Audioriver, część druga i ostatnia. Koniec umierania.

Opublikowane przez flag-pl Ola Noga — 7 lat temu

Blog: 46 państw Europy przed 30-stką.
Oznaczenia: Erasmusowe porady

(Notkę zaczęłam pisać kilka dni temu, dopiero dziś ją dokończyłam. Niektóre informacje są już nieaktualne, ale o co dokładnie chodzi, dowiecie się w następnym wpisie, który mam nadzieję, będzie o wiele dłuższy)

A co to za spontan?

Dawno nie opisywałam obcych krajów, czy większych miast. Tęsknię za pisanie o miejscach odległych Polsce. Nieprędko gdzieś dalej wyjadę. Pieniądze z Erasmusa już dawno się skończyły, wypłata z pracy została wydana na Audio. Żyję na pożyczkach i żerowaniu rodzinnym. Ale… kilka dni temu przypomniała sobie, że jakoś w lutym wykupiłam skok na bungee. Sprawa całkowicie wyleciała mi z głowy. Patrząc w swój kalendarz, stwierdziłam, że za dużo czasu na wykorzystanie bileciku nie mam. Skoki odbywają się wyłącznie w weekendy. Większość terminów była już zajęta, a te, co pozostały, kolidowały z moją pracą, czy imprezami (Ten Walls po raz drugi, tym razem w Polsce). No i co zrobiłam? Zaciągnęłam następną pożyczkę, znalazłam towarzysza i kilka godzin temu zarezerwowałam bilety oraz hotel na jutro. Cóż, znowu wyszedł spontan. Jutro (edit; dokańczam pisanie już kilka dni po tym, jak zaczęłam) notka o godzinie ósmej czterdzieści wyruszam do Poznania (tak przy okazji sobie zwiedzę), następnie, pod wieczór jadę do Wrocławia, a dnia późniejszego lecę skakać z dwustu dwudziestu dwóch metrów (najwyższe bungee w Europie) do Głogowa. Nie chcę zbytnio o tym dziś pisać, bo na pewno będę tworzyć osobą notkę na temat całego tego wyjazdu. Mam nadzieję, że będzie, co opisywać. Oby skok nie okazała się tak samo mało ekscytujący, jak lot samolotem. Hymmm, nie no, nie wierzę, że będzie tak nudo… szczerze, to modlę się, żeby nie zrobić siku w majtki ze strachu.

Wracają do Audioriver – dzień drugi.

Oglądałam ostatnio zdjęcia z Woodstocku i Open’era, doszłam do wniosku, że festiwalowicze z Gdyni, czy Kostrzyna mogą jedynie pozazdrościć ludziom z Płocka. Czemu? Wrzucę wam zdjęcie, niestety nie oddaje ono piękna tego miejsca nad Wisła.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Miejsce na festiwal jest idealne, organizatorzy nie mogli tego lepiej wymyślić, ogarnąć. Z jednej strony mamy Wisłę, plażę, następnie polankę, a później wysoką górkę. Idąc w stronę Audiopola znajdziemy jeszcze jezioro i coś w stylu mini lasku. Kit tam z jeziorem (chociaż jest mega dobrą opcją, gdy pocisz się ciągle tańcząc), kit z Wisłą, ta górka daje najlepszy efekt. W nocy siadają na niej tysiące ludzi, u dołu błyskają, migają światła. Muzyka niesie się w górę, a ty możesz położyć sobie głowę na zielonej trawce i chillować. To jest chyba właśnie taki punkt szczególny, coś innego, oryginalnego, tworzącego magiczną (dosłownie) atmosferę. Atrakcją jest także jaskinia Morusa. Wstawiam zdjęcie, niestety nie moje, ukradłam je ze strony: http://krainawedrujacychwysp.blogspot.com/2013/03/jaskinia-morusa-w-pocku.html.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Rok temu porobiłam foteczki, ale gdzieś mi zaginęły. Za każdym razem, gdy przechodzę przez teren Audio widzę, jak ludzie próbują się do niej wspiąć. Z tego, co zauważyłam mogę wywnioskować, nie należy to do najtrudniejszych wyczynów. Podobno gorzej jest ze zejściem. Za rok może sama spróbuję. Ze skarpą wiąże się płocka legenda o Morusie, który był złym człowiekiem. Typeczek podobno uciekał przez Rosjanami i właśnie tam, w tej dziurze się ukrywał. To jedno z podań, istnieje też druga opcja, która mówi o tajnym przejściu do klasztoru i siostrach zakonnych, które pomagały wcześniej wspomnianemu zbirowi. Ale wracają do wyglądu festiwalu. Na zdjęciu wszystko wydaje się jakieś takie biedne i małe, nie? W rzeczywistości namioty są naprawdę spore (rok temu na Audio było dwadzieścia siedem tysięcy ludzi dziennie! Gdzieś musieli się zmieścić). A idąc w nocy przez teren festiwalu można się poczuć, jak w wesołym miasteczku. Właśnie taki obraz rok temu przywiozłam ze sobą do domu, tak pamiętałam Audio. I w sumie do dziś mam te wspomnienie. Idę sobie już dość późno w nocy. Obijam się od ludzi w stanie nietrzeźwości, po prawej stronie widzę namioty (coś ma wzór cyrku), przede mną tunel (to tylko takie skojarzenie), z lewej strony ogromna, zielona górka, a na niej tańczący, leżący i siedzący ludzie. Tacy kolorowi, weseli, rozgadani. Muzyka gra, ludzie się uśmiechają… Naprawdę, przywiozłam wtedy ze sobą najlepszy obraz, jaki do tej pory mogłam zapisać w swoim mózgu.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

