Barevna Planeta - festiwal jedzenia w Usti nad Labem
Usti nad Labem
Nie aż tak małe jak Holeszów, ale dalej niewielkie miasto zamieszkiwane przez około 100 tys. obywateli. Zaskakująco dużo tu Romów i tych już wchłoniętych przez Czechy i tych trzymających się swoich tradycji. Jest to już na północy Czech i wszędzie widać pagórki i groźnie wyglądające wzniesienia. Mają tu Uniwersytet z kilkoma wydziałami w tym ekonomiczny i filozoficzny. Miasto jest raczej spokojne i nawet wieczorami w weekend zdaje mi się, że najgłośniejszymi i najbardziej kołyszącymi się ludźmi jesteśmy my.
Jak to się zaczęło?
Całkiem niegroźnie. Zapaliliśmy. Ja dostałam herbatę, a chłopcy wodę z lodem i cytrynką. Zaczyna się robić całkiem zabawnie, więc ściągamy stojące na jednej z szafek mini piłkarzyki. Gramy każdy na każdego, dokarmiamy Lokiego psimi ciasteczkami. Jakimś cudem kończę walkę z trzema facetami będąc na drugim mieście – a więc nie we wszystkim jestem najgorsza…, chociaż ta jedna rzecz…
Ale ciężkie zmagania dopiero się zaczynały. Chłopcy wyciągnęli podobny hokej stołowy. Oświadczyli, że zagrają, ale jak ktoś go złoży, bo trzeba wszędzie nawtykać hokeistów, bramki, itd. Zaoferowałam się, zapominając, że nie mam pojęcia, jak powinno wyglądać rozmieszczenie hokeistów na takiej gierce. Po chwili chłopaki się ze mnie śmiali i musieliśmy wszystko pozmieniać. Ostatecznie udało się i nawet zaczynałam kumać o co chodzi – w tej grze gra się jeden na jednego tak jak w tych mini piłkarzykach (jeszcze mniejszych niż mini – po prostu jednoosobowych). Ale piłkarzyki się zacinały, nie chciały się obracać, więc ostatecznie daliśmy sobie z nimi spokój i doszliśmy do wniosku, że pora powstać i dołączyć do innych na festiwalu jedzenia, który odbywał się w centrum. Bobby wyskoczył z Lokim na spacer – przed domem jest wielkie podwórko ogrodzone z zamykanymi furtkami, wiec pieseł mógł sobie pobiegać.
Barevna Planeta
Festiwal familijny. Kolejny. Ale troszkę inny niż te czeskie hrady. Na każdym z ryneczków coś się dzieje. Na pierwszym na scenie brzmią jakieś jamajskie rytmy, bębenki, itd. Tutaj jest też rozstawiona większość różnych namiotów z jedzeniem. Witamy się z kilkoma grupami różnych ludzi, których widzę po raz pierwszy w życiu. Wszyscy witają mnie tak wesoło i radośnie, że aż czuję się jak w domu. Wszyscy znajomi Bobby’ego są tacy super. Ostatnio mówiłam, że jestem tu już tak długo, że gdy myślę, że muszę wrócić do domu jest mi przykro. Będę tęskniła z Pragą i łatwością życia, której zakosztowałam w wakacje.
W tej części zachwyciło mnie stanowisko z wyrobkami z konopi. Herbata, ciasteczka – co prawda nie skosztowaliśmy, czego żałuję, ale przecież całe powietrze republiki jest pełne dymu xD Nie ma co się martwić, nie dziś to jutro… czy tam jakoś w przyszłości. My na początku lecimy po coś do picia.
Mijamy namesti, na którym odbywają się popisy i warsztaty z tańca. Przed chwilą tańczyło się tutaj coś brazylijskiego, teraz występują panie, prezentujące choreografię rodem z Bollywood. Wszędzie dookoła są różne zjeżdżalnie, trampoliny i inne pierdółki dla dzieci. Widzę stanowisko Amnesty International i jeszcze kilka innych, ale większość jest już pusta. Pewnie większość warsztatów odbywała się do południa. Ale to nic. Tancerze wchodzą między ludzi i za chwilę całe namesti tańcuje. W cieniu, ciemnoskóre panie plotą małym dziewczynkom warkoczyki, gdzieś w oddali widzę jak ktoś plącze dredy. Wszędzie są stoiska z biżuterią, orientalnymi strojami, kosmetykami, lekarstwami i pierdołkami z egzotycznych krain.
Na ostatnim rynku kończy się nasza podróż. Jest duża scena, na której odbywają się koncerty folkowo-rockowe. Całkiem przyjemne. Odbywają się popisy na fletach, skrzypcach, a wszystko do społu z silnymi wokalami ( tu mojemu zdziwieniu przeważnie męskimi). Tutaj chłopcy dają sobie piwko a my idziemy na pinacoladę. Tutaj w namiocie można było ją dostać za jedyne 80 koron.Przygotowywali też wszystkie klasyczne drinki w wersji bezalkoholowej.Szczęśliwi i schłodzeni idziemy na poszukiwanie jedzenia.
