Have you made up your mind about your destination? The best accommodation deals are being booked fast, don’t let anyone keep ahead!

I want to find a house NOW!

Poradnik dla autostopujących po Mjanmie, część I (Hsipaw przez Pagan)


Jak dziwne potrafi być życie... gdy myślicie, że gdzieś źle skręciliście, prowadzi Was ono w zupełnie przeciwną stronę i wbrew Waszej intuicji i uczuciom w tym temacie, lądujecie dokładnie tam, gdzie mieliście się znaleźć. Tak było w moim przypadku, przynajmniej podczas mojej podróży po Mjanmie, gdy próbowałem stopować z Pagan, świętego miasta słynącego ze świątyń, do Hsipaw.

Pagan

Dotarłem do Pagan ze stolicy Mjanmy, Rangun, gdzie miałem już zarezerwowany nocleg, poprzez stronę Royal Bagan Hotel, na której zakwaterowanie jest dość drogie jak na kieszeń autostopowicza (około 18-22 £), ale w ofercie są klimatyzowane pokoje z łazienką, (maleńkim) basenem i śniadaniem wliczonym w cenę. Z tego co wiem, możecie znaleźć coś tańszego, ale nie znalazłem niczego w niższej cenie, gdy szukałem noclegu online przed przyjazdem.

Nocny autobus z Rangun był zdradziecki, bo niby udało mi się chwilę przespać, ale obudziłem się nie w sosie. Gdy zacząłem zwiedzać miasto i odrzucać kolejne oferty przejazdów tuk-tuk i taksówkami, które przejeżdżały koło mnie i doszedłem do miasta główną drogą, a pot ze mnie spływał, nadziałem się na dwóch osobników ubranych w kamizelki odblaskowe, którzy pobierali opłaty od turystów za wstęp do miasta. Do tego momentu nie miałem pojęcia, że za samo wejście do miasta trzeba zapłacić i to aż 30 000 kyat (jakieś 20 £), a opłacie podlegali jedynie obcokrajowcy. Wywróciłem oczami z drwiną, w myślach klnąc na siebie za tak drogie zakwaterowanie i rozpocząłem poszukiwania innej drogi do miasta. Jeden z kolesi próbował pokierować mnie z powrotem do miasta, ale ja zmierzałem już w przeciwnym kierunku i wracałem, skąd przyszedłem. Chwilę później para z idealnym wyczuciem czasu i smykałką do biznesu, zaproponowała mi podwózkę do miasta i mojego hotelu za jedyne 7 000 kyat (niecałe 4 £). Od razu wskoczyłem do samochodu, gdzie kazano mi się schować za tylne siedzenie, a gdy kierowca zbliżył się do wjazdu do miasta, przygazował i minął strażników. Gdy było już bezpiecznie, ponieważ odjechaliśmy poza zasięg wzroku strażników, podniosłem się powoli i wszyscy zaczęliśmy się śmiać, bo emocje puściły i wiedzieliśmy, że już jesteśmy bezpieczni!

a-hitchhikers-guide-myanmar-part-1-hsipa

Mógłbym pewnie napisać cały nowy artykuł tylko po to, by poopisywać piękno Pagan, miasta które nie jest jeszcze zalane turystami, choć na pewno leży w najbardziej turystycznym regionie Mjanmy zaraz po stolicy Rangun i to z oczywistych powodów. W mieście znajduje się 2 000-4 000+ świątyń (szacujący te liczby nie są pewni), a miasto jest idealnym przykładem piękna, jakie można napotkać w tym fascynującym kraju. Starożytne miasto wraz ze zniszczonymi, ale wciąż wspaniałymi świątyniami właśnie to ukazuje. Samo miasto zostało założone w 849 roku przez króla Pyinbya, a świątynie budowane były przez okres 250 lat przez lokalnych mieszkańców, którzy postawili ponad 10 000 religijnych budowli (około 1 000 buddyjskich stup, 10 000 małych świątyń i 3 000 klasztorów). Znalazłem się tam po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło miasto, w tym niektóre z najstarszych świątyń.