I co z tym drugim dniem? Nic właśnie. W dzień zamiast wyjść, jak normlani, cywilizowani ludzie na zewnątrz, pooglądać targi, potańczyć na rynku, to nieee, siedzieliśmy na chacie. Szczerze? Chyba nie żałuję, dobrze i tam się bawiłam. Wieczorem wyszliśmy w stanie bardzo ciężkim na miasto. Nikt nie miał siły, wszyscy się obawiali, że nie dadzą rady wytrzymać godziny. Trupy weszły, kupiły piwo i się zaczęło. Od razu wiedziałam, że nigdzie nie będę latać. Plan był taki, że zatrzymam się w Cyrku i z niego nie wyjdę. No i cóż, grał jakiś typek, którego nie kojarzyłam. Chodziłam w tą i  z powrotem wyzywając, że gra syf. Po dwunastej wszedł Scuba. I cała noc się zmieniła. Grał ciężko, grubo, tak, jak chciałam, żeby zagrał. Od razu nabrałam chęci na tuptanie. Nogi same się ruszały. Namiot zapełnił się po brzegi, z dachu skraplał się pot, ale kogo to wtedy interesowało… Na chwilę musiałam odpocząć, bo mózg nie dawał rady. Przeszłam się gdzieś w tłum na bosaka, znalazłam starych znajomych. Kacha moja swoim ryjem napędziła mnie do grubszego tuptania, i o tamtej chwili przez najbliższe dwie godziny nie przestawałam. Hallllooo, przecież na początku nie dawałam sobie szans na przetrwanie jednej godziny, a później co? Techno. Ożywiło mnie.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Najdłużej czekałam na występ Recondite. Tu nie miałam żadnej wątpliwości, że będę pływać w dźwiękach. Kocham tego Niemca (serio to napisałam? Niemca?). Muzyka powoli wpływała, delikatnie wchodziła. To właśnie było coś takiego, co kocham najbardziej. Do techno trzeba mieć cierpliwość. Ha, moje ulubione powiedzonko – techno uczy cierpliwości. Dlaczego? Bo najpierw musimy słuchać przez dwie, trzy minuty tego samego dźwięku, żeby w końcu usłyszeć na chwilę takie wejście innego dźwięku, co ci ciarki na ciele wywoła (dziwnie to brzmi, ale kit tam). Tuptałam i tuptałam, nagle patrzę na ziomeczka, a on coś marnie wygląda, tzn. dobrze, ale jakoś tak lekko nieogarniający był. Podchodzę, a on mówi, żeby się przejść po piwo, bo w głowie jakoś grubo ma. To pach, idziemy.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Muzyka leciała, a my przebijaliśmy się przez tłum. Niektórzy zamiast tańczyć, kładli się na piachu lub siadali. Światała migały i robiły szaszor w mózgu, trudno było utrzymać równowagę skacząc przez leżące ciała. Uruchomiałam kompas i znaleźliśmy się pod budką z piwem. Zamówiłam, co zamówić miałam i spoczęliśmy na leżaczkach. Ten, co w mózgu miał popiół, zaczął marudzić (jak zawsze, pozdrawiam :D). Jakieś babki po trzydziestce siedziały obok i chyba mu klimat psuły, a może chodziło o ten gruby bas, nie wiem. Podnieśliśmy tyłeczki i wczołgaliśmy się na górkę. Magia, obraz z góry był magiczny. Ja się poprawiałam (czesu czesu włosy), ten siedział i nie ogarniał życia. My tam gadu, gadu, aż naglę patrzę na zegarek, a tu prawie godzina minęła. No cóż, przyszedł czas, żeby się zbierać do reszty znajomych.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Grał Richie Hawtin. Dobra, przyznaję się po raz drugi, nie znałam ziomeczka. Jeden jego kawałek słyszałam i tyle. Wiem, wiem… to wielka „gwiazda” techno, ale szczerze? Nie interesuję się tymi, co ich muzyka mnie nie robi. Wszyscy na Audio się nim zachwycali, na mnie wrażenia nie zrobił. Siedziałam, wylegiwałam się wygodnie na piasku, a z minuty na minutę robiło się coraz jaśniej…

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Dzień trzeci – jak co, to ja mogę umierać.