Pierwsze co próbujemy to Pakistan. Całkiem dobra pakora i samosy. Ogólnie mam wrażenie, że połowa stanowisk robi tutaj samosy. Stanowiska prezentują kraje afrykańskie, indyjskie i okolice Rosji.Spodziewaliśmy się troszeczkę większego szału smakowego i kulturowego. Mnie było żadnych krajów Europejskich. Nie było możliwości zasmakowania smaków Francji, Hiszpanii, Niemiec, Anglii… Wszystko co egzotyczne, ale w stosunkowo małej różnorodności niestety. Większość dań to były jakieś placki zasmażane z czymś.Ja posmakowałam armeńskich karkandaków z mięsem.Normalny, rozwałkowany kawałek ciasta jak na pierogi, słony. Smarowało się go mieszanką jakiegoś surowego mięsa, chyba z cebulką. Ciasto musiało być cienkie, żeby farsz dobrze się usmażył. Placek złożony na pół wrzucało się na patelnię na rozgrzany olej, gdzie przyjemnie skwiercząc się osmażał.
Na niektórych stołach były słodycze na zimno, ciasta, na innych lemoniada z imbiru – była tak ostra, że Bobby pił ją przez ponad godzinę (mały plastikowy kubeczek). Nie w moim typie, ja za ostrymi rzeczami, aż tak bardzo nie przepadam.
Słodkie party
Pod koniec podnosimy wreszcie tyłki i decydujemy, że powinniśmy wykorzystać program, zwłaszcza, że zabawa już dobiega końca. Trwało to wszystko niestety tylko do 22:00. Poszliśmy więc posłuchać elektroswingowej kapeli. Nie w moim typie raczej, ale co poniektórzy tańczyli. Nie my…, ale ludzie w ogóle. Popatrzyłam jeszcze na przeszczęśliwych ludzi. Kupiłam sobie drewnianą lufkę – przynajmniej jakaś pamiątka. Indyjskie stanowisko mnie nie zachwyciło, a eleganckie chińskie suknie są jednak zbyt „wystrzałowe” w stosunku do europejskiej mody.
Wychodząc z rynku kupujemy sobie z Bobby’m kokosowo-kakaową słodką laseczkę na stoisku z łakociami. Oby wytrwała do jutra. Bezpiecznie do plecaczka.
Indie po raz kolejny
My dalej w egzotykę. Ja lecę na winach, ale wpadamy do Indyjskiej restauracji na porządną kolację. Jak zwykle papadamy na starter – strasznie słone, ale dobre. Palak panner dla mnie, zgodnie z tradycją – ostatnio dostałam niezbyt dobre. Tym razem pałaszowałam, aż mi się uszy trzęsły. Pyszności. Każdy zjadł wielką porcję, a potem siedzieliśmy jeszcze dłużą chwilę, piliśmy i rozmawialiśmy. Cała kolacja wyszła nam niecałe 500 koron, łącznie z późniejszym popijaniem.
Restauracja przyjemna. Wielka sala, z dużymi stołami, więc mogliśmy spokojnie siedzieć w większej grupie. O tej porze poza nami, była tam już tylko jedna para. Potem chyba jeszcze doszedł jeden stolik. Także generalnie sporo przestrzeni, nieprzepełnione. Obsługa… Pan, który nas obsługiwał był troszkę ponury, ale to może dlatego, że już chciał zamykać, a tu zwaliła mu się na głowę rozwrzeszczana banda xD. Wszystko inne super. Kelner był szybki i ogarniał temat.
Gramy w strzałki w Vozejku
Wreszcie nam się udały te strzałki! Nie mam pojęcia gdzie jest ten pub. Już jak tam szliśmy, to mało co widziałam. Z dumą muszę powiedzieć, że oj ale trzymałam to tempo z tymi shotami. Może dla kobiety to żadna duma, ale jak na kobietę otoczoną tyloma mężczyznami, będę się puszyć tym, że piłam z nimi na bieżąco i rozłożyłam się dopiero na sam koniec, już pod domem…, a właściwie w domu. Problemy zaczęły się, gdy się położyłam i w głowie zaczął mi fruwać helikopter.
Ale wracając do rzeczy. Wielki pub. Dokładnie co tam było wam nie powiem, ale chyba taki troszkę jakiś westernowy. Nie jestem pewna. W każdym razie pamiętam, że cały w drewnie. W drugiej sali, w której nie było baru dostępne były wielkie stoły na więcej niż sześć osób. Super, bo przyszliśmy wielką grupą, ale pojawia się problem, bo ludzi przy drugim końcu stołu nie słyszysz w ogóle. W oczekiwaniu na strzałki, chłopcy skoczyli zagrać już w dużą wersję piłkarzyków.
