Uniwersytet Gdański – co cię tam czeka? Część pierwsza.
Na samym początku zaznaczam, że poniższa opinia jest moją osobistą, prywatną i bardzo możliwe, że wiele osób może się z nią nie zgodzić. Opisuję to, co samo zaobserwowałam, odczułam i przeżyłam. Powtarzam jeszcze raz, dla tych, którzy mają problemy z czytaniem i prawidłowym rozumieniem – osobista, prywatna, wyłącznie moja opinia znajduj się poniżej.
Ja zaczęłam swoją przygodę tak:
Od zawsze wiedziałam, że wybiorę się na Uniwersytet Gdański. Wiadomo, czasami po głowie chodziły mi inne uczelnie, np. SWPS w Sopocie (http://www.swps.pl/sopot), czy Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu im. Jędrzeja Śniadeckiego w Gdańsku (http://www.awf.gda.pl/). Zaraz po maturze odrzuciłam jednak wszystkie inne opcje i zostałam przy UG (http://ug.edu.pl/). Problem leżał w wyborze kierunku. Filologię polską postawiłam na pierwszym miejscu, chociaż nie byłam pewna swojego wyboru na sto procent. Drugim kierunkiem była psychologia. Nie musiałam długo się zastanawiać, problem rozwiązał się sam. Dostałam się na pierwszy wybrany kierunek, a na drugi nie. Teraz, dziękuję sobie za to, że tak słabo zdałam maturę i nie zmieściłam się w progu na psychologii. Po pierwszym roku studiów i zajęciach z psycho raz w tygodniu dowiedziałam się, że zmarnowałabym sobie pół życia (dramatyzuję) na nudne książki, wykłady i trudne zaliczenia.
Dostałam się, studia zaczęłam i z semestru na semestr coraz bardziej utwierdzałam się w tym, (i w sumie nadal utwierdzam) jak to ja jestem głupia – właśnie to studia dają człowiekowi. Nie chcę wam jednak opowiadać całej swojej historii, skupmy są na informacjach potrzebnym nowym studentom, kandydatom i erasmusom, którzy chcą studiować na Uniwersytecie Gdańskim.
Ogólnie na temat tej wspaniałej uczelni.
Uczelnia powstała w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym (taka jest młoda!). W roku dwutysięcznym dziesiątym na Uniwersytecie Gdańskim studiowało trzydzieści trzy tysiące ludzi. Uczelnia ma dziesięć wydziałów: biologii (Gdańsk/Gdynia), chemii (Gdańsk), ekonomiczny (Sopot), historyczny (Gdańsk), filologiczny (Gdańsk), matematyki, fizyki i informatyki (Gdańsk), nauk społecznych (Gdańsk), oceanografii i geografii (Gdynia/Gdańsk), prawa i administracji (Gdańsk, Koszalin), aarządzania (Sopot). Największy kampus znajduję się w Gdańsku pod adresem Jana Bażańskiego 8 (właśnie tam mam zaszczyt czasami studiować). W szesnastej edycji rankingu „Perspektyw” Uniwersytet Gdański zajął siódme miejsce (wśród dwudziestu pięciu zakwalifikowanych) i siedemnaste (wśród osiemdziesięciu sześciu akademickich szkół polskich). Jeśli chcecie dokładnie dowiedzieć się, co było brane po uwagę przy punktacji, zapraszam tutaj – http://www.perspektywy.pl/portal/#. Drugie miejsce na podium UG zajęło w „konkursie” pracodawców pomorskich.