Pagan podzielone jest na trzy części: stare miasto, nowe miasto i Nyaung-U, a ja zatrzymałem się w tej ostatniej. Ze względu na ogromną liczbę świątyń w okolicy, możecie się poczuć rozpieszczani. Tutaj macie opis każdego z miast, wraz ze wskazówkami, gdzie najlepiej się zatrzymać, który znalazłem online:

  • Stare miasto:

  • “To miejsce dla tych, którzy chcą znaleźć się pomiędzy ogromną ilością starożytnych ruin i najpiękniejszych i najdroższych hoteli w Pagan i obcować z ruinami, dawnymi ścianami starożytnego miasta w tej luksusowej części, gdzie nie nie ma dużej ilości mieszkańców i nie znajdziecie tu nic poza hotelami, świątyniami i paroma luksusowymi restauracjami. Jeśli chcecie odkryć magię Pagan (poprzez jazdę rowerem lub wozem konnym po okolicy, w czasie wschodu lub zachodu słońca), bez względu na cenę, "Stare Pagan" będzie dla Was idealne. ”
  • Nowe Pagan (na południe od Starego Pagan)

  • “Tańsze zakwaterowanie w średniej półce cenowej znajdziecie w Nowym Pagan. Położone nad brzegiem rzeki Irawadi, jest tu bardziej malowniczo, choć odlegle od centrum. W okolicy jest wiele świątyń, ale nie są one tak znane i wielkie jak te w starszej części miasta, za to okolica jest przyjazna zakupoholikom, bo znajdziecie tu wiele lokalnych sklepów z rzemiosłem i wyrobami z laki. ”
  • Nyaung-U

  • “Podróżujący czasem mylą Nowe Pagan z Nyaung-U, miastem najbardziej niskobudżetowym, z największą ilością restauracji, ale także położonym najdalej od wszelkich zabytków. Jest tu najwięcej rzeczy do robienia, bo w centrum panuje dobra atmosfera, zobaczycie masę kolonialnej architektury i targ, na którym roi się od rożnych zajęć. Znajdziecie tu też połączenia transportowe (łódki, autobusy, samoloty). Jeśli podróżujecie samochodem z kierowcą, nie ma dla Was zbytniego znaczenia gdzie się zatrzymacie, w takim wypadku Nyaung-U Wam przypasuje. Weźcie pod uwagę, że wynajem samochodu to koszt około 40 $ na dzień. ”

Tutaj znajdziecie informacje o różnych częściach Pagan

Jeśli chodzi o podróżowanie po Pagan, najmądrzejszym wyborem może być wynajęcie skutera. Pierwszego dnia byłem wyczerpany pedałowaniem po mieście na rowerze, więc drugiego dnia zdecydowałem się na bardziej przyjazny dla środowiska e-rower, który zaproponowano mi w hotelu. Jeździłem nim dość szybko i nie musiałem ładować go ani razu w ciągu 12 godzin, podczas których rower był w moim posiadaniu. To bardzo praktyczny sposób zwiedzania miasta, szczególnie jeśli macie ograniczony budżet.

Spędziłem w Pagan dwie noce, a trzeciego dnia nadszedł czas na wyjazd. Zdecydowałem się podróżować autostopem, tym bardziej, że wcześniej zmuszony byłem podróżować transportem publicznym. Jak się okazuje, dojechanie autostopem z Pagan do Hsipaw graniczy z cudem i musiałem zadowolić się dotarciem do Pyin U Lwin (które leży obok drugiego co do wielkości miasta w Birmie - Mandalaj), w którym znajduje się były dom słynnego brytyjskiego pisarza Georga Orwella.

Autostopowanie w Mjanmie:

Tak się zdarzyło, że na początku mojego autostopowania w tym kraju, znalazłem się na środku głównej drogi prowadzącej z Pagan. Wyjaśnijmy sobie, że tutejsza "główna droga" w niczym nie przypomina tych europejskich, czy nawet tych z bardziej międzynarodowych części Azji. Kobiety z twarzami pomalowanymi Thanaką (produktem pielęgnacyjnym, który chroni przed słońcem) i mężczyźni ubrani w Lungi (czyli taką długą spódnicę dla faceta, która owijana jest wokół talii) gromadzili się naokoło, podczas gdy komary podgryzały moje kostki. Po około 40 minutach czekania z moim coraz cięższym plecakiem i wieloma lokalnymi mieszkańcami rzucającymi mi zdziwione spojrzenia i pytającymi czy potrzebuję pomocy lub zamówienia taksówki, zostałem uratowany.

