Poznaj, a później pokochaj stolicę Polski. Warszawa część pierwsza.
Weekend w Warszawie!
Jakie jest wasze zdanie na temat stolicy Polski? Może nigdy w niej nie byliście? Ja osobiście uważam, że w moim kraju jest wiele innych miast, które przebijają Warszawę. Mam jednak w Warszawie dużo znajomych, nawet swojego czasu trochę w niej pomieszkiwałam. Ostatnio dostałam zaproszenie do Justyny, która mieszka w polskiej stolicy od urodzenia. Zaprosiła mnie na imprezę urodzinową, ale ugościła mnie kilka dni dłużej i zaoferowała mi oprowadzenie po mieście. Justynko jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, był to cudowny czas i dzięki Tobie zauważyłam, że Warszawa wcale nie jest gorsza od innych miast w Polsce. Ba, dostrzegłam jej piękno i szczerze w końcu ją doceniłam. Jak dobrze, że poznałam Justynę w Budapeszcie i jak dobrze, że postanowiła mnie zaprosić. Do tej pory miałam mylne zdanie o Warszawie. Postanowiłam opisać wam z detalami mój wyjazd do Stolicy. Dzięki temu wpisowi może i wy zobaczycie to, co zobaczyłam ja, albo postanowicie pojechać do największego miasta w Polsce. A więc po kolei.
Palma na Alejach Jerozolimskich autorstwa Joanny Rajkowskiej, na widok której zawszę krzyczę, że jestem w Kalifornii.
Pora śniadaniowa: Dzień Dobry Warszawo!
Jako że jestem ostatnimi czasami prawdziwym biedakiem, postanowiłam oszczędzić na transporcie do Warszawy. Zazwyczaj jeździłam z Gdańska do stolicy pociągiem, super szybkim i komfortowym Pendolino. Jednak, jeśli nie kupujesz biletu na Pendolino z wyprzedzeniem, nie należy on do najtańszych. Koszt przejazdu dla studenta tym pociągiem to około siedemdziesięciu złotych. Niby nie aż tak drogo, ale jednak studencka kieszeń, to studencka kieszeń (halo, szukam pracy!). Najtańszym rozwiązaniem jest podróż PolskimBusem, ale nie ukrywajmy – komfort i czas tej jazdy to jakiś żart. Może jestem wybredna, ale rezygnuję z PolskiegoBusa. Dobrą opcją na trasę Gdańsk - Warszawa, jest samolot linii Ryanair. Z wyprzedzeniem bilet można kupić już za dziewięć złotych, albo za dwadzieścia. Jednak ja nie miałam okazji kupić biletu wcześniej, bo w sumie decyzja o wyjeździe była dosyć spontaniczna (podjęłam ją jakieś dwa dni wcześniej). Dlatego wyszukałam najtańszy pociąg (pociąg jedzie maksymalnie cztery godziny, więc nie jest to zły czas). I ten najtańszy pociąg wyruszał o godzinie… U w a g a… 5:58. Szalona pora co? Jednak ta TLK-a, kosztowała mnie tylko trzydzieści złotych, mogłam się dla tej ceny poświęcić i wstać kilka godzin wcześniej. Miałam nadzieję wyspać się w pociągu, niestety trafiłam na przedział pełen kibiców. Gdy zapytali mnie skąd jestem: z Gdyni, czy z Gdańska, wybrnęłam odpowiedzią: z Grajewa i uniknęłam nieprzyjemności. Byli głośni, a cały przedział śmierdział alkoholem, który spożywali wbrew zakazowi. Porada dla was: wybierajcie zawsze miejsca w wagonach bez przedziałowych, jeśli istnieje taka możliwość. Z doświadczenia wiem, że w takich podróż jest bardziej komfortowa.
Kawa z McDonald's na dworcu najlepsza przed podróżą w środku nocy (tak, piąta rano to dla mnie środek nocy).
Gdy pociąg podjeżdżał na stację w Warszawie Centralnej, ucieszyłam się, że wybrałam tę TLK-ę, o tak wczesnej porze. Dlaczego? Bo była dopiero godzina ósma, gdy wysiadałam z pociągu, co oznaczało jedno: Cały dzień na zwiedzanie Warszawy! Justyna czekała na mnie na dworcu. Kochana, wstała tak rano by spędzić ze mną ten dzień.
