Miasta, w których mieszkam są piękne – Wrocław, część druga
Zgubiłam się we własnym mieście
Wiele jest powodów, dla których nie znoszę miasta, w którym mieszkam. We Wrocławiu często nie mam gdzie zaparkować swojego samochodu, mieszkańcy tu nie są mili dla przyjezdnych (przebita opona w samochodzie w pierwszym tygodniu pobytu, czemu nie?) . Jest też wiele innych powodów, dla których częściej myślę o przeprowadzce ze stolicy Dolnośląska, zamiast marzyć o przedłużeniu pobytu tutaj. Co jednak wkurza mnie najbardziej? Listonosze.
Przychodzi do mnie wiele przesyłek. A raczej - nie przychodzi. Bo listonosze nie przynoszą mi paczek i nie zostawiają awizo, albo zostawiają je kilka dni później. Dlatego muszę sama pilnować, czy dostanę przesyłkę na czas. Sama muszę je odbierać. Jest to powodem, dlaczego zawszę jestem zmuszona śledzić kurs paczek na stronach internetowych. Dziś miałam dzień wolny, miałam lenić się w domu, sprzątać, robić pranie, może czytać książki. Jednak rano sprawdziłam stronę Poczty Polskiej, na której znalazłam informacje dla mnie, że jedna z przesyłek, na które czekam, jest do odbioru w jednym z oddziałów poczty na ulicy Ruskiej we Wrocławiu. Ubrałam się i ruszyłam na spacer. Na szczęście owy oddział znajduje się dosyć blisko Rynku, nie musiałam jechać autem.
Gdy już odebrałam paczkę i miałam wracać do domu, zmieniłam zdanie. Postanowiłam skorzystać z okazji, że już wyszłam, że mam dzień wolny i zdecydowałam, że zgubię się we Wrocławiu. Niech Was nie zmyli podtytuł notatki i moje stwierdzenie o zagubieniu. Mam całkiem dobrą orientację w terenie i nigdy się nie gubię. Nawet strony prawej nie mylę z lewą, jak typowa kobieta. Dlatego jeśli gubię się w mieście, to tylko świadomie tak, jak dziś.
Wspominałam Wam ostatnio, że nie znam Wrocławia i mam zamiar to zmienić. Dlatego dziś prosto z poczty postanowiłam pójść w przeciwnym kierunku, niż ten który obrałabym wracając do domu. Chciałam wejść w każdą napotkaną uliczkę, każdy zakamarek. Muszę dodać, że dziś było bardzo zimno i była to taka moja pierwsza próba, przerwana telefonem koleżanki, która chciała się ze mną spotkać. Ale postanowione. Od teraz będą następne. I każda z nich będzie opisana dokładnie na tym blogu. Tymczasem może opiszę pierwszą, dzisiejszą ucieczkę od lenistwa. Co zobaczyłam?
Pod latarnią zawsze najciemniej
Niedaleko, zaledwie parę kroków dalej, zauważyłam interesujące mnie miejsce, o którym nie przeczytałabym raczej w żadnym z przewodników. Spojrzałam w lewą stronę i ujrzałam ciekawy mural. Jako że interesuję się sztuką, a sztuka uliczna ma na mnie wielki wpływ (sama rysuję ilustrację, które kiedyś chciałabym przełożyć na ściany budynków), jara mnie i kręci, musiałam zatrzymać się tam na dłużej. I dzięki temu dokonałam cudownego odkrycia. Spójrzcie na zdjęcia:
Czym jest to miejsce? Gdy chciałam zbliżyć się do zamalowanej ściany, zobaczyłam że na budynkach jest wiele neonów. Nie byłam pewna skąd się tam wzięły. Pierwszą moją myślą było to, że neony z napisem „kino” (ten pierwszy zwrócił moją uwagę) oznaczają, że w budynku mieści się właśnie kino. Ale nie, to byłoby zbyt dziwne. Zrobiłam zdjęcia, postanowiłam sprawdzić w domu, czym jest to miejsce. Moja intuicja mówiła dobrze, miejsce te jest Galerią! Dokładnie nazwaną Galerią Neon Side. Jest stworzona przez fundację, która ma na celu ratowanie historycznych neonów przed zniszczeniem i zapomnieniem. Neony, które z różnych względów musiały być zdemontowane z swoich pierwotnych miejsc, wiszą właśnie tam, na ulicy Ruskiej 46 a b c. Fundacja chciała by neony wisiały tam gdzie ich miejsce - przestrzeni miejskiej. Dlaczego akurat tam wiszą neony? Kiedyś w budynku mieściła się firma Reklama produkująca neonowe reklamy we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku. Z miast wracają do swojego miejsca urodzenia, stworzenia. Niesamowite! Tak bardzo się cieszę, że zgubiłam się na własną rękę w mieście! Nikt mi o tym nigdy nie powiedział, nie miałam pojęcia o istnieniu takiego miejsca w mieście. A co ciekawe, kocham neony. Ostatnio sama chciałam zamówić sobie jeden do swojej sypialni w Gdańsku, niestety cena sześćdzięsiąt centymetrowej ozdoby przekracza koszt tysiąca złotych, czyli tyle ile zarabia przeciętny młody człowiek po studiach w Polsce. Wolę chyba jeść, niż mieć światełka na ścianie.