Rok temu kupiłam bilet na trzy dni, ale zabrakło mi sił i cały ostatni dzionek przeleżałam trupem w namiocie. Więc co? Przewidywałam, że scenariusz się powtórzy i wzięłam karnet o niedzielę krótszy. Głupia ja! Wyrobiłam się, ha ha, nieee, organizm się zahartował. Sen jest dla słabych – tak mówią ludziki. Nie zgodzę się z tym, sen jest dla wszystkich, ale niektórzy dają radę bez niego. Trzy dni melanży i godzina snu – nooo, dałam radę. I chciałam iść tam, na SunDay, ale biletu nie było.

audioriver-czesc-druga-ostatnia-koniec-u

Zjadłam, uzupełniłam witaminki i poszliśmy na Audiopole (wstęp darmowy dla wszystkich). Po długiej, morderczej drodze (schody – nie polecam), ukradliśmy komuś ręcznik i położyliśmy się blisko jeziora – rilaks, moi drodzy, tylko to miałam w głowie. Potuptałabym, bo na Polu naprawdę nieźle, a nawet wspaniale grali, ale wygodny piach mnie trzymał. Patrzałam też na tych ludzi… i jakoś mnie przerażali, no nie wiem, chyba już za grubo u nich było.

Przyszedł wieczór, spakowaliśmy manatki i udaliśmy się do domu… Tak minęło Audioriver.

Pięć typów ludzi, który na bank spotkasz w Płocku.

  1. Laski z kwiatkami we włosach – taka chyba właśnie jest moda, bo co nie patrzę na zdjęcia z festiwali, to wszędzie one są. Typiarki w stylu faszionistek (czy jak to tam się mówi). Nie znam ich osobiście, ale gdy patrzę, to mam wrażenie, że makijaż poprawiają, co chwilę, a na Audio przyjechały się pokazać (może ja im zazdroszczę tego, że tak dobrze ciągle wyglądają?- nie wiem).

  2. Spocuchy, no hej, w tej grupie jestem i ja. Tańczymy, pocimy się. Pot kapie, kapu kap, kapu kap. Chusteczki, wachlarze i inne gadżety nie pomagają – taka fizjologia (to tego można to zaliczyć, nie?). Aleee, tę grupę można podzielić na dwie podgrupeczki. Spocuchy śmierdziuch – tacy, co mają gdzieś, że komuś śmierdzą i chlapią potem na wszystkie strony, baaa, oni nawet jeszcze bawią się jak najgłębiej w tłumie. Ci drudzy, to mądrzy ludzie. My – spocona inteligencja, używamy chusteczek, ręczników, koszulek do ścierania kropelek z czoła oraz bawimy się w najchłodniejszych miejscach, czyli gdzieś w okolicach brzegów namiotów.

  3. Tancerze i tancerki, co nigdy nie padają – nie wiem, skąd biorą siły (wszystkie używki kiedyś przestają działać przecież), ale tańczą, ciągle tuptają. Nie piją, nie chodzą, nie siedzą, nie gadają. Patrzysz na nich, a oni w swoim świcie, tylko tup tup i tup tup. Zazdroszczę im kondycji oraz miłości do tańczenia. Sama to kocham, ale nie tak bardzo, żeby zrezygnować ze znajomych, czy górki, o której wcześniej pisałam.

  4. Zagubieni zagubieńcy – ci wyżej tańczą, a ci? Gubią się, wędrują, ciągle czegoś szukają. Siedziałam sobie na krawężniku i tak obserwowałam typeczka jednego przez pewien czas. Odbijał się od ludzi przez jakieś pół godziny, wyglądał jakby coś zgubił. NIe tańczył, nie gadał za długo z jedną osobą. Szedł i wracał, machał łapkami i znowu gdzieś się udawał…

  5. Marudne marudy (masło maślane) – jeżdżą na Audio od ponad pięciu, czy więcej lat. I twierdzą, że z każdą edycją jest coraz gorzej (to po co znowu kupują bilet?!). Nie odpowiada im line-up, towarzystwo, światła, piwo i wszystko, na co można pomarudzić. Hymmm… obyście ich nigdy nie spotkali.

Na koniec wrzucam aftermovie z dwutysięcznego piętnastego roku, oglądajcie i podziwiajcie!

https://www.youtube.com/watch?v=Kg69iWqz-NE


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!