Sobota we Wrocławiu (jedna z ostatnich na Dolnym Śląsku)
Gwiazda rocka rezygnuje z rock’n’rolla
Proszę mi wybaczyć, ale jestem na imprezowej emeryturze. Moje szare komórki dziękują mi za rezygnację z „melanżu” (cóż za paskudne słowo). Mój organizm uwielbia mnie za bycie trzeźwą, produktywną, spędzającą czas na aktywnym odpoczynku. Nie wiem, czy to jest dorosłość, czy zwykłe zmęczenie materiału. Jestem i spokojniejsza i bardziej odpowiedzialna za swoje życie. Nie tańczę na stołach, nie marnuję swojej materii na niekończących się imprezach, bo chcę w końcu spełnić swoje wszystkie cele. A jest ich miliony. Do tej pory spełniałam swoje aktualne pobudki, mniej ambitne marzenia. Mam już zebrane wiele historii, które kiedyś będę mogła opowiadać wnukom. Teraz skupiam się na znalezieniu porządnej pracy, rozwinięciu talentów i pasji, a tego nie da się osiągnąć na kacu (chyba). I nie, nie mylcie mojej przerwy w imprezowaniu z jakimś załamaniem nerwowym, dołem. Czuję się świetnie. Najbardziej świetnie w swoim towarzystwie, wyspana, bez zmęczenia. Jeszcze trochę i się rozpędzę z tym byciem super i pójdę na siłownie (niedoczekanie).
Za tydzień 20 stycznia organizuję we Wrocławiu imprezę urodzinowo-pożegnalną. Wyjeżdżam z miasta, muszę się ostatni raz we Wrocławiu pobawić. I nie, nie mam zupełnie pojęcia, gdzie zabiorę swoich znajomych. Zupełnie nie znam się na imprezowaniu w tym mieście. Wydaje mi się, że na imprezowej mapie Wrocławia odhaczyć mogłabym tylko kilka miejsc i byłyby to miejscówki, które nie specjalnie przypadły mi do gustu. Polubiłam na maksa chyba tylko Pralnię, ale to za klimat imprezy i dobrą muzykę (i nagłośnienie) w tle. W różne miejsca nie chciałabym wracać. No ale, zostało mi pięć dni na podjęcie decyzji, gdzie będziemy opijać moją dwudziestkę piątkę i zakończenie pobytu na Dolnym Śląsku, to „aż” pięć dni (tak, potrzebuję pomocy). I tyle z imprezowania. Co robię w soboty, w które budzę się o ósmej rano i czuję się wypoczęta?
Śniadanie – najważniejsza rzecz w ciągu dnia
Tak, Monika Wiśniowa zaczęła jeść śniadania. Zdarza się nawet, że sama je przygotowuje. Co się zmieniło? Dyscyplina. Nie jadałam śniadań bo nie miałam czasu, lub dlatego że byłam zbyt leniwa by iść do sklepu po bułki (może kiedyś będę miała męża, który będzie mnie w tym wyręczał? Z miłości można wszystko, co?). Ale ogarnęłam się w końcu, śniadanie jest podstawą każdego dnia. Wystarczy wstać wcześniej i pilnować swoich nawyków.
Dziś zrezygnowałam z brudzenia naczyń w swojej kuchni i postanowiłam wypróbować (no w końcu) wrocławską Charlottę. Muszę mieć przecież porównanie do tej warszawskiej miejscówki z Placu Zbawiciela. Nurtowało mnie pytanie, czy obsługa we Wrocławiu będzie równie słaba, co na Zbawiksie. Nie wiem, czy to wpisane w klimat miejsca, że na obsługę trzeba trochę poczekać, na zamówienie trzeba trochę poczekać, na rachunek trzeba trochę poczekać. We Wrocławiu sprawy mają się lepiej. Chociaż o rachunek się nie doprosiłam. Zapłaciłam przy kasie. I tak wypadają lepiej niż w Warszawie. I nie, wcale nie krytykuję tego miejsca. Lubię Charlotte w Warszawie, mimo że jest taka hipstersko-warszawska właśnie. Ale lubię tam siedzieć w ciepłe dni, pić wino i plotkować ze znajomymi z Warszawki. Nie ma w niej nic złego, tylko obsługa jest strasznie powolna, taki mały minusik. Aż zatęskniłam za Aną i naszymi wspólnie spędzonymi dniami w stolicy Polski.