Co ważne – neony na ulicy Ruskiej świecą od rana do późnego wieczora. Ja byłam tam w dzień, ale mam zamiar wrócić i zobaczyć je w nocy. Pewnie w nocy wyglądają bardziej niesamowicie. Jestem zauroczona tym pomysłem, chcę coś takiego w Gdańsku!
W podwórku znajduję się też Klubogaleria Neony. Miejsce, do którego można przyjść ze znajomymi. Mam nadzieję w najbliższej przyszłości, bo już w ten piątek, je sprawdzić. Kluby w fajnym, ciekawym otoczeniu mile widziane w mieście!
Idziemy dalej, dalej i dalej…
Zaciekawiona moim pierwszym takim odkryciem, poszłam dalej. Rozglądałam się w każdą możliwą stronę. Żałowałam tylko, że nie jest to wiosna. Chętniej odkrywałabym wtedy świat. Przypomniałam sobie, jak odkrywałam Budapeszt w ten sam sposób. Miasto, które teraz znam bardzo dobrze… Wrocław okazał się tak samo interesujący, piękny. Stare kamienice, urokliwe uliczki… Naprawdę nie wiem, czemu tak nie znoszę tu mieszkać. Szkoda, że na wiosnę już mnie tu nie będzie i nie będę mogła w ciepełku spacerować i odkrywać. Ale teraz mimo zimna poszłam dalej. Nie odkryłam nic tak fascynującego, jak galeria neonów, ale przyjrzałam się z bliska budynkom napotkanym na mojej drodze. Zanim do nich jednak doszłam, przeszłam przez mały park, później przez fosę miejską, mostkiem by wylądować przy Dworcu Świebodzkim.
Jeden z kilku mostków na Fosie Miejskiej.
Park przez który przechodziłam to Bulwar Tadka Jasińskiego. Dowiedziałam się, że w mieście jest jedenaście takich bulwarów. Niektóre z nich mają nazwy własne, jak ten przez który dziś przechodziłam. Tadeusz Jasiński to jeden z najmłodszych obrońców Grodna przy ataku ZSRR na Polskę w 1939 roku. Był trzynastolatkiem, gdy został złapany, przywiązany jako żywa tarcza do czołgu… Przerażające… Zdecydowanie zasługuje na pamięć.
Piękne oznaczenie drogi rowerowej w jednym z jedensatu Bulwarów we Wrocławiu.
Bulwary we Wrocławiu położone są przy rzekach we Wrocławiu, nad Odrą, czy jak ten właśnie nad Fosą Miejską. Fosa miejska we Wrocławiu była kiedyś umocnieniem miasta, jego obroną. Do dziś nie zachowała się całość fosy tworzonej z naturalnych i sztucznych odcinków rzeki Odry i Oławy. Dziś fosa to pozostałości, na które dziś natrafiłam. Nie wiedziałam o tym, że płynąca woda w mieście, to fragmenty dawnej obrony miasta, dopiero dziś zobaczyłam znak z nazwą.
Ciekawe architektoniczne rozwiązania w Wrocławiu
Już z bulwaru zauważyłam w oddali wieże budynku, który wydał mi się interesujący. Zaciekawiona podążyłam w jego kierunku. Gdy już byłam na ulicy Podwale. Jest to ulica uznana za jedną z najładniejszych we Wrocławiu. Oczywiście też jestem skłonna przyznać, że owszem jest urokliwa, ale nie wiem czy najpiękniejsza. Cieszy się zainteresowaniem turystów, pewnie dlatego, że jest na niej wiele ciekawych budynków. I ten do którego zmierzałam. W pierwszej myśli, która wpadła mi do głowy, gdy go zobaczyłam było: to jakiś zamek?
Dwie wieże budynku, przez które myślałam, że to jeden z zamków w Polsce.
Pomyliłam się i to bardzo. Budynek został wybudowany w XIX wieku w latach 1845 – 1852. Czym jest? Kompleksem sądowo-więziennym, o czym przekonałam się podchodząc do głównego wejścia. Co prawda przeczytałam na tabliczkach napis Sąd Rejonowy, resztę musiałam sprawdzić w internecie. Nie chciałam na tym blogu publikować zdjęć nie robionych przeze mnie, ale w wypadku tego budynku, jedno będę musiała ściągnąć z sieci. Pod koniec tekstu przekonacie się dlaczego. Nie byłam w stanie zrobić takiego sama, a chciałabym byście zobaczyli, jaką formę ma ten interesujący budynek.