Śniadanie na mieście
Kto regularnie czyta mojego bloga, ten wie, że uwielbiam jeść śniadania na mieście. Prosto z dworca poszłyśmy do jednej z moich ulubionych knajp w Warszawie. Znam ją bardzo dobrze, ale też bardzo ją lubię, dlatego wybór padł na Aioli by Mini na placu Konstytucji 5. W tygodniu mają fajną promocję, jeśli zamówicie na śniadanie kawę (do godziny 12.00), posiłek kosztować was będzie aż złotówkę. W weekendy ta promocja nie obowiązuje, ale to nic, śniadanka tam są tak pyszne, że warto zapłacić za nie te niecałe dwadzieścia złotych. W tygodniu żeby zjeść śniadanie, zazwyczaj trzeba postać w kolejce, w sobotę wejście jest łatwiejsze.
Plac Konstytucji w Warszawie
Zanim weszłyśmy do restauracji, musiałyśmy się chwilę pokręcić po mieście. Aioli otwierają o godzinie dziewiątej. Gdy już weszłyśmy, musiałyśmy zdecydować się na jedno z podawanych sześciu śniadań. Ja wybrałam Bacon Sandwich, Justyna szakszukę.
Nie czekałyśmy długo na nasze jedzenie. Obsługa w Aioli nigdy nie zawodzi. No i ten smak. Mniam! Nic dziwnego, że lokal zawsze jest pełen. Musicie spróbować! W Warszawie są dwa Aioli. Te, w którym byłam ja i jeszcze jedno na ulicy Świętokrzyskiej.
Kardio w Stolicy
Wiecie, że zawsze chciałam na jakiejś wycieczce wynająć rower i zwiedzać jeżdżąc? Tak, chciałam, ale co do czego nigdy tego nie zrobiłam. Nawet gdy namawiali mnie moi węgierscy koledzy na podróż rowerami po Budapeszcie. Justyna ma jednak jakąś tajemną moc i bez problemu przekonała mnie na zwiedzanie Warszawy rowerem.
Po godzinie dziewiątej w sobotę, podeszłyśmy do stoiska z rowerami miejskimi i wypożyczyłyśmy na konto Justyny dwa rowery. Nie wiem, jak to działa, bo ja nie mam swojego konta, ale instrukcja jest dosyć czytelna i jeśli zechcecie pojeździć po mieście zapewne bez problemu zarejestrujecie się w systemie rowerów miejskich. Ostatnio ruch mnie cieszy (jestem grubasem i chcę schudnąć) dlatego z entuzjazmem wsiadłam na rower. Nie pamiętam kiedy ostatni raz jeździłam rowerem! Nie mam takiego sprzętu od kilku lat (może za wygraną w konkursie Erasmusu kupię rower?). Na szczęście jazdy na rowerze się nie zapomina. Wsiadłyśmy na rowery i pojechałyśmy najbliższą ścieżką rowerową w kierunku Łazienek Królewskich. Nie wiem, ile kilometrów zrobiłyśmy, ale dzienne kardio miałyśmy zdecydowanie z głowy.
Dojechałyśmy do Łazienek Królewskich. Jest to wielki ogród, w którym znajduje się Letnia Rezydencja Króla Stanisława Augusta. Nie będę teraz się na ich temat rozpisywać, ponieważ nie weszłyśmy do środka. Istnieje tam śmieszny zakaz wjazdu rowerem. Stwierdziłyśmy, że innego dnia wejdziemy do środka.
W zamian za to obejrzałyśmy plakaty, które wiszą na ogrodzeniu Łazienek. Są to prace laureatów siedemnastej edycji konkursu Galerii Plakatu AMS. W tym roku prace miały dotyczyć tematu: „Myślę o Wiśle”. Uwielbiam projektowanie graficzne i proste pomysły, na które nie jest łatwo wpaść. Kilka plakatów przykuło moją uwagę. Jeden z napisem „Wisła Pani”, drugi (jak na polonistkę przystało) z napisem „Wisławiaj się dobrze”. Super pomysły i wykonanie.