Czy trudno się dostać i utrzymać?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Każdy kierunek, profesor prowadzący zajęcia i wydział jest inny. Powiem tak: niektórzy ludzie męczą się strasznie, żeby zaliczyć sesję, inni też się meczą, ale mniej. Sama nie doświadczyłam walki na wydziale prawa, czy nauk społecznych. Mogę wam jedynie przekazać to, co mówią znajomi. Na prawie jest wyścig szczurów, chociaż nie do końca wiem, jak to rozumieć. Ludzie mówią, że na pierwszym roku to jeszcze wszystko jakoś idzie, studenci są dla siebie mili i nawet notatki pożyczą. Gorzej – podobno – robi się na późniejszych semestrach. Studenci wyczuwają zagrożenie w innych, przyszłych prawnikach. Zamykają się na siebie i nie chcą już tak chętnie współpracować. Nauki jest dużo. Większość prowadzących zajęcia nie zachęca swoim podejściem i miną do walki o byt na dziennych prawniczych. Dostać się na kierunek jest trudno, jeśli jesteś przeciętnym uczniem lub po prostu matura poszła ci tragicznie. Kliknijcie w link i sami zobaczcie http://ug.edu.pl/rekrutacja/studia_i_i_ii_stopnia_oraz_jednolite_magisterskie/rekrutacja_20162017/zasady_rekrutacji/progi_punktowe_i_liczba_kandydatow_na_miejsce. Co ciekawe, najwięcej osób chce iść na kryminologię i skandynawistykę. O ile to drugie rozumiem i popieram, o tyle to pierwsze, budzi jedynie mój śmiech. No nic, niech studiują kryminał.
Więcej mogę wam powiedzieć o filologii polskiej. Zaraz praktycznie kończę licencjat, więc już trochę się nauczyłam tego naszego UGie. Jak już mówiłam, matura poszła mi słabo, a dostałam się bez większego problemu. Miejsc na moim kierunku było sto pięćdziesiąt, papiery złożyło sto osiemdziesiąt pięć osób. Najsłabszy uczeń miał pięćdziesiąt punktów. Rok później próg był wyższy (sześćdziesiąt punkcików), miejsc było mniej, a kandydatów o prawie pięćdziesiąt więcej. Jak wiecie, ostatni semestr spędziłam w Brnie na Erasmusie i nie wiem, czego dokładnie uczyli się moi koledzy z filpola. Słyszałam jednak co nieco i większość zgodnie mówiła, że czwarty semestr był do tej pory najgorszym. Pamiętajcie jednak, że zawsze po sesji najgorszy jest ten semestr, który właśnie się zakończyło. Na pierwszym roku wszyscy męczą się z filozofią i literaturą staropolską , na drugim z gramatyką historyczną i egzaminem z części… właśnie brakuje mi słowa, chodzi o takie przedmioty jak: fonetyka, składnia, fleksja itd. Ale wróćmy do tego, czy jest trudno, czy nie. Tak, jest trudno na filologii polskiej. Trzeba dużo czytać, umieć wybierać najważniejsze informacje z tekstu (na egzamin z romantyzmu trzeba przeczytać sześćdziesiąt książek, fizycznie nie jest to możliwe, jeśli czyta się też lektury z innych zajęć), uczyć się tytułów, dat, autorów i informacji w normalnych świcie całkowicie nieprzydatnych. Na niektórych egzaminach profesor potrafi dać krótki cytat z jakiegoś wiersza, książki, a ty, biedny student musisz odgadnąć (lub wiedzieć), kto to napisał, kiedy, w czym i gdzie – powodzenia. Na filozofii ukochanej, z którą niektórzy ludzie męczą się nawet kilka lat, dostaje się dwie książki (Tatarkiewicza) i jeden słownik pełen nazwisk różnych filozofów. Pani na egzaminie ustnym pyta o poglądy, dziwne słówka i ogólnie wszystko, do czego można się przeczepić. Czasami jest tak, że masz wrażenie, że kobieta prowadząca przysypia, gdy ty dukasz i myślisz sobie, że może zdasz, może cię przepuści – uwaga, ona nie śpi, a ty nie zdasz. Pierwszy egzamin zdała u nas garstka ludzi, nie wiem, może siódemka, ósemka. I właśnie to, co wam wyżej opisałam przyczyniło się do znacznego pomniejszenia grona studentów na filpolu. Z około stu czterdziestu osób zrobiło się nas może z sześćdziesiąt (ciekawa jestem ile ludzi odpadło po czwartym semestrze). Podsumowując, jest trudno. Jeśli nie potrafisz szybko czytać, wyłapywać najważniejszych informacji w tekście i kuć dniami, nocami przez kilka dni, to raczej rady sobie nie dasz, chociaż tak łatwo się dostać na te studia. Szybko lądujemy na filologii polskiej, szybko też z niej wypadamy.
