukrywajmy, większość takich ludzie idzie do klubu, żeby się najjjee... i znaleźć „coś” do łóżka, nie po to by słuchać muzyki. Chociaż klub nie zachwyca dźwiękami, to warto jednak go odwiedzić. Wnętrze kiczowate, ale ma swój niepowtarzalny klimat. 

Podobno klimat tworzą ludzie, hymmm, no tak, dlatego pewnie Instant nie budzi moich dobrych wspomnień. Weszłyśmy z Moniką do klubu, zdążyłyśmy podejść do baru – dosłownie pięć minut – a wokół zebrało się stado napaleńców (tak, to słowo idealnie tu pasuje). Ej zatańczysz, chcesz piwo? Zapalisz, skąd jesteś? Itp. Nienawidzę tego, pisałam to milion razy i napiszę milion pierwszy – nienawidzę imprezowych przylepców.

Nie będziemy przecież płakać, jak ktoś do nas podchodzi. Rozpoczęłyśmy zabawę. Koleś pytał skąd jesteśmy, no to proste, z Nibylandii. Nieśmieszne, nie? Wiem o tym, ale gdy ktoś zaczyna mówić, że słyszał o Nibylandii i próbuje dalej ciągnąć rozmowę, to sytuacja staje się wręcz komiczna. Moi drodzy panowie, Nibylandia to nie kraj, zdecydowanie nie.

Zaczęłam od najgorszego klubu, zaraz po nim mamy Kuplung, który znajdziecie pod adresem Király utca 46. Nie pamiętam, czy wstęp jest płatny, ale wydaje mi się, że tak. Z tego, co teraz patrzę na necie, czasami odbywają się tam jakieś inne wydarzenia, nie tylko dyskoteki. Chociaż muzyka znowu mnie nie zachwyciła, to miejsce uznaję za o wiele lepsze od Instant. Jakoś żwawiej tuptałam, jakoś chętniej też rozmawiałam z ludźmi. Tak teraz sobie myślę, że w sumie nie pamiętam za bardzo, jak to miejsce wyglądało, kojarzę tylko ławki i coś w stylu namiotów, ale wiem, że dobrze się tam czułam. W Kuplungu zapoznałyśmy się też z innymi obcokrajowcami. Kangur, czyli koleś z Australii tak się zauroczył moją moja wspaniałą osobą, że przez większość imprezy namawiał mnie na wypicie polskiej wódki przy barze. Zgodziłam się po jakimś czasie namów, tylko nie widziałam żadnego sensu w zamawianiu trunku, który piję u siebie w kraju, a że czasami bywam rozkapryszona i wredna, to stałam przez jakieś pięć minut przy barze, i wybierałam, wybierałam. Stwierdziłam, że jeśli nie ja płacę, to mogę sobie pozwolić na najdroższego drinka. No cóż, wyszła ze mnie polska cebula.

Niebo, akwarium, Sam Paganini

Szłyśmy sobie na metro, a moim oczom ukazał się ogromny plakat informujący o wizycie Sama Paganiniego w Budapeszcie. Od razu było jasne, że muszę go usłyszeć, że wybiorę się na tę imprezę. Zrobiłam zdjęcie wywieszki, później sprawdziłam na necie co i jak. Na tym stanęło.

Pewnego wieczora siedziałyśmy w mieszkaniu na Rakoczi i piłyśmy wino, coś trzeba było ze sobą zrobić. Wpadła do nas koleżanka Mo, na momencie rozpracowałyśmy polską orzechówkę (skąd ona się wzięła?) i wyszłyśmy. Trafiłyśmy do Akvárium, o którym Mo wcześniej słyszała tyle, że bywają tam jedynie bogaci turyści. No cóż, bogate nie byłyśmy, ale to w niczym nam nie przeszkadzało.

Klub podzielony jest jakby na dwie części, pierwsza to Volt, a druga to złączenie Voltu z Akvarium (tak to pojęłam). Całość otwierana jest na większe imprezy (możliwe, że kłamię).

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

I tak impreza w tym volto-akwarium była pierwszą, godną zapamiętania. Nie będę tutaj opisywać klubu, bo chcę to zrobić przy zdawaniu relacji z Sama, napiszę wam tylko, że warto iść pod adres Erzsébet tér 12.