Podjechał do mnie minivan z birmańskim kierowcą w średnim wieku, jego żoną i synem oraz starszą parą na tylnych siedzeniach.

“Wybieram się do Hsipaw... ”, powiedziałem naiwnie.

“Nie jadę tam”, odpowiedział bez zawahania kierowca.

“Możesz mnie zabrać kawałek dalej? ”, zapytałem.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale skinął głową w niezobowiązującej formie zgody. Usadowiłem się z tyłu samochodu, gniotąc się koło nastolatka. Ja byłem białym Europejczykiem, a on nastoletnim Birmańczykiem, więc rozmowa bardzo szybko skierowała się na piłkę nożną, szczególnie angielską Premier League. Birmańczycy są fanami piłki nożnej i jest to sport, który zobaczycie tu najczęściej, bo w nogę grają chłopcy na boiskach i ulicach, a sport ten ustępuje miejsca jedynie lokalnej grze Chinlone, w której także kopie się małą, plecioną piłkę zrobioną z rattanu między zawodnikami, starając się, by nie dotknęła ona ziemi. Wysadzony zostałem jakąś milę dalej, na głównym skrzyżowaniu, które łączy Pagan z innym sąsiednim miastem. Wysiadłem i nerwowo czekałem na jakikolwiek pojazd, ale po 10 minutach dalej nie było ani widu, ani słychu żadnego samochodu, więc zacząłem się martwić i zastanawiać, "Gdzie ja do cholery jestem? ".

Nie lekceważcie tego, jak życzliwi mogą okazać się nieznajomi, szczególnie gdy są nimi Birmańczycy. Młoda dziewczyna o sokolim wzroku wypatrzyła mnie z przydrożnej, lokalnej plantacji i podeszła do mnie mówiąc jedynie po birmańsku. Szybko zdała sobie sprawę, że mój poziom znajomości języka nie wychodzi poza Mingalaba (cześć), zaczęła poniekąd wymuszenie, rozmawiać ze mną po angielsku, za co byłem dozgonnie wdzięczny. Podobnie jak cała masa innych zaniepokojonych i zdezorientowanych lokalnych mieszkańców przed nią, zaczęła mnie pytać czy nie potrzebuję taksówki. Idea autostopowania, która w pewnym stopniu jest powszechna, jest czymś, czego Birmańczycy - podobnie jak mieszkańcy innych azjatyckich krajów - nie ogarniają. Pomysł, że biały człowiek, który uznawany jest za zamożnego, praktycznie "błaga" o podwiezienie do innego miasta, wydaje im się absurdalny, jednak gdy to inny tubylec szuka podwózki, jest to całkiem zwyczajna rzecz, choć tyczy się jedynie krótkich przejazdów.

Po dwóch minutach mojego tłumaczenia co robię, na horyzoncie pojawił się samochód. Machałem gorączkowo jak szaleniec, próbując przyciągnąć uwagę kierowcy. Typowe łapanie z podniesionym w górę kciukiem jest w Mjanmie nieprzydatne, bo jedynym sposobem na podwózkę w tym kraju jest zrobienie czegoś, czegokolwiek, co zwróci ich uwagę. Czasem gdy będziecie machać, to Wam zwyczajnie odmachają, myśląc że jesteście po prostu przyjaźni i z tego powodu moim sposobem na autostop stało się szaleńcze i pośpieszne machanie niczym ktoś obłąkany, wplatając pomiędzy te gesty podskoki gdy czułem, że są potrzebne. Efekty były, dobre, że tak powiem.