Jak wygląda Uniwersytet Gdański?
Nie będę pisać o wydziałach poza Gdańskiem, skupię się na kampusie UG na ulicy Bażańskiego, bo właśnie tam spędzałam najwięcej czasu. Teren uczelni jest naprawdę duży. Będąc pierwszy raz na uczelni lekko się przeraziła, że nie ogarnę, co gdzie jest, w jakim miejscu mam zajęcia itp. Niepotrzebnie się martwiłam, przecież „lekcje” najczęściej odbywają się na jednym wydziale. Mój filologiczny jest jednym z tych, które są w najgorszym stanie. Panuje u nas prl i smród wychodzący z bufetu. Spójrzcie na zdjęcie, tak to wygląda zewnątrz:
Te białe coś na dachu jest tylko chwilowym dodatkiem, na co dzień nie musimy patrzeć na – chyba – styropian. Jakiś czas temu na naszym kampusie otwarty został nowy budynek – neofilologia. Większość kierunków z niebiesko-białego prlu wyniosła się do nowoczesnego, przeszklonego klocka. Klocek może nie jest do końca odpowiednim określeniem, ale z zazdrości do tych studentów i profesorów, którzy mają przyjemność tam teraz przebywać, tak właśnie będę mówić na ich siódmy cud świata. My z filpola zostaliśmy, ale na pocieszenie przed budynkiem postawiona na tego oto zwierzaczka:
Jak widzicie, wszyscy na Uniwersytecie Gdańskim mają poczucie humoru… Tak serio, to nie mam pojęcia co tam robi ten różowy flaming.
Wnętrze wydziału filologicznego również nie zachwyca. Mamy ławki, krzesła, książki i kilka telewizorów. No cóż… po co studentom literatury coś więcej, nie? W bufecie śmierdzi (już o tym wspomniałam), wybór jedzenia jest mały. Sałatki nie wyglądają apetycznie, a dwa kawałki ogórka na jednej połówce bułki z serem to ogromny zaszczyt i cud. Nie mogę jednak tylko narzekać, przecież posiadamy dwie duże aule, gdzie odbywają się wykłady. Miejsce jest idealne, gdy chce się przespać lub posłuchać muzyki na słuchawkach – polecam przedostatni rząd.
NIe tylko przyszli studenci wydziału filologicznego to czytają, coś na temat wydział prawa i administracji oraz nauk społecznych też mogę napisać. Budynek prawa jest prawie tak samo brzydki jak ten nasz, aleee… bar mają świetny. Zapiekanki, naleśniki, krokiety, pierogi i hamburgery krzyczą „zjedz mnie”. Zapewne teraz się krzywicie lub śmiejcie, ze ja tak o tych bufetach, o jedzeniu ciągle. Posiedźcie sobie dziesięć godzin na uczelni, wtedy dowiecie się, że dobry bar jest podstawą dobrej uczelni. Sala gimnastyczna (tak, na studiach filologicznych też jest wuef) jest nieprzystosowana do niczego. Na sam początek to żeby do niej dojść, musicie skierować się do piwnicy. Tak zobaczycie kilka salek z niskim stropem. Semestr temu w ramach zajęć wuefu zapisałam się na karate, eh… Nie dość, że zajęcia były nudne, to na sali czasami nie dało się wytrzymać. Żadnej klimatyzacji, a prowadzący bardzo niechętnie lub wcale otwiera okna. Mini sala nie jest też raczej często sprzątana, do stóp (czasami musieliśmy ćwiczyć na skarpetkach) przylepiają się kłaki, paprochy i malutkie kawałeczki błotka. Sprzętów na fitnessie jest niewiele, dodatkowo, albo są niepoprawnie zamontowane, albo nie działają, jak powinny. Tyle może o