Po obejrzeniu plakatów pojechałyśmy dalej. Minęłyśmy między innymi ambasadę Rosji. Później kierowałyśmy się w przeciwnym kierunku by na chwilę dotrzeć na Wisłę, która jest główną bohaterką plakatów, które wcześniej oglądałyśmy.
Najdłuższa rzeka w Polsce
Pojechałyśmy nad Wisłę. Miejsce dobrze mi znane. Niestety znam je dobrze tylko, dlatego że w wakacje wzdłuż jednego brzegu najdłuższej rzeki w Polsce, otwarte są kluby. W zimę nic się tam nie dzieje, więc miejsce te to bardziej miejsce spacerowe. Zostawiłyśmy rowery w pobliskiej stacji i poszłyśmy więc na spacer. Popatrzyłyśmy chwilę na rzekę, Stadion Narodowy, który pięknie prezentuje się w tle i pomnik Syrenki Warszawskiej (symbol stolicy).
Niedaleko Wisły na ulicy Wybrzeże Kościuszkowskie 20 znajduje się Centrum Nauki Kopernik. Jest to miejsce, w którym można się czegoś nauczyć. Nie umiem dokładnie wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Po prostu wchodzisz tam i się uczysz. Wchodzisz w interakcję z ekspozycjami, wystawami, itd. Byłam tam sto lat temu na wycieczce szkolnej. Nie zachwyciło mnie. Może dlatego, że nie lubię się uczyć. Dlatego nie weszłam tam po raz kolejny.
Obejrzałyśmy przynależące do centrum eksponaty na zewnątrz, takie jak dziwne trąby wydające dźwięk, czy coś co ma też wydawać zdjęć. Wybaczcie, nie umiem tego opisać. Mnie zachwyciły najbardziej „koniki” dla dzieci. Nie mogłam się oprzeć pokusie i usiadłam na jednego. Przypominały bardziej baranki niż koniki. Urocze. Zrobiłam jednemu z nich zdjęcie na tle Stadionu Narodowego. Koniec zabawy, idziemy zwiedzać dalej.
Spacer po pięknej Warszawie
Gdzie udają się turyści, gdy zwiedzają jakieś miasto? Oczywiście do Centrum, najlepiej na Stare Miasto. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na warszawskiej starówce. Już prawie zapomniałam, jak jest piękna. Starówka – to był kolejny punkt naszej wycieczki. Gdy szłyśmy w jej kierunku, minęłyśmy kilka ciekawych miejsc. Jednym z nich było Muzeum Fryderyka Chopina, które miałyśmy w planach odwiedzić następnego dnia (niestety się nie udało).
Zainteresował mnie mural na jego ścianie. Na ulicy Tamka zauważyłam ten jeden malunek, ale jest ich o wiele więcej. Łącznie zajmują powierzchnię około sześciuset metrów kwadratowych. Są naprawdę imponujące. Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć, wejdźcie na tę stronę. Ja zrobiłam zdjęcie tylko jednemu z nich, który mieścił się przy (niestety nieaktywnej) fontannie ze Złotą Kaczką.
I jeśli mowa o Złotej Kaczce, to za nic nie mogłam przypomnieć sobie legendy o niej. Pamiętałam widok fontanny (kiedyś tu byłam), ale nie treść legendy. Postanowiłam ją sobie odświeżyć po powrocie do domu. Skrócę wam ją szybko (nie wiem jak wy, ja uwielbiam legendy).
Legenda ta wyjaśnia, dlaczego akurat w tym miejscu (na ulicy Tamka) znajduje się fontanna. To właśnie tam kiedyś mieszkała w podziemiach Zamku Ostrogskich mieszkała Zlota, przebiegła kaczka. Plotki głosiły, że wielu próbowało ją odnaleźć, ale niestety z marnym skutkiem. Kto udał się w jej poszukiwania, na zawsze ginął w podziemiach. Komu jednak udało się kaczkę odnaleźć, zostawał do końca życia bogatym. Młody Szewczyk Lutek, który był biedny i bardzo marzył o byciu bogatym wojakiem, gdy tylko usłyszał te plotki od razu udał się na Tamkę by kaczkę odnaleźć. Oczywiście Lutek odnalazł Złotą Kaczkę i dostał nagrodę: miał jednak wszystkie pieniądze wydać jednego dnia i z nikim się nie dzielić. Mimo prób Lutek nie zdołał wydać wszystkich pieniędzy. Pod wieczór uległ i dał kilka dukatów staremu żebrakowi. Wtedy pojawiła się wróżka (czyli piękna kobieta zaklęta w kaczce), która powiedziała mu, że już nigdy nie będzie bogaty. Żebrak na koniec powiedział morał tej legendy: po co komu bogactwo, skoro nie można się nim z nikim dzielić.