Na przednich siedzeniach znajdowali się dwaj mężczyźni, którzy praktycznie nie mówili po angielsku, ale jeden z nich (kierowca) zdecydowanie lepiej posługiwał się językiem niż jego kompan. Ponownie zapytałem o podróż do Hsipaw. Dziewczyna pośredniczyła jako tłumacz i pomagała nam się porozumieć. "Za daleko", było ich odpowiedzią, gdy tłumaczyli, że wybierają się do Mandalaj. "Będzie i do Mandalaj" wykrzyknąłem radośnie, zdając sobie sprawę, że są to moje jedyne szanse dotarcia w tym dniu gdziekolwiek niedaleko Hsipaw, nie mówiąc już o dowolnym innym dużym mieście, takim jak Mandalaj czy Pyin U Lwin. Wtedy też podjąłem decyzję, że po dotarciu autostopem do Mandalaj wsiądę w busa lub taksówkę do Pyin U Lwin, pełen naiwnej nadziei, że pod koniec dnia uda mi się dotrzeć do Hsipaw. Usadowiłem się na tylnym siedzeniu ich minivana (o co chodzi z Birmańczykami i minivanami?! ), a moja głowa dotykała sufitu. Droga, którą mieliśmy jechać naszym minivanem była pełna pęknięć, dziur i wybojów i miałem przeczucie, że moja podróż będzie właśnie taka - długa i wyboista.

Faceci zdali sobie sprawę, że tył ich vana nie jest najbardziej wygodnym dla mnie miejscem i jeden z przednich pasażerów, ten który z dwójki mówił słabiej po angielsku, zdecydował zamienić się ze mną miejscem, może ze względu na mój wzrost, może ze względu na uprzywilejowane traktowanie obcokrajowców, nie wiem sam. Bardzo delikatnie mówiąc byłem ogromnie wdzięczny, bo jazda na tylnym siedzeniu dla faceta 1, 90 m wzrostu, 85 kg wagi nie byłaby bułką z masłem, tym bardziej z wielkim plecakiem, choć zawahałem się przed zgodzeniem na zamianę, bo nie chciałem, by myśleli, że wykorzystuję sytuację. Gdy zaczęli prawie nalegać, abym się przesiadł do przodu, nie mogłem się z nimi kłócić, a kierowca, którego zęby były czerwone od żucia orzecha arekowego, wydawał się bardzo podekscytowany na myśl, że będzie miał okazję poćwiczyć swój angielski z kimś nowym. Orzech arekowy to roślina pochodząca z Azji i niektórych części Afryki. Spotkałem się już z nią na Tajwanie, gdzie najczęściej nasiona żują kierowcy ciężarówek. Działanie jej jest podobne do żucia tabaki: umiarkowane uczucie euforii i zwiększona czujność. Do skutków ubocznych można zaliczyć wyglądające na przekrwione zęby, jak gdyby żuło się coś, co nadal było żywe.

a-hitchhikers-guide-myanmar-part-1-hsipa

Po jakiejś godzinie podróży zatrzymaliśmy się w małym miasteczku. Jak się okazało, mężczyźni kończyli swoją zmianę w pracy przed udaniem się do Mandalaj, a ich praca polegała na pobieraniu opłat od konkretnych sklepów. Powiedzieli mi, abym poczekał koło samochodu, w czasie gdy oni przejdą się pozbierać pieniądze od sklepikarzy. Po paru minutach wygrzebałem się ze środka, który przez upał na zewnątrz, przeobraził się w zaparkowaną, nieruchomą saunę. Znalazłem się w Mjanmie w połowie sierpnia, spędziłem tu już prawie dwa tygodnie i nadal panował skwar, choć dało się zauważyć, że sezon turystyczny już minął, a przynajmniej takie wrażenie odniosłem będąc w Pagan.

Jeden z moich towarzyszy powrócił do samochodu i powiedział mi, że mogę do nich dołączyć i chodzić po sklepach, co też zrobiłem. Była to dla mnie możliwość kupienia jakichś przekąsek na pozostałe 4 godziny drogi naszej podróży. Gdy szedłem ulicą obok moich Birmańskich kolegów, tubylcy patrzyli w całkowitym zdumieniu. Miasto znajdowało się około 80-120 km od turystycznych miejsc w Pagan, więc pojawienie się tu białego człowieka było nie lada wydarzeniem. Zatrzymałem się w jednym ze sklepów, aby kupić owoce, a sprzedawczyni i zarazem właścicielka sklepu była tak zaaferowana przybyciem obcokrajowca, że dała mi owoce za darmo, choć pewnie kosztowały by mnie one jakieś dwadzieścia centów. Nie byłby to dla mnie żaden problem, by za nie zapłacić, bo na zachodnie standardy były to grosze, ale we wszelkich kulturach niegrzecznie jest odmówić prezentu!