Żeby pójść do Charlotte Chleb Wino, musiałam trochę się cofnąć od Rynku. Znajduję się ona tuż obok kina Nowe Horyzonty na ulicy Świętego Antoniego 2/4. Spacer tam trwa nie więcej niż dziesięć minut. Gdy tam doszłam, od razu stwierdziłam że okolica musi wyglądać pięknie na wiosnę. Żałuję, że pewnie nie prędko będę we Wrocławiu na wiosnę. Wątpię że znajdę czas na odwiedziny w tym roku, ale w przyszłości z pewnością musze odwiedzić miasto w ciepłe dni. Musi być niesamowicie piękne. Szkoda że nie mogłam tu mieszkać w inną niż jesień i zima porę roku. Dobre i te minione cztery miesiące w mieście. Zawsze chciałam poznać Wrocław.
Najadłam się w Charlotte i oczywiście miałam w planach zwiedzić co się da. Jednak pogoda nie była dziś sprzyjająca temu przedsięwzięciu. Miałam kilka spraw do załatwienia na mieście, więc tak czy siak, nie miałam zbyt wiele czasu na poznawanie nowego. Zdecydowałam jednak, że pójdę w dwa miejsca. Po pierwsze dowiedziałam się, że lokalny Browar Stu Mostów, organizuje spotkania z ich menadżerem, który za darmo oprowadza po browarze i opowiada, jak przebiega cały proces powstawanie piwa rzemieślniczego. Po drugie, umówiłam się z koleżankami, że spróbujemy się zrelaksować w miejscu w tym celu stworzonym: w Grocie Solnej. Tak więc zaraz po ogarnięciu wszystkich pilnych spraw, chwilowym odpoczynku w domu, wyszłam na przystanek by spełnić dwa kolejne podpunkty z planu dnia.
Browar rzemieślniczy – piwko dla smakoszy
Niespecjalnie jestem fanką piwa. Zdecydowanie wolę pić mój ulubiony gin z tonikiem, wino, czasem whiskey (choć trunek ten na mnie ma zgubny wpływ). Oczywiście piję też i piwo, zazwyczaj te z wielkich koncernów. Nie jestem smakoszem pod względem chmielnych trunków. I wcale się na nich nie znam. To tak adekwatnie w temacie olewania imprez. Nie pijam często piwa, ale ciekawość zaprowadziła mnie na ulicę Jana Długosza 2-6. Fascynuje mnie proces powstawania różnych rzeczy, dlatego skusiłam się na darmową wizytę w Browarze Stu Mostów. I niestety nie opiszę wam wszystkiego, czego się dowiedziałam. Nie udało mi się wszystkiego zapamiętać (jestem bardzo słaba w zapamiętywanie imion, tym bardziej w zapamiętywanie jakichkolwiek nazw).
Możecie się tam wybrać sami, jeśli zżera was ciekawość. Pan Menadżer (nie zapamiętałam imienia) ciekawie (choć bardzo szybko) opowiada o co chodzi w całym procesie. Zapamiętałam taką ciekawostkę, że oni jako lokalny rzemieślniczy browar w ciągu pół roku produkują tyle samo piwa, co wielkie firmy w ciągu jednego dnia pracy. Za to mają najlepszy sprzęt w okolicy. No i fajnie.
Gdy już pójdziecie na darmowe oprowadzanie, możecie oczywiście (już nie za darmo) wypić piwo ich produkcji. Ich piwiarnia jest świetnie zorganizowana pod względem umiejscowienia baru. Siedząc przy piwku, możecie patrzeć na te wszystkie narzędzia, na cały browar. Klimatycznie. Niestety, ja nie spróbowałam piwa. Jak już wcześniej wspomniałam, trzymam się od alkoholu z daleka.
Jeśli chcecie być oprowadzeni po tym miejscu zarejestrujcie się najpierw na oficjalnej stronie browaru. Znajdziecie ją bez problemu, wpisując w wyszukiwarkę Browar Stu Mostów. Dojazd do miejsca z okolic Rynku też jest prosty. Droga trwa niecałe pół godziny. Na przystanku Świdnicka wsiądźcie w tramwaj o numerze 23, który jedzie w kierunku Kromera. Przystanek, na którym powinniście wysiąść to Mosty Warszawskie (przed ostatni). Po wyjściu z tramwaju musicie zrobić sobie krótki spacerek by dojść do celu. Okolice Browaru w zimę są bardzo klimatyczne. Gdy przejdziecie przez most będziecie prawie na miejscu. Spacer w zimny dzień naprawdę wynagradza, nie tyle co piękny, ale jak już wspomniałam klimatyczny widok. Oprowadzanie odbywało się o godzinie szesnastej, więc gdy już wyszłam było ciemno. Ale też ładnie.