Prawdziwy raj daje mi tylko techno tuptanie. Bilety na Sama zamówiłyśmy przez internet, zapłaciłyśmy ok. pięć tysięcy forintów – jakieś siedemdziesiąt złotych. Było warto! Macie tutaj zdjęcie, jak wygląda w dzień ogródek Akvarium.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Niektórzy mogą się zastanawiać skąd taka nazwa klubu. Słuchajcie, sufit pokryty jest wodą. Jak to? Normalnie. Nad klubem wykopany jest basen z przeszkolonym dnem, to dno widzicie podczas tuptania przy muzyce najlepszych artystów. Tak, w tym klubie grają i śpiewają najlepsi didżeje oraz piosenkarze . W ostatni miesiącach można tam było spotkać; Moderat, Garego Becka (nie wiem, czy to dobrze odmieniłam), Presidenta Bongo, Ame i wiele innych. Ale dobra, wracajmy do imprezy...

Nie będę pisać, że znowu czegoś szukałam, bo jasne już jest, że zawsze szukam i znajduję. Poznałśmy dwóch braci, Słowaków. Całą imprezę spędziliśmy tupcząc razem, spójrzcie an foteczkę, kipi szczęście, co?

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Tak jak Hiszpanie są wstrętnymi burakami (dziś o siódmej rano, ktoś z przedstawicieli tego wspaniałego narodu wyrzucił znak drogowy przez okno w akademiku oraz jakieś kilkanaście butelek – piękny hałas i burdel), tak Słowacy to stuprocentowi mili i kulturalni goście. Żadnych zgrzytów, tylko dobra zabawa. Wklejam zdjęcia, patrzcie.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Tu oto Kasia, która została pochłonięta doszczętnie przez jakiś kawałek Paganiniego. Ej, halo! Stałam pod samą sceną, nie było ścisku. Klub jest świetny. Klimatyzacja chłodzi, ciągle ktoś sprząta szkła, łazienki czyste i przestronne. Ceny wcale nie takie wysokie, powiedziałbym nawet, że normalne. Ludzie nie macają cię po tyłku przy każdej możliwej okazji, tańczą i delektują się muzyką. Kocham to.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Tu Kasia, która pali peta (Mamo, nie krzycz) i upija się, bo jej stan zdecydowanie jestjeszcze za słaby. Przecież alkohol i dym to najlepsze połączenie, jeśli chcesz się wstawić.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Tu również ja, ale tym razem z jakąś napigułowaną laską, która podbiegała do mnie przy barze i zaczęła przytulać. Interesujące...

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

O, i patrzcie, tu znowu ja (dziwne), tym razem w tle z przyszłym mężem...

Impreza się skończyła równo o szóstej rano, jako ostatnie schodziłyśmy z parkietu. Jestem przyzwyczajona, że po tuptaniu trzeba iść na after. W obcym kraju może wydawać się dość ciężką sprawą ten afterek. Może, ale wcale tak nie jest. Plan był taki: ja idę po kurtki, a Mo szuka dalszej imprezy. Nie musiała się wysilać. Przy wyjściu poznała kilu ludzi, ja natomiast namówiłam jakiś typków stojących w dłuuugiieeej kolejce, żeby dali mi się wepchnąć, a w zamian zabiorę ich ze sobą na after. Zgodzili się, idioci. Wzięłam kurtkę i nawiałam, debili za sobą nie ciągam. Poszłyśmy, afterowałśmy, wróciłyśmy w południe do mieszkania, i co? Spać!

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Zwiedzanie na drugim planie

Moje pierwsze wycieczki do Budapesztu zawsze kończyły się wielkim kacowaniem, ale w końcu udało nam się zebrać i zobaczyć coś więcej niż kluby. Jeszcze jak było dość zimno, udałyśmy się na drugą stronę Budapesztu. Wiecie, mamy Budę i Peszt. Nie do końca pamiętam, co i jak z tym podziałem, chociaż Monika całkiem niedawno mi to tłumaczyła. Sprawdźcie sobie na Wikipedii. Przekroczyłyśmy Dunaj i spójrzcie, za plecami miałam piękny Parlament.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Tu powinnam się rozwinąć, napisać coś na temat tego, co widziałam po stronie Budy, ale pamięć mi szwankuje. Wiem, że widziałam Basztę Rybacką (dzielnica Várkerület), Górę Gelerta (nie weszłam) i całe to Wzgórze Zamkowe.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Jak już się ociepliło, więcej chodziłyśmy po centrum. Budapeszt jest miastem, którego nie mogę jasno ocenić. Nie, że mi się podoba, ale też nie, że mi się nie podoba. Pierwszy raz, jak tu przyjechałam, ucieszyłam się. Wiecie, mieszkam w Brnie, w spokojnym i zielonym mieście, nagle zobaczyłam ruch, pęd i beton, czyli to, co kocham. Im głębiej w las... tym mniej byłam zadowolona. Stolica Węgier jest strasznie brudna, w wielu miejscach śmierdzi moczem, butelki i papierki walają się pod nogami. Bezdomni...