Po drodze napotkaliśmy też birmańską wersję robót drogowych, czyli w praktyce lokalne kobiety noszące ciężkie kamienie, aby mężczyźni mogli utworzyć drogę. Widok kobiet pracujących na budowie nie jest tu niczym niezwykłym i wiele mówi o kobiecym egalitaryzmie. Czy wydaje się przyzwoite, aby kobiety pracowały nosząc ciężkie sprzęty na budowach?

W tym artykule z gazety The Guardian autor dzieli się ciekawymi spostrzeżeniami dotyczącymi roli kobiet w przemyśle i w społeczeństwie w Mjanmie.

a-hitchhikers-guide-myanmar-part-1-hsipa

Dojechaliśmy do Mandalaj około siódmej wieczorem, a kierowca zabrał mnie do swojego domu, abym poznał jego rodzinę, choć nikt z nich nie znał angielskiego. Dzielnica wydawała się bardzo biedna, ale w przeciwieństwie do otaczających ich warunków mieszkańcy wydawali się zadowoleni z tego co mają. Czy ludzie zachodu naprawdę żyją o wiele lepiej? Czy to przekonanie, ten kompleks wyższości będący nieodłączną częścią nowych technologii i wysokich wieżowców, jest naprawdę takim darem? Przemknęła mi przez głowę taka myśl i zacząłem zastanawiać się nad ascetycznym trybem życia, wyobrażając sobie siebie żyjącego w chałupce, jednak szybko przypomniałem sobie swoją kulturę, pochodzenie i styl życia w jakim mnie wychowano. Pewnie jest to trudne, jeśli nie niemożliwe, aby przestawić się z naszego trybu życia na ich. Pojawia się jednak pytanie czy mamy prawo narzucać nasz styl życia innym kulturom w imię międzynarodowego rozwoju i wzrostu gospodarczego? Czy, widząc jak wydają się być szczęśliwi, powinniśmy ich tym obarczać? Tylko czas pokaże, bo miasto stołeczne Rangun stanowi już świetny przykład połączenia Wschodu z Zachodem, pełne centrów handlowych i restauracji, które znajdują się rzut beretem od świątyń i klasztorów.

Pyin U Lwin:

Po krótkiej przerwie w domu kierowcy wsiadłem z powrotem do jego samochodu i muszę przyznać, że nie miałem pojęcia dokąd zmierzaliśmy. Wyjaśnił mi on, że wytarguje dla mnie taksówkę do Pyin U Lwin, za co mu serdecznie podziękowałem, bo szanse były duże, że za przejazd obciążono by mnie astronomicznym rachunkiem, tylko ze względu na fakt, że jestem obcokrajowcem. Dojechaliśmy do stacji autobusowej, ale nie było w tym dniu więcej kursów do Pyin U Lwin, więc zgodnie z umową zaczął on targować się o cenę przejazdu z taksówkarzem. Wsiadłem do samochodu z kolejnym nieznajomym, choć tym razem już płaciłem, i pożegnałem się z bardzo miłym nieznajomym, który bezpłatnie dowiózł mnie do tego miejsca. Od Pyin U Lwin dzieliła mnie jakaś godzina drogi, a słońce zaczynało zachodzić. Górzysta trasa pełna była drzew, inspirującej zieleni, upraw i małych chatek, w których mieszkali ludzie zajmujący się sprzedażą jedzenia i papierosów. Byłem zmęczony, ale nie odważyłem się zasnąć, aby nie przegapić tych niesamowitych pejzaży, bo każda sekunda tej krótkiej podróży wypełniona była pięknem.