A więc tak, budynek ten do dziś pełni swoją pierwotną funkcję. Jest to dawny Królewski Miejski Sąd i Więzienie. Dawne więzienie to dzisiejszy areszt śledczy, który jest wybudowany na planie krzyża greckiego. Ramiona krzyża zakończone są ryzalitami, czyli występami z elewacji budynku. Te w tym budynku mają kształt połów ośmiokąta, posiadają wysokie okna. Plan budynku jest zaskakujący dla budynku takiego typu, zazwyczaj w planie krzyża greckiego budowane były budynki sakralne. Zastosowanie takiego planu to pomysł architekta Karla Ferdinanda Bussego, który budując takie więzienie stworzył w tamtych czasach najnowocześniejsze tego typu miejsce w tym rejonie. Był specjalistą w budownictwie więzień. W późniejszych latach w kompleksie dobudowano szpital dla chorych z zaburzeniami psychicznymi więźniów.
Co ciekawe budynek zachowuje swoją pierwotną formę, nie był przebudowywany. Zmienił się tylko gmach sądu, stało się to pod ręką Oscara Knorra w latach 1881 – 1887 i Wernera Haberlanda w 1930. Zanudziłam Was encyklopedycznym opisem miejsca, które mijałam dziś przy okazji mojego „zagubienia się” w mieście? Przepraszam, to moje zboczenie. Jestem fanką historii sztuki i lubię znać nazwiska architektów i daty powstania miejsc, które zwiedzam. Wiecie, sama też chcę wracać do tego bloga, żeby znaleźć szczegóły o miejscach, które zwiedziałam. Mogłabym pisać i pisać na ten temat więcej, ale lepiej będzie jeśli pokażę Wam zdjęcia, żebyście mogli zobaczyć, jak to wygląda. Zdjęcie zrobione z lotu ptaka jest pobrane ze strony internetowej.
Widok kompleksu z lotu ptaka, zdjęcie pochodzi z tej strony.
Dopasowane do siebie sąsiedztwo
Przeszłam wzdłóż budynku sądu, przypadkowo posłuchałam kilka narzekań palących papierosy Adwokatek stojących pod wejściem do Sądu. Ruszyłam dalej i od razy zauważyłam, że w sąsiedztwie znajduje się kolejny ciekawy budynek. Na pierwszy rzut oka mroczniejszy niż ten poprzedni. Dużo mroczniejszy. Zresztą sami popatrzcie.
Od razu, gdy do niego podeszłam zobaczyłam tablice pamiątkową przytwierdzoną do ściany, na której widnieje napis: W latach 1945 – 1956 w tym gmachu – katowni komunistycznego urzędu bezpieczeństwa torturowano i mordowano członków organizacji niepodległościowych walczących o wolną Polskę.Podpisane: Federacja Stowarzyszeń Weteranów Walk o Niepodległość.
Przerażające prawda? Nic dziwnego, że budynek od razu wydawał mi się mroczny. Oprócz swojego przerażającego wyglądu ma w sobie jakąś tajemnicę, straszną historię. Wiedziałam, że będę musiała wrócić do domu i sprawdzić, o co dokładniej chodzi w tym wszystkim. Zanim jednak wróciłam, doszłam do głównego wejścia budynku, gdzie okazało się, że jest to miejsce, które pełni funkcję Komendy Wojewódzkiej Policji. Nad wejściem znajdują się piękne rzeźby, które dodatkowo w pewnym stopniu dodają grozy. Wyglądają jak wojownicy, są to przedstawienia postaci. Ich autorem jest Felix Kupsch. Zrobiłam zdjęcia, popatrzcie.
Sześć wyrzeźbionych postaci zdobi gmach budynku, umieszczone tuż nad wejściem głównym.
Gmach wybudowany został w latach dwudziestych XX wieku w latach 1926-28. Wcześniej miejsce, na którym budynek stoi od prawie dziewięćdziesięciu lat, było ogrodem bogatej rodziny śląskich bankierów. Ciekawostką o budowie budynku jest fakt, że teren pod zabudowę umocniono ponad dwoma i pół tysiąca palami z betonu. Trzyma się więc mocno.
Znowu trochę teorii: architektem budowli jest Rudolf Fernholz. Ciekawostka: budynek ma pięćset dziewięćdziesiąt okien. Ich liczba była ściśle określona, by na jednego urzędnika przypadało jedno okno, na kierownika dwa, a naczelnika policji trzy.