warunkach, które panują na zajęciach wychowania fizycznego. Na wydziale prawa zwiedziłam tylko jedną aulę. Poszłam kiedyś na spotkanie związane z Erasmusem. Przez godzinę siedziałam na twardych i mega prostych krzesłach (doceniam teraz bardzo mocno naszą aulę, tam tak mięciutko…). Ogólnie mówiąc, jeśli chcesz się na studiach wyspać, to nie idź na kierunki, które studiuje na powyżej opisanym wydziale. WNS… uwaga, uwaga nie jest brzydki! A widzicie, teraz już nie będę narzekać. Budynek w większości jest przeszkolony. Wchodząc do wewnątrz ma się wrażenie, że znaleźliśmy się w ekskluzywnym hotelu (nie wiem, czy mają wygodnie fotele w salach, ale pewnie tak). Bar, czy tam stołówkę, czy jak to tam sobie chcecie nazwać mają najlepszą z całego kampusu. Po pierwsze, można płacić kartą, po drugie, robią gorące posiłki w każdej wersji (wege, mięsne itd.), po trzecie, nienawidzę zup, a tam zawsze się zajadam (polecam pieczarkową, krem pomidorową). Obsługa jest miła, sala pachnie i panuje względny porządek. Nie musimy stać jak głupcy przy ladzie, dostajemy paragon z numerkiem i podchodzimy dopiero, gdy ktoś nas wezwie (czekam, aż wprowadzą takie ekraniki jak w maku).
Biblioteka – raj dla moli książkowych.
Bibliotekę powinnam umieścić w powyższym fragmencie, jednak jest ona tak wspaniała, że potrzebuję dla niej osobnego tytułu i akapitu. Za niecały miesiąc przekonam się, jak wygląda „książkowania” na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jestem pewna, że ta dopiero zrobi na mnie wrażenie, ale do tego czasu mogę podniecać się tym, co już widziałam na Uniwersytecie Gdańskim.
Żeby zacząć korzystać z zasobów biblioteki na samym początku przygody z naszą wspaniałą uczelnią, musieliśmy zrobić kurs internetowy, uczący podstaw „użytkowania” raju dla moli książkowych. Mi jakoś tak się poszczęściło, że poszłam kiedyś do biblioteki humanistycznej na wydziale filologicznym, pomogłam coś zrobić bibliotekarce, a ta w zamian zaliczyła mój kurs. To było złe. Wybrałam się kiedyś do klocka odrzutowca (spójrzcie na zdjęcia niżej, zrozumiecie) i mnie trochę zamurowało. Biblioteka ma kilka pięter, wiele różnych oznaczeń na regałach i tysiące książek na pułkach. Nie wiedziałam nic. Jak mam szukać, jak wypożyczać, gdzie pójść… Odpaliłam laptopa i trochę poczytałam, wszystko już było – prawie – jasne. Pierwsze, co trzeba zrobić po przyjściu do biblioteki, to oddać kurtkę do szatni i schować rzeczy do szafki (zawsze miejcie przy sobie dwa złote, działa jak żeton – wkładasz, szafka się zamyka i daje ci kluczyk). Z torebkę, kurtką itp. nie wejdziecie na piętro (ochroniarze czujnie pilnują złodziejaszków). Następnie, już po pozbyciu się zbędnego bagażu idziemy schodkami do góry, siadamy przed komputerem i odpalamy katalog online (http://chamo.bg.ug.edu.pl:8080/search/query?theme=BUG). Szukamy sobie, czego tam chcemy, spisujemy sygnaturę i idziemy do lasu. Uwaga, jeśli jesteśmy leniwi, możemy książkę zamówić przez Internet i odebrać ją po dniu lub kilku godzinach (raczej na to nie liczcie) w wypożyczalni. Na co należy zwrócić