Świetna randka! Rozpoczęte praktyki i treningi, które z dziwnych powodów nie doszły do skutku
Ach ten Sopot – uroki Monciaka
Wybaczcie, nie miałam czasu za bardzo cykać fotek, bo nad ranem siedziałam na ławeczce przy kościele, schroniona pod cieniem rzucanym przez liście drzew gęsto w Sopocie rosnących i redagowałam mamie wnioski, skargi i żądania (bardzo dramatyczne zresztą po 13 godzinach na lotnisku). Jechałam, aby rozpocząć w jakiś oficjalny sposób swoją praktykę – w tym wypadku poprzez poznanie swojej opiekunki praktyk, przywiezienie odpowiednich dokumentów i odebranie swoich zadań. Wydawnictwo Smak Słowa znajduje się na odchodzącej od głównej promenady Bohaterów Monte Casino ulicy Sobieskiego. Można tam też dojść z dworca. Od razu przy posterunku policji należy skierować się w pierwszą uliczkę w dół – mija się bardzo porządną naleśnikarnię, serwują też całkiem dobre pierogi.
W Sopocie na dworcu zamieszanie. Cholera, skąd tu tyle ludzi? Gdy wychodzę z peronu wszystko staje się jasne. Wybudowano tu nowoczesne Sopot Centrum – dworzec połączony z galerią handlową, ale poza sklepami znajdziecie tu (co jak na galerię niecodzienne) nie KFC i subway’a, ale dosyć wykwintne restauracje. Cóż się dziwić. Sopot to dosyć… bananowe miasto, turystyczne, ale na swój sposób jestem nim oczarowana. Posłużę się zdjęciami z oficjalnej strony Sopot Centrum.
Te zadbane uliczki, wszędzie drzewka, ławeczki i mimo tej całej turystyki na Monciaku i na plaży to jednak cisza i spokój. Chodziłam do szkoły muzycznej w Sopocie. Także uliczka odchodząca od Monciaka. Pierwsza w lewo jak wychodzicie z tunelu na Monciak – piękny mostek nad parkiem, ciekawy kościółek – swoją drogą, to na tej samej ulicy jest Escape Room, o którym pisałam, opowiadając o panieńskim Diany w maju. No i tak, przed spotkaniem w wydawnictwie siedzę sobie właśnie na jakiejś ławeczce i nawalam na komputerze.
W końcu przychodzi umówiony czas. Wstaję i idę. Dostałam się na górę (trochę jak znowu w Brnie – biuro w ślicznej kamienicy). Przywitali mnie właściciele i ich uroczy psiur, no i idziemy na „pogawędkę”. Zdałam dokumenty, prawie zapominając o najważniejszym (skierowaniu) i porozmawialiśmy o nowym Harrym Potterze, bo właśnie przyjechała anglojęzyczna wersja. Słuchajcie, ja się zatrzymałam w tym momencie, gdzie rozwaliliśmy Voldemorta. Co mi umknęło? xD Swoją drogą, moja opiekunka praktyk twierdzi, że książki J.K. Rowling ma całkiem niezłe książki (poza Potterem). Trzeba to sprawdzić w roku akademickim, jak będzie troszkę więcej czasu. Co do zadań – transkrypcja około dziesięciogodzinnego wywiadu, potem dostanę do zrobienia bibliografię i jeszcze może jakąś korektę. Zapowiada się pracowity okres.
Właściwie, to dzisiaj oddałam 2 z 5 części. Robię tylko przerwę na sprzątanie i napisanie notki, i wracam do roboty. W końcu sierpień dobiega już końca, a wrzesień chcę poświęcić treningowi. Żałuję troszkę, że nie będę miała nic z tego siedzenia w biurze i bycia na miejscu, ale cóż – tak wyszło. Ostatecznie, to nawet nie mam mieszkania na wrzesień (dopiero na październik), więc ciężko by było dojeżdżać.
Jedzonko – pozycja obowiązkowa
Znów wykonałam Nakladany Hermelin. Tym razem był jeszcze lepszy i zyskał aprobatę mamy. Jadła go dwa dni z rzędu, więc najwidoczniej czeskie przysmaki wpadają w jej gust. Wypróbowałam wersję z papryczkami chili i też są całkiem niezłe. Polecam jednak peperoni. Chili pali za mocno. Niebawem spróbuję nastawić z pomidorkami może.
Byłam w Bioway’u w Gdańsku. Kiedyś bardzo ich znielubiłam, bo ich zapiekanka ziemniaczana była tak wysuszona z góry, że niemal połamałam sobie na niej zęby. Generalnie jednak ten zdrowy i do tego jeszcze wegański styl życia jest tak popularny, że można raz na jakiś czas stanąć po „tamtej” stronie mocy xD.
Przyszłam więc i patrzę na tą ofertę śniadaniową. Był hummus – podawany niestety na zimno, za czym (jak już wiecie) nie przepadam, więc zrezygnowałam. Miła pani na kasie zaproponowała mi tofucznicę. Co? Tofucznica – taka jajecznica, ale z tofu. To wy nawet jajek nie jecie? Jaki kolor ma tofu? Bo danie było idealnie żółte. Co oni tam nasadzili? Kurkumę? Pierwszy raz spotykam się z tym, żeby coś na kształt jajecznicy podawać z sałatką. Ale nie będę narzekać. Sama tofucznica…, chyba wolę jajka. Tzn. nie jest niedobre – zjecie, ale było bardzo solidnie doprawione, dla mnie za słone (chyba, że tofu takie jest, nie wiem xD). Podane z ciepłym chlebkiem (chyba też jakiś bioekozdrowy xD). Generalnie spoko. Nawet za tą cenę, bo z herbatą zapłaciłam… no nie wiem… dziesięć złotych? Dwanaście? Ale cóż, lepsze jest u nich menu obiadowe.