Gdy dotarłem do stacji kolejowej Pyin U Lwin udałem się prosto do kasy biletowej, gdzie okazało się, że nie ma już dziś pociągów do Hsipaw, a następny odjeżdża następnego dnia o ósmej rano. Plątałem się po ulicach i znalazłem hostel w centrum miasta, który kosztował jakieś 3 £ za noc. Gdy dotarłem na stację następnego ranka, trafiłem na dwójkę obcokrajowców także czekających na pociąg. Gdy ten przyjechał, nie przypominał on żadnego pociągu, z jakim do tej pory miałem do czynienia. Był bardzo wolny, droga którą jechaliśmy wyboista, a okna były szeroko otwarte i miały za zadanie zastępować klimatyzację w tym gorącym, tropikalnym klimacie. Na każdym przystanku wskakiwały i wyskakiwały z pociągu kobiety z koszami na głowie, które sprzedawały jedzenie. Wsiadłem do tego samego przedziału co pozostali obcokrajowcy i do nich zagadałem. Chłopak (Omri) pochodził z Izraela, a dziewczyna (Juliette) z Francji. Powiedzieli mi oni, że znaleźli trekkingowego przewodnika, który pod wieczór zabierze ich w góry Hsipaw i zapytali, czy chciałbym do nich dołączyć. Zgodziłem się bez zająknięcia.

Podróż pociągiem, całe pięć godzin czy coś koło tego, wypełniona była spektakularnymi pejzażami, które rozciągały się wszędzie w zasięgu wzroku. Bujne, zielone pola ozdobione stadami ptaków i uprawami bananów umieszczonymi w sąsiedztwach małych wiosek, dzieciaki krzyczące z podekscytowania i machające do obcokrajowców w pociągu, bo być może to był ich pierwszy raz, gdy widziały białych ludzi.

Trekking i spanie w górach Hsipaw:

Gdy dojechaliśmy do Hsipaw, zaproponowano nam (za darmo) podwiezienie furgonetką, więc bez namysłu się do niej wpakowaliśmy. Zabrała nas ona do pobliskiego hostelu, gdzie zapewniono nam zakwaterowanie (mądry marketing! ), a obsługa recepcji zgodziła się przetrzymać nam plecaki w czasie naszej wspinaczki, na którą wyruszaliśmy następnego dnia, a dodatkowo w hostelu spotkaliśmy się także z naszym przyszłym przewodnikiem "Panem Motocyklem". Trwający dwa dni i jedną noc trekking kosztował 40 000 Kyat (mniej więcej 20 £) i cena ta obejmowała wyżywienie, transport i nocleg w górach w domu gospodarzy. Z wielu względów cieszyłem się, że to właśnie Pan Motocykl został naszym przewodnikiem, bo był to drugi co do popularności przewodnik w mieście. Oznaczało to, że będziemy jego jedynymi klientami, bo ten bardziej popularny pracował w najbardziej znanym hotelu, czyli Mr. Charles Guesthouse, w którym na szczęście się nie zatrzymaliśmy.

Następnego ranka przygotowaliśmy się do naszej wyprawy z Panem Motocyklem, który zabrał nas w góry, a po drodze mijaliśmy tubylcze dzieci, które przy każdym spotkaniu zmuszały nas do zatrzymania się. Okolica była pełna organicznych, świeżych owoców i warzyw. W pewnym momencie Pan Motocykl podniósł kabaczka, pokroił go swoją maczetą i rozdał nam po kawałku. Smak był orzeźwiający, a pogoda gorąca. Krajobraz wypełniały wzgórza i pola herbaty rozciągające się po horyzont. Insekty wszelkiej maści i we wszystkich kolorach ozdabiały scenerię i poprawiały atmosferę, jak na przykład cykady, które swoim brzęczącym dźwiękiem pogrywały jak spokojna, letnia muzyka. Trzymałem jedną z cykad w ręku i mogłem podziwiać jej piękny, zielony płaszczyk, który niedawno wydobył się z wiosennego kokonu.

a-hitchhikers-guide-myanmar-part-1-hsipa

Sama wspinaczka zajęła nam w przybliżeniu 5-6 godzin, z postojem na obiad w lokalnej chacie, która była na naszej drodze. Birmańskie jedzenie jest raczej dobre, ale szybko zauważycie brak różnorodności dań i ich małą oryginalność w porównaniu z innymi lokalnymi azjatyckimi kuchniami jak np. tajską, która wydaje się trochę podobna, choć może bardziej pikantna. Jednak gdy posiłek kosztuje mniej niż 1 £, trudno narzekać.

