Trójmiejskie kluby, część druga.
Gdy przychodzi weekend…
Życie jest ciężki. Nie, normalne życie jest tragiczne. Ponad tydzień temu skończyły się dla mnie czasy wolności, melanżu i spania do dwunastej. Musiałam się ogarnąć i nie uwierzycie, udało się. Było trudno, będzie jeszcze gorzej. Pisałam już wam o tym, że wszystko skumulowało się na te trzy ostatnie tygodnie września. Oczywiście, mogłam tego uniknąć, gdybym systematycznie do wszystkich spraw podchodziło. No niestety, nie da się. Wczorajszy dzień całkowicie mnie dobił. Wróciłam ze szkoły, przespałam się chwilę (prawdziwa emerytka) i usiadłam do nauki. Tak, uczę się we wrześniu, bo w szkole podstawowej, gdy pani nauczycielka tłumaczyła zasady ortograficzne, przeważnie rozmawiałam z jakimś kolegą z ławki. Dziś miałam przeprowadzić z dzieciakami cztery godziny zajęć. Jedne literackie, drugie związane z pisaniem listu, a trzecie – te najgorsze – ortograficzne. Nie wiem, jak to jest, że nigdy nie miałam specjalnie wielkich trudności z er zet, czy żet z kropką i całą tą resztą, co życie normalnemu człowiekowi utrudnia. Przez wszystkie lata nauki pisałam dyktanda, wypracowania i sprawdziany bez większych błędów. Nigdy jednak nie usiadłam przed słownikiem, nie wkuwałam na pamięć podstawowych regułek. Czułam to, czułam, że tu będzie ó zamknięte, a tu u otwarte. Polski język, być trudny język – każdy wam to powie. Niektórzy jednak rodzą się z wrodzoną intuicją, bo inaczej tego nazwać nie mogę. Ale dobra, nie mogę być nauczycielką języka polskiego, jeśli nie wiem, po jakiej spółgłosce stawia się er zet. Odpaliłam laptopa, wyjęłam tony podręczników i zaczęłam przygotowania. Najpierw chciałam przerobić zadania z książek moich uczniów – i tu zaczęły się trudności. O ile pierwsze zadanie jakoś mi poszło, to kolejne zaczęły sprawiać coraz to większe problemy. Nie, nie chodzi o to, że nie wiedziałam, jak napisać „burza” czy „kukułka”. Ja nie wiedziałam, jak mam uzasadnić swój wybór – przecież nie znałam żadnej zasady, pomijając tą, że w zawodach piszemy er zet. Przygotowałam zgapy dla siebie i dla moich podopiecznych. Pomogło, ale przecież ze ściągą uczyć dzieci nie mogę. Rozpoczęłam naukę. Uwierzcie lub nie, ale dawno nie miałam takich problemów z językiem polskim. Siedziałam kilka godzin na jednym tematem, za oknem robiło się coraz ciemniej, a przecież do przerobienia zostały jeszcze inne scenariusze lekcji. Nim się obejrzałam, zegar wybiła trzecią w nocy. Nie miałam przygotowanych do końca swoich zajęć, ale oczy już nie dawały rady. Zasnęłam.
Rano musiałam wstać o piątej trzydzieści dziewięć, żeby chociaż raz wstać wcześniej niż kot (on wstaje o piątej czterdzieści) i zrobić mu pobudkę. Obudziłam Białe, zrobiłam sobie kawę i znowu usiadłam do książek. Czytałam, przepisywałam i wycinałam. Tak mnie praca pochłonęła, że zapomniałam o całym świecie przez co prawie spóźniłam się na własne lekcje – nauczycielka idealna, nie?