Teraz możecie zaimponować znajomym, z którymi będziecie zwiedzać Warszawę, opowiadając tą legendę. Fajna, prawda?
Warszawska Starówka
Nie wiem, ile kilometrów przeszyłyśmy tego dnia, ale w euforii w ogóle nie odczuwałam bólu nóg. W końcu doszłyśmy najpierw na ulicę Nowy Świat, później na Krakowskie Przedmieście. Są to ulice na Śródmieściu Warszawy. Chwilę później byłyśmy przy Kolumnie Zygmunta III Wazy, która jest charakterystycznym dla Starego Miasta punktem. Jest to pomnik polskiego króla stworzony w latach 1643 – 1644. Zaprojektowali go Augustyn Locci i Constantino Tencalli.
Kolumna, którą podziwiamy dzisiaj, nie jest jednak oryginałem… Niestety jak większość miejsc i rzeczy w Warszawie. Polsce oberwało się podczas wojny, Niemcy zniszczyli w 1944 wielką część stolicy. No ale, Warszawa i tak ładnie się odbudowała. Dzięki Bogu, chociaż tyle mamy. Ogólnie, gdy patrzyłam na Warszawę (pomijając starówkę i jej okolice) miałam wrażenie, że jestem w stalinowskiej Rosji…
Warszawa to zupełnie inne w klimacie miasto niż pełen flamandzkiego manieryzmu Gdańsk, czy neoklasyczny Poznań z elementami secesji. Takie mam odczucia. Mimo tej różnicy, Warszawa ma swój niepowtarzalny klimat i na swój sposób jest piękna.
Przerwa na kawę
Oczywiście miliony kilometrów przejechane najpierw rowerem, później pokonane piechotą, dały nam w kość. Justyna zabrała mnie do kawiarni, którą lubi. Można w niej wypić kawy o różnych smakach. Mieści się ona na ulicy Freta 4/6 w okolicach Starego Miasta. Nazywa się „Pożegnanie z Afryką”.
Jest tam szeroki wybór kaw. Ja wybrałam standardowo (mój ulubiony smak latte) kokosową, Justyna postawiła na banany. Podładowałyśmy baterie (w telefonach i swoje), odpoczęłyśmy i mogłyśmy ruszać dalej. Jeśli odwiedzicie kiedyś stolicę Polski i zapragniecie dobrej kawy – kierujcie się na ulicę Frety. Obsługa i klimat miejsca na duuuuży plus. Polecam, Monika Wiśniowa.
Spaceru ciąg dalszy
Po kawie z naładowanymi bateriami ruszyłyśmy dalej. Zahaczyłyśmy o dziedziniec Zamku Królewskiego. Jest to budowla w stylu barokowo-klasycystycznym. Powstała w XVI wieku. Jest godna uwagi, ale my nie miałyśmy tyle czasu (szczerze: i chęci) by wchodzić do środka. Dziedziniec tego zamku moim skromnym zdaniem, jest dużo ładniejszy niż dziedziniec Zamku Królewskiego na Wawelu w Krakowie. Ale sami musicie to ocenić, gdy zobaczycie oba na żywo (ewentualnie na zdjęciach, które tu publikuję.
Dalej skierowałyśmy się na Rynek, na którym (uwaga!) byłam pierwszy raz w życiu! Serio, odwiedziłam Warszawę setny raz, a Rynek widziałam po raz pierwszy. Nie jest jednak jakiś szczególny. Rynek, jak Rynek. Ładny, ale nie szokujący. Zwróciłam uwagę na jedną restaurację mieszczącą się na nim: Fukier. Przyciąga wzrok swoim wyglądem. Jak się okazało, jest to restauracja znanej w całej Polsce restauratorki Magdy Gessler. Nie, nie zjadłam tam obiadu. Przez ilość zwiedzania, w ogóle nie zjadłam obiadu w tym dniu.