Właśnie, nigdzie nie widziałam więcej bezdomnych niż w Budapeszcie. Oblegają przejścia metra, schody, murki, wszystko! I może by tak nie przeszkadzali, i może bym im współczuła, ale...

Szłyśmy sobie z Moniką na metro, za jakąś godzinę miał odlatywać nasz samolot do Madrytu. Schodziłyśmy ze schodów, a tu nagle pach! Dosłownie trzy centymetry od twarzy Mo zatrzymuje się brudna, spleśniała ręka starej, cuchnącej kobiety. Uderzyć ją chciała, rozumiecie? Coś tam się darła w tym swoim dziwacznym języku, a my oddalałyśmy się najszybciej, jak to było tylko możliwe.

I to nie pierwszy taki przypadek, no dobra, z tym uderzeniem może pierwszy. Ale chodzi o to, że oni ciągle zaczepiają. Idziesz sobie, a tu jakiś syfiarz dotyka twojego ramienia. Czasami ten obleśny człowiek chce ci „pomóc” w procesie kupowania biletu. Nie współczuję im, nie będę współczuła itd. Jeśli ma siłę pić, jeśli ma siłę chodzić, to ma też siłę pracować i żyć, jak normalny człowiek. Rozumiecie? Nie mówicie, że oni często są chorzy, słabi i wszystkie inne te wasze głupie tłumaczonka. Nie, oni są leniwi, takich ludzi powinno zamykać się w obozach pracy. Jestem Hitlerem, tak.

Gdzie jest piękno Budapesztu?

W kamienicach, masywnych, starych i brudnych kamienicach, tam jest piękno. Spacerująć ulicami Pesztu nie mogłam oderwać wzroku od budynków, to one tam tworzą specyficzny klimat. Spójrzcie:

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Następny plus to wielka powierzchnia, nie, źle to ujęłam, chodzi o to, że tam wszędzie jest przestrzeń. Niby wielkie miasto, niby pełno ludzi, ale idąc ulicą nie gnieciesz się tak, jak w Gdańsku, czy Warszawie. Nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć to, o co mi chodzi. Sami musicie jechać i zobaczyć.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

No okej, o brudzie pisałam, ale o porządku już nie wspomniałam. Całą okolica Parlamentu jest czyściusieńka i pięknie odnowiona. Drzewa i kwiaty, czyste trawniki, na których można spokojnie zjeść sobie śniadanie (niżej zdjęcia jednego słonecznego poranka) to również coś, co znajdziecie w tym mieście.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Na wadach jakoś mocniej się skupiłam, wiem o tym, tak już mam. Na koniec dodam jeszcze, że w Budapeszcie, nie jest tak, jak w Madrycie, o nie, nie. Za waszą wiarę i chęć zobaczenia złotego wnętrza kościoła, nie będziecie musieli płacić. Niżej wstawiam zdjęcie Bazyliki św. Stefana, gdzie możecie zobaczyć zmumifikowaną jego prawicę.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Miasto tanie, miasto oblegane

Tak, Budapeszt jest oblegany prze turystów i nie ma co się dziwić. Ceny w porównaniu do innych europejskich miast są bardzo niskie (za dziesięć złoty spokojnie zjecie śniadanie). Pogoda? W stolicy Węgier zawsze jest ciepło. Nie możemy porównywać Budapesztu z Barceloną, ale jeśli zestawimy Warszawę, Pragę i Budapeszt, to ten ostatni zdecydowanie wydaje się najcieplejszym miejscem. Możliwe, że tak naprawdę wszystko inaczej się przedstawia w pogodowej skali roku, ale na bazie własnych doświadczeń mogę napisać: pogoda na Węgrzech nigdy mnie nie zawiodła.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

Następną sprawą są tanie bilety lotnicze, czasami za niecałe sto pięćdziesiąt złotych polecimy z Gdańska do Bp, i z powrotem. Tak, piszę o polskich lotach, przecież zagranicznych nie przeglądam. Dobra, mogłabym pisać i pisać, ale już nie mam chęci i sił, żegnam.

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem

budapeszt-sam-paganini-znajomosc-diablem


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!