Niecałe trzy godziny snu, dni spędzone w książkach, nocne pisanie notek, nerwy związane z wyjazdem i koniec wolności, zbił we mnie całą energię i siłę. Dzisiejszy dzień mnie dobił. Zmęczenie w końcu wyszło. Marzyłam jedynie o łóżku – jak niewiele człowiekowi do szczęścia czasami potrzeba. Teraz mamy godzinę dwudziestą drugą, dwie godziny podniosłam się ze swojej wygodnie niewygodnej sofy i zaczęłam przygotowania do mobilizacji. Pokręciłam się trochę po domu, otworzyłam piwo i… Nigdzie nie wyszłam. Pierwszy raz od dawien dawna spędzam piątek w domu, i uwaga, nawet mi się ruszać z niego nie chce. Teraz wiem, co czują ludzie po tygodniu pracy, wzmożonej pracy umysłowej. Tak, pracują od dawna. Każde wakacje spędzam z dzieciakami na koloniach, niektóre weekendy mieszkając jeszcze w Gdańsku pracowałam, ale to, co pokazał m ten tydzień, zmieniło mój pogląd na świat. Odechciało mi się imprez, jeżdżenia i znajomych. Łóżko, kot, piwo – moje dzisiejsze szczęście. A o wiele lepiej by jeszcze było, gdybym nie miała z tyłu głowy świadomości, że muszę tutaj ciągle coś dodawać, napisać pracę roczną do końca tego weekendu i… Dobra, wracajmy do tych klubów trójmiejskich. Dziś kończymy Gdańsk i jedziemy do Sopotu – zapinać pasy!
Zabunkruj się w bunkrze.
Tytuł jest trafny, ale sama nazwa Bunkier lekko zaskakuje. Idąc w Gdańsku pod adres Olejarna 3na pewno nie zobaczymy żadnego bunkru, a doskonale ukryty wśród kamienic budynek pięciokondygnacyjny. Więc jak z tą nazwą, czy bunkry nie były budowane pod ziemią? Otóż nie, nie u nas. W dwutysięcznym trzynastym otwarto klub, o którym właśnie piszę. Wcześniej jednak sporo się napracowano przy remoncie dawnego niemieckiego schronu, stworzonego przez byłych więźniów SS pod koniec wojny. Dobra, pod ziemią nie będziemy, ale zabunkrować (rozumiejąc to, jako chować się) możemy. Ta klubogaleria jest ogromna! Pięć pięter, dwa bary, dwie sale koncertowo-imprezowe, galeria oraz pub, to wszystko mieści się w Bunkrze. Wydawać by się mogło, ze przy takim metrażu właściciel pójdzie na łatwiznę i zrobił wszystkie sale w tym samym stylu – nic bardziej mylnego! Każde z pomieszczeń ma swój oryginalny charakter. Główna sala została urządzona na wzór angielskiego pubu, następna jest małą Afryką, jeszcze inna, ma wiele akcentów hinduskich. W Bunkrze oczy są w raju! Ważnym i wywołującym spore dyskusje elementem w Trójmieście są toalety w klubie. Pisuary zostały stworzone na podobieństwo kobiet. Wiele osób było tym oburzonych. Spójrzcie. Co wy o tym myślicie?
Mi najbardziej do gustu przypadła palarnia urządzona w stylu więziennym.
Ale dobra, co tam można robić w tym Bunkrze i jak to wygląda. Na pewno możemy posłuchać muzyki, czy to na koncercie, czy to na imprezie. Niestety, dyskoteki nie są w najlepszej kondycji. Klub jest za duży (czy cos może być za duże :D?) na nasz mały Gdańsk. Przy tylu salach zawsze zostaje wrażenie, że potańczyć przyszło bardzo mało ludzi. Jaką muzykę grają? Najróżniejszą. Ja najczęściej trafiałam na drum and bass, jungel, reggae i jakieś klubowe hiciorki. Pod względem muzycznym moim zdaniem szału nie ma, ale wynagrodzi wam to wygląd tego miejsca. Ceny wstępu na normalne, co weekendowe imprezy wahają się od dziesięciu do dwudziestu złotych. Koncerty wiadomo, drożej. Oprócz słuchania i tańczenia, możemy czasami popatrzeć na jakieś obrazy, przyjść na spotkania powiązane ze sztuką, pogadać. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o klubogalerii Bunkier zapraszam tutaj ->http://bunkierclub.pl/#homePage.