Jak się (nie) zrelaksować
Na koniec dnia (bo nie mam w planach wyjścia z domu w sobotni wieczór), w końcu nadszedł czas na umówione spotkanie. Razem z dwiema moimi współlokatorkami wybrałyśmy się do wspomnianej wcześniej Groty Solnej. Nie miałyśmy daleko. Zaledwie dwie minuty drogi. Mieści się ona na ulicy Stanisława Leszczyńskiego 4, tuż obok baru Setka (który pewnie łatwiej jest zlokalizować niż same wejście do Groty).
Weszłyśmy do środka i wszystkie trzy zwróciłyśmy uwagę na secesyjne, piękne schody. To jest intrygujące we Wrocławiu, że czasami przez przypadek można wpaść w tym miejscu na jakiś cudowny element, detal. Nie zawsze całość budynku jest piękna, a właśnie schody wewnątrz.
Przyszyłyśmy się zrelaksować do Groty Solnej, która według opisu na witrynie internetowej tego miejsca, jest największą taką miejscówką w Europie. Trochę nie chce mi się w to wierzyć. W wielu miejscach na świecie byłam i wiele z tych miejsc zachwalało się używając stwierdzenia „największe/najlepsze w Europie”. Nie zawsze przechwałki te były zgodne z prawdą. Co do wrocławskiej Groty Solnej, nie mam pojęcia, czy jest największa w Europie, bo nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu i nawet nie wiedziałam o istnieniu innych grot solnych. Moje współlokatorki zaproponowały mi wspólne wyjście, więc skorzystałam z okazji.
My rezerwowałyśmy miejsce wcześniej, telefonicznie. Nie wiem, czy jeśli przyjdziecie tam na miejsce bez zaklepania miejscówki, będziecie mogli skorzystać z ich usług. Spróbujcie wcześniej zadzwonić i to sprawdzić. W grocie jest mniej więcej miejsce na dziesięć, lub kilka więcej osób. Każda sesja zaczyna się o pełnej godzinie i trwa czterdzieści pięć minut. Koszt takiej przyjemności to dla studentów dziesięć złotych, dla pozostałych bez zniżek piętnaście złotych. I konieczny wymóg: białe skarpetki na zmianę. Dla higieny.
Na czym polega relaks w grocie solnej? Kładziemy się na leżaku, przykrywamy kocykiem, nie rozmawiamy ze sobą, nie korzystamy z telefonów komórkowych. Leżymy czterdzieści pięć minut i odpoczywamy słuchając relaksującej muzyki, wdychając czyste powietrze z włożonego solą pomieszczenia. Dobre rozwiązanie na odpoczynek od wrocławskiego smogu. Grota jest oświetlona delikatnym, przygaszonym kolorowym światłem. Ustylizowana jest na jaskinie. Wszędzie jest sól. Ja z Olą, zajęłyśmy miejsce pod parasolem przypominającym trzcinową ozdobę z plaży w ciepłych krajach. Zabrakło tylko drinka z parasolką. W tle słychac też wodę, która spływa w niektórych miejscach, imitując strumyki. Niby super, ale w połowie sesji zachciało mi się siku, co było potęgowane tym dźwiękiem. Nie zrelaksowałam się bo cierpiałam przez boleśnie naciskający mnie pęcherz. Poza tym zasada o nierozmawianiu ze sobą była zerwana przez kolesia po czterdziestce, który dodatkowo ciągle gapił się na mnie i na dziewczyny. O ile ja, największa gaduła na świecie potrafię się zamknąć na te czterdzieści pięć minut, to chciałabym, by inni też mogli uszanować panujące tam zasady.
Ogólnie rzecz biorąc miejscówka jest fajna i jeśli lubicie takie klimaty, spokojnie możecie się tam wybrać. Może traficie na mniej gadatliwą i nieznośną grupę; skorzystacie wcześniej z toalety i nie będziecie cierpieli na ból istnienia; a także tak jak ja, nie zauważycie, że ciągle powtarzany jest ten sam utwór w tle. Ja byłam tam raz, dla sprawdzenia, drugi raz raczej się nie wybiorę. Zdecydowanie bardziej podobało mi się w browarze.
Plany na przyszłość
Na jutro też mam plany. Jeśli uda mi się dzisiaj zasnąć o normalnej porze (bezsenność) i wstanę stosunkowo wcześnie, no i jeśli pogoda dopisze, pojadę do Ślęza by zobaczyć tam Zamek Topacz i mieszczące się tam Muzeum motoryzacji. W środę z kolei (mam wolny dzień!) pójdę w końcu do Afrykarium by zobaczyć rekinki i pingwinki. Nie mogę się doczekać. A w weekend ipreza na moją cześć. Przyjeżdżają moje dziewczyny z Warszawy, Poznania i być może z Krakowa. Nie wiem, jak się pomieścimy w moim małym pokoju, ale już czuję, że będzie super. W końcu to jedyna impreza, dla której robię odstępstwo od swoich postanowień.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)