Prosto z rynku zahaczyłyśmy kolejne miejsce: Barbakan. Wcześniej znałam Barbakan w Krakowie. O istnieniu tego w Warszawie (wstyd się przyznać) nie miałam pojęcia. Wybudowano go w szesnastym wieku. Jest to, jak się pewnie domyślacie, budowla obronna. Cudko.
Na sam koniec zwiedzania ruszyłyśmy do Muzeum Warszawy, czyli do Centrum interpretacji Zabytków. Mieści się ono na ulicy Brzozowej 11/13. Zobaczycie w nim rzeczy związane z dziejami stolicy. Muzeum pokazuje jak rozwijało się miasto. Jeśli to was interesuje wejdźcie do środka. Bilety kosztują od dziesięciu do piętnastu złotych. Ciekawe w tym obiekcie jest jeszcze coś. Po przekroczeniu wejścia do muzeum zobaczycie przeszkloną podłogę, która ukazuje dawne ruiny budynku. Ciekawostka taka.
Pora wracać do domu
Po takiej wyczerpującej wycieczce postanowiłyśmy wracać do domu. Nie mojego rzecz jasna. Nasza koleżanka Aśka, dała nam znak, że dojeżdża do nas do Warszawy. Kupiłyśmy bilety na autobus i pojechałyśmy w kierunku Pragi, gdzie Justyna mieszka. Wieczorem miałyśmy iść na imprezę. Po drodze zdążyłam zachwycić się Pragą Północ, a na niej świetnym muralem przedstawiającym dresa.
Jest to jeden z najpiękniejszych murali, jaki w życiu widziałam. Na Pradze murali jest pełno, ale ten, znajdujący się na ulicy Strzeleckiej 26, moim zdaniem, zasługuje na szczególną uwagę. Jego autorem jest Sebastian Velasco. Chłopak ma talent, zdecydowanie! Niestety zrobiłam zdjęcie tylko z oddalenia, które nie oddaje uroku malowidła na ścianie bloku. Koniecznie musicie odwiedzić Warszawską Pragę, chociażby dla tego i innych murali.
Impreza, imprezą
Po tak wyczerpującym dniu, zrobiłyśmy masę zakupów, przygotowałyśmy się na domówkę, a później poszłyśmy na imprezę. Wiem, że to zbędne informacje, ale chcę zaznaczyć, w jakim miejscu byłyśmy. Poszłyśmy do klubu, którego nazwa to Sketch Nite. Mieści się on, jak wiele innych klubów, na ulicy Mazowieckiej. Jeśli zdecydujecie się na imprezę w stolicy, możecie udać się właśnie tam.
Pamiętajcie jednak, że wstęp do tego przybytku kosztuje dwadzieścia złotych. No i oczywiście zanim dostaniecie się do środka, musicie odstać swoje w kolejce. Nie jest też powiedziane, że jeśli odstoicie swoje, wejdziecie. Bramkarz bez podania powodu, może was do środka nie wpuścić. Dziewczyny mają łatwiej (tak, nam się udało). Czasami zdarza się tak, że ochroniarz podchodzi do środka, lub końca kolejki i wybiera kilka dziewczyn, które wpuści bez kolejki.
Ja i moja Aśka w kolejce do Sketch Nite.
Gdyby nie to, pewnie byśmy nie weszły do środka, bo nie chciało się nam czekać. Zapłaciłyśmy po dwadzieścia złotych i w zamian dostałyśmy żeton, który przy barze można było wymienić na welcome drinka. Opłacalne, jak na droga stolicę. Co do imprezy? Podejrzewam, że większości podobałoby się to co dzieje się w środku. Ja jednak nie przywykłam do takich klimatów i mimo alkoholu, który wypijam dla rozluźniania, nie umiem się w takich miejscach odnaleźć.
Lubię imprezy elektroniczne, albo takie swojskie (jak to opisać?). Sketch nite to nie mój klimat, dlatego nie chcę się o tym rozpisywać. No cóż. Tak zakończył się mój pierwszy dzień tego weekendu w Warszawie. Drugi był tak samo intensywny. Ale o tym napiszę już w kolejnej notce. I tak napisałam (jak na mnie) wystarczająco dużo. Ciąg dalszy nastąpi…
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)