Wszyscy rzygają Sopotem.
O tym na pewno napiszę osobą notkę. Ciągle ktoś w Trójmieście mówi, że Sopot jest przereklamowany, Monciak nudzi, a turyści dobijają. No nie wiem, nie mogę się z tym jakoś zgodzić, ale spokojnie, do takiego zdanie musiałam dojść, dojrzeć. Zajęło mi to kilka lat. Sama czasami krzyczałam „Monciak to badziewie, Monciak to szit”. Teraz, wszystko się zmieniło. Przejrzałam na oczy, dostrzegłam piękno w tym naszym „przereklamowanym” Sopocie.
Zdjęcie pochodzi ze strony ->http://wyborcza.pl/magazyn/51,124059,15935854.html?i=1
Na ulicy Bohaterów Monte Cassino lub w jej pobliżu toczy się całe życie noce miasta. Wszystkie największe kluby, restauracje i atrakcje znajdują się w okolicy Monciaka (tak potocznie się mówi). Ludzie są zawsze, tłumy w każdy weekend (zaczynając od czwartku). I słuchajcie, my, mieszkańcy Trójmiasta tak narzekamy, że w piątek nie ma jak przejść przez tą krótką uliczkę na molo, że ludzie to są straszni, pijania, naćpani i ogólnie głupi, ale chyba każdy jakoś tam to kocha, cały ten burdel. Przed wyjazdem do Czech zawsze narzekałam na to miejsce, ale będąc w Brnie, Pradze, Budapeszcie, Madrycie i tak dalej, ciągle miałam w głowie obraz naszego polskiego, pięknego Sopotu. Tej czystej (serio!) plaży, pięknie oświetlonego molo i tysięcy ludzi chadzających w tę i z powrotem, od klubu do klubu.
Unique klub.
Dopiero co zaczynałam mieszkać w Gdańsku. Przyjechała do mnie koleżanka z swoim chłopakiem. Mieliśmy gdzieś wyjść. O ile dobrze pamiętam to właśnie trwała Trójmiejska Integracja. Kupowało się jedną opaskę i można było wchodzić do kilkunastu klubów (ta akcja zawsze jest organizowana na początku roku akademickiego, opasek szukajcie wśród studentów – promotorów, w najsławniejszych imprezowaniach, u pań i panów pracujących na reklamie gdzieś w okolicach Monciaka). Załatwiłam nam trzy opaski i poszliśmy wieczorem na Sopot. Nie pamiętam dokładnie do jakich klubów opaska gwarantowała nam wejście, ale wiem, że Unique na pewno tam nie było. Idąc w stronę Krzywego Domku (później zapewne o nim napiszę) złapała nas młoda dziewczyna w kilkunastocentymetrowych szpilkach (biedna, pół nocy w takich butach). Pracowała na reklamie. Zagadała nas, gdzie idziemy, skąd jesteśmy i że ona ma dla nas zadrmową opaskę, która jest do godziny dwunastej w nocy przepustką do Junika (tak to chyba powinno się czytać). No cóż, wzięliśmy prezent, przypięliśmy do nadgarstka i długo się nie zastanawiając, ruszyliśmy w jego stronę. Jeszcze wtedy nie widziałam co to z klub, jeszcze wtedy byłam nieświadoma.