W końcu dotarliśmy do szczytu i poznaliśmy goszczącą nas na tę noc rodzinę. Wyprawa była długa i męcząca, ale warto było wytrwać by doświadczyć przyjacielskiego powitania od lokalnych mieszkańców, jak i spróbować pysznego jedzenia, jakie dla nas przygotowano. Naszym gospodarzem była śliczna, młoda matka, której towarzyszyły równie uroczy berbeć i babcia. Ich angielski był dość ograniczony, ale na co komu słowa, gdy towarzyszy Wam gościnność górskiej, birmańskiej społeczności?

a-hitchhikers-guide-myanmar-part-1-hsipa

Przypadkowym zbiegiem okoliczności trafiliśmy do wioski w szczególną noc, bo wypadało wtedy święto religijne (buddyzm jest dominującą religią w Birmie, gdzie około 94% Birmańczyków aktywnie go praktykuje). Wzięliśmy udział w lokalnych obchodach święta, na które składało się zgromadzenie mieszkańców i buddyjskich mnichów w tutejszej świątyni, gdzie grano na dziwacznie brzmiących instrumentach. Zdecydowanie było bardzo głośno, ale bez dwóch zdań interesująco! Następnie udaliśmy się na zewnątrz, aby zgromadzić się pod gołym niebem, bo była wtedy pełnia księżyca, która zawsze towarzyszy temu ważnemu wydarzeniu. Miejscowi mężczyźni wzięli udział w dziwnym, lecz prostym tańcu, podczas którego poruszali się w kółku, a otaczające ich kobiety wykonywały proste gesty dostosowane do ich tańca. Była tu też inna piesza wycieczka, która zatrzymała się u innej rodziny. Wszystkim udzieliła się świąteczna atmosfera i nawet próbowaliśmy dołączyć do tańca i nie wybijać reszty z rytmu naszymi nie w porę wykonywanymi ruchami!

Gdy wróciliśmy do domu, otworzyliśmy zimne lokalne birmańskie piwo i zapaliliśmy birmańskiego papierosa (cheroot). Pochłonęło mnie poczucie transcendentalnej błogości, gdy tak sobie leżałem prawie w stanie medytacji. Po co mnisi medytują, skoro równie dobrze mogli by cały czas robić to co ja teraz? Ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że mnisi często palą cheroot, przynajmniej z tego co zauważyłem, a ich miłość do piłki nożnej jest równie zadziwiająca, choć powinienem zostawić to na inny post! Następnego ranka Pan Motocykl zabrał nas w inną trasę, na której zobaczyliśmy wodospady, przy których zgromadziła się lokalna młodzież (czy to były wakacje? ). Dołączyliśmy do zabawy i wspięliśmy się po śliskich kamieniach na szczyt wodospadu, co było najbliższe prysznicowi w ciągu naszych co najmniej 24 ostatnich godzin. Wyprawa dobiegła końca, jak dobiegają wszystkie i nadszedł czas pożegnania z Panem Motocyklem, Juliettą i Omrim. Z ludźmi, z którymi tak dobrze mi się rozmawiało przez ostatnie 48 godzin, ćwicząc mój francuski zabrudzony angielskim akcentem, także los kazał mi się rozstać i iść innymi ścieżkami.

Pan Motocykl był świetnym przewodnikiem i to jemu, wraz z miłym nieznajomym, który podwiózł mnie z Pagan, jak i oczywiście Omrim i Juliettą, muszę podziękować za tę fantastyczną przygodę. Zaskakujące jest to, jak życie wpycha nas w sytuacje, których się wcale nie spodziewaliśmy. Kiedy planowałem moją wycieczkę do Hsipaw nie miałem pojęcia jak tam dotrzeć i co będę robił, gdy już się tam znajdę. To zawsze dzięki życzliwości nieznajomych przydarzają nam się w życiu nieoczekiwane i dające satysfakcję wydarzenia. Miałem wiele innych spotkań i możliwość zobaczenia wielu życzliwych uczynków, zarówno w Mjanmie, jak i w innych krajach. Jeśli da się je wyrazić słowami, nadal będę próbował je opisywać w kolejnych postach.

Kliknijcie tutaj aby zarezerwować wycieczkę z Panem Motocyklem


Galeria zdjęć



Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Yangon!

Jeżeli znasz Yangon, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Yangon! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.

Dodaj doświadczenie →

Komentarze (0 komentarzy)


Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem!

Dodaj doświadczenie →


Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!