Dobra,az tak pusto na ulicach nie bylo. Slabo to pamietam xD
Poradzenie sobie z obsługą maszyny do rzucania strzałkami to jakaś większa magia. A może dlatego, że nie byłam już w stanie. W końcu przyszedł ktoś kto to rozkminił. Ktoś inny zdobył strzałki. Nie pamiętam ile za to zapłaciliśmy, ale Bobby wspominał coś o jakichś 50 koronach. Gra trwała chyba około dwudziestu minut. Grało pięć ludzi i zdążyliśmy skończyć prawie całą grę. Zabrakło nam chyba jakichś trzech minut, żeby każdy skończył. Oczywiście kto przegrał? Właściwie ostatni był chyba Austy, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że czas przerwał mu w rozegraniu swojej kolejki, a był na końcu tury, także wszyscy rzucili a on nie. Gdyby zdążył rzucić, na ostatnim miejscu byłabym ja.
Ciężkie te gry. Kręgle wypadają z ręki i zawsze toczą się do tych korytek po bokach, a strzałki? Ja nie rozumiem absolutnie tego ruchu nadgarstka. W ogóle. Chłopcy tak z gracją rzucają, a ja miotam zza pleców, jakby od tego zależało całe moje życie i jeszcze zdarza mi się, że na 3 strzałki, jedna chamsko odbije się od tarczy. No nie idzie mi zdecydowanie.
Wielki finisz
Co było już po tym, jak mi się zaczęło helikopterować to pominę milczeniem, za to po powrocie pozamykaliśmy wszystkie furtki od podwórka, wzięliśmy wino na dwór i pieseł latał i dostawał biszkopciki, a ja leżałam plackiem na trawie i piłam wino. W zasadzie, to wszyscy tam mieliśmy postój.
Soft porno xD Umieramy rano. Loki chce na spacer. Bobby pracuje, a ja nie moge wstac...
Obudziłam się z potwornym bólem wszystkiego, ale na szczęście nasz kochany abstynent był już na nogach, pracował i ratował wodą, nosił na rękach pod prysznic. W końcu musiałam przestać umierać i wziąć się do kupy, a leczyć się skoczyliśmy nad jezioro.
Jezioro przy Teplarnie
Ciężko mi powiedzieć czym jest teplarna, ale to coś fabrykopodobnego. Wielkie kominy mówią mi, że coś się tu spala i nie jestem pewna, czy nie jesteśmy w jakiejś elektrociepłowni albo elektrowni (ale to chyba nie). W każdym razie wystarczy, że przejedziecie przez tory, a zobaczycie wielkie jezioro. Zastanawiam się, czy nie jest to sztucznie wytworzony zbiornik wody. Dno jest tak kamieniste, że nie można stać na nogach, trudno się wchodzi i wychodzi. My idziemy na mały mostek. Na tym już rozgościła się jakaś starsza para, więc my wchodzimy do wody od strony kamienistej. Są tam na szczęście dwa omszałe bloki betonu. Siadam na jednym z nich i momentalnie zjeżdżam do wody, tam gdzie na siedząco woda sięga mi już niemal do brody. Ale cudownie jest się zamoczyć w tak zimnej wodzie, gdy głowa pęka z bólu i tak ci niedobrze. Loki też radośnie pływa, pije hektolitry wody i oszczekuje dziko wszystko co jest w okolicy. Chłopaków w wodzie. Trawę. Śliski pomost i wszystko to, co denerwuje go swoim istnieniem.
Po szybkiej kąpieli na obiad. Z tym ostatecznie nie było najgorzej, bo chociaż mieliśmy iść do restauracji – siedzieć sobie spokojnie w cieniu i rozkoszować się jakąś lodowato zimną lemoniadą, to skończyliśmy przy supermarkecie Globus. Austy nie miał tyle czasu, bo pociąg odjeżdża tuż, tuż. Na początku plan był taki, że kupujemy coś w sklepie i siadamy w cieniu, aby to skonsumować, ale na szczęście dopatrzyłam się ogródka. Usiedliśmy w cieniu. Chłopcy skoczyli do restauracji. Dostałam od Bobby’ego mmsa, którego nie mogłam odczytać. Chłopcy wrócili z zestawem fast food. Hamburgerami z frytkami.
Wpadłam do sklepu niczym burza. Wielka restauracja i wielka kolejka. Najwyraźniej ludzie w Usti nad Labem doszli do wniosku, że w niedzielę nikt nie będzie robił zakupów i to wszyscy na raz. Więc ostatecznie z kolejce stała połowa miasta. Na szczęście kąsek dalej jest fast food, w którym byli chłopcy. 76 koron płacę za sporą porcję frytek (zdrowych – ani drobinki soli), smażony ser w bułce z warzywami i tatarką i dużą pepsi.Przychodzę do chłopaków skonsumować owe wykwintne danie. Bobby pokazuje fotkę, którą posłał mi w mmsie – tabliczkę z napisem Smażony ser w bułce – 50koron.Ten to mnie dobrze zna…
Powrot do domu
Sprawny, szybki. Modle sie, zeby przezyc. Idziemy do Puro Gelato. Polecam kazdyz nas bierze po dwie galki i placimy po 70 koron. Ale jakie to sa galki! w niczym standardwych galek nie przypominaja! A co za smak, a jakie to wielkie! Goraco polecam.
A potem pizza we wloskiej restauracji
A propos restauracji, w ktorej sie placi bitcoinami.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)