Zdjęcie ze storny ->http://www.trojmiasto.pl/Unique-Club-o37780.html
Bramkarz był niemiły to pierwsze, co mi się nie spodobało. Szatnia kosztowała dziesięć złotych. Podłogi, sufity i ściany błyszczały. Wszystko wyglądało, jakby było zrobione z diamentów i kryształów. Skapnęłam się – to impreza dla bogaczy. Byłam biedakiem i od razu poczułam się źle. Ceny na barze były wyższe niż w innych miejscach w Sopocie. Każda kobieta dreptała w bardo wysokich szpilkach, na sobie miała sukienkę i botoks, czy dopinki. Tak, czułam się jak w muzeum figur woskowych. Wszystko sztuczne, wszystko plastikowe – cycki, usta, czoła, rzęsy, paznokcie… Ale co mi tam, przecież nie płaciłam, a godzina była wczesna. Zamówiliśmy piwko i usiedliśmy na wygodnych kanpach. Trochę gadałam ze znajomymi, trochę obserwowałam otoczenie. Panowie ślinili są na sztuczne panie, panie polowały na męża, kochanka albo sponsora. Trochę mnie to obrzydzało, trochę bawiło. Większość ludzi tam zgromadzonych była po trzydziestce. Nie budzili mojego zaufania ani zachwytu. Chciałam wyjść, gdy tylko dokończę piwko. Nawet siedząć tam z tym browarem czułam się głupio. Ludzie pili drinki, szampany, a ja z żółtym trunkime. Kurde no, nie lubię drinów. Piwo to mój alkohol, a nie będę przecież dla „wtopienia się klimat” specjalnie zamawiała czegoś, czego nie lubię. Już prawie kończyłam pić, gdy usłyszałam saksofon – kocham jego dźwięk! I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zmieniło barwę. Ludzie nie byli już tacy strasznie sztuczni i bogaci, pojawiło się kilka osób w piwem w ręce, w toalecie zagadała mnie jakaś kobieta o górną część ubrania. Ten instrument, ta gra uratował ten klub w moich oczach. Choć nigdy więcej już tam nie poszłam, to zapewne jeszcze kiedyś się zbiorę i potańczę do saksofonu.
Zdjecie pochodzi ze storny ->https://morethanclubs.com/en/gdansk/nightclubs/unique-club
Jeśli chcecie odwiedzić to miejsce, kierujcie się na Plac Zdrojowy 1. Natomiast, jeśli chcecie pooglądać foteczki to zapraszam tutaj -> http://www.uniqueclub.pl/lounge/pl/#/home
Blond Katarzyna w Unique.
Ego, Zła Kobieta, Vanity
Tak, mamy trzy kluby i wszystkie one jak dla mnie są takie same. Typowo studencie, komercyjne i beznadziejne kluby. Czasami tam kończyłam, bo… bo coś, nie wiem, byłam biedakiem, a wstęp kosztował grosze, bo koleżanki lubią takie kluby, bo miałam ochotę ubrać sukienkę i iść kręcić dupą, czy jeszcze jakieś tam inne wytłumaczenia. Ego i Złą Kobietę znajdziecie w Krzywym Domku (ulica Bohaterów Monte Cassino 53), wystarczy, że wejdziecie na Monciak, a na pewno po chwili podejdzie do was jakaś promotorka. A zresztą, nawet bez niej będziecie wiedzieć, gdzie szukać tego szitu. Jak sama nazwa mówi, Krzywy Domek jest krzywy, rzuci się wam w oczy. Wstęp najczęściej koszyuje jakieś piętnaście złotych lub jest darmowy. Muzyka? Gównie komerrcja, Radiówki słabo remiksowane. Czasami jakieś rnb, czy coś w tym stylu. NIe wiem, nie chce mi się rozpisywać na temat tych klubów, bo nic tam ciekawego nie ma. Vanity również nie błyszczy, ale jeśli chcecie się sami o tym przekonać to zapraszam pod adres Bohaterów Monte Cassino 63. Co was tam może spotkać? Napaleni, pijani studenci. Najczęściej ci z pierwszych lat studiów. Grube i niedowartościowane laski, studentki wariatki, dziewczyny, co wychodzą raz na milion lat potańczyć w miasto, czy typiarki szukające męża bądź chłopaka. A, zapomniałabym, czasami trafiają się też wieczory panieńskie, czy kawalerskie – masakra, najgorszy pomysł świata, cieszę się, że moja przyjaciółka nigdy by czegoś takiego mi nie zorganizowała.
Zdjęcie pochodzi ze storny ->http://travelomania.pl/sopot-krzywy-dom-w-sopocie,tp1313
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)