Nie znalazłam w internecie informacji, o co chodzi z tablicą informacyjną, z ofiarami mordów. Musze zagłębić się bardziej w temat. Może następnym razem, gdy będę przechodzić Podwalem, wejdę do środka budynku, zapytam kogoś na miejscu. Jestem ciekawska, intryguje mnie dawna historia, mimo iż jest często przerażająca.
Wejśćie do budynku.
Jedna ze ścian budynku - ciekawie zakrzywiona.
Poczujmy się jak w domu
Poszłam dalej, zaczęło robić się coraz zimniej. Niestety ciągle nie kupiłam zimowych butów i w moich pantofelkach, mimo że skórzanych, zamarzałam. Postanowiłam wejść w jakieś miejsce, gdzie jest ciepło. Akurat w tym czasie zadzwoniła do mnie koleżanka, której urodziny są właśnie dzisiaj (jeszcze raz sto lat Angelika!!!). Chciała się ze mną spotkać. Umówiłyśmy się, że spotkamy się Domu Handlowym Podwale. Znajduje się on na ulicy Podwale 37/38. Ludzie przychodzą tam zrobić zakupy. Można tam kupić produkty spożywcze, tkaniny, peruki, czy ciuchy w second handzie.
Piękny budynek z tandetnym wejściem. Serio, po co te okropne naklejki? Gdzie poczycie estetyki Wrocławian?
Moim zdaniem, warto jest odwiedzić ten budynek z zupełnie innego powodu. Warto zobaczyć kawałek secesji w Polsce. Jest to budynek pięciopiętrowy, który przed wojną należał do Martina Schneidera. Jego marzeniem było stworzenie domu handlowego z prawdziwego zdarzenia. Dziś jego wnętrze nie wygląda ciekawie. Sklepy przypominają bardziej PRL, niż jego (zapewne) dawną świetność.
Gdy nie widać naklejek wygląda lepiej, prawda?
Dlaczego o nim pisze? Swój dzień odkrywania zwieńczyłam poznaniem kolejnego wartego uwagi miejsca. Co jest tam takiego zachwycającego? Klatka schodowa. Piękna, stara, secesyjna klatka schodowa. Może nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia, gdyby nie fakt, że coś mi przypominał. Poczułam się, jak u siebie, jak w moim Budapeszcie. Strasznie brakuje mi stolicy Węgier, w której czuję się, jak w domu, do której chcę wrócić, przy najbliższej okazji. Dlatego spacer po Wrocławiu, który umożliwił mi powrót do wspomnień, poczucie się jak w domu, był idealną odskocznią. Jeśli spodoba wam się klatka Domu Handlowego, musicie jechać do Budapesztu, tam jest takich klatek pełno! Popatrzcie na zdjęcia.
Ostatni przystanek, reszta na później
Koleżanka dotarła do mnie, miałyśmy iść na obiad. Zimno nie pozwoliłoby i tak mi dalej zwiedzać całej reszty. Ale dzisiejszy spacer uświadomił mi, że jest tyle ciekawych miejsc do poznania, a tak mało czasu! Musze częściej wybierać się na takie wędrówki. Gdy szłyśmy już razem w stronę restauracji, w której chciałyśmy zjeść, mijałyśmy kościół, do którego musiałam wejść. Miał to być ostatni przystanek, jako zakończenie poznawania miasta, kolejny jego punkt. Namówiłam Angelikę by weszła ze mną do środka.
Widok na fasadę Kościoła pod wezwaniem Bożego Ciała
Kościół przy ulicy Świdnickiej wybudowany został na samym początku XIV wieku, mniej więcej w roku 1318. Jest to kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Obok kościoła znajdował się szpital joannitów oraz dom zakonny Komandoria.
Kościół ma skromne wnętrze, jednak w dwóch nawach bocznych znajdują się ciekawe ołtarze, z których jeden wygląda na barokowe dzieło. Nie znalazłam informacji, kto jest ich autorem. W dość skromnym wnętrzu pełnią funkcję ozdobną. Kościół chodź skromny, jest bardzo ładny. Sami zobaczcie:
Pomodliłyśmy się i wyszłyśmy na zewnątrz by w końcu zjeść obiad i wypić ciepłą herbatę. Obie zmarzłyśmy. Szkoda że lato i wiosna nie trwają cały rok. Chyba tylko ja nie znoszę tak zimy, że mogłabym wykreślić ją z istnienia. Angelika pocieszyła mnie, powiedziała że w następnym tygodniu we Wrocławiu ma być około 10 stopni Celsjusza. Co oznacza jedno – więcej spacerów, więcej notek. No w końcu!
Mam kilka pomysłów, o czym mogłabym Wam napisać. Oprócz spacerów w nieznane, wybiorę się do wszystkich (no dobra, do większości) kościołów w mieście. Poza tym mam pomysł na świadome poszukiwania, ale o tym już niedlugo! Cierpliwości. Mam jeszcze studia, projekty i inne zajęcia na głowie :).
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)