A co robimy poza tym?
Chciałam wpaść na imprezę do Chilloutu (teraz lecą ostro, już nie tylko małe jam session w cczwartki, ale także piątkowe karaoke, musimy się z Dianą wybrać), ale wiecie jak to jest jak nie ma się czym jechać, a tu już dzisiaj w nocy śmigamy w te góry i lepiej być wypoczętym i nie wyrzucać hajsów na lewo i prawo. Gdzieś zapodział się kaganiec Lokiego, w związku z czym poszłam z Dianką do zoologicznego i chcę mu kupić taki standardowy, pleciony, czarny kaganiec. Przy kasie okazuje się, że kosztuje stówę… prawdziwa skóra, innych nie mają. Jak znajdę to wielkie, metalowe gów**, które postanowiło w przeddzień wyjazdu po prostu zniknąć to się pochlastam. Wtedy to już sprzedam ten metalowy na allegro, bo ten nowy jakby nie patrzeć jest lżejszy i wygodniejszy (tylko wzięłam za duży, więc dziś poszedł do wymiany).
Kupuję też buty, bo nie za bardzo mam w czym wchodzić na tą Śnieżkę. No przecież w glanach nie pójdę, bo nie dojdę, a trampek mi żal. Koniec końców kupiłam buty za niecałą stówkę, a będę je miała od razu na siłownię jak wrócę. Coś myślę, że je pokocham. Model wybrała siostra, bo ja nie znalazłam takich jednych cudeniek z nike, które widziałam, jak byłam z Marcelem i jego mamą na zakupach w Jeseniku (skubani nie mieli rozmiaru 5,5 xD).
Wpadłam też na chwilę na piwko i pooglądać siostrzeńca, który rozpętuje w kuchni apokalipsę – starczy miska i kaszka, i dom wygląda jak to zagładzie nuklearnej. Czekam na „męża”, który bierze mnie na randkę. Randka to randka, ruszamy na party.
Najmilsza randka
Wywiózł was kiedyś ktoś na randkę do lasu? xD Camping w Kręgu. Jezioro, drzewa, mrok, ktoś w oddali robi ognisko. Na campie są liczne drewniane ławy z siedzeniami. Zajmujemy wybrane przez Mateusza miejsce. Ja odpalam fajkę, a ten ni stąd ni zowąd wyciąga materiałowe podkładki pod zastawę, dwa talerze, sztućce, kwiatka (w butelce), piwko, soczek i dwie świeczki oraz pełen garnuszek potrawki chińskiej :D.
To się dopiero nazywa przygotowanie do kolacji. Spędzamy bardzo miły wieczór, na rozmawianiu o polityce, ludziach, którzy nas wkurzają i tym jaki świat jest pojebany. Teraz tak randki wyglądają xD Takie niepokoje na świecie i tak dalej xD. W końcu wzywani przez mamę (bo przecież pies chce siku!) wracamy do domu.
Na spacerze z Lokim oczywiście gubię telefon. W związku z czym wszyscy postawieni na nogi w środku nocy go poszukują. W końcu wylazłam z latarką przed dom, a tam sąsiadka w szlafroku informuje mnie, że wyszła na fajkę i znalazła, ale nie umie obsługiwać. Jakie to szczęście, że akurat wyszła w tym samym momencie co ja.
Czas wolny spędzamy z mamą wieczorkami drinkując i rozmawiając. Ja doszłam do wniosku, że zapiszę się na siłownię, kupię bilet miesięczny na autobus i będę wpadać na jakieś dodatkowe lekcje do Małgosi do Endorfiny, natomiast szczerze mówiąc zastanowiłam się dokładniej nad tym czy jest sens, czy lekcje nie będą z głupich powodów odwoływane, gdy wczoraj odwołano mi open studio na godzinę przed treningiem dopiero (czyli jak już byłam w mieście) z powodu problemów z autem. I jakkolwiek nie chcę być wredna, bo wypadki chodzą po ludziach, to zastanawia mnie jak zareagował by mój szef, gdybym oświadczyła, że do pracy nie przyjdę, bo mi padło auto (a przecież mieszkałabym w tym samym mieście, jeszcze do tego tak małym jak Starogard Gdański. Nigdy do tej pory nie odwołano mi treningu z żadnych powodów, ani nie miałam sytuacji, że wpaść mogę tylko w jeden konkretny dzień, dlatego wyciągam wniosek konkretny – u dziewczyn organizacja jeszcze trochę leży, ale w końcu to od niedawna istniejący biznes, więc na pewno wszystko zmierza we właściwą stronę. Czekam na kolejny trening po powrocie z urlopu.
Prawo jazdy odciągamy w czasie – zajmę się tym (za poradą mamy) już w Gdańsku, bo to taka troszeczkę dłużej trwająca aktywność. Tymczasem przesyłam zdjęcia z porannego spaceru po Rywałdzie. Loki chabet nie polubił xD.
Za to uwielbia mamę i wraz z kotem terroryzuje ją i wszystkich dookoła - rano i wieczorem
Kolejny synek mamusi.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)