uwagę przy zapisie sygnatur? Na to, czy nasza książka jest do wypożyczenia. Na początku studiów pospisywałam sobie numerki, odnalazłam książki i poszłam do wypożyczalni. Pani zrobiła minę co najmniej dziwną (coś w stylu Cruelli de Mon litującej się) i wyjaśniła, że książek z czytelni numer dwa i trzy się nie wypożycza. No cóż, przecież nie robiłam tego głupiego kursu, babeczka z humanistycznej mi go zaliczyła bez robienia przez mnie testu. No i dobra, jeśli macie już te książki z pierwszego piętra, to idziecie na parter lub pierwsze piętro do miejsca, gdzie jest napisane „Wypożyczalnia”. Nie do stanowisk wewnątrz labiryntów regałów. Tam miła lub niemiła pani rozkodowuje książkę, nabiją na waszą legitymację informacje o jej posiadaniu i wygania precz. Jeśli kiedyś zapomnicie rozczipować lektury, to wychodząc z budynku, usłyszycie wycie bramki. Podbiegnie do was ochroniarz, spalicie raka i ogólnie będzie wielki wstyd, że wy to tacy wielcy złodzieje. Jak tak o tym szukaniu i wypożyczaniu, ale o najważniejszym nie napisałam – co znajdziemy w tej ugiowskiej bibliotece. Wszystko, dosłownie. Studiuję literaturę i dość sporo czytam, rzadko miewałam problemy z brakiem książek. Nie, inaczej. Książek jest bardzo dużo, tematyk ogromna, ale, często zdarza się tak, że na kolokwium lub egzamin cały rok ma do przeczytania te same książki. Wszyscy pędzą do biblioteki, sprawdzają katalog i zaczynają płakać – są tylko dwie sztuki, w tym jedna już wypożyczona, a druga w czytelni. Tak, to jest problem klocka odrzutowca – książek wybór duży, ale najpotrzebniejszych egzemplarzy sztuk dwie (studenci filo na pewno znają ten problem doskonale). Ale wiadomo, nie tylko czytaniem człowiek żyje. Oprócz tej wspaniałej czynności możemy również sobie w bibliotece popisać, czy się najeść. Każde stanowisko do nauki wyposażone jest w kilka kontaktów, lampkę i czasami komputer (net nie działa). Bar choć mały, to też powinien nas zadowolić. Jedzenie jest dobre, ciepłe i pachnące, a wygląd „lady” cieszy oko. Oprócz tego wszystkie, co tutaj opisałam, to polecam wam też, przejść się wieczorem koło biblioteki. Jest pięknie podświetlona i wcale nie przypomina już klocka. Aaa, zapomniałabym, ktoś kiedyś mi powiedział, że ten klocek ma przypominać ludziom książkę z zakładkami, taki podobno był zamysł architekta. NIe wiem, ile w tym prawdy, ale jak coś, to ja z żadnej strony nie zauważyłam żadnych zakładek…
Tutaj macie rozpiskę liczbową skarbów biblioteki Uniwersytetu Gdańskiego, porównajcie sobie do biblioteczek, w których bywacie.
- 1042.086 woluminów książek
- 327.590 woluminów czasopism
- 173.398 zbiory specjalne
- 113.887 tytułów czasopism elektronicznych
- 3.128.734 tytułów książek elektronicznych
Zdjęcia biblioteki pochodzą ze stron:
http://www.wystawy.bg.univ.gda.pl/pl/info/prez.html
http://www.urbanity.pl/pomorskie/gdansk/biblioteka-glowna-uniwersytetu-gdanskiego,b736
http://www.bg.ug.edu.pl/en/about-the-library
O Uniwersytecie Gdańskim to jeszcze nie koniec, ciąg dalszy